Nazwisko Roberta Karasia w ostatnich dniach jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Polak mógł zostać mistrzem świata w dziesięciokrotnym Ironmanie. Niestety, po przejechaniu rowerem 1800 kilometrów, przepłynięciu 38 kilometrów i przebiegnięciu 65 wycofał się z rywalizacji. Lekarze zakazali mu kontynuowania ze względu na zagrożenie życia. Karaś za pośrednictwem Instagrama ujawnił brutalną prawdę na temat stanu swojego zdrowia.
– W listopadzie podczas wyścigu w Meksyku zrobił mi się guz, który trzeba było wyciąć, ponieważ nie mogłem usiąść na siodełku ani biegać. Trzy tygodnie temu się powiększył, nie byłem w stanie zrobić treningu, więc trzeba było to wyciąć – wyjaśnił Polak w opublikowanym wideo. Podczas wyścigu mentalnie czuł się bardzo dobrze i wydawało mu się, że ma wystarczająco siły, by ukończyć rywalizację.
Przewaga Polaka była na tyle duża, by realnie myśleć o zakończeniu wyzwania sukcesem. Problemy zdrowotne, z którymi borykał się w ostatnim czasie, okazały się jednak przeszkodą nie do ominięcia. – Na rowerze ten guz się cały czas powiększał. W biegu rana pooperacyjna się już rozerwała i zaczęła lecieć ropa – wyjaśnił Karaś.
Właśnie dlatego została wezwana karetka. Ratownicy medyczni mieli zatamować krwawienie. W grę wchodziła jeszcze opcja krótkiego zabiegu, ale medycy stanowczo sprzeciwili się temu pomysłowi. – Powiedzieli, że to niemożliwe, że trzeba zrobić operację. Była jeszcze opcja, że dadzą mi zastrzyki, które są zakazane, więc nie przeszedłbym testów antydopingowych – powiedział triathlonista.
Po wizycie w karetce Karaś zrozumiał, że nie ma już szans na dokończenie wyścigu. – Jak wstałem, to już czułem, że nie ruszę. Zaczęło boleć, zaczęła wypływać krew, ropa. Po prostu nie było szans na dokończenie tych zawodów – stwierdził Polak.