13.miejsce w Lidze Narodów i ćwierćfinał mistrzostw świata. Z takim wynikiem Stefano Lavarini zakończył pierwszy rok pracy z reprezentacją Polski siatkarek. To jednak jedynie liczby, najważniejszy postęp, który poczyniła kadra, nie zostanie wykazany w statystykach. Zespół przeszedł przemianę i odetchnął po ostatnich latach przepełnionych marazmem. Włoski trener znakomicie przygotował grunt pod dalszą pracę z polskimi siatkarkami.
Gdy Stefano Lavarini przejmował w styczniu kobiecą reprezentację Polski siatkarek, niewiele wiadomo było jeszcze o kadrze, która będzie przygotowywać się do mistrzostw świata. W ligach najważniejsze mecze miały dopiero nadejść, lista potencjalnych powołanych była jeszcze długa. A i dylematy włoski szkoleniowiec miał mieć nieco inne.
Podstawowe dwa pytania wówczas? Co z Joanną Wołosz i na kogo postawić w ataku – na Magdalenę Stysiak czy Malwinę Smarzek. Pierwszą sprawę udało się załatwić z powodzeniem, natomiast przy drugiej problemów pojawiła się masa. Głównie pozasportowych.
Ale po kolei. Trener Lavarini, już po oficjalnym ogłoszeniu go nowym selekcjonerem reprezentacji Polski siatkarek, miał parę miesięcy na względnie spokojną obserwację potencjalnych kadrowiczek. W końcu pierwszy sprawdzian dla nowego trenera nadszedł dopiero na przełomie maja i czerwca. Do tego czasu był czas na selekcję.
Pierwsze wybory nieco powiedziały o planach Lavariniego. W połowie kwietnia wysłał powołania do szerokiej, 24-osobowej kadry, w której, co na tamten moment było najważniejsze, znalazło się nazwisko "Wołosz". Na liście była jeszcze wtedy mocno krytykowana przez pozostanie w lidze rosyjskiej Smarzek.
Selekcjoner szybko przekonał się jednak, jak bardzo wstępne były jego plany. Do czasu Ligi Narodów z gry wypadły mu dwie podstawowe armaty – wspomniana Smarzek oraz Stysiak. Wtedy jasne stało się, że to na pozycji atakującej polska kadra ma najuboższy zestaw. W obliczu urazów dwóch podstawowych zawodniczek substytutu należało już szukać w przyjmujących, a nie młodszych atakujących.
Podczas Ligi Narodów w polskiej reprezentacji grać nie mogła jeszcze Monika Gałkowska, choć, jak sama mówiła, trener miał ją w planach od początku. Będące w szerokiej kadrze Karolina Drużkowska i Weronika Sobiczewska w trakcie sezonu ligowego nie zaskarbiły sobie zaufania trenera. Ta druga co prawda była na paru turniejach VNL, ale Lavarini w oficjalnych meczach z niej nie skorzystał.
Wdrożony w życie plan B zakładał przesunięciu na prawe skrzydło najmocniej uderzającej polskiej przyjmującej – Olivii Różański. W niej Lavarini widział najlepiej mogącą się sprawdzić zawodniczką w ataku. I to na niej miała opierać się gra w 12 meczach Ligi Narodów.
Pierwszy turniej wlał w serca sporą dawkę optymizmu. Polki wygrały trzy z czterech spotkań i wydawało się, że już wtedy coś zaczęło się dziać. Czas prysł jednak szybko. Kolejne tygodnie były smutnym obrazem kadry szukającej swojej tożsamości i męczącej się przez brak atakującej.
Koniec końców Liga Narodów przyniosła duży zawód. 13. miejsce, najgorsze w historii występów Polek w tych rozgrywkach, to wynik co najmniej martwiący. Oczywiście nie wszystko było źle. Już wtedy siatkarki mówiły, że niezależnie od rezultatów widzą progres. W dużej mierze w sferze mentalnej.
To miało stanowić podwaliny pod dalszą budowę zespołu, której celem numer jeden w tegorocznej przerwie reprezentacyjnej miały być mistrzostwa świata rozgrywane w Polsce i w Holandii. Czasu w teorii było sporo. Kadra miała ponad dwa miesiące na przygotowanie się na siatkarski mundial.
Z czasem skład kadry zaczynał się klarować. Do zdrowia wracała Magda Stysiak, którą w ataku wspierała Monika Gałkowska, obsadzenie roli podstawowej rozgrywającej było sprawą jasną, duet libero został wybrany. Dylematy pojawiały się w zasadzie tylko przy pozycji przyjmującej i środkowej.
W ostatnim miesiącu przygotowań selekcję "ułatwiły" jednak trenerowi kolejne kontuzje. W ataku było już spokojnie, to dziać zaczęło się w przyjęciu. Czwórkę przyjmujących na MŚ Lavarini prawdopodobnie wybierałby z grona Olivia Różański, Zuzanna Górecka, Martyna Czyrniańska, Martyna Łukasik i Weronika Szlagowska. Przez okres przygotowawczy Włoch sprawdzał kilka wariantów obsadzenia pozycji przyjmującej.
Z piątki została czwórka po informacji o problemach zdrowotnych Łukasik, które wykluczyły ją z turnieju. Na zgrupowaniu w Szczyrku pojawiła się wtedy Monika Fedusio. Na tym kłopoty ze zdrowiem się jednak nie skończyły. Przed meczami towarzyskimi w Niemczech z powodu kontuzji brzucha z gry wypadła także Czyrniańska. Wybór wtedy stał się jasny.
Lavariniemu pozostały cztery zawodniczki, które ostatecznie zabrał na mundial. W ataku miał pewny duet Stysiak – Gałkowska. Libero? Tu też wątpliwości nie było. Numerem jeden była Maria Stenzel, a rywalizację o "dwójkę" z Justyną Łysiak wygrała Aleksandra Szczygłowska. Do pary z Joanną Wołosz Lavarini wybrał Katarzynę Wenerską. Ta pojechała na mistrzostwa świata kosztem Alicji Grabki, wcześniej przez kontuzję odpadła także Marlena Kowalewska.
Na środku były właściwie trzy pewniaki (Agnieszka Korneluk, Kamila Witkowska i Klaudia Alagierska-Szczepaniak). O miejsce numer cztery walczyły Anna Obiała, Aleksandra Gryka i Magdalena Jurczyk. Choć dwie ostatnie nieźle zaprezentowały się w VNL, to Lavarini wybrał najbardziej doświadczoną z tego grona Obiałą.
Tak przygotowana kadra najpierw poleciała do Włoch na przedmundialowy turniej towarzyski, a później rozpoczęła w Arnhem zmagania w mistrzostwach świata. Znaków zapytania było sporo, bo zarówno o formie Polek, jak i ich przeciwniczek w pierwszej fazie grupowej wiadomo było niewiele. Obawy okazały się niesłuszne.
Trudna przeprawa na otwarcie z reprezentacją Chorwacji zasiała ziarno niepewności, ale później już poszło. Polki zagrały świetny pierwszy mecz u siebie z Tajlandią, później nie pozostawiły złudzeń Koreankom. W ostatnich dwóch meczach musiały uznać jednak wyższość rywalek – z Dominikaną przegrały 1:3, a z Turcją 2:3.
Pierwszą fazę grupową zakończyły na czwartym miejscu, choć układ tabeli sprawił, że od zwycięstwa w grupie dzieliło ich raptem parę punktów w tie-breaku z Turczynkami (gdyby wtedy wygrały, byłyby pierwsze). Było to o tyle niekomfortowe, że grając już w Łodzi musiały spoglądać na wyniki innych reprezentacji.
Szybko wytoczyły jednak swoje najmocniejsze działo. Po przegranym 0:3 meczu z Serbią w wielkim stylu pokonały w trzech setach obecne mistrzynie olimpijskie – reprezentantki Stanów Zjednoczonych. Stały się wtedy paniami swojego losu. I choć awans mogły wypuścić z rąk w kolejnym spotkaniu z Kanadą, to spektakularnie wróciły do gry i wygrały 3:2. Wtedy były już o krok od awansu do ćwierćfinału.
Zadecydować miało starcie z Niemcami, ale już w jego trakcie okazało się, że biało-czerwone, dzięki wygranej Kanady, miały pewną grę w najlepszej "ósemce" turnieju. Swoje też jednak zrobiły, wygrały 3:2 i pojechały do Gliwic na fazę pucharową.
A tam... Kolejny rozdział polskiej siatkówki został napisany. Po niezwykłym, pełnym zwrotów ćwiećfinale z Serbią przegrały 2:3 i zakończyły przygodę z mistrzostwami świata. Piękne porażki bolą najbardziej. Gdyby Polki nie dały rady trzymać tempa mistrzyniom świata, żalu nikt mieć nie powinien. W końcu dalej zespół jest na początku swojej drogi. Ogromny ból sprawił jednak fakt, że od strefy medalowej dzieliły nas dwie piłki.
Bardzo znamienny był także niedosyt po przegranym ćwierćfinale. – Wcześniej, wychodząc na mecz z rywalem pokroju Serbii, mało kto wierzyłby w zwycięstwo. Teraz realnie możemy z nimi walczyć – to słowa Moniki Fedusio zaraz po ostatnim spotkaniu. Stefano Lavarini zbudował w polskiej reprezentacji mentalność zwycięzców. Siatkarki są świadome, jak dużo osiągnęły podczas tegorocznych mistrzostw świata, ale chcą więcej.
Reprezentacja zyskała liderki z prawdziwego zdarzenia. Joanna Wołosz jest kapitanem z krwi i kości, a po mistrzostwach świata nikt nie może mieć wątpliwości, że to ścisła światowa czołówka. Podobnie, jak Magda Stysiak, która w ataku była nieoceniona. Jeśli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, to polska kadra będzie mieć znakomitą atakującą na lata.
Pod wodzą trenera Lavariniego na poziom wyżej weszła Olivia Różański. Siatkarską dojrzałość, którą nabyła w lidze, wreszcie w pełni przeniosła na reprezentację. Włoch trafił też ze stawianiem na Zuzannę Górecką. Ze swoich defensywnych zadań 22-letnia przyjmująca wywiązywała się nienagannie.
Na środku też pozytywów było bardzo dużo. Agnieszka Korneluk to teraz zawodniczka równie istotna, co Wołosz czy Stysiak. Trudno powiedzieć ile w tym ręki Lavariniego, bo jeszcze w lidze zaliczyła ogromny progres, ale ten sezon reprezentacyjny miała świetny. A przecież zaplecze także jest bogate.
Wprowadzanie młodych? Też niewiele można zarzucić. Ważnym punktem podczas całego sezonu reprezentacyjnego była Weronika Szlagowska, podobnie byłoby też z Martyną Czyrniańską, gdyby nie przytrafiły się jej kontuzje.
Nie wszystkie siatkarki dostały jednak swoje szanse. Przykład Oli Szczygłowskiej – była z pewnością świadoma, że trudno będzie o regularną grę, skoro od lat za grę w obronie odpowiada Maria Stenzel. Szans jednak prawie w ogóle nie dostawała, choć naszej pierwszej libero przytrafiały się słabsze chwile. Bycie w reprezentacji to rzecz jasna duży honor, ale gdy jest się na niej tylko do treningów, traci to swój czar. Wszystkim trudno jednak dogodzić.
W pierwszym roku pracy trenera Lavariniego w Polsce, kadra rozegrała łącznie 22 oficjalne spotkania, na co złożyło się 12 starć w Lidze Narodów i 10 w mistrzostwach świata. Końcowy bilans to 10 zwycięstw i 12 porażek. Patrząc tylko przez pryzmat statystyk, spektakularnego wyniku nie było, ale największego progresu kadry nie oddadzą liczby.
Oficjalne mecze reprezentacji Polski pod wodzą Stefano Lavariniego:
Liczba zwycięstw – 10
Liczba porażek – 12
Liczba zwycięstw w stosunku 3:0 – 4
Liczba porażek w stosunku 0:3 – 5
Najwyższe zwycięstwo w secie – 25:9 (z Koreą Południową w Lidze Narodów)
Najwyższa porażka w secie – 8:25 (z Chinami w Lidze Narodów)
Najdłuższy set – 36:38 (z Dominikaną w Lidze Narodów)