| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Po transferze do Legii mogłem przeczytać, że taką decyzją przynoszę wstyd. Jestem jednak zadowolony ze swojej decyzji, która daje mi stabilność – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Rafał Augustyniak, który trafił na Łazienkowską po wygaśnięciu kontraktu z Urałem Jekaterynburg. Jednokrotny reprezentant Polski opowiada też o Widzewie Łódź, rosyjskiej propagandzie i kilku nietypowych sytuacja ze swojej kariery. W piątek jego klub zmierzy się w PKO Ekstraklasie z Górnikiem Zabrze.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Jesteś już gotowy na grę w pierwszym składzie Legii Warszawa?
Rafał Augustyniak: – Mam za sobą prawie osiem tygodni bez piłki, kiedy trenowałem indywidualnie. To nie to samo, co zajęcia na pełnej intensywności wraz z całą drużyną. Siłownia i bieganie nie oddadzą pracy na boisku. Cieszę się chwilą i coraz lepiej się czuję. Mam poczucie, że jestem już gotowy do walki o pierwszy skład. Fakt jest taki, że wyniki są dobre, a to sprawia, że nie dokonuje się nadmiernej liczby zmian.
– Usłyszałem zdanie, że jesteś introwertykiem, ale w szatni potrafisz stać się liderem.
– Kluczowe jest dla mnie, by na boisku pokazywać to, co najlepsze. Sądzę, że to najwłaściwszy sposób na zdobycie szacunku pośród kolegów z drużyny. W ten sposób chcę dochodzić do swojej pozycji, a nie przez sztuczne zachowania czy udawanie kogoś, kim nie jestem. Być może jestem typem introwertyka. Cenię własne towarzystwo i czas w samotności. Lubię mieć siebie dla siebie.
Jednocześnie nigdy nie miałem problemów w grupie, potrafiłem złapać kontakt z kolegami. Nie było jednak tak, że jako dziecko cały dzień spędzałem na osiedlu. Doceniałem chwile, w których wracałem do domu, siadałem przed komputerem i mogłem się na trochę wyłączyć. Nie byłem fanem FIFY. Lubiłem za to RPG, choćby Diablo czy gry internetowe. Tibia? Ją akurat mniej.
– Można było już pomyśleć, że być może będziesz tajną bronią Kosty Runjaica na mecz z Widzewem. Przed spotkaniem trenowałeś w duecie z Arturem Jędrzejczykiem na środku defensywy.
– Trener powiedział wprost, że nie planuje wielu roszad w składzie. Byłem wtedy po tygodniu treningów. Miałbym od razu wskoczyć do podstawowego zestawienia? Nie byłoby to uczciwe wobec innych graczy, którzy walczą o swoją pozycję od początku okresu przygotowawczego i są w Legii dłużej. Zdaję sobie sprawę z tego, że byłem po treningach indywidualnych. Trzeba sobie zapracować na miejsce w drużynie.
– Mecz z Widzewem mógł elektryzować kibiców. U ciebie dochodziła przeszłość. Jesteś kojarzony jako fan łódzkiego klubu, a dodatkowo grałeś przy Piłsudskiego. Fani RTS-u komentowali twój transfer do Legii?
– Od momentu ogłoszenia transferu otrzymywałem wiadomości. Według niektórych osób nie dokonywałem właściwego wyboru. Taki jest jednak zawód piłkarza. Nie każda decyzja spodoba się wszystkim. Byłem świadomy, że fani Widzewa nie będą z tego zadowoleni. Tak wybrałem i zupełnie tego nie żałuję.
– Były też groźby? Kasper Hamalainen, Bartosz Bereszyński czy nawet Arvydas Novikovas mogliby coś o tym powiedzieć…
– Były… Pojawiły się podobne wiadomości. Pisali do mnie nawet ludzie z osiedla, na którym się wychowałem. Twierdzili, że taką decyzją i transferem do Legii przynoszę wstyd. Nie uważam tak. Niektóre słowa były po prostu śmieszne. Nikomu nie odpisywałem, bo po co komuś dawać satysfakcję? Co takim ludziom do mojego życia? Nie będę się sugerował opiniami innych osób. Przestało mnie to interesować. Lata temu czytałem komentarze fanów. Wygraliśmy mecz czy dwa – było super. Potem przegraliśmy? Nagle Augustyniak nie nadawał się do niczego. Wiele osób ma po prostu syndrom chorągiewki.
Z czasem po prostu zacząłem usuwać takie wiadomości, bo nie było sensu ich trzymać. Przed transferem rozmawiałem z najbliższymi, z żoną i z rodzicami. To ludzie, którzy są najbliżej mnie. A osiedle? Byłem na nim nawet ostatnio. Nikt mnie nawet nie zaczepił. Spodziewam się tego, że kiedy spotkam ludzi w Zduńskiej Woli, to po prostu normalnie się ze mną przywitają. Czasem niektórzy chcą być na siłę kozakami w internecie.
– To temat, który możemy rozszerzyć. Myślę o pozostaniu w Premier Lidze do końca sezonu już po tym, jak Rosjanie zaatakowali Ukrainę. To decyzje, które wywoływały gorączkowe dyskusje.
– Ten czas pokazał mi, że nie można przejmować się internetowymi opiniami. Szybko zaczął się hejt na tych zawodników, którzy pozostali w Rosji. Wyzywano mnie, wypisywano do żony… Nie chciałem się tym przejmować i nie chciałem czytać, bo to nie miało wpływu na zmiany w życiu. Wiedziałem, jak mam się zachować w obliczu wojny. Wiedziałem też, kto za nią odpowiada. Tak samo wiedziałem, że opuszczę Rosję. Nie akceptowałem tej sytuacji.
– Porozmawiajmy o tym okresie. Jakie były pierwsze myśli, kiedy Rosjanie zaatakowali Ukrainę.
– Nie dowierzałem w pierwszej chwili, że takie rzeczy mogą się wydarzyć w XXI wieku. I to tuż obok nas.
– Jakie wyglądały rozmowy w szatni na ten temat?
– Początkowo miejscowi zawodnicy też nie dowierzali w to, co się dzieje. Słuchali wiadomości, choć to jasne, że były one przedstawiane z lokalnej perspektywy. Mówiono o operacji specjalnej, o wyzwalaniu. Brakowało świadomości, co rzeczywiście dzieje się w Ukrainie. Pokazywałem im filmiki, a oni nie dowierzali, że to dzieje się faktycznie. Z czasem władze rosyjskie zaczęły blokować Instagrama, Twittera czy Facebooka. Sam zacząłem nieco hakować, używałem VPN. To samo robili miejscowi.
– Dostrzegłeś poczucie wstydu Rosjan czy może dumę z tego co robią?
– Wszystko było zmienne. Początkowo to poczucie wstydu dało się dostrzec. Ale z czasem zaczęła działać propaganda. Całą sytuację przedstawiano jako coś dobrego, więc zawodnicy też zaczęli zmieniać swoje poglądy. Po czasie stwierdzili, że dzieją się właściwe rzeczy… Początkowo było wiele dyskusji w szatni, ale z czasem to zaczęło zanikać. Potem próbowałem nawet podpytywać o ich odczucia i przekonania, ale unikano tego tematu i nie chciano o nim rozmawiać.
Prawda jest taka, że od początku wojny życie Rosjan nie zmieniło się nadmiernie. Zamknięto granice, pojawiły się problemy z przelewami międzynarodowymi. Nie oznacza to, że był kłopot z pensjami. Nie trzeba było chodzić z walizką do kasy. Inna sprawa, że w bankach brakowało waluty. W gotówce można było wypłacić, powiedzmy, 1500 euro. To nieco utrudniało funkcjonowanie, ale w Jekaterynburgu nie dało się zaobserwować żadnych poważnych zmian.
– Kiedy stwierdziłeś, że to już właściwy czas na pożegnanie z Rosją?
– Pierwsze myśli pojawiły się tuż po wybuchu wojny. Jednocześnie prezydent klubu bardzo nalegał, bym został do końca sezonu w klubie. Przez kolejne tygodnie pytał mnie też o decyzję w sprawie nowego kontraktu. Wiedziałem jednak, że to konflikt, który nie skończy się szybko i zdecydowałem, że trzeba będzie stamtąd uciekać.
– Z czasem pojawiła się opcja stworzona przez FIFA. Można było zawiesić kontrakt, udać się na wypożyczenie. Nie chciałeś skorzystać z tej możliwości?
– Oczywiście, był taki pomysł. Było bardzo blisko mojego transferu do Holandii, ale finalnie nie wszystko zagrało. Pojawiła się też dyskusja dotycząca przenosin do Legii.
– Przez anulowanie wielu lotów trudno było wrócić do Polski?
– Moja żona jest w ciąży, więc chcieliśmy uniknąć nadmiernej dawki latania. Zdecydowaliśmy się na samolot do Kaliningradu, a tam odebrał nas kierowca. Na rosyjskiej granicy po prostu wyjechaliśmy. Interesowała ich ewentualna kontrabanda, ale kłopotów nie było. Z kolei Straż Graniczna w Polsce była bardziej dociekliwa. Otwierano walizki i wszystko dokładnie sprawdzano, zaglądano nawet pomiędzy koszulki w bagażu.
– Dlaczego zdecydowałeś się na grę w Legii?
– Dużą rolę odegrała ciąża żony. W pewnym momencie trafiła do szpitala, pojawiły się problemy i różne rzeczy mogły się wydarzyć… Widziałem, że przeżywa tę sytuację. W każdym momencie mogłem wyjechać do innego klubu, ale chciała, bym był przy niej. Miałem też opcje zagraniczne, ale wspólnie zdecydowaliśmy, że Legia będzie dobrym wyborem. Na pewno nie traktuję takiej decyzji jak porażki.
– Podpisałeś trzyletni kontrakt. Stabilność była istotna?
– Tak. To odegrało bardzo dużą rolę. Zyskuję stabilizację. Nie chcę spędzić roku w Warszawie, a potem gdzieś wyjeżdżać. Zabezpieczyłem swoją strefę komfortu. Jestem tutaj, a to daje mi możliwość bycia blisko rodziny. Jednocześnie był to jedyny temat transferu do Polski.
– Rozmawialiśmy wcześniej o kibicach Widzewa, a nie zastanawiała cię możliwa reakcja fanów Legii?
– Czy mówiłem w przeszłości, że chciałbym znowu zagrać w Widzewie? Tak. Jednocześnie nigdy nie stwierdziłem, że nie wystąpię w Legii. Miałem z tyłu głowy myśl o stołecznych fanach i ich myślach dotyczących widzewiaka przy Łazienkowskiej. Ale jestem profesjonalistą i wychodząc na boisko, daję z siebie sto procent. Wydaje mi się, że to kluczowa kwestia.
Zastanawiałem się, co stanie się w trakcie meczu w Łodzi. Transparentów nie było, ale przywitanie… Dało się usłyszeć wiele gwizdów. Już w 15. minucie byłem na rozgrzewce. Za mną byli kibice Widzewa i pojawiały się wyzwiska, ale nie zamierzałem choćby łapać kontaktu wzrokowego. Po co kogoś dodatkowo nakręcać? Przyznaję też, że po wygranej czułem się nieco dziwnie. Głupio było mi nadzwyczajnie cieszyć się na stadionie Widzewa. Pojawiłem się w miejscu, w którym zaczynałem w Ekstraklasie i zawsze będę o tym pamiętał. Wielka radość byłaby nie na miejscu dla mnie samego.
– Jako młody chłopak jeździłeś na mecze Widzewa?
– Raczej nie. To były pojedyncze przypadki, ale na pewno nie byłem stałym bywalcem trybun. Po transferze do Widzewa te uczucia zaczęły się mocniej tlić. Zduńska Wola, Sieradz i okolice były za łódzkim klubem. Inne były też czasy, bo kiedy zaczynałem, to na stadionie pojawiały się trzy-cztery tysiące widzów, a teraz wszyscy kupują karnety i zapełniają nowy obiekt.
– Jak trafiłeś do Widzewa?
– Dużą rolę odegrał Łukasz Masłowski, obecny dyrektor sportowy Jagiellonii Białystok. Grałem wtedy w czwartej lidze, w Pogoni Zduńska Wola. Pytał mnie, czy nie chciałbym jechać na testy. Widzew robił castingi. Pojawiało się 50 zawodników trenujących przez 3 dni. Potem wybierano najlepszych, którzy grali sparing z pierwszym zespołem. Ten był już po sezonie i miał eksperymentalny skład. Finalnie wyselekcjonowano czterech graczy.
W tym gronie byłem ja, Przemysław Kita, Przemysław Synoradzki i Piotr Tyburski, który przewija się koło Fame MMA. Potem pojechałem też na testy do Polonii Warszawa. Pamiętam, że Piotr Stokowiec chciał bym został i odwoził mnie na pociąg. Na pożegnanie powiedział mi, że pokocham stolicę i bardzo mi się w nie spodoba. Pojechałem, spakowałem się i właściwie czekałem na trasie na autokar Czarnych Koszul, do którego miałem wsiąść. Nagle zadzwonił Masłowski, który poinformował mnie, że Widzew wysłał kontrakt. Miałem kwadrans na decyzję. Ta okazała się prosta i trafiłem do Łodzi.
– Trener Stokowiec nie zadzwonił z wyrzutami?
– Zadzwonił, ale do Łukasza Masłowskiego. Ze mną już się nie skontaktował. Nie żałuję jednak tego wyboru. Inna sprawa, że w Widzewie zaliczyłem szkołę życia. Gorsze wyniki, rozmowy z kibicami, problemy z płatnościami. W wieku dwudziestu lat można było mocno zderzyć się z polskim piekiełkiem. Jak jest super, to wszyscy noszą cię na rękach. A jak jest w drugą stronę? Pojawia się wiele negatywnych słów.
– Jako młody gracz nie miałeś zapewne lukratywnego kontraktu. Nie musiałeś czasem pożyczać pieniędzy?
– Musiałem. Chodziło się do klubu, pytało o pensję i słyszało, że będzie za chwilę. Nie było. Nie jeden raz zdarzyło się, że pożyczałem pieniądze. Na ogół od mojej dziewczyny, a aktualnej żony. Brałem 200 złotych, by było na pociąg i jedzenie przez tydzień. Bywało trudno. Nie pochodzę z bogatej rodziny i nie zawsze tata i mama mogli mi pomóc.
– Dziewczyna nie mówiła, żebyś zmienił zawód? Niby Ekstraklasa, a trzeba było pożyczać dwie stówki.
– Myślę, że ona nawet za bardzo nie wiedziała wówczas, czym jest Ekstraklasa albo pierwsza liga. Ale przez lata to się zmieniło. Teraz spokojnie wymieniłaby nazwy wszystkich drużyn i pewnie nie miałaby problemów ze składami. Dużo razem przeżyliśmy. Zawsze mówiłem, że jej oddam i słowa dotrzymywałem. Od lat wspólnie idziemy przez życie.
– Przeskok z czwartej ligi do Ekstraklasy był duży?
– Na początku byłem w drużynie z Młodej Ekstraklasy. Po pół roku zadzwonił do mnie trener, że rozpocznę przygotowania z pierwszym zespołem. Doskonalę pamiętam tę chwilę, nawet teraz. Siedziałem z kolegami… na automatach. W tle był dźwięk tych maszyn, wisienki się przewracały. Odebrałem, choć nie wiedziałem kto dzwoni, nie miałem zapisanego tego numeru w telefonie. Od razu padło pytanie, gdzie jestem. Przyznałem się, dostało mi się od trenera Kmiecika, ale wyciągnąłem wnioski na całe życie. Znam ludzi, którzy niestety za bardzo się w to wciągali.
– Nie miałeś momentu, w którym wątpiłeś, że zostaniesz piłkarzem.
– Szczerze mówiąc, nie miałem początkowo myśli, że chcę zostać piłkarzem. Ciągnęło mnie w stronę sportu, ale w gimnazjum byłem w klasie o profilu siatkarskim. Patrzyłem na ten kierunek, jeździłem nawet na konsultacje kadry województwa. Nieźle mi poszło, zdobywałem punkty, ale finalnie dowiedziałem się, że nie dostałem się do drużyny. Byłem zły, rzuciłem siatkówkę i w pełni skupiłem się na piłce. Jako nastolatek na pewno nie uwierzyłbym, że tak potoczy się moja kariera.
– Kiedy uwierzyłeś, że w piłce jednak może się udać? To był moment transferu do Widzewa czy potrzeba było więcej czasu?
– Kluczowa była chyba zmiana pozycji w Pogoni Siedlce. Po pierwszym treningu Marcin Sasal pytał mnie, gdzie się ustawiam. Odpowiedziałem, że na środku obrony, ale usłyszałem, że pozyskali mnie, żebym pełnił rolę defensywnego pomocnika. ”Ok, dobrze. Teraz już będę wiedział”. Z czasem pojawił się trener Nowak, który ściągnął mnie do Wigier i wtedy to odpaliło. Bardzo mi pomógł i sądzę, że dzięki niemu mocno się rozwinąłem. Na pewno dodał mi wiele pewności siebie.
– Powołanie do reprezentacji Polski zwieńczyło pewien etap kariery?
– Siedziałem w kuchni, spojrzałem w telefon, a tam pojawił się numer z Portugalii. Odebrałem, a okazało się, że dzwoni Paulo Sousa. Opowiedział mi o swoim planie, powołaniu 35 zawodników i zapowiedzi, że najprawdopodobniej znajdę się w tej grupie. Nie dowierzałem, ale ostatecznie poleciałem na zgrupowanie kadry.
– Pierwszy dzień zgrupowania był specjalnym przeżyciem?
– Nigdy nie grałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski, a nagle pojawiłem się na zgrupowaniu seniorskiej kadry. Jednocześnie pierwszy dzień zawsze będzie mi się kojarzył z pewnym testem na obecność koronawirusa. Wynik miał być w ciągu piętnastu minut Przechodziłem Covid dwa-trzy miesiące wcześniej, nie obawiałem się. Pobrano wymaz, a kwadrans później lekarz przychodził z wynikiem.
Szykowałem się, by wybrać ubrania, dobrać rozmiary. Nagle puka doktor, który poprosił, bym został w pokoju, bo mam pozytywny wynik. Siedziałem już z godzinę, rozmawiałem z żoną. Byłem zagrzany, pełen emocji. Pierwszy raz, może jedyny, pojawiłem się na zgrupowaniu kadry i zaraz mieli mnie odesłać? Po drodze dzwonił też kierownik i informował, że mogę zamówić jedzenie. Pojawił się też temat transportu do domu. Miałem wrażenie, że to się nie dzieje.
Wreszcie znów ktoś puka. Myślałem, że przyniesiono jedzenie. Jednak to był doktor. Strasznie zaczął mnie przepraszać. Okazało się, że zrobiono mi test na próbniku, który był wzorem tego, jak będzie wyglądał pozytywny wynik. Małe niedopatrzenie kosztowało trochę stresu, ale teraz to już śmieszna historia. Nawet Sousa śmiał się ze mnie, że Augustyniak to ten, który miał koronę.
– Jakie odczucia budzi dziś w tobie Paulo Sousa?
– Byliśmy ze sobą raptem przez jedno zgrupowanie. Miałem pozytywne odczucia. Przedstawił się jako super trener, który chce budować drużynę wokół zaufania i dobrej atmosfery. Przekazywał to na każdej odprawie. Później się okazało, że zaufanie nie było jednak tak duże.
– Zadebiutowałeś na Wembley w meczu z Anglią. Nie wiem czy można mówić o lepszej okazji do rozegrania pierwszego meczu z orzełkiem na piersi.
– Najpierw były mecze z Węgrami i Andorą. Zmienia się perspektywa, słyszy hymn. To wyjątkowe uczucie, choć szkoda, że nie było wtedy kibiców. Ma się jednak świadomość, że jest się blisko tego, co najważniejsze. Na Wembley spędziłem na boisku piętnaście minut i na pewno będzie to kwadrans, który będę pamiętał przez całe życie. To chyba najważniejsze minuty w piłkarskim życiu.
Wiedziałem, że nie będę grał w reprezentacji pierwszych skrzypiec. Pamiętam, że po meczu z Andorą miałem poczucie, że to mecz, w którym mogłem dostać szansę. Było nieco przykro, bo trudno było pozbyć się myśli, że na Wembley nie będzie łatwo zadebiutować. Okazało się, że jednak zagrałem z Anglią i lepiej wspomina się to od spotkania ze znacznie niżej notowanym rywalem. Fajnie było zmierzyć się z graczami, którzy występują w topowych klubach na świecie. Nie czułem jednak, że to gigantyczny przeskok i kosmiczny poziom, na którym nie dam sobie rady. Jeśli się chce i uczciwie pracuje, to można daleko zajść.
– Po pierwszym zgrupowaniu był jeszcze jakiś kontakt z Sousą?
– Odzywali się asystenci, którzy rozmawiali ze mną głównie po spotkaniach ligowych. Czasem wysyłali filmiki, które przedstawiały oczekiwania wobec gry na danej pozycji.
– Obawiałeś się, że przygoda z kadrą skończy się na jednym zgrupowaniu. Teraz też masz takie myśli czy patrzysz wciąż na reprezentację i trenera Michniewicza z nadziejami?
– Chcę pokazywać się z jak najlepszej strony w Legii. Muszę dawać z siebie maksimum, występować regularnie, a co wydarzy się potem? To nie zależy ode mnie. Mogę grać dobrze i w ten sposób pracować na szansę w kadrze.
– Mundial w Katarze. To marzenie realne czy nie?
– Na pewno to marzenie. Czy realne? Nie wiem. Nie było kontaktu ze strony Czesława Michniewicz i jego sztabu. Powrót do Polski można jednak uznać za pewien krok.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.