| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Przy okazji dwumeczu Lech Poznań – Dinamo Batumi trudno o lepszą postać łączącą świat polskiej i gruzińskiej piłki. Mamia Dżikia rozegrał 190 meczów w Ekstraklasie. Obecnie rozwija się jako trener, ale myśli o powrocie do ojczyzny. – Czeka tam na mnie cała rodzina – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Jakub Ptak, TVPSPORT.PL: – Przebywasz w Polsce, z krótką przerwą, 25 lat. Czujesz się Polakiem?
Mamia Dżikia: – Ja już jestem Polakiem, bo od 2018 roku mam obywatelstwo.
– To odwrócę pytanie – bardziej czujesz się obecnie Polakiem czy Gruzinem?
– W pierwszej kolejności Gruzinem, bo to jednak kraj, w którym się urodziłem i wychowałem. Myślę, że mogę też czuć się Polakiem, bo spędziłem tutaj kawał czasu, mam wielu znajomych.
– Po zakończeniu kariery, w 2008 roku, wróciłeś do Gruzji, ale jednak po upływie ośmiu lat znów wylądowałeś w Polsce. Dlaczego?
– Gdy pojechałem do Gruzji, wybuchła tam wojna. Byłem namawiany przez kolegów, żeby nie wyjeżdżać, ale tak postanowiłem. Chciałem wtedy być z rodzicami, siostrami i liczną rodziną, którą tam mam. W międzyczasie zacząłem pracę, zająłem się sprawami biznesowymi. Pomyślałem, że może to jest ten czas, żeby się zadomowić. Wróciłem jednak do Polski ze względu na syna. Saba miał wtedy 16 lat i chciałem go zostawić w jakimś klubie, pod opieką odpowiednich ludzi. Mój przyjazd miał być krótki, ale okazało się inaczej.
Przez 1,5 roku musieliśmy męczyć się z FIFĄ, wszelkimi formalnościami, papierami, żeby młody mógł w ogóle grać. Głównym wymogiem było to, że jeden rodzic musiał mieszkać i pracować w Polsce. Dlatego też zostałem. W międzyczasie zacząłem robić licencję trenerską, trafiłem też na grono znajomych, którzy doradzili mi, żeby zostać. I taką też decyzję podjęliśmy z rodziną. Dołączyła do nas żona i młodsza córka. Czasem jeździmy do Gruzji, ale na razie mieszkamy w Polsce.
– Znamy zatem historię powrotu do Polski. W jakich okolicznościach natomiast trafiłeś po raz pierwszy do naszego kraju?
– Ogólnie to nie było planowane. Gdy miałem 13-14 lat często jeździłem do Polski na różne turnieje, szczególnie do Lublina. Już wtedy mnie zauważono, nawet żartowano, żeby mnie zostawić. Poznaliśmy rodzinę Jasińskich, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Oni przyjeżdżali do nas, a my do nich. Wtedy jednak naturalnie nie myślałem o tym, żeby zostać. Niedługo później zacząłem stawiać pierwsze kroki w lidze gruzińskiej. Grałem tam już w wieku 15 lat. Potem wyjechałem na rok do Austrii, do LASK Linz, gdzie spotkała mnie nieprzyjemna sytuacja. Doznałem kontuzji kolana i nie mogłem grać przez pół roku. Wróciłem do Gruzji, a w międzyczasie otrzymałem telefon od znajomych, czy nie chciałbym przyjechać spróbować się w Polsce.
Dotarłem do Lublina. Przez kilka dni menedżerowie, którzy zajmowali się moją sprawą, szukali dla mnie klubu. Zaproponowali mi grę w Ruchu Chorzów. Od razu sprawdziliśmy Telegazetę, która była wtedy w modzie. Ruch był na 17. miejscu, więc powiedziałem: ja tam nie idę! Potem jednak wytłumaczono mi, że to klub z historią i tradycjami, że na pewno chcą się utrzymać. Nawet była taka opcja w kontrakcie, że jeżeli Ruch spadnie do II ligi, to mogę odejść. Na szczęście w ostatnich kolejkach zapewniliśmy sobie utrzymanie i tak zaczęła się przygoda z Ruchem.
(8/2002) Mamia Dżikija pic.twitter.com/McUHY6kqAA
— PN 20 lat temu (@pn20lat) April 2, 2022
– Przetrwały znajomości z tamtych czasów?
– Kiedy grałem w Ruchu, mieliśmy taką czwórkę – ja, Marcin Baszczyński, Piotr Włodarczyk i Łukasz Surma. Potem dołączył też Waldek Grzanka. Bardzo się przyjaźniliśmy. Do dziś najlepszy kontakt utrzymuję z Marcinem i Łukaszem.
– Chciałem wrócić do kwestii transferowej, bo w latach 90. przez polskie boiska przewinęło się kilku Gruzinów, kilku – tak jak bracia Arweładze – odpadło po testach. Czy w tamtym czasie Ekstraklasa była dla piłkarzy z Gruzji atrakcyjnym kierunkiem?
– W zasadzie to nie było nas aż tak wielu. Wcześniej w GKS-ie Katowice bardzo dobrze grał Gija Guruli, ale w tym czasie, gdy ja trafiałem, nie mogę sobie ich zbytnio przypomnieć. Moim zdaniem, dopiero teraz ten kierunek stał się popularny. Ekstraklasa to rozgrywki, gdzie można się pokazać, gdzie liga jest bardziej obserwowana niż w Gruzji, gdzie rozwija się infrastruktura, jest wielu kibiców. Każdy by tego chciał, tym bardziej, że nasza liga nie jest obecnie mocna.
– Gdy trafiłeś do Chorzowa w 1997 roku, Polska grała z Gruzją dwukrotnie w eliminacjach mundialu. W Katowicach biało-czerwoni wygrali 4:1, ale w Tbilisi polegli aż 0:3. Ostatnie starcia obu reprezentacji to natomiast zdecydowana przewaga Polaków. Czy przez te ćwierć wieku różnica między polską i gruzińską piłką zwiększyła się?
– Myślę, że mimo wszystko ten dystans się zmniejszył. Gdy występowałem w Ekstraklasie, liga była lepsza technicznie i jakościowo. Grało tu więcej takich piłkarzy, dzięki którym piłka była bardziej widowiskowa, a mecze ciekawsze. Poza tym w Polsce można było kiedyś wymieniać i wymieniać dobrych zawodników z Ekstraklasy. Teraz jest ich trochę mniej, bo gdy ktoś dobrze gra, to zaraz jedzie za granicę. Dzisiaj może liga jest lepsza fizycznie, zawodnicy biegają więcej niż kiedyś, ale te poziomy się wyrównały. Można to zaobserwować w pucharach. Niektóre kluby z państw "nieznanych" wygrywają lub remisują z lepszymi.
W Gruzji poziom ligi na pewno jest wyższy niż w moich czasach. Moim zdaniem idzie tam wszystko w dobrym kierunku, jeśli chodzi o infrastrukturę i samo zainteresowanie piłką. Buduje się więcej akademii czy stadionów. Potrzebujemy czasu, ale dzisiaj dobry zespół z Gruzji jest w stanie zagrać z każdym polskim klubem i nie byłby na straconej pozycji.
– Będziemy mieć okazję to sprawdzić podczas dwumeczu Lech Poznań – Dinamo Batumi. Jakie są twoje przewidywania?
– Szanse oceniam 50:50 (rozmowa miała miejsce przed pierwszym meczem – przyp. red.). Może gdyby Lech był w lepszej formie, bo obserwowałem jego ostatnie mecze, byłoby inaczej. Dinamo ma dzięki temu szanse, i to spore.
– Natrafiłem na informację, że w przeszłości mogłeś grać w Lechu. To prawda?
– Tak, na samym początku była propozycja z Poznania, ale wtedy już rozmawialiśmy z Ruchem i zdecydowałem się na tę ofertę. Kilka lat później, gdy występowałem w Amice Wronki, zaproponowano mi przedłużenie umowy. Ja wybrałem transfer do Wisły Płock. Niedługo później oba kluby – Amica i Lech – zostały połączone, więc gdybym został, to może zagrałbym w Lechu.
– Wróćmy do teraźniejszości. Kilka lat temu media w Polsce pisały o twoim synu, Sabie, jako wielkim talencie, ale jego rozwój zahamowały kontuzje. Czy jeszcze gra w piłkę?
– Już nie. Saba jest po kontuzji więzadeł. Pół roku temu zaczął powoli wchodzić do treningów. Z nogą niby wszystko było okej, ale pozostały obawy. On jest bardzo wysokim, silnym zawodnikiem, ma dużą masę ciała, dlatego obawiamy się o to kolano. Poza tym uczy się i pracuje, dlatego zdecydował, że lepiej dla niego będzie, jak da sobie spokój z grą. Trochę szkoda, bo miał propozycje z wyższych lig, ale zawsze były jakieś problemy – czy ze zdrowiem, czy z kwestią obywatelstwa.
IV liga: ⚽️ Mamy wyrównanie! Do siatki trafia Saba Dżikia! 1:1!
— Ruch Chorzów (@ruchchorzow1920) May 17, 2017
➡️https://t.co/r8dEKGl357 pic.twitter.com/BSOXZp5o0Z