{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Vital Heynen wspomina złoto 2018 i mówi o szansach Polski w tym roku: to będą zupełnie inne mistrzostwa świata
Sara Kalisz /
Myślę, że wysokie. W 2014 i 2018 roku niewielu ludzi wierzyło w to, że Polska sięgnie po mistrzostwo świata. Teraz sytuacja jest inna. Jeśli chodzi o jakość gry, Polska jest w czołówce obok Francji i USA. Biało-czerwoni mają więc według mnie 33 procent szans na zwycięstwo. To bardzo dużo – mówi w TVPSPORT.PL Vital Heynen, selekcjoner, który doprowadził Polaków przed czterema laty do złotego medalu mistrzostw świata.
Pokonał Polaków, wygrał IO. "Kubiak? Duch walki zawsze będzie z nim"
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak zdobyć mistrzostwo świata?
Vital Heynen: – Bardzo mnie to ciekawi – jeśli wiesz, zdradź mi proszę receptę (śmiech). Mówiąc poważnie, kilka dni temu dawałem prelekcję niemieckim trenerom. Wyjaśniłem im, że w 2018 roku byliśmy najbardziej zajęci, a w szczególności ja, nie tym, by osiągnąć piorunujący rezultat, ale tym, by zbudować drużynę. Pamiętam, że robiliśmy wiele "alternatywnych" rzeczy, by to osiągnąć. Wśród nich były między innymi wspinaczki górskie, ale i… kilkukrotne zmienianie składów pokojów. Wszystko po to, by wytworzyć i sprawdzić różne połączenia w grupie.
Na pewno było tak, że wszyscy marzyli o tym, by wygrać mistrzostwa świata 2018, ale nikt nie koncentrował się na tym cały czas. Niekiedy dobrze mieć inne cele niż tylko wygrywanie.
– Warto kalkulować w czasie mistrzostw świata?
– Myślę, że znasz moją odpowiedź (śmiech). W 2018 roku ja, sztab i drużyna, ale w sumie głównie ja, zdecydowałem o tym, że trzeba zaadaptować się do sytuacji. Pamiętam, że nie zagraliśmy meczu z Francją tak, jak moglibyśmy zagrać. Wszystko miało swój cel – rzucenie sił na starcie z Serbią. Z tego, co pamiętam w przypadku Stephane’a Antigi i mistrzostw świata 2014, biało-czerwoni wybrali najtrudniejszą możliwą drogę. Tym samym sprawa jest ciekawa – można osiągnąć ten sam cel na dwa sposoby. Ja osobiście jednak wierzę, że do sytuacji trzeba się zaadaptować.
– Mistrzostwa świata to duża presja. Co pan zrobił, by zrelaksować team?
– Na pewno inaczej jest w przypadku mistrzostw świata, które rozgrywa się w swojej ojczyźnie. Dla nas pierwsza faza turnieju odbywała się w Bułgarii. Było kilka tysięcy fanów, to dawało nam wiele energii, ale o to, co konkretnie robili zawodnicy, by się zrelaksować, trzeba pytać ich. Nie pamiętam zbyt wielu szczegółów z innych rzeczy niż mecze i treningi. Wiem, że nasz hotel był zlokalizowany bardzo blisko plaży, często się tam udawałem. Nie wiem jednak, czy siatkarze robili to samo. Nie było jednego szczególnego rytuału czy atrakcji, która odrywałaby nas od mistrzostw świata.
Wychodziłem z założenia, że najważniejszy był umysł graczy, a nie konkretny szereg czynności do wykonania. Pamiętam, że chyba nie "cierpieliśmy" przez presję. Wydaje mi się, że nawet nam ona pomagała i sprawiała radość. Pierwsza rundę zagraliśmy przed kilkoma tysiącami polskich fanów, było prawie jak w domu. Graliśmy ok, nie zajmowaliśmy się presją. Wydaje mi się, że przyszła ona dopiero na rundę drugą. Pojawiła się niespodziewana przegrana z Argentyną, ale ostatecznie sobie z nią poradziliśmy.
– Czy pamięta pan moment zwrotny turnieju?
– Wydaje mi się, że mecz z Finlandią był takim momentem. Po nim odbyło się kilka dyskusji wewnątrz grupy o tym, jak prowadzić team i radzić sobie z takimi spotkaniami. To była chwila, w której zawodnicy przejęli pałeczkę. Ważne jest to, by zrozumieć, że trener nigdy nie wygra mistrzostwa świata. Siatkarze muszą to zrobić.
Po meczu z Finlandią i naszych dyskusjach część graczy zrozumiała swoją rolę i wyszła naprzód zespołu. Byli to choćby Bartosz Kurek czy Fabian Drzyzga. Lepiej zrozumieli to, co mają robić i za co są odpowiedzialni. Narodziło się to z tego, że z nieco słabszym rywalem zagraliśmy poniżej naszych możliwości. To był nasz wewnętrzny moment zwrotny turnieju. Dla osób z zewnątrz, jak dziennikarze, z pewnością była to nieobecność, a następnie powrót Michała Kubiaka.
– Przemowa po meczu z Finlandią była dla pana tą najważniejsza w czasie turnieju?
– Zdecydowanie tak. To była bardzo intensywna wymiana zdań. Dla niektórych graczy było to coś nowego, czego wcześniej nie doświadczyli. To była chwila, w której mogłem tylko mieć nadzieję, że moje słowa sprawią, że drużyna pójdzie w kierunku, w którym pójść powinna. Tego nigdy się nie wie. Każdy turniej zawiera kluczowe momenty, w których potrzebuje się jakości na równi ze szczęściem, by zacząć zmierzać we właściwym kierunku.
– Nie ma sensu pytać o lidera zespołu, prawda? To jasne, że był nim Michał Kubiak.
– Nie ma dyskusji. To był nasz kapitan i robił to w doskonały sposób. Był niezwykle ważną osobą dla graczy na boisku. Nie chodziło tu wyłącznie o jakość sportową, ale przede wszystkim o nastawienie mentalne. Czasami zapominam, jak młodzi byli wtedy Jakub Kochanowski czy Mateusz Bieniek. W takich okolicznościach taka osoba jak Michał Kubiak była niezbędna. Teraz wszyscy wiedzą, że Bartosz Kurek jest liderem, ale cztery lata temu do mistrzostw świata przystępował w zupełnie innej sytuacji. Nie był tym, dookoła którego wszyscy się gromadzili. On wypracował te cechę w sobie od ostatniego siatkarskiego mundialu. Mistrzostwa świata 2014 roku bardzo mu w tym pomogły. Wtedy jednak liderem był Michał.
– Pamięta pan jeden moment finału, w którym pomyślał pan, że wygracie?
– Nie, było wręcz przeciwnie. Poranek przed meczem pokazał mi, że zespół był przekonany o tym, że wygra finał. Było to wyczuwalne między nami. Wiedzieliśmy, że pokonamy Brazylię. Jeśli chodzi o mnie, to bardzo drobna wątpliwość pojawiła się w połowie trzeciego seta, kiedy straciliśmy kilka punktów w serii, ale przez zdecydowaną większość spotkania byłem pewny swego.
– Rozmawialiście między sobą o tym, że pokonacie Brazylię?
– Nie rozmawialiśmy o tym. Unikałem jak ognia rozmów o wynikach. W czasie turnieju nie użyłem sformułowania "mistrz świata" ani razu do momentu kilku ostatnich minut w szatni. Byliśmy zajęci wyłącznie tym, gdzie bronić, jak ustawiać się do bloku i co robić na boisku. Paradoksalnie dużym plusem tego, że skończyliśmy półfinał późno i finał zaczynaliśmy bardzo szybko było to, że nie mieliśmy czasu na żadne inne dywagacje poza receptą na grę. Z USA zagraliśmy pięć setów, była północ, Piotrka Nowakowskiego bolały plecy, ale na twarzach zawodników nie było śladu niepokoju czy zmartwienia. W tym momencie byli przekonani o tym, że wygrają.
– Pamiętam, że nakazał nam pan robienie krótkich wywiadów i to z kilkoma zawodnikami, a nie całą grupą, bo następnego dnia był finał.
– Co ciekawe, niektórzy zawodnicy mieli z tym problem. Teraz sądzę, że była to bardzo dobra decyzja, bo sprawiła, że po wspaniałej wygranej z USA zespół błyskawicznie zszedł na ziemię. Niektórzy byli zbyt szczęśliwi z powodu pokonania Amerykanów. Było sporo dyskusji odnośnie do tego, że nakazałem szybki powrót do autobusu i do hotelu.
– Jak świętowaliście złoty medal?
– Nic specjalnego. Ja poszedłem na spacer.
– Sam?
– Tak. Czasem samotny spacer jest świetną metodą świętowania. Później siedzieliśmy w grupie, chłopaki przenosili się między pokojami i się bawili. Trzytygodniowy turniej sprawia, że na koniec trener jest wyczerpany fizycznie i mentalnie. Nie jestem facetem, który przepada za świętowaniem, ale przyznam, że chwila relaksu była bardzo przyjemna. Praca była wykonana, można było odpocząć.
– Jakie są szanse Polski na obronę tytułu?
– Myślę, że wysokie. W 2014 i 2018 roku niewielu ludzi wierzyło w to, że Polska sięgnie po mistrzostwo świata. Teraz sytuacja jest inna. W mojej ocenie przez ostatnie trzy mistrzostwa świata wasza reprezentacja nie była tak wielkim faworytem jak jest teraz. Jeśli chodzi o jakość gry, Polska jest w czołówce obok Francji i USA. Biało-czerwoni mają więc według mnie 33 procent szans na zwycięstwo. To bardzo dużo.
Problemem jest to, że tegoroczny turniej ma sporo starć z cyklu wszystko albo nic. Jest faza grupowa, ale później błyskawicznie przechodzi się do gry o wszystko. Siedem meczów i można zostać mistrzem świata. My cztery lata temu mogliśmy sobie pozwolić na potknięcia. To był turniej, w którym mieliśmy okazję zbudować drużynę w trakcie meczów. W przypadku nadchodzących zmagań takich możliwości nie będzie. To będą zupełnie inne mistrzostwa świata. To może spowodować niespodzianki, jest więcej szans na nieoczekiwany wynik. Gdyby system był taki, jak wcześniej, bez sekundy wahania powiedziałbym, że Polska zagra w półfinale. Nadal uważam, że tam awansuje, choć droga do tego będzie nieco bardziej ryzykowna.
MŚ 2022: mecze reprezentacji Polski siatkarzy [TERMINARZ]
26 sierpnia, 20:30: Polska – Bułgaria (Katowice)
28 sierpnia, 20:30: Polska – Meksyk (Katowice)
30 sierpnia, 20:30: Polska – USA (Katowice)
Transmisje wszystkich meczów Polaków w MŚ na antenach TVP oraz na stronie TVPSPORT.PL oraz w aplikacji.
Czytaj również:
– Bartosz Kwolek o powołaniu na mistrzostwa świata: jestem bardzo szczęśliwy
– Sebastian Świderski o nieobecności Wilfredo Leona, biletach na mistrzostwa świata i ogłoszeniu składu
– Cztery rzeczy po czterech sparingach reprezentacji Polski siatkarzy. Co wiemy przed mistrzostwami świata?