Nasuwa mi się jedna szczególna sytuacja – przestraszyła ona wszystkich. W czasie zgrupowania 17-letni Tomek zaatakował piłkę w twarz kolegi z taką siłą, że ten stracił przytomność i mieliśmy problem, by chłopaka ocucić – przypomina Sebastian Pawlik, trener, który między innymi doprowadził rocznik '97 do złotych medali mistrzostw kategoriach młodzieżowych. W TVPSPORT.PL wspomina współpracę z Aleksandrem Śliwką, Tomaszem Fornalem, Bartoszem Kwolkiem i Jakubem Kochanowskim.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Spod twojej ręki wyszło kilku z tych, którzy sięgnęli po srebrne medale mistrzostw świata. Balans w kadrze zmienił się w stosunku do zeszłego sezonu choćby w przypadku Aleksandra Śliwki, który w tym roku był jedną z naczelnych postaci reprezentacji. Jest duma?
Sebastian Pawlik: – Jestem bardzo dumny z siatkarzy i ich postawy. Bardzo się cieszę, że rola chłopaków, z którymi miałem przyjemność współpracować w szkole i w młodszych reprezentacjach, w seniorskiej kadrze stale się zwiększa, są coraz lepszymi zawodnikami, pomagają drużynie osiągać sukcesy. To niezwykłe emocje ich oglądać i im kibicować. W takich chwilach zawsze się do siebie uśmiecham, bo często przypominają mi się sytuacje ze Spały, z treningów, gdy byli jeszcze uczniami szkoły.
– Słyszałam, że Aleksander Śliwka już we wczesnych etapach kariery był naturalnym liderem zespołów, w których grał. To prawda?
– Kiedy Olek zaczynał naukę w szkole, jako uczeń pierwszej klasy, był liderem drużyny siatkarskiej. Nie był bardzo wylewny, nie mówił dużo, był skupiony na tym, co ma robić i na odpowiedzialności, która na nim spoczywała. Wyróżniał się umiejętnościami. Liderowanie było więc na początku tylko sportowe. Im bardziej się jednak poznawaliśmy i grupa uczyła się funkcjonować razem, tym częściej brał na siebie rolę lidera, który prowadzi drużynę.
– Miałeś moment, w którym pomyślałeś, że zajdzie bardzo daleko?
– Pomyślałem tak kiedy robiliśmy nabór do szkoły podczas Turnieju Nadziei Olimpijskich. Grał wtedy w reprezentacji województwa. Zrozumiałem, że to jest chłopak, który zajdzie daleko. Na tle swoich rówieśników bardzo wyróżniał się umiejętnościami, mądrością w grze.
– Miał charyzmę?
– Przede wszystkim bardzo dużo od siebie wymagał. Niezwykle się irytował, kiedy coś mu nie wychodziło. Starał się pomagać innym, ale dla swoich błędów nie znajdował usprawiedliwienia. Bardzo emocjonalnie podchodził do nieudanych zagrań. Kiedy był dzieciakiem, wszystko było wypisane na jego twarzy. Teraz zupełnie tego nie widać. Przeszedł długą drogę i jest innym mentalnie zawodnikiem.
– Zgaduję, że Tomek Fornal to był grupowy wodzirej i zawadiaka. Tak było?
– Jeśli chodzi o funkcjonowanie w grupie, to Tomek z pewnością był duszą towarzystwa. Potrafił się dogadać z każdym. Zawsze błyszczał poczuciem humoru, dystansem i luźnym podejściem. W treningu starał się być jednak bardziej dojrzały, niż był na zewnątrz. Od początku uczyliśmy go, by młodzieńczych wariacji było mniej, by zrozumiał, że jest czas, by się wygłupiać i czas, by koncentrować się na pracy. Na boisku miał mniejsze pole do "luźniejszego" sposobu bycia. Poza treningiem panował jednak totalny luz i duży dystans do wszystkiego.
– Pamiętasz jego najbardziej spektakularny numer?
– O spektakularnych pozasportowych numerach nie chcę mówić, bo to rzecz drużyny, natomiast w kategoriach siatkarskich nasuwa mi się jedna szczególna sytuacja – przestraszyła ona wszystkich. W czasie zgrupowania 17-letni Tomek zaatakował piłkę w twarz kolegi z taką siłą, że ten stracił przytomność i mieliśmy problem, by chłopaka ocucić.
– Musiał mieć niesamowitą siłę w ręce.
– Od samego początku była ponadprzeciętna. Do dziś wyróżnia się siłą uderzenia.
– Bartosz Kwolek znany jest jako człowiek od dobrego przyjęcia. Też taki był w młodości?
– W siatkówce młodzieżowej nie pełnił tylko roli defensywnej. Był ofensywny, świetnie zagrywający i atakiem sprawiał przeciwnikowi duży problem. Był agresywny i zaangażowany, chciał dostawać dużo piłek. To jest jednak specyfika młodzieżowego grania. Juniorzy czy kadeci nie skupiają się aż tak na rozwoju defensywnym. Dla nich najważniejsza jest ofensywa. O tym, jak bardzo ważne są elementy obrony i przyjęcia, zazwyczaj młodzi siatkarze przekonują się później. To dość naturalna sprawa, nic dziwnego.
– Czyli wszystko przyszło z czasem?
– Tak, z wiekiem urosła jego świadomość, że do ataku trzeba dorzucić coś jeszcze. Zobaczyłem to po pierwszym sezonie spędzonym w lidze, gdy prowadziłem reprezentację juniorów w mistrzostwach świata. Zrobił wtedy bardzo duży krok do przodu. Wiedział, że dobrze, że pomaga drużynie atakiem i zagrywką, ale należy dołożyć coś więcej.
– A jaki był Jakub Kochanowski, gdy był młodszy?
– Kuba był kapitanem reprezentacji, którą prowadziłem. Od samego początku miałem z nim bardzo dobry kontakt. Był bardzo dojrzały jak na swój wiek. Był łącznikiem między mną a drużyną. Miałem do niego duże zaufanie i dobrze mi się z nim rozmawiało. Emocjonalnie był bardziej dojrzały, niż wskazywał na to jego wiek. Na boisku był niezwykle skoncentrowany i analizujący grę. Jego postawa nie opierała się na przeczuciach, a na obserwacji i głębokiej analizie tego, co robi przeciwnik. Było dla mnie zaskakujące, że młody zawodnik myśli o takich rzeczach, a informacje wykorzystuje w grze.
– Srebrny medal mistrzostw świata po złotym zdobytym cztery lata wcześniej jest sukcesem bez "ale"?
– To ogromny sukces. Granie trzech finałów z rzędu w mistrzostwach świata to nieprawdopodobna sprawa. Zespół grał dobry turniej i przegrał dopiero w ostatnim meczu ze świetnie dysponowanymi Włochami. Czekam aż będę mógł osobiście pogratulować chłopakom. Tego wyniku nie można rozpatrywać w innej kategorii niż sukces.
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna