W niemieckiej kadrze młodzieżowej trenował z Tonim Kroosem, w polskiej – z Grzegorzem Krychowiakiem i Wojciechem Szczęsnym. Obecnie Alan Stulin występuje w luksemburskim UNA Strassen i choć kiedyś spodziewano się po nim więcej, dziś jest zadowolony z życia oraz kariery. W rozmowie z TVSPORT.PL piłkarz opowiedział o wielu wątkach swojej piłkarskiej przygody, która była pełna wzlotów i upadków.
Alan Stulin (ur. 1990) – były reprezentant Polski w kategoriach U19 i U21, brał udział także w zgrupowaniu niemieckiej kadry młodzieżowej. Urodził się w Bolesławcu na Dolnym Śląsku, jednak w młodym wieku wyjechał z rodziną do Niemiec, dlatego ma dwa obywatelstwa. Występował w Kaiserslautern, Bełchatowie, Wormatii Worms i Alemannii Aachen, a od 2019 roku jest piłkarzem luksemburskiego UNA Strassen.
– W Niemczech zwracano na to uwagę?
– Oczywiście! Od razu się mnie pytali, ile zarabiam w Kaiserslautern, bo oni dostają tyle w Bayernie... Nie było w tej drużynie takiej atmosfery.
– Kto rządził w polskiej szatni?
– Szczęsny i Krychowiak nadawali jej ton! Zawsze po meczach intonowali "Polska, biało-czerwoni". Pamiętam jak kiedyś w Hiszpanii po meczu włączyli "Kaczuszki" i zaczęli tańczyć, a my razem z nimi! W busach zawsze włączaliśmy polskie filmy – najczęściej "Chłopaki nie płaczą" i "Dzień świra". Gdy wychodziliśmy na boisko – jeden szedł walczyć za drugiego.
– Czyli w niemieckiej kadrze wszyscy patrzyli tylko na siebie?
– Można tak powiedzieć. Po treningach robiły się grupki, jedni nie rozmawiali z drugimi. Trener też nie był otwarty – miał nas trzydziestu na zgrupowaniu i z żadnym z nas nie gadał dłużej. Może to też miało wpływ na brak integracji w drużynie. Po prostu trenowaliśmy, jedliśmy, spaliśmy i tyle.
– Jednym z piłkarzy tej kadry był Toni Kroos, obecnie jeden z najlepszych środkowych pomocników na świecie. Jaki był wtedy?
– Bardzo spokojny i cichy. Być może dlatego, że był jedynym piłkarzem z Hansy Rostock. Pamiętam, że dzielił pokój z moim kolegą z Kaiserslautern. Już wtedy było widać, że coś z niego będzie. Umiał grać obiema nogami, dobrze się ustawiał, wiedział gdzie ma podać. Nie był szybki, ale podejmował mądre decyzje. Na treningach był trochę wycofany, ale na boisku nie brakowało mu pewności siebie.
– Wiele lat spędziłeś w Kaiserslautern, gdzie przeszedłeś drogę od juniorów do pierwszej drużyny. Jak wspominasz treningi?
– W Kaiserslautern był porządny wycisk. Gdy byłem w drużynie, klub wygrał 2:0 z Bayernem i 5:0 z Schalke, dlatego ambicje rosły. Wymagano od nas coraz więcej, ale sami też bardziej od siebie wymagaliśmy. Gdy do klubu trafił z Zagłębia Iljan Micanski, powiedział że "w Polsce to się bawił", przy tym co zobaczył w Niemczech. Bardzo dużo się biegało z piłką przy nodze i musiałeś być bardzo skoncentrowany. Kadra była tak szeroka, że na jednej pozycji mogło grać kilku zawodników podobnej klasy. Trenerzy patrzyli na to, co jemy i ile ważymy. I w każdym meczu, nawet sparingu, nie mogliśmy odpuszczać. Musieliśmy dać z siebie sto procent, a nie dziewięćdziesiąt dziewięć. Gdy graliśmy z rywalem z piątej ligi, mieliśmy wygrać 8:0. Do każdego meczu podchodziliśmy z chęcią zwycięstwa. Tak było także w spotkaniu z Liverpoolem, gdy Iljan strzelił gola – do dzisiaj wysyła mi wideo z tej sytuacji!
– Poza Micanskim, grałeś także z Arielem Borysiukiem i Jakubem Świerczokiem. Jak sobie radzili po przyjeździe z Polski.
– Lepszy kontakt miałem z Kubą. Pamiętam, że gdy wszedł do drużyny, był bardzo pewny siebie. Tak bardzo, że było dla niego obojętne, kto jest przed nim. Szybko pojął, co ma poprawić w grze i pracował nad sobą. Niestety nie znał dobrze niemieckiego, co na początku było problemem. I podobnie było z Arielem – radził sobie na boisku, grał zdecydowanie więcej niż Kuba, ale nie umiał się dogadać. A atmosfera w klubie była wtedy nieciekawa, bo walczyliśmy o utrzymanie.
– Słyszałem, że mogłeś wtedy trafić na testy do Legii.
– Mike Barthel i Cezary Kucharski się do mnie odezwali w tej sprawie. Powiedzieli, że mają kontakt do Legii i zapytali, czy nie chciałbym tam zagrać. Rozmawiałem o tym z moim menedżerem. I już nie pamiętam, czy zadzwonił wtedy bezpośrednio do klubu, czy do Kucharskiego. Ale do żadnych testów ostatecznie nie doszło.
– Ostatecznie trafiłeś do Bełchatowa, w którym działo się coraz gorzej.
– Były też lepsze momenty. Cieszę się, że mogłem tam poznać sporo fajnych ludzi. Braci Maków, Łukasza Budziłka, Kamila Kosowskiego, Mate Lacicia, Tomka Wróbla, Dawida Nowaka... Damiana Szymańskiego, który teraz gra w reprezentacji.
– Myślałeś, że w Polsce zostaniesz gwiazdą ligi?
– Aż tak to nie. Sądziłem tylko, że jestem młodym zawodnikiem i będą na mnie stawiać. Jeśli popełnię jakiś błąd, nic się nie stanie. Uznałem, że to moja szansa, by się pokazać, ale także powalczyć o mniejsze lub większe sukcesy z Bełchatowem.
– Nie chciałeś zostać w Niemczech?
– Kaiserslautern chciało przedłużyć ze mną kontrakt. Byłem wychowankiem, dlatego miałem dobrą pozycję w klubie. Tylko za mało grałem. Mój menedżer namawiał mnie wtedy na wyjazd do Polski. W sobotę miałem ostatni mecz, a w poniedziałek już przyjechałem do Bełchatowa. Rozmawiałem z trenerem, potem podpisałem kontrakt. Wydawało się, że nie powinno być problemów. Pojechałem na pierwszy trening i na miejscu dostałem pierwszy "strzał w pysk". "Jesteś młodym zawodnikiem z Niemiec. Jakiego ty masz menedżera? Dlaczego on cię wysyła do Bełchatowa? Czy on nie wie, że nam jeszcze trzech pensji nie zapłacili?" – powiedział mi wtedy Kosowski albo Lacić.
– Po latach gry w Niemczech to musiało być brutalne zderzenie z rzeczywistością.
– Zależało mi tylko na tym, żeby grać, cała reszta była na dalszym planie. Ale od razu zobaczyłem, że atmosfera jest beznadziejna. Widać było też, że trener Kiereś czuł presję. Bełchatów jeszcze kilka sezonów wcześniej walczył o puchary i chociaż sytuacja w klubie była zupełnie inna, od trenera wymagano bardzo dużo.
– Przed wyjazdem do Bełchatowa nie wiedziałeś o problemach klubu?
– Rozmawiałem z trenerem Globiszem, który prowadził młodzieżową reprezentację. Powiedział mi, że pod względem sportowym to dobry klub, tylko... trzeba na siebie uważać. Ale wtedy nie przyszło mi do głowy, że mogą mieć takie problemy. W Niemczech o podobnych sytuacjach nie słyszałem.
– Do sukcesów jednak była daleka droga.
– Z jedenastu meczów wygraliśmy tylko jeden. Wtedy ja oraz zawodnicy, którzy się sądzili z klubem, usłyszeliśmy że możemy szukać nowego klubu. Byłem w szoku, na początku nie wiedziałem, co robić. Szukałem klubu w Niemczech. Chciał mnie ściągnąć trener drużyny trzecioligowej, ale nie mogli zapłacić za transfer. Dlatego musiałem pół roku przesiedzieć w Bełchatowie. Najpierw trenowaliśmy z drugą drużyną. Mieliśmy nawet dobre wyniki, aż w końcu nawet tam nam zabronili grać.
– Żałowałeś wtedy, że zdecydowałeś się na przyjazd do Polski?
– Do nikogo nie mam żalu. Byłem po prostu rozgoryczony, że klub zabrał mi to, co kochałem. Jestem wdzięczny tylko drugiemu trenerowi, który normalnie ze mną pracował, jakby nic się nie stało. A co do innych – wolę zachować dla siebie złe słowa. Niech odpowiedzią będzie to, gdzie ten klub wylądował. Szkoda mi piłkarzy, z którymi grałem i potem zostali w Bełchatowie.
– Po latach Bełchatów upadł, a obecnie klub występuje w czwartej lidze.
– Śledziłem późniejsze losy Bełchatowa i było mi szkoda tego, co się stało. Ale już dużo wcześniej źle się działo, o czym mogłem się przekonać.
– Po roku w Bełchatowie zraziłeś się do Polski?
– Śledziłem występy moich kolegów i byłem na bieżąco z polską ligą. Poza tym, mój kuzyn grał w rezerwach Zagłębia. Meik Karwot, z którym występowałem w Wormatii, też spędził w Polsce kilka lat. Ale tak sobie myślałem – znowu przyszedłbym na rok i nie wiadomo, co by było. Poza tym w klubie uważali mnie za Niemca, choć nawet grając w Kaiserslautern zawsze deklarowałem moje przywiązanie do Polski.
– Miałeś potem oferty z Ekstraklasy?
– Zmieniłem menedżera na takiego, który nawet nie patrzył na polski rynek. Z tego, co pamiętam, jakaś propozycja się pojawiła – z Ekstraklasy albo 1. Ligi. Ale nie zwróciła mojej uwagi.
– Po powrocie do Niemiec grałeś w Wormatii Worms i Alemanni Aachen. W drugim klubie pracowałeś z trenerem Simonem Peschem, który obecnie jest asystentem Bartoscha Gaula w Górniku Zabrze. Mógłbyś powiedzieć o jego podejściu do zawodników?
– Trener Pesch zawsze dużo czasu poświęcał na analizę. W wolnych chwilach wołał nas do siebie i pokazywał nam, co powinniśmy robić na boisku. Bardzo się przykładał także do rozpracowania przeciwników – przed meczem musieliśmy wiedzieć o nich wszystko. Był bardzo zaangażowany.
– Jak trafiłeś do luksemburskiego UNA Strassen?
– Grałem w Niemczech w Regionallidze, jeszcze w Wormatii Worms, gdy kontaktował się ze mną klub UNA Strassen. Mówili, że widzieli mnie na boisku i chcieli mnie sprowadzić. Miałem wtedy jeszcze rok kontraktu i im grzecznie podziękowałem. Powiedziałem, że jestem jeszcze w dobrym wieku i chciałbym powalczyć w Niemczech. Ostatecznie i tak odszedłem z Wormatii, do Alemanni Aachen, gdzie grałem przez następny rok. Luksemburczycy się jednak nie poddawali i wciąż utrzymywali ze mną kontakt i pewnego dnia otrzymałem od nich propozycję trzyletniego kontraktu. Rozmawiał ze mną agent Nico Klemens, kuzyn trenera ze sztabu Bayernu, Dino Toppmoellera. Powiedział mi: Alan, ten klub cały czas dzwoni do mnie – pojedźmy tam, porozmawiajmy z nimi. Udaliśmy się do Luksemburga, spotkaliśmy się prezesem, trenerem. Ich propozycja mnie zainteresowała, ale zapytałem ich o plany klubu. Nie znałem tego kraju, dlatego kontaktowałem się z kolegami, którzy tam grali.
– Czego się dowiedziałeś?
– Że dla wielu zawodników w Luksemburgu piłka nożna to tylko hobby, nie żyją tym 24 godziny na dobę. Od małego są nauczeni tego, że futbol to tylko dodatek do codziennego życia. Dlatego luźniej podchodzą do gry. Choć w weekend mają mecz, zdarza im się w piątek wyjść i poimprezować.
– Inny świat.
– Po to prezes ściągnął nas, zagranicznych zawodników, żeby coś się zmieniło – podejście stało się bardziej profesjonalne, mimo że część drużyny wykonuje na co dzień inne profesje. Z każdym rokiem zauważam, że Luksemburczycy są coraz bardziej świadomi, a ich sportowa mentalność wzrasta.
– Powiedziałeś, że klub cię zachęcił swoimi planami. Czy w ciągu trzech lat udało się je zrealizować?
– Od roku naszym trenerem jest Niemiec, Christian Lutz, który mówi jasno, że chciałby z nami coś osiągnąć. Nasz klub nie ma takiego budżetu jak Hesperange albo kiedyś Dudelange. Na razie optymalne dla nas jest piąte-szóste miejsce. Ale chcielibyśmy za jakiś czas powalczyć o grę w europejskich pucharach.
– Dudelange niedawno grało z Lechem...
– To nie ta sama drużyna, co była dwa albo trzy lata temu, gdy wygrywała z Legią. W zeszłym sezonie my wygraliśmy z nimi u siebie i zremisowaliśmy na wyjeździe. Finansowo nie stać ich na tyle, co wcześniej. Czy mieli szanse przeciwko Lechowi? Niewielkie. Nie śledzę teraz polskiej ligi, dlatego przed meczem zapytałem kuzyna z Polski, jak sobie radzą. Powiedział mi, że początek sezonu mieli słaby. Nie oglądałem meczów, ale mówiło się u nas, że Dudelange zagrało u siebie ponad swoje możliwości.
– W Luksemburgu wciąż wspominają zwycięstwo tego klubu z Legią?
– Jeden z moich kolegów z drużyny oraz nasz masażysta byli związani z Dudelange, gdy grało z Legią. Obaj byli zgodni – mówili mi, że nigdy wcześniej nie widzieli takiej atmosfery na trybunach, jak w Warszawie. Nawet na San Siro.
– Grałeś z zawodnikami, którzy wciąż występują z Bundeslidze. Z kim wciąż utrzymujesz kontakt?
– Mam dobre relacje z Dominiquem Heintzem z Bochum. Razem z nim oraz naszym wspólnym przyjacielem organizowaliśmy w Niemczech mecze charytatywne, jeszcze przed pandemią. Grało w nich kilku reprezentantów – Kevin Kuranyi, Jan Schlaudraff i inni.
– Na co przeznaczyliście otrzymane pieniądze?
– Przekazaliśmy je hospicjum. Potem byliśmy tam we trójkę i gdy wracaliśmy do domu, zapanowała cisza. Każdy z nas musiał to przetrawić, widząc tyle ludzkiego cierpienia. Było tam jedna dziewczynka, która wychodziła z nami na mecz, potem zbierała od wszystkich autografy. Trzy miesiące później odeszła z tego świata. Wiedzieliśmy, że z jej zdrowiem jest już ciężko, dlatego fajnie było sprawić, żeby przez moment czuła się szczęśliwa. Wciąż mamy kontakt z jej rodzicami.
– Planujecie kolejne mecze charytatywne?
– Ze względu na pandemię, nie mogliśmy ich organizować. Mieliśmy dwa lata przerwy, ale do tego wrócimy. Ostatnio zebraliśmy na hospicjum 50 tysięcy euro. Chcemy wykorzystać to, co dała nam piłka, żeby móc pomagać.
– Często odwiedzasz Polskę?
– W Bolesławcu mam dużą rodzinę. Babcię, kuzynów, kuzynkę, chrzestną, wujka, ciocię, chrześnicę... Na Boże Narodzenie prawie zawsze przyjeżdżam. Niestety, gdy była pandemia, nie mogłem odwiedzić rodziny. Było mi wtedy smutno. Mam też grupę przyjaciół z Polski. Bawiliśmy się razem jako dzieci na podwórku w Bolesławcu i wciąż mamy kontakt. Gdy przyjeżdżam do kraju, zawsze się spotykamy. Mamy grupę, na której piszemy, co się dzieje w piłce. Śledziliśmy razem występy Lewandowskiego w Bayernie, a teraz w Barcelonie, mecze Ligi Mistrzów. Pytają mnie po każdym meczu w Luksemburgu, jak grałem. Gdy grałem w Polsce, jeździli na moje mecze. Każdy ma swoje życie, rodzinę, ale kontakt mamy cały czas. Gdy nie mogę przyjechać, a oni się spotykają, to łączymy się telefonicznie.
– Myślisz już o tym, co będziesz robić po zakończeniu kariery piłkarskiej?
– Mam jeszcze trzy lata kontraktu w Luksemburgu. Ale chciałbym zrobić uprawnienia trenerskie. Mój tato jest trenerem, kuzyn też i dużo rozmawiamy o taktyce. Na razie nie wiem czy będę prowadzić juniorów, czy seniorów. Chciałbym im pomagać swoim doświadczeniem.
– Co mógłbyś doradzić młodym piłkarzom?
– Na pewno cierpliwości, której mi zawsze brakowało. Gdy trener posadził mnie na ławce przez dwa-trzy mecze, już się denerwowałem. Poza tym, żeby nie zmieniali menedżerów tak często jak ja. Wiadomo że każdemu agentowi zależy na zawodnikach, ale także na pieniądzach, jednak trzeba im czasami zaufać. A ja miałem taki czas, że co tydzień kontaktowałem się z innym i nie wyszedłem na tym dobrze.
2 - 0
Portoryko
6 - 0
Bonaire
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.