| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Grecy uwielbiają biesiadować i głośno wyrażać swoje emocje. Giannis Papanikolau dla odmiany wszedł do drużyny Rakowa Częstochowa po cichu, a dziś jest już jednym z kluczowych ludzi Marka Papszuna i reprezentantem Grecji. W rozmowie z TVPSPORT.PL mówi o rozwoju Rakowa, debiucie w reprezentacji, ale też bardzo otwarcie o śmierci ojca, która sprawiła, że na kilka miesięcy zapomniał o piłce.
Mówisz Raków Częstochowa, myślisz: bramki Iviego Lopeza, fantastyczne parady Vladana Kovacevicia, rajdy Patryka Kuna, wszechstronność Frana Tudora. Ale wśród najważniejszych postaci tej drużyny od dłuższego czasu jest już także Giannis Papanikolaou. W poprzednim sezonie Grek rozegrał ponad 3000 tysiące minut. Dłużej na boisku przebywało tylko czterech innych piłkarzy.
Pierwszy sezon w Rakowie nie był dla niego zbyt udany. Po śmierci taty na długo wypadł z zespołu, ale i tak prezentował się na tyle dobrze, że klub skorzystał z opcji i przedłużył kontrakt z greckim pomocnikiem. Od startu poprzedniego sezonu Papanikolaou jest już podstawowym zawodnikiem Rakowa, a gdy częstochowski klub sięga po kolejne trofea – 23-latek zawsze jest na boisku.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – W czerwcu zadebiutowałeś w pierwszej reprezentacji Grecji. To musiał być dla ciebie ważny moment.
Giannis Papanikolaou:– To prawda. Gra w drużynie narodowej to marzenie każdego dziecka, które zaczyna kopać piłkę. To był moment, na który czekałem wiele lat. Duży zaszczyt. Oczywiście, to nie był długi występ, bo pojawiłem się na boisku w końcówce meczu z Cyprem, ale najważniejsze, że się tam znalazłem. Sporo zawdzięczam w tej historii Rakowowi, bo to w dużej mierze dzięki temu klubowi trafiłem do reprezentacji.
– Na boisku pojawiłeś się w miejsce kapitana Antasiosa Bakasetasa. Czy to też miało znaczenie?
– Zdecydowanie. Znam tego piłkarza od dzieciństwa, a teraz mogłem wejść za niego na boisko w reprezentacji Grecji. Duża sprawa. Wierzę, że mamy dobre relacje. Przy zmianie życzył mi udanego debiutu i powiedział, że od teraz jestem częścią tej drużyny. Będę to pamiętał do końca życia.
– Zdążyłeś coś zrobić na boisku?
– Myślę, że tak. Wygrywaliśmy już 3:0, ale trener zawsze chce, byśmy szli do przodu. Miałem podkręcić intensywność, agresywność w grze. Umiem to robić i trener to docenia. Wprowadziłem się na boisko, zagrałem kilkanaście minut, zaliczyłem kilka pojedynków, miałem piłkę przy nodze. Dobrze poszło.
– To było twoje drugie zgrupowanie. Jakimi słowami pożegnał się selekcjoner?
– W Grecji przy okazji pierwszego przyjazdu na zgrupowanie bardzo trudno o debiut. Jedziesz przede wszystkim po to, by zapoznać się z atmosferą i zaznajomić z treningami. Niedawno zmieniliśmy selekcjonera i muszę przyznać, że odpowiada mi jego styl pracy.
– Gustavo Poyet to duże nazwisko w świecie futbolu.
– Grał na mojej pozycji i jesteśmy piłkarzami o podobnej charakterystyce. Myślę, że złapaliśmy dobry kontakt. Trener zachęca mnie do dalszego rozwoju. Jestem ciągle młody, chcę się rozwijać, a w zespole narodowym moim marzeniem jest gra w pierwszej jedenastce.
– Wcześniej grałeś w reprezentacjach młodzieżowych. Myślisz, że sztab selekcjonera ciągle miał cię na radarze czy jednak przepadłeś im na chwilę?
– Myślę, że ciągle mnie obserwowali. Ostatni mecz w reprezentacji U21 rozegrałem już jako piłkarz Rakowa. Mieliśmy dobry początek poprzedniego sezonu, a po meczach z Rubinem Kazań zostałem po raz pierwszy powołany do seniorskiej reprezentacji. Prawda jednak jest taka, że jadąc na zgrupowanie w tym roku, czułem się znacznie pewniej. Wiedziałem, że jestem w stanie dać reprezentacji znacznie więcej niż w zeszłym roku. Cieszę się, że tak się to ułożyło, ale ciągle chcę więcej.
– Widziałeś twój profil w portalu Transfermarkt? Cena poszła ostatnio ostro w górę.
– Tak, ale staram się tym nie zajmować.
– Ale zawsze miło coś takiego zobaczyć...
– Tak, to fajne. Rozwijasz się nie tylko na boisku. Pracujesz na swoje nazwisko, coraz więcej osób o tobie mówi. To piękna część życia piłkarza. Ale tego nie będzie bez ciężkiej pracy na treningach i ciągłym rozwoju, więc skupiam się właśnie na tym.
– Cofnijmy się w czasie. Grę w piłkę zacząłeś w Atenach, prawda?
– Tam się urodziłem, a przez osiem lat trenowałem w AEK Ateny. Potem przeniosłem się na Kretę, bo trafiłem do akademii Platanias. Tam też zadebiutowałem w seniorach.
– Kreta w Polsce kojarzy się z wakacjami.
– Na Krecie jest jeden duży klub – OFI Kreta. Za to Platanias, gdy ja tam trafiłem, był na podobnej drodze co Raków jeszcze niedawno. Szli od czwartej ligi do ekstraklasy. To był dla mnie dobry czas, bo klub proponował świetne warunki do rozwoju i czułem, że z każdym miesiącem idę do przodu.
– I też świetne miejsce do relaksu.
– Oczywiście. Życie tam jest bardzo fajne, bo na Krecie zawsze świeci słońce, możesz pójść na plażę lub po prostu wybrać się na długi spacer. To totalnie inne życie od tego, które poznałem w Polsce. Szczerze mówiąc w Częstochowie nie ma zbyt wielu możliwości spędzania wolnego czasu. Staram się patrzeć na to z dobrej strony. Dzięki takiej sytuacji skupiam się na treningach, a w klubie spędzam czasem i osiem godzin dziennie. Uważam, że to mi pomaga i chcę nadal iść w tym kierunku.
– Jak wpisze się w Google "Platanias club" to wyskakują dyskoteki. Dało się tam skupić na piłce?
– Oczywiście. Platanias to mała miejscowość w okolicy Chani, gdzie przyjeżdża mnóstwo turystów. Ale to raczej ludzie nastawieni na relaks – pary lub rodziny z dziećmi, więc to wciąż dobre miejsce do odpoczynku. A dzięki turystom miejscowi przedsiębiorcy mają sporo pieniędzy, by wspierać klub.
– W wieku 21 lat wróciłeś w okolice Aten, by grać w Panioniosie.
– Panionios to klub z Nea Smirni w aglomeracji ateńskiej. To jeden z najstarszych klubów w Grecji, ale gdy tam trafiłem, mieli spore problemy finansowe. Wiedziałem o tym, bo na mocy decyzji FIFA mogli pozyskiwać tylko młodych zawodników, poniżej 23. roku życia. Chciałem się tam przenieść, pograć sezon i znaleźć nowy klub, najlepiej poza Grecją.
– Na przykład w Polsce.
– Na przykład. Uważam, że w Polsce organizacja rozgrywek stoi na wyższym poziomie niż u nas. A Raków to świetny klub, który ciągle się rozwija. Wszyscy jesteśmy głodni, apetyty wciąż rosną, dlatego nasz klubu z roku na rok jest coraz silniejszy.
– Jaka była twoja pierwsza myśl, gdy dowiedziałeś się, że masz ofertę z Polski?
– Rakowa nie znałem, ale wiedziałem co nieco o Polakach. W Grecji panuje przekonanie, że Polacy lubią ciężko pracować. Dlaczego? Wielu waszych rodaków uciekło do Grecji podczas II wojny światowej. Moja mama pochodzi z Krety i opowiadała o polskiej rodzinie, która osiadła w ich okolicy. Nie mówili po angielsku ani oczywiście po grecku, ale nie chcieli bezczynnie czekać na koniec wojny. Chcieli pracować i iść do przodu, a do tego byli ze sobą bardzo zżyci, co też robiło spore wrażenie. Dlatego od samego początku miałem dobre nastawienie do przeprowadzki do Polski. Porozmawiałem na ten temat z tatą, a on też nie miał wątpliwości, że to dobry kierunek. Gdy przyjechałem do Rakowa to klub był na dziesiątym miejscu w tabeli, a teraz mamy na koncie już dwa Puchary Polski i dwa Superpuchary, dwukrotnie kończyliśmy sezon jako wicemistrzowie kraju. Chcę tu być i nadal rozwijać się wraz z klubem.
– Które z tych trofeów było dla ciebie najcenniejsze?
– Superpuchar wywalczony w zeszłym sezonie, gdy mierzyliśmy się z Legią. Pierwszy sezon w Polsce nie był dla mnie dobry. Nie grałem tyle, ile oczekiwałem. Miałem sporo problemów rodzinnych. Na starcie nowego sezonu obiecałem więc sam sobie, że nadchodzi mój czas. Że muszę pokazać, kim jestem i na co mnie stać. Mecz z Legią był pierwszym po dłuższej przerwie. Wygraliśmy, zagrałem pełne spotkanie i wypadłem z dobrej strony. To była dla mnie wielka ulga. Poczułem, że wracam na dobre tory, a w nadchodzących miesiącach byłem bardzo skupiony, by udowadniać, że mogę być przydatny.
– Wspomniałeś o kłopotach rodzinnych. W trakcie pierwszego sezonu w Polsce zmarł twój ojciec...
– W listopadzie byłem w Grecji na zgrupowaniu reprezentacji U21. Widziałem się wtedy z tatą i nic nie wskazywało, że może wydarzyć się coś złego. Po moich urodzinach zadzwoniła mama i powiedziała, że tata źle się czuje, wylądował w szpitalu i musi przejść serię badań. Za dwa dni mama zadzwoniła raz jeszcze z informacją, że tata ma raka. W ostatnim stadium, bez szans na skuteczne leczenie. To był dla mnie szok. Kilka dni temu widziałem się z tatą, czuł się dobrze, a teraz słyszę, że umiera… Byłem akurat kontuzjowany, bo doznałem urazu barku i przebywałem na rehabilitacji w Poznaniu. Stamtąd poleciałem do Grecji. Podróż trwała 14 godzin, bo ze względu na Covid z Polski nie było bezpośrednich lotów do Aten. Minął tydzień i lekarz oznajmił nam, że tacie zostało maksymalnie siedem dni... To był kolejny szok… Straciłem tatę w ciągu dwóch tygodni... Nie potrafiłem się skupić na niczym. Po świętach wróciłem do Polski, ale nie potrafiłem grać w piłkę. Klub starał mi się pomóc. Zaangażowali się wszyscy – trenerzy, koledzy z zespołu, ale ja po prostu nie byłem gotowy. Potrzebowałem czasu, by wrócić do siebie. Dlatego ten mecz o Superpuchar był dla mnie tak ważny, bo to był moment, by wreszcie się odbić i wrócić na właściwą ścieżkę.
– Miałeś czas, by pożegnać się z tatą?
– Tata będąc w szpitalu nie wiedział, że ma raka. Nie powiedzieliśmy mu. Był bardzo dumnym człowiekiem i nie zaakceptowałby faktu, że umiera w szpitalu, na oczach swoich dzieci – syna i córki. Nie powiedzieliśmy mu, że umiera… Wiedział, że ma problem z płucami, ale zapewnialiśmy go, że wyjdzie z tego. Nasze ostatnie spotkanie trwało kilka minut. Przyjechałem do szpitala. Nie chciałem przyznać się, że jestem kontuzjowany, więc powiedziałem mu, że liga w Polsce została przerwana z powodu Covid. Musiałem znaleźć jakieś wytłumaczenie, by tata nie myślał, że przyleciałem specjalnie dla niego, bo wyczułby, że dzieje się coś złego. Powiedziałem mu, że wszystko będzie dobrze, zamieniliśmy kilka słów i tata szybko przepędził mnie z sali, bo nie chciał, bym widział go w takim stanie. I to było wszystko, tak wyglądało nasze pożegnanie, ale to było w porządku. Przeżywałem potem bardzo trudny czas, ale dziś w głowie mam już tylko dobre wspomnienia. Walczę dla niego, dla mamy i siostry.
– Dziękuję za tę historię. Siostra też uprawia sport?
– Gdy była młodsza, grała w koszykówkę, ale nie chciała iść w zawodowstwo. Dobrze jej szło, jednak traktowała to tylko jako hobby. Dziś pracuje w kawiarni i ma się bardzo dobrze. Jest oczywiście fanką Rakowa. Była już w Częstochowie, zresztą rodzice też mieli już okazję, by mnie tu odwiedzić.
– Sezon zaczęliście od obrony Superpucharu. Jakie masz nadzieje na te rozgrywki?
– Bardzo się cieszę z tego sukcesu, bo w życiu piłkarza chodzi o to, by zdobywać trofea. Jesteśmy bardzo dumni z tej wygranej. Przyczyniliśmy się do tego, że w klubowej gablocie stoi kolejny puchar. To był świetny sposób na rozpoczęcie sezonu i czekamy na kolejne wyzwania.
– Wspomniałeś, że spędzasz w klubie nawet osiem godzin dziennie.
– To może być prawda. Oczywiście, czasem jesteśmy w klubie krócej, ale zdarzają się i takie dni. Mamy tu wszystko, co potrzeba, by świetnie przygotowywać się do kolejnych wyzwań.
– A trener Papszun patrzy, kto wychodzi ostatni.
– Haha, myślę, że nie musi tego robić, bo nam ufa. To on ustalał warunki współpracy między trenerami a zawodnikami i teraz nie musi patrzeć, kto pracuje. Robimy to przede wszystkim dla siebie. Musisz pracować, jeśli chcesz się rozwijać, a wyniki z dwóch ostatnich sezonów potwierdzają, że idziemy w dobrym kierunku. Nie byłoby tych pucharów bez dobrej codziennej pracy.
– To twój trzeci sezon w Polsce. Marzysz o mocniejszej lidze?
– W Polsce jest mi dobrze. To grając w lidze tego kraju trafiłem do reprezentacji. To tutaj zdobyłem pierwsze trofea w dorosłej karierze. Wobec Polski mam tylko dobre uczucia. Oczywiście, mam swoje marzenia i jest wśród nich gra w topowych europejskich ligach, ale dziś skupiam się na teraźniejszości.