Legenda polskiego speedwaya, 14-krotny medalista drużynowych mistrzostw Polski, 17-krotny medalista drużynowych mistrzostw Polski par klubowych, indywidualny mistrz Polski, zdobywca Złotego Kasku, wieloletni reprezentant kraju i siedmiokrotny medalista drużynowych mistrzostw świata. Piotr Protasiewicz po 31 latach zakończył karierę. Z żużlem jednak się nie żegna. Został dyrektorem sportowym Falubazu Zielona Góra.
Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Otrzymał pan Złotego Szczakiela, który jest ukoronowaniem pięknej, 31-letniej kariery. Ta wyjątkowa nagroda będzie zajmowała szczególne miejsce wśród pańskich trofeów?
Piotr Protasiewicz, legenda polskiego żużla, obecnie dyrektor sportowy Falubazu Zielona Góra: – Będzie to ważne trofeum. Cieszę się bardzo, że kapituła doceniła 31 lat ścigania się i jazdy w lewo. Z drugiej strony coś się zakończyło. Udało się to spiąć dzięki szefostwu PGE Ekstraligi tym Szczakielem. Z tego, co wiem, to niewielu zawodników otrzymało taką nagrodę. Zaczyna się nowy rozdział. Mam nadzieję, że uda się gładko przejść z roli zawodnika w osobę, która będzie chciała udzielać się w inny sposób i pomóc swojemu klubowi. Kończę w miarę zdrowy i czuję się sportowcem spełnionym. Mam wspaniałą rodzinę. Jest ok.
– Dociera, a może dotarła do pana myśl, że była to ostatnia gala w roli zawodowego sportowca?
– Na razie jest mi trochę łatwiej, bo wpadłem w wir nowych obowiązków. Sezon skończył się normalnie, tak jak od 30 lat. Trudniej będzie na wiosnę, gdy zaczną się sparingi, wyjazdy, mecze. Jestem przekonany, że przyjdą gorsze i trudniejsze momenty. Mam dużo obowiązków i w tym upatruję szansę, że wszystko przyjdzie w miarę gładko.
– Garnitur będzie pojawiać się u pana teraz na co dzień?
– Nie. Ja jestem "fizyczny" i jestem od działania. Całe życie byłem sportowcem. Teraz będę odpowiadać za pion sportowy. Nie jestem od świecenia. Ja już swoje powiedziałem i zakładałem garnitur wiele razy. Przyjeżdżałem na gale i różnego rodzaju prezentacje. Tu chciałbym stworzyć coś, o czym będzie się mówiło. Chciałbym, aby mówiono o mnie, że nie tylko byłem, ale coś zmieniłem na lepsze. Takie mam marzenia, jeśli chodzi o tę funkcję.
– Szybko ogłosiliście nazwiska żużlowców, którzy będą jeździć w Falubazie w kolejnym sezonie. Cel może być chyba tylko jeden?
– Jeszcze parę godzin temu ścigałem się i nie będę chciał wywierać zbędnej presji. To, że mamy taką drużynę, a mam nadzieję, że może się ona jeszcze trochę zmienić, jest zasługą przede wszystkim prezesa Wojciecha Domagały i Kamila Kawickiego. Bez nich nie byłoby to możliwe. Mieliśmy podzielone kierunki działania i wspólnie udało się nam stworzyć zespół. W poniedziałek po rewanżowym finale eWinner 1. ligi mieliśmy trzech żużlowców: Krzysztofa Buczkowskiego, Rohana Tungate’a i Dawida Rempałę. W czwartek o 17:36 jeśli pamiętam, mieliśmy trzy nowe twarze. Cieszę się, ale pamiętajmy, że my nie wygraliśmy jeszcze żadnego meczu. Będzie wiele świetnych drużyn.
– Za panem 31 lat pięknej kariery. Jak podsumowałby pan ten czas?
– Żużel dużo mi zabrał, ale zdecydowanie więcej dał. To była przygoda mojego życia. Jestem szczęśliwy z tego, co udało mi się osiągnąć. Dzięki żużlowi poznałem wspaniałe osoby, które są moimi przyjaciółmi i traktujemy siebie jak rodzinę. Kończę swoją przygodę jako zawodnik, mając wspaniałą rodzinę. Jestem dumny, że mam cudowną żonę i dwójkę wspaniałych dzieci. Będzie trochę smutno, ale taka kolej rzeczy.
– Czego będzie najbardziej brakować?
– Zawsze uważałem, że dopóki jest przyjemność z tego, co się robi, to się chce to robić. Owszem, była to moja praca, która pozwoliła zadbać o przyszłość rodziny i swoją. Mam komfort życia i nie narzekam. To było pochodną tego, co robiłem. Ściganie dawało mi niesamowitą radość. Były porażki, które wzmocniły mnie jako człowieka. Te rzeczy będę chciał przekazywać dzieciom, które mają dobre, sportowe geny.
– Sportowej radości niedawno zabrakło, czy decyzję o zakończeniu kariery od jakiegoś czasu trochę pan odwlekał?
– Nie. Decyzję podjąłem już rok temu. Była spowodowana buntem mojego ciała. Miałem wiele złamań. Począwszy od kręgosłupa, po biodra, miednicę, kolana, obojczyki, chyba z sześć razy. Dużo kosztowało mnie to zdrowia i wyrzeczeń, aby być potem w formie. Było mi trudno i ciężko. Do tego kontuzja i śmierć mamy na początku sezonu. Decyzję podjąłem rok temu i ten moment musiał kiedyś nadejść. Dobrze się z tym czuję.
– Teraz pojawi się więcej czasu dla rodziny i najbliższych, czy obowiązków będzie i tak bardzo dużo?
– Mam dużo obowiązków, ale nie ma takiej możliwości, aby znowu wpaść w reżim pracy, jak do tej pory. Przez 31 lat moja narzeczona, a potem żona, nigdy mi nie przeszkadzała, a zawsze wspierała. Dokonywałem swoich wyborów, ale nadszedł czas, żeby się zrewanżować i dać więcej przyjemności. Szczególnie dla moich najbliższych. Podchodzę do wszystkiego profesjonalnie, ale czas dla rodziny musi być.