Ten kort faworyzował Igę, ale akurat jedyną zawodniczką z całej drabinki, której chyba też to odpowiada, jest Garcia – tak występ Igi Świątek w Warszawie podsumowuje w rozmowie z TVPSPORT.PL Wojciech Fibak. Uspokaja jednak i radzi, by z optymizmem oczekiwać kolejnych występów Polki. Zachwyca się też Mają Chwalińską, która jego zdaniem odpadnięciu liderki światowego rankingu mogła nawet powalczyć o tytuł.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Jak ocenia pan występ Igi Świątek w Warszawie?
Wojciech Fibak: – Na pewno oczekiwania były większe i współczuję Idze. Żałuję, że nie udało jej się awansować do finału czy wygrać całego turnieju. Walczyła jak lwica, żeby jak najlepiej zaprezentować się przed polską publicznością i odnieść sukces w Warszawie. Uchodziła za zdecydowaną faworytkę. Rozumiem jednak, że grały na wyjątkowo szybkim korcie, bardzo sypkiej nawierzchni. Trudno utrzymać równowagę. To nie jest typowa gra na kortach ziemnych, tylko trochę jak na lodowisku. Wszystkie dziewczyny miały z tym problem. Dochodziło do krótkich, szybkich wymian, a to odpowiadało Francuzce, która przyjęła taką taktykę jak Jelena Ostepnko i Danielle Collins. Na jedno uderzenie. Jej returnu wprowadzały zamieszanie w poczynaniach Igi, powodowały brak rytmu. Return Garcii okazał się kluczem. Można jej tego pogratulować. Robiła to konsekwentnie.
– Na trybunach były tłumy ludzi, którzy wierzyli w kolejne zwycięstwo Igi.
– Walczyła, jak mogła. Współczuję jej. Ostatni raz, kiedy panowała tam taka atmosfera i trybuny były tak wypełnione po brzegi, to chyba na moich meczach w Pucharze Davisa z najlepszymi na świecie. To już ponad 30 lat temu! Miałem w sercu sporo nostalgii. Cieszyłem się, patrząc na tak niesamowite zainteresowanie tenisem na Legii. Przypomniało mi to piękne czasy, kiedy grał tam Bjoern Borg czy Adriano Panatta. Myślę o Idze, współczuję jej, ale w tenisie można się tym pocieszyć, że są kolejne turnieje, a teraz przed nią rywalizacja na kortach twardych w Ameryce. Wszystko wróci do normy.
– Czyli powinniśmy być przed nimi spokojni?
– Najważniejsze, że Iga odzyskała normalną formę, swoje uderzenia, szczególnie forhend, który straciła na Wimbledonie. W Krakowie może jeszcze nie funkcjonował – tam była szybka nawierzchnia. Ale na tej sypkiej w Warszawie go odzyskała. Pokazała to w meczach z Magdą Fręch, w drugiej rundzie, a na dobrą sprawę z Garcią również. To nie wina Igi. Nie widzieliśmy tych błędów, które pojawiały się w spotkaniu z Alize Cornet na Wimbledonie czy nawet w pierwszych dwóch wimbledońskich rundach. Wszystko wróciło do normy, a ta trawa to był taki wypadek przy pracy. Teraz Świątek gra już normalnie i jestem optymistą przed turniejami w Stanach.
– Wydawało się, że Iga zaczyna przeważać, kiedy wygrała drugiego seta. Sądził pan, że już wygra to spotkanie?
– Niebezpieczeństwo trochę wisiało to w powietrzu. Gemy na początku drugiego seta były wyrównane, a Francuzka miała parę okazji. Przegrywała gemy serwisowe, kiedy prowadziła, pojawiały się dla niej szanse przy podaniu Igi. Wynik 6:1 trochę mylił. Tak naprawdę mogło być 3:3. Świątek uciekła, świetnie zagrała ważne punkty, a pechowo Garcia. Mecz się wyrównał w trzecim secie i jednak returny Francuzki zdecydowały. Iga mówiła o serwisie, ale z serwisem zazwyczaj sobie dawała radę, wygrywała nim wiele punktów. Ale różnicę zrobił return. Podobnie jak w meczach z Ostapenko czy Collins, które również atakowały drugi serwis Igi, a ona tego nie lubi. Nikt tego nie lubi. To bardzo nieprzyjemna taktyka.
– Czy Caroline Garcia jest teraz główną faworytką do zwycięstwa w Warszawie?
– Nie znam aż tak dobrze pozostałych zawodniczek. Oczywiście, poza Polkami. Szkoda Mai Chwalińskiej. To była wielka szansa nawet na zwycięstwo w całym turnieju z jej talentem, piękną grą. Żałuję tego. Odpadnięcie Igi to natomiast wielka strata dla imprezy. Współczuję organizatorom, bo wiadomo, że to odmieni oblicze zawodów. Pechowo trafiła na Francuzkę akurat w trzeciej rundzie, a nie wcześniej. Garcia gra ryzykowny tenis, dlatego jest na tym miejscu, na którym jest. Czasami jej się udaje. Trzeba przyznać, że Iga poruszała się od niej dziesięć razy szybciej. A rywalka ani razu nie zmieniła wczoraj kierunku. Gdzie zrobiła doślizg, tam zostawała. Nawierzchnia bardzo przypominała tę w hali, w Stuttgarcie. Tenisistki czują się na niej jak na lodowisku. Ten kort był pewnie przygotowany trochę pod Igę. Miał być szybki. A z drugiej strony, kiedy jest tak dużo szybkiej mączki, kort może robi się szybszy, ale trudniej zmienić kierunki, ciężko się biega. Przy tych upałach, przy tym przygotowaniu, ten kort faworyzował Igę, ale akurat jedyną zawodniczką z całej drabinki, której chyba też to odpowiada, jest Garcia. Co nie znaczy, że teraz zdobędzie tytuł. Może przegrać z mniej znaną rywalką. To prawdopodobne.
– Ściany nie do końca zatem pomagały gospodarzom, jak zwykło się mawiać?
– Nawierzchnia była szybka i to być może pomogło na przykład w meczu z Magdaleną Fręch. Jej obronnemu stylowi bardziej sprzyjałaby wolniejsza, bardziej grząska ziemia. To Idze pomogło. Wygrała zdecydowanie, a tak może byłoby trudniej na typowej, polskiej, grząskiej mączce.
– Wspomniał pan o Mai Chwalińskiej. To piękna historia. Powrót do gry po depresji, awans do Wimbledonu, a teraz druga runda turnieju w Warszawie i niewiele zabrakło do ćwierćfinału. Wydaje się, że zaczyna wchodzić do świata wielkiego tenisa.
– Zachwycam się jej tenisem. To tenis z mojej bajki. Delikatny, techniczny, pełen finezji, subtelnych zagrań, niezwykłej taktyki, mądrości. Trochę to przypomina Martinę Hingis, Agnieszkę Radwańska. Zresztą kiedyś porównywałem Agnieszkę do Hingis. Zachwyca mnie talent Mai, jej sposób uderzenia, wygrywania punktów. Tyle że nawierzchnia trawiasta na Wimbledonie tak jakby pomagała jej, bo wszystko szybko leciało. A na wolniejszych kortach będzie trudniej. W Warszawie akurat przygotowano szybką nawierzchnię i jej to odpowiadało, dlatego rozegrała tak wyrównany mecz z uważaną za faworytkę Petrą Martić. Szkoda, że nie wygrała, bo miałaby szansę na finał, a nawet na zwycięstwo. Mogłaby zagrozić teraz Garcii. Gra nietypowo, inaczej, prowokowałaby wiele błędów, posyłała sporo piłek, z których Francuzka nie byłaby w stanie mocno bić. A do tego jest leworęczna. To zawsze atut.
– Chyba przekonała się o tym nawet Iga Świątek.
– Tak, pierwszy set meczu drugiej rundy z mniej znaną, dużo niżej klasyfikowaną tenisistką był wyrównany. Fakt, że gra lewą ręką skomplikował wszystko. I Maja ma ten atut. Jak Rafael Nadal, Jimmy Connors, John McEnroe czy Martina Navratilova. To inaczej ustawia geometrię kortu. Zachwycam się Mają, ale dla niej na pewno idealną nawierzchnią jest trawa. Gdyby cały rok tam grać, pewnie byłaby w pierwszej "20" albo "15" na świecie! Ta nawierzchnia niesie jej tenis. A tak to filigranowa dziewczyna, która gra wyjątkowo sprytnie, ale jednak bardzo delikatnie. Zresztą, dobrze widzieliśmy w Krakowie, co robi szybka nawierzchnia.
– No właśnie, Agnieszka Radwańska pokazała w meczu z Igą Świątek, że wciąż potrafi grać na bardzo wysokim poziomie.
– Mocne uderzenia Igi nie robiłī na niej żadnego wrażenia. Wszystko wracało na drugą stronę. Do tego doszedł spryt Agnieszki, którym wygrywała różne punkty. Ten mecz przypominał mi w ogóle takie wydarzenie sprzed lat. Zorganizowałem w Gdańsku w Olivii – to mógł być 1991 albo 1992 rok – spotkanie ze światową "jedynką" Thomasem Musterem. Przyleciał prywatnym samolotem. Też graliśmy na szybkim dywanie. Austriak mocno bił z top spinami, a ja tak jak Agnieszka delikatnie przebijałem różne piłki i ku zdumieniu wypełnionej po brzegi hali i prezydenta Lecha Wałęsy wynik układał się po mojej myśli. Choć tam nie chodziło o to, kto wygra, a o samo zorganizowanie takiego wydarzenia. Oczywiście, w wolniejszych warunkach spryt, technika niekoniecznie wystarczą.
– Gdzie widziałby pan w rankingu WTA Maję Chwalińską z jej tenisem? Gra pięknie, ale turniejów na trawie mało, a też warunki fizyczne nie są jej atutem.
– Jeśli się ustabilizuje, pogra tak rok, dwa, naprawdę wierzę, że z jej techniką, sprytem i talentem może być w pierwszej "50". A na szybkich nawierzchniach stać ją na to, by zaskoczyć świetnymi wynikami.
Następne