Zdobył medal olimpijski, choć o tym nie marzył. Kończy karierę, choć mówi, że nadchodzącej zimy mógłby być jednym z najgroźniejszych zawodników. Cene Prevc w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada, dlaczego rozstaje się ze skokami na najwyższym poziomie. – Podium, medal? To nie są rzeczy, na które bym patrzył – przyznaje 26-letni Słoweniec, który samorealizacji i szczęścia postanowił szukać gdzie indziej. Choć nie wyklucza, że na skoczni się pojawi. Z nartami lub w całkiem innej roli.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Jak się czujesz z decyzją, którą podjąłeś?
Cene Prevc: – Po pół roku wciąż czuję, że zrobiłem właściwie. Postanowiłem działać spokojniej. To wielka decyzja wpływająca na życie. Uzgadniałem wszystko ze Słoweńskim Związkiem Narciarskim. Nie zakończyłem na wiosnę definitywnie kariery. Zostawiliśmy otwartą furtkę, gdyby coś się zmieniło, ale po pół roku się nie zmieniło. I jeśli przez kolejnych sześć miesięcy będzie tak samo, już oficjalnie zakończę karierę w kwietniu podczas finałowych zawodów w Planicy.
– Kiedy podjąłeś tę decyzję? Po zakończeniu sezonu czy już wcześniej nad tym myślałeś, choćby podczas igrzysk?
– Już w trakcie sezonu. Przez ostatnich sześć lat, po zakończeniu każdej zimy, zadawałem sam sobie pytania. A podczas tej ostatniej, z której jestem dumny, mogę wręcz powiedzieć, że szczęśliwy, zdołałem osiągnąć sporo celów, jakie sobie stawiałem w skokach. W efekcie tego na wiosnę ważniejsze stały się dla mnie inne cele, niezwiązane ze skokami. Zmieniły się priorytety.
– Zadawałeś sobie te pytania przez sześć lat, a możesz zakończyć karierę po najlepszym sezonie, który ukończyłeś w czołowej "10" Pucharu Świata, stanąłeś na podium, zdobyłeś w drużynie medal olimpijski.
– Hah! Podium, medal? To nie są rzeczy, na które bym patrzył. Gdyby ktoś mnie zapytał, a w ostatnich dwóch tygodniach dostaję wiele pytań, dwie chwile przychodzące mi na myśl to lot w Vikersund na 243 metry i ostatni skok w Planicy na 246 metrów. Nigdy nie należałem aż tak do osób, które za cele stawiałyby sobie wyniki. Nigdy nie marzyłem o medalu olimpijskim. Moim marzeniem było codziennie stawać się lepszym skoczkiem narciarskim. I w tym roku dość dobrze mi to wychodziło. Okazałem się jednym z najlepszych skoczków na świecie.
– Skoki wreszcie sprawiały ci radość? Kiedy leciałeś ponad 240 metrów, czułeś szczęście?
– Powiedziałbym, że to jak z kimś uzależnionym od narkotyków. I dla mnie to było jak narkotyk. Właśnie to stawiałem sobie za taki wewnętrzny cel, bardzo chciałem to zrobić. I wciąż to kocham, będę chciał pełnić rolę przedskoczka na skoczniach mamucich. Zobaczymy, co się zdarzy.
– W pewnym sensie czekałeś, aż zrealizujesz te cele, żeby skoncentrować się w życiu na czymś innym? A gdybyś nie miał takiej zimy, to odłożyłbyś tę decyzję o kolejny rok?
– Nie wiem, prawdopodobnie. Moim największym problemem w skokach było to, że jest tak wiele rzeczy, którymi chciałbym się zajmować albo osiągnąć w życiu. I nie chodzi tylko o sport, o różne dziedziny życia. Każdego sezonu, kiedy nie udawało mi się w skokach osiągnąć tego, co pragnąłem, czułem, jakbym wręcz stracił cały rok. Staję się coraz starszy. Wiem, niektórzy, nawet starsi ode mnie, powiedzą, "co ja wygaduję, nadal jestem młody". Ale wiek ma to do siebie, że to bardzo względne pojęcie. Skoki zeszłej zimy dały mi tak wiele i doszedłem do wniosku, że nawet jeśli tak zostanie, pod koniec życia wciąż będę szczęśliwy z tego, co osiągnąłem. A gdybym skończył rok temu, pewnie za 30 lat powiedziałbym sobie "Cene, chyba mogłeś być lepszy, stać cię było na więcej". Ba, ja nawet dziś wiem, że nadchodzącej zimy byłbym jednym z najgroźniejszych zawodników, gdybym latem trenował. Ale inne cele okazały się silniejsze od tego pragnienia.
Wiesz, że należysz do 30 czy 50 najlepszych skoczków na świecie, ale sześciu czy siedmiu Słoweńców jest od ciebie mocniejszych i nawet nie dostajesz szansy, by się pokazać, startować w Pucharze Świata. Takie są reguły, że tylko sześciu czy siedmiu zawodników z jednego kraju może brać udział w konkursach. Chwilami było ciężko. Czasami nawet bycie świetnym nie wystarczyło.
– Jesteś osobą, która bardziej ceni wspomnienia, nieuchwytne chwile, wrażenia po 240-metrowym locie niż rzeczy materialne, medale?
– Zdecydowanie. Przez całe życie spędzone na skoczni największą radość sprawiło mi, kiedy zdołałem się poprawić, przekroczyć kolejną granicę, wejść na większą skocznię, znacząco zmienić coś na lepsze w technice. To były te dni, kiedy byłem najszczęśliwszy. A konkursy tylko to potwierdzały. Kiedy wygrywasz zawody, czujesz radość, bo to dowód, że wszedłeś na naprawdę wysoki poziom. Ale najbardziej liczyła się realizacja wewnętrznych celów, rozwój.
– Wybrałeś po prostu własne szczęście i nie przejmujesz się, co powiedzą ludzie, czy stwierdzą, że stać cię było na więcej, że za wcześnie kończysz karierę?
– W tym momencie jestem szczęśliwy. Gdybym kontynuował karierę tylko po to, by osiągać coraz lepsze wyniki, nie widziałbym w tym nic poza poprawianiem swoich statystyk.
– Czy skoki były dla ciebie wyczerpujące mentalnie?
– Oczywiście, bywały dni, kiedy nie byłem wyczerpany, a wręcz wykończony. Ale moim zdaniem, i nie tyczy się to tylko sportu, ale każdej dziedziny życia, kiedy do czegoś podchodzisz profesjonalnie, chcesz być jak najlepszy, przykładasz wagę do takich szczegółów, że to męczy psychicznie. Dojście do czegoś w życiu wymaga wiele czasu, pracy. Ale na koniec, kiedy w końcu coś osiągniesz, czujesz, że otrzymujesz w zamian dużo więcej, niż ten stres.
– Miałeś świetny debiut w Pucharze Świata w 2014 roku, ale kolejne lata nie były tak udane. Poszukiwania formy, poprawy też cię wymęczyły?
– Tak. Muszę przyznać, że czasami bardzo cię to denerwuje. Wiesz, że należysz do 30 czy 50 najlepszych skoczków na świecie, ale sześciu czy siedmiu Słoweńców jest od ciebie mocniejszych i nawet nie dostajesz szansy, by się pokazać, startować w Pucharze Świata. Takie są reguły, że tylko sześciu czy siedmiu zawodników z jednego kraju może brać udział w konkursach. Chwilami było ciężko. Czasami nawet bycie świetnym nie wystarczyło.
Nie byłem wystarczająco mądry, żeby nie myśleć. Bo kiedy siedzisz na belce startowej, najlepiej byłoby w ogóle nie myśleć, jeśli chcesz wygrać. Skaczesz najdalej, kiedy robisz to podświadomie. Pracujesz na treningach i ten najlepszy skok utrwala się w podświadomości.
– Czułeś, że czasami nie miałeś najłatwiejszej drogi do kadry, nie byłeś faworytem trenerów? Nawet na igrzyskach dobrze skakałeś na treningach na normalnej skoczni, a w kwalifikacjach wystąpił Anże Lanisek. To też wpłynęło na twoją decyzję?
– Na pewno nie chodziło o to, kto był faworytem. Powiedziano nam jasno na igrzyskach, jakie są zasady. I Robert Hrgota dotrzymał słowa. Mówił, że Lanisek jest pewniakiem, bo zasłużył na to miejsce skokami na przestrzeni całej zimy. Wszystko było tak, jak powinno, ale wciąż trudno zaakceptować taką decyzję. To sport. Czasami bywa bardzo brutalny. Trzeba akceptować to, co jest, i iść dalej.
– Ciężko być bratem dwóch skoczków, z których jeden jest najlepszym w ostatnich latach, a może i historii Pucharu Świata, a drugi ma już kilka zwycięstw? Motywowało cię to czy raczej denerwowało, że Peter i Domen osiągnęli więcej?
– Och. Myślę, że trochę jedno i drugie, ale koniec końców dawało motywację, żebym stawał się jeszcze lepszym. Sam nie wiem. Skoki to indywidualny sport i głównie media postrzegały nas jako braci. Ale kiedy przyjeżdżaliśmy na treningi, byli tam też Anże Lanisek, Lovro Kos, Tilen Bartol i inni chłopacy. Widywaliśmy się codziennie i w pewnym momencie na nich też zaczynasz patrzeć, jakby byli twoimi braćmi. Nie czujesz tak wielkiej różnicy między prawdziwymi braćmi, a braćmi w sporcie. A z drugiej strony, każdy przyjaciel jest jednocześnie twoim rywalem i motywuje cię na treningach. Może to, że jest nas trzech w rodzinie, sprawiało jednak, że ta motywacja była trochę większa i lepsza. To już filozofowanie. W tym tkwi też piękno skoków. Walczysz sam w zawodach, ale trenujesz w grupie. Według mnie, obecność mocnych zawodników w drużynie jeszcze bardziej cię napędza.
– Mawiają, że najlepiej skakałoby się, gdyby odciąć głowę. Może byłeś zbyt mądry, za dużo myślałeś?
– Nie byłem wystarczająco mądry, żeby nie myśleć. Bo kiedy siedzisz na belce startowej, najlepiej byłoby w ogóle nie myśleć, jeśli chcesz wygrać. Skaczesz najdalej, kiedy robisz to podświadomie. Pracujesz na treningach i ten najlepszy skok utrwala się w podświadomości. Jeśli po prostu się odepchniesz, ruszysz, to wtedy możesz liczyć na największe efekty. Miewałem konkursy, kiedy przez głowę osiągałem gorsze wyniki, niż mogłem. I właściwie to było największym krokiem, jaki zrobiłem zeszłej zimy w porównaniu do poprzedniej. Tak sądzę. Nie dopuszczałem, by niszczył mnie własny umysł.
– Czy lot na 246 metrów na zakończenie poprzedniego sezonu w Planicy był twoim ostatnim skokiem w Pucharze Świata?
– Patrząc teraz, tak, to był mój ostatni skok. O ile nie zmienię zdania, ale nie zanosi się na to.
– Ale ze skoków nie rezygnujesz. Czytałem, że chciałbyś przetestować nowe buty Slatnara.
– Jestem podekscytowany, bo kończy poprawiony model. Poprzednio testowaliśmy je chyba trzy lata temu, tak mi się zdaje. Głównie przez prace nad innym sprzętem nie mógł znaleźć choć trochę czasu, aby poświęcić go na buty. Ale teraz musi tylko dokończyć jedne. A kiedy to zrobi, będę czekał na telefon i jestem gotowy je przetestować.
Myślę, że kontrole sprzętu są zbyt skomplikowane. Oczywiście, są potrzebne, bo chcemy, żeby ten sport był sprawiedliwy, ale przy tylu zasadach, zawsze dochodzi czynnik ludzki. To człowiek mierzy, to człowiek ocenia, jak duży jest kombinezon. Człowiek decyduje, a człowiek zawsze będzie subiektywny. Nawet jeśli, w tym przypadku Kathol, zrobi wszystko, żeby być obiektywny, nie będzie w stu procentach, tak jak byłoby urządzenie.
– Co jest w nich takiego niezwykłego?
– Na razie nic. Wciąż nie działają prawidłowo. Trzy lata temu, kiedy je testowałem, miałem świetne odczucia na rozbiegu, podczas lotu, ale przy takiej samo jakościowo próbie skakałem dziesięć metrów krócej. I nie wiedzieliśmy, dlaczego w butach Slatnara ląduję dziesięć metrów bliżej niż w innych. Dlatego je porzuciliśmy, ale teraz trzeba się za to zabrać i zobaczyć, co możemy zrobić.
– Mogą wywołać rewolucję na skoczni?
– Myślę, że to może być pewna rewolucja. Chodzi o materiał i sposób, w jaki są wykonane. Więcej raczej nie mogę powiedzieć. Zobaczymy, czy nie będzie jak z Nagabą. Na początku mówiło się, że Polacy skaczą sześć do dziesięciu metrów dalej z powodu butów. Kiedy zaczęła się zima, nie dało się zauważyć różnicy. Zobaczymy. Skoczkowie mogą czuć się lepiej, może wymagać to czasu, poprawek, ale niekoniecznie ta różnica będzie widoczna w zawodach. Chyba że dojdzie do rewolucji.
– Skoro rozmawiamy o rewolucjach, skoki czeka jedna w kontekście kontroli sprzętu. Ciała zawodników mają być skanowane w 3D.
– To poniekąd mój pomysł. Czy to naprawdę ma się wydarzyć?
– Christian Kathol zapowiedział, że chciałby sprawdzić to rozwiązanie zimą lub następnego lata.
– Może to nawet pomysł, o którym rozmawialiśmy. Myślę, że kontrole sprzętu są zbyt skomplikowane. Oczywiście, są potrzebne, bo chcemy, żeby ten sport był sprawiedliwy, ale przy tylu zasadach, zawsze dochodzi czynnik ludzki. To człowiek mierzy, to człowiek ocenia, jak duży jest kombinezon. Człowiek decyduje, a człowiek zawsze będzie subiektywny. Nawet jeśli, w tym przypadku Kathol, zrobi wszystko, żeby być obiektywny, nie będzie w stu procentach, tak jak byłoby urządzenie. Mój pomysł zawsze polegał na tym, by skanować w 3D ciało zawodnika, a potem zrobić skan w kombinezonie. Po kilku próbach doszlibyśmy do tego, jaka jest optymalna różnica objętości ciała i kombinezonu. I takie przyjęlibyśmy zasady. Mam pomysł jak to zrealizować, ale nigdy nie przedstawiałem go osobom, które mogłyby go zrealizować.
– A co z dopasowaniem kombinezonu, sprawdzaniem, czy nie jest zbyt obszerny w pewnych partiach?
– To, co podoba mi się najbardziej, to dowolność, którą zostawialibyśmy producentom kombinezonów. I tu jest pole do ogromnej rewolucji. Każdy zawodnik ma inną techniką. Gdyby ograniczyć przepisy do różnicy objętości, niektórzy skoczkowie mogliby na przykład zdecydować się na obszerniejszy kombinezon w górnej części, w efekcie czego musieliby mieć bardziej przylegające nogawki. A może ktoś chciałby mieć szersze nogawki i bardziej przylegającą górną część. Myślę, że w ten sposób kombinezony stałyby się lepsze, a skoki dłuższe przy niższych prędkościach. To także sprawiłoby, że byłoby bezpieczniej.
– Czyli proponujesz całkowitą rezygnację z zapisów, o ile centymetrów kombinezon może odstawać od ciała w konkretnych partiach?
– Skoczkowie patrzyliby, co bardziej im pasuje. Kontrolerowi byłoby dużo łatwiej. Po prostu urządzenie mierzyłoby dwie objętości i to pokazywałoby, czy kombinezon spełnia wymagania regulaminowe czy nie.
– Nie myślisz, że mógłbyś się sprawdzić w skokach w innej roli? Zaczynasz chyba studia na elektromechanice.
– Studiuję dwa kierunki. Akurat na studiach elektromechaniki mamy znakomite, nawet więcej, niesamowite laboratorium do pomiarów. Jest jednym z najlepszych w Europie, a może i na świecie. I mają znakomite pomysły. Kto wie, może mógłbym zając się czymś takim w ramach pracy dyplomowej. A co do skoków i moje roli w nich, jestem otwarty na propozycje. Chciałbym się czymś zajmować, ale zobaczymy, czy ktoś inny chciałby tego.
– A te drugie studia?
– Nie będę może używał pełnej nazwy. Uproszczając, to kierunek związany z uprawami, hodowlą zwierząt, generalnie w tej gałęzi gospodarki.
– Dlaczego taki kierunek?
– Głównie przez to, że w Słowenii najłatwiej w młodym wieku o ubezpiecznie zdrowotne, kiedy jesteś studentem. Kiedy skakałem, nie byłbym w stanie studiować elektromechaniki. Szukałem czegoś, co da mi status studenta. Pomogli mi i przyznali indywidualny tok nauczania. Nie musiałem się aż tak martwić, a mimo tego w ostatnie dwa lata zaliczyłem jeden rok. A teraz nie sądzę, bym coś stracił, jeśli i ten kierunek ukończę. To, czego się uczę, może się przydać w życiu. Zawsze jestem szczęśliwy, kiedy nauczę się czegoś nowego.
– Czym w takim razie będziesz się zajmował w życiu, gdzie pracował?
– Najpierw potrzebuję dwóch lat, żeby ukończyć oba kierunki. A co do pracy, jest tyle opcji, że zobaczymy, gdzie wyląduję. Może gdzieś w skokach jako trener albo działacz w Pucharze Świata, może w turystyce, czymś związanym z pracą barmana, jako restaurator. Są też inne opcje. Moja dziewczyna studiuje na kierunku związanym z piekarstwem. Pewnie coś otworzy i będę jej pomagał. Teraz próbuję sił w marketingu, zarządzaniu. A może odnalazłbym się w skokach jako komentator czy dziennikarz? Jestem otwarty. Muszę tylko być ostrożny, by nie wziąć sobie za wiele na głowę, bo to chyba obecnie mój największy kłopot.