| Piłka nożna / Reprezentacja kobiet
To fenomen socjologiczny. Nie ma na świecie dyscypliny, której racja bytu byłaby kwestionowana tak często, jak kobiecej piłki nożnej. Czytając, że "nikogo to nie odchodzi, bo tego się oglądać nie da" na wypełnionym po brzegi Wembley miałem wrażenie, że funkcjonują dwie alternatywne rzeczywistości.
Zaskakujące, że dopiero na przykładzie piłki nożnej spora część społeczeństwa zaczęła zauważać różnice między kobietami a mężczyznami. Nikt nie umniejszał sukcesów "Złotek", choć grały z siatką zawieszoną o dziewiętnaście centymetrów niżej niż panowie. Nie pojawiają się też opinie, że nie da się oglądać Igi Świątek. A przecież tempem gry i siłą uderzeń w żaden sposób nie dorównuje tenisistom. Przykłady można mnożyć.
"Ale one przegrywają z nastolatkami!" – słyszę tysiące razy. To stwierdzenie faktu, z którym nie można dyskutować. Można za to zdziwić się, że podobnych "złotych myśli" nie artykułuje się w odniesieniu do innych dyscyplin. Bo przecież tak to właśnie działa!
Wybaczcie, jeśli burzę właśnie pewien obraz świata, ale w każdej dziedzinie życia, w której liczy się głównie siła, szybkość i dynamika (czyli w 99 proc. konkurencji sportowych) przeciętny, regularnie trenujący nastolatek wygra z dorosłą kobietą. Na igrzyskach w Tokio zachwycaliśmy się Elaine Thompson-Herah, która sięgnęła po złoto w biegu na 100 metrów. Czas, który wówczas uzyskała, i który jest rekordem olimpijskim, w rywalizacji mężczyzn nie dałby nawet awansu do finału... na mistrzostwach Europy do lat 18.
"No dobra, ale liczba baboli jest porażająca. Jak można to oglądać?" – pojawia się co i rusz. Podobne wpisy widzę po każdym kompromitującym kiksie. A przed oczyma mam występ Lorisa Kariusa w finale Ligi Mistrzów. Sytuacje nadające się do klipu "zabawne wpadki w piłce nożnej" zdarzają się co kilkanaście meczów. W piłce kobiecej zapewne częściej niż w męskiej. Niemniej: nie widziałem błędu, który można by przypisać wyłącznie jednej z płci.
Tymczasem po fatalnie wykonanym rzucie karnym przez Wendie Renard w meczu z Belgią w sieci pojawił się wylew komentarzy głoszących, że "tylko kobieta mogła tak strzelić". Nikt nie pisał natomiast podobnych rzeczy na temat mężczyzn, gdy Sergio Ramos z "jedenastki" posyłał piłkę "w kosmos" lub gdy Simone Zaza wykonywał przekomiczny rozbieg na Euro 2016.
Trzeba przyznać, że to była duża sztuka tego nie strzelić ������ #tvpsport
— TVP SPORT (@sport_tvppl) July 15, 2022
Skrót meczu ���������� na #euro2022 ▶ https://t.co/1U6lQM1CDu pic.twitter.com/tnINuCWwN9
"No dobra, ale tego naprawdę nie da się oglądać" – jest zazwyczaj argumentem kończącym dyskusję. Bo z gustami się nie dyskutuje i... tyle. Absolutnie rozumiem tych, którzy nie lubią oglądać piłki nożnej w kobiecym wydaniu. Nie rozumiem natomiast, gdy deprecjonują tę dyscyplinę i próbują przekonywać, że oglądanie jej to obciach.
Kobieca i męska piłka nożna znacznie się różnią. Stwierdzenie, że to "dwie różne dyscypliny" jest właściwie zasadne. Ale podobnie można powiedzieć o kobiecej i męskiej siatkówce lub o kobiecym i męskim tenisie. Co różni je od futbolu?
Głównym problemem piłki kobiecej stało się to, że – w przeciwieństwie do pozostałych konkurencji – jest wiecznie porównywana z męską. I w zestawieniu z nią, co naturalne, wypada jako wolniejsza, mniej dynamiczna i słabsza. Co więcej: panuje błędne przekonanie, że piłkarki są roszczeniowe i chciałyby zarabiać tyle, ile Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. A to nieprawda, co wyjaśniałem już kiedyś TUTAJ.
Mit dotyczący zarobków i towarzysząca mu dyskusja wytwarzają natomiast wrażenie, że kobieca piłka jest bastionem feminizmu. A to nie tak, że kobiety chcą na boisku udowodnić coś mężczyznom. One nie grają ani po to, żeby utrzeć nosa piłkarzom, ani żeby pokazać facetom, że są równie dobre czy też lepsze od nich. Grają, bo – po prostu – najbardziej polubiły akurat ten sport.
* * *
Bądź co bądź najsmutniejsze w tym wywodzie jest to, że jakakolwiek rozmowa o kobiecej piłce to rzucanie grochem o ścianę. Ci, którzy wysyłają piłkarki "do garów" i negują sens ich gry, nie przestaną tego robić. Powyższy artykuł przeczytają zapewne głównie ci, którzy i tak się z nim zgadzają. Pozostali w większości wyłączą go po kilku akapitach, podirytowani treścią.
I tak to będzie kręcić się dalej. W jednym świecie mecz towarzyski Angielek z Amerykankami zapełni Wembley. W drugim nadal będzie panowało przekonanie, że nikt nie może oglądać tej "podróbki futbolu" z własnej woli, a tym bardziej się nią ekscytować.
It's coming home ������ pic.twitter.com/LsvcVf8V0B
— Dawid Brilowski (@BrilovD96) July 31, 2022