| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
To dobrze, że Wisła Płock chce odwołać się od decyzji Komisji Ligi Ekstraklasy o dyskwalifikacji Rafała Wolskiego na cztery mecze. Rzetelne rozpatrzenie tej sprawy wymaga pochylenia się nad problemem zbyt dużej tolerancji dla gry brutalnej oraz swoistego monopolu sędziów i Kolegium Sędziów na decydowanie, kogo i kiedy można ukarać, a kogo i kiedy nie.
Kara czterech meczów dyskwalifikacji dla Rafała Wolskiego z jednej strony jest nieodpowiednia i krzywdząca – jeżeli weźmiemy pod uwagę wysokość kar wymierzanych dotychczas za faule brutalne, niebezpieczne dla zdrowia czy zachowania po prostu chamskie. Z drugiej strony taka dyskwalifikacja może być słuszna i dla wszystkich pożyteczna – ale pod warunkiem, że Komisja Ligi będzie konsekwentna i odtąd będzie wymierzać surowe kary zawsze, gdy będzie to wskazane dla wizerunku Ekstraklasy czy zdrowia samych piłkarzy.
Rafał Wolski został ukarany za to, że w czasie poniedziałkowego meczu Wisły Płock z Górnikiem Zabrze nadepnął na plecy Erika Janży. Akurat to jest faktem. Tyle że to była tylko końcówka zdarzenia, w którym niezmiernie ważne jest też to, co było wcześniej. Sytuacja zaczęła się od drobnego faulu Wolskiego, który nie powinien skończyć się żadną karą indywidualną. Walcząc o piłkę, Wolski trochę zbyt mocno zaatakował Janżę ciałem, nieco zbyt gwałtownie, być może również trafił delikatnie nogą w nogę rywala i w efekcie spowodował jego upadek. Zwykły faul, jakich wiele – ani nie był chamski, ani groźny, ani nawet taktyczny. Najważniejsze było to, co stało się chwilę później.
Upadając na ziemię Janża dostrzegł rozpędzonego Wolskiego. Wtedy najpierw wystawił w jego kierunku jedną nogę, po chwili drugą, następnie je wyprostował i korkami jednego z butów trafił w brzuch zawodnika Wisły Płock. To też jest fakt oczywisty, wyraźnie widoczny w powtórkach telewizyjnych. Próbując uniknąć trafienia korkami w brzuch lub przynajmniej próbując zminimalizować ból lub ryzyko jakiegoś urazu, Wolski miał ograniczone możliwości poruszania się w tej sytuacji. Próbował ominąć lub przeskoczyć Janżę, a przy tym nadepnął mu na plecy.
To zdarzenie podlegające ocenie sędziów, interpretacji. Gdyby sędzia główny Daniel Stefański uznał, że obaj zawodnicy zasłużyli na czerwoną kartkę, w moim odczuciu byłaby to zdecydowanie najlepsza możliwa decyzja. Gdyby uznał, że żadnemu zawodnikowi nie pokaże czerwonej kartki, ewentualnie że pokaże im po żółtej – w jednym i drugim wariancie też należałoby taką decyzję zaakceptować. Może byłaby zbyt łagodna, ale za to sprawiedliwa wobec obu zawodników. Surowa kara dla jednego przy jednoczesnym braku jakiejkowiek kary dla drugiego musi budzić poczucie niesprawiedliwości. Wolski ma prawo czuć się pokrzywdzony, a Janża pewnie jest zadowolony, bo przecież wie, co zrobił: w tej sytuacji zawinił co najmniej w podobnym stopniu jak Wolski.
Sędzia Daniel Stefański popełnił w tej sytuacji błąd w ocenie zdarzenia, ale akurat jego można zrozumieć, bo miał nie najlepszy kąt do oceny tej sytuacji. Postępowanie Janży mogło być dla arbitra trudne do oceny także dlatego, że zawodnik Górnika trafił w brzuch Wolskiego upadając na ziemię, niejako w jednym tempie. Bardziej dziwi, że Stefańskiemu nie pomógł sędzia asystent Dawid Golis, który – na co wskazują powtórki telewizyjne – powinien widzieć tę sytuację bardzo dobrze. Miał ją wprost przed sobą i na dodatek patrzył na tę sytuację, a mimo to nie dostrzegł winy Janży.
Do tego byli jeszcze sędziowie wideo. Oni wprawdzie mogli uznać, że "osobiście pokazaliby Janży czerwoną kartkę", ale jako sędziowie VAR niestety nie są od podejmowania możliwie najlepszej decyzji. Są tylko od naprawiania tak zwanych – według kryteriów sędziowskich – jasnych i oczywistych błędów, czyli nie mogą, zasadniczo nie powinni nakłaniać arbitra do zmiany jednej decyzji kontrowersyjnej na inną, która też mogłaby wzbudzać kontrowersje. Takie są "Przepisy gry", takie są reguły obowiązujące sędziów wideo, choć oczywiście byłoby lepiej, gdyby zasady gry nie krępowały sędziów w podejmowaniu najlepszych decyzji. To paradoks, ale tak właśnie czasem w piłce nożnej jest.
To, czego nie potrafili prawidłowo ocenić sędziowie ani nie pomógł zmienić VAR, poniekąd mogła naprawić Komisja Ligi. Wystarczyłoby, gdyby jej członkowie obejrzeli telewizyjne powtórki tej sytuacji, skonsultowali sytuację z własnym ekspertem lub własnymi ekspertami sędziowskimi – mieli na to ponad dwie doby – i wtedy wydali własny najlepszy werdykt, zamiast polegać na decyzji sędziów czy opinii Kolegium Sędziów, którego władze zwykle bronią decyzji arbitrów kierując się źle pojętą lojalnością wobec nich zamiast kierować się lojalnością i powinnością wobec PZPN, Ekstraklasy i klubów.
Sędziowski niemalże monopol na decydowanie, kogo, kiedy i za co można ukarać, a kogo i kiedy nie można – to jedna z tych rzeczy, które szkodzą Ekstraklasie utrudniając lub uniemożliwiając zwalczanie brutalności i zachowań nieodpowiednich. Jeśli Wisła Płock złoży odwołanie, pojawi się dobra okazja do przełomowej zmiany. Decyzja drugiej instancji może być ważnym i wymownym sygnałem: o dalszym tolerowaniu gry brutalnej, cwaniactwa i chamstwa, albo o zmianie podejścia organów dyscyplinarnych i wyczuciu potrzeby surowego karania wszelkich szkodliwych lub niebezpiecznych zachowań – dla wizerunku Ekstraklasy, zdrowia piłkarzy i zwiększenia szansy na poprawienie poziomu gry w polskich rozgrywkach klubowych.