W sobotę 22 października na gali UFC 280 Mateusz Gamrot powalczy o kolejną wygraną. Tym razem jego rywalem będzie Beneil Dariush. Jakie są oczekiwania polskiego zawodnika przed tą walką? Kiedy może spodziewać się walki o pas federacji? Między innymi o tym opowiedział w rozmowie z Patrykiem Prokulskim - pierwszej, po przylocie do Abu Zabi.
Patryk Prokulski, TVPSPORT.PL: – Mateusz, dobre cię widzieć - to przede wszystkim. Przed nami UFC 280. Gala roku, przynajmniej moim zdaniem. Cieszy to tym bardziej, że będziesz jednym z głównych jej bohaterów. Chciałem zapytać, od kiedy jesteście w komplecie w Abu Zabi?
Mateusz Gamrot, zawodnik wagi lekkiej UFC: – Siemanko, witam wszystkich. Wszyscy przylecieliśmy tutaj w środę, więc jesteśmy na miejscu od czterech-pięciu dni.
– I jak przebiega aklimatyzacja? No i czy wracając po dwóch latach do Abu Zabi, dostrzegasz jakieś różnice? A może klimat i ta otoczka, to co dzieje się wokół, są takie same?
– Aklimatyzacja przebiega bardzo pomyślnie – zaczynając od samego lotu. Z piętnastu godzin przespałem praktycznie dwanaście godzin w samolocie, więc od samego początku wszystko idzie naprawdę idealne. Różnice są diametralne. Śpimy w innym hotelu. Wcześniej Yas Island była praktycznie zamknięta. Teraz jest otwarta, jest dużo samochodów, turystów. Jesteśmy w Abu Zabi, ale otoczka jest zupełnie inna i inne emocje mi towarzyszą.
– Tego właśnie byłem ciekaw, bo byłem w Abu Zabi rok temu na walce Janka Błachowicza i wtedy to była wymarła wyspa. Poza hotelami nic się nie działo...
– No to teraz jest zupełnie inaczej. Miejscowi jakoś funkcjonują, są jeżdżące auta... Jest fajnie.
– Do Abu Zabi przyleciałeś oczywiście nie z Polski, tylko z Florydy, gdzie przepracowałeś camp do tego pojedynku. Jak ten obóz przebiegał, z kim miałeś okazję najczęściej spotykać się na macie? Miałeś szansę szlifować coś nowego, czy to już stricte przygotowania pod Beneila Dariusha?
– Tym razem poleciałem do American Top Team dwa miesiące przed galą. Poleciałem z całą rodziną, która była ze mną przez pięć tygodni. Na ostatnie trzy tygodnie zostawili mnie, bo to już ten etap przygotowań, który wymaga maksymalnego skupienia i koncentracji przed walką. Sparowałem z wieloma dobrymi zawodnikami, bo jest ich tam masa. Bardzo pomagał mi Francisco Trinaldo, Josh Silveira. Pomagał mi Dustin Poirier, Jorge Masvidal. To była czwórka głównych sparingpartnerów, ale oczywiście na pozostałych treningach “robiłem” też z całą resztą z plejady świetnych zawodników na konkretnych zajęciach, jak zapasy czy jiu-jitsu. Myślę, że dotknąłem każdego możliwego stylu i ewentualności, która może spotkać mnie w walce. Naprawdę czuję się bardzo dobrze przygotowany.
– Walka z Beneilem Dariushem to coś, co otwiera drzwi do starć z absolutnym topem, a przy dobrych wiatrach nawet do pojedynku o pas. Pod kątem znaczenia dla twojej kariery to ogromny przeskok... ale czy jest to tak samo duży przeskok sportowo, w porównaniu z Armanem Carukjanem? A może w TOP 10 wszyscy są już na bardzo zbliżonym poziomie?
– Tak mi się wydaje, że to TOP 5, TOP 10 to są już zawodnicy na bardzo zbliżonym poziomie. Każda walka będzie ciężka i każdy rywal będzie mocny w każdej płaszczyźnie... aczkolwiek Arman bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę swoimi umiejętnościami i tempem walki. Spodziewam się, że z Dariushem może to być bardzo podobny pojedynek. Może odrobinę inny. Beneil jest bardzo dobrym zawodnikiem – jednym z najlepszych w dywizji, lecz Arman ma niektóre atuty na lepszym poziomie. Dariush nie walczył ponad rok, wraca mając na koncie siedem wygranych z rzędu. Jest głodny walki o pas, o której ciągle mówi, więc na pewno będzie świetnie przygotowany.
– Skoro wspomniałeś o pewnych aspektach, w których Arman jest lepszy od Dariusha, wydaje mi się, że to co rzuca się w oczy, to większy nacisk na boks w stójce Beneila. Kopnięć jest mniej... i zastanawiam się: czy to jest atut, bo jego wachlarz jest mniejszy i wiesz, czego się spodziewać? A może jednak czasem te kopnięcia z jego strony by się przydały, bo możesz je przechwytywać i obalać?
– I tak, i nie. Przede wszystkim wyciągnąłem wnioski z walk z Armanem i Guramem Kutateladze, bo gdy próbowali kopać, to co któreś kopnięcie dochodziło do moich żeber. Dlatego położyłem mocny nacisk na to, żeby te kopnięcia skuteczniej blokować lub kontratakować. Dariush jest mańkutem, więc ustawia się z prawą nogą z przodu. Ja zmieniam pozycję, ale on też lubi czasem kopnąć. Muszę na to uważać, bo jest dużym gościem, na pewno ma ciężką nogę. Wydaje mi się, że mogą nie mieć podobnych zapasów, tak samo ta intensywność w stójce w porównaniu do Armana może być inna. Generalnie upatruję swojej szansy w każdej płaszczyźnie. I w zapasach, i w stójce... w parterze także mam zamiar się z nim “pokotłować”. Uważam, że to dla mnie świetne zestawienie pod kątem stylistycznym, więc wychodzę do tej walki naprawdę mocno naładowany.
– No właśnie, skoro mówimy o planie na walkę. Pamiętam, że przed starciem z Armanem Maciek Turski pytał cię, kto ułożył plan na walkę i odpowiedziałeś: “a kto wychodzi do klatki?”. Jesteś chyba jednym z niewielu zawodników, którzy sami układają gameplan. Wielu po prostu zdaje się na trenerów. Czy to było twoje podejście od początku kariery, czy na którymś etapie uznałeś, że jesteś na tyle dojrzałym i świadomym zawodnikiem, że będzie najlepiej, jeśli sam się tym zajmiesz?
– Z czasem do tego dojrzałem. Koniec końców to my jesteśmy w oktagonie i to my walczymy. Oczywiście na sukces wpływa bardzo wiele osób. Jak to się mówi – sukces ma wielu ojców. Każdy podpowiada i podsuwa swoje przemyślenia, co może zadziałać. Przylatuje do mnie specjalnie Mike Brown z ATT, który będzie w narożniku. Są chłopaki z Polski. Wielu zawodników też mi podpowiada, dzieli się uwagami w prywatnych wiadomościach. Jednak koniec końcó to ja muszę wyjść i zdecydować, co będę robił w walce. Wielu zawodników mówi “trener jest moim joystickiem i mną steruje w klatce”. Ale wydaje mi się, że koniec końców to tak nie działa, bo sami w środku czujemy, co będzie działało, a co nie. Trener może nam pomóc i oczywiście to jest bardzo wielka pomoc, jednak my musimy decydować. Tak do tego podchodzę.
– Rozmawiamy o tym, czego spodziewać się po Dariushu. Ja odnoszę wrażenie, że to jest taki gość, który zawsze pozostaje przytomny, nawet w kryzysowych momentach. Najlepszy przykład to oczywiście walka z Drakkarem Klose, ale były też pojedynki z Cruickshankiem czy Martinem, gdzie teoretycznie rywale radzili sobie w parterze, a po chwili to on przetaczał i dusił. Czy przez to trzeba trochę ostrożniej podchodzić do obaleń niż na przykład w walce z Armanem lub Ferreirą?
– Nie zapominajmy o tym, że jiu-jitsu też jest moją domeną. Może w ostatniej walce to nie było to widoczne, ale naprawdę lubię się “kotłować” w parterze, być na dole i myślę, że w starciu z Dariushem to pokażę. W ostatnich walkach to on dążył do obalenia i bił z góry. W sobotę na pewno nie będę na to czekał i to ja zamierzam być pierwszym, który go przewróci. Na pewno możemy spodziewać się mnóstwa kotłowaniny... ale jak ona będzie wyglądać, tego nie wiemy. Mogę spekulować, ustawiać sobie plany w głowie, ale co się wydarzy – okaże się dopiero w sobotę.
– Twoja ostatnia walka była main eventem na dystansie pięciu rund. Chyba powiedziałeś teraz w wywiadzie, że to ma być “piętnastominutowy sprint”. Ciężko było w trakcie przygotowań przestawić się na zupełnie inny rytm, który musisz narzucić w walce trzyrundowej?
– W sumie za każdym razem wyciągamy wnioski, że muszę dużo mocniej wejść w walkę. W pięciorundówce można spokojnie rozkręcać się i w połowie narzucić większą intensywność. Moja ostatnia walka jest najlepszym na to dowodem. Tutaj będzie to piętnastominutowy sprint. Kondycyjnie i wytrzymałościowo jestem idealnie na to przygotowany. Jednak pamiętajmy, że w klatce będzie druga strona. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Na treningach skupiałem się na tym, żeby od pierwszej minuty narzucić wysoką intensywność i żeby od razu zaczynała się kotłowanina.
– Gabarytowo Dariush jest sporym zawodnikiem. Czy postrzegasz tę walkę jako pewną bazę, punkt odniesienia przed potencjalną walką z gośćmi pokroju Islama Machaczewa?
– Prawda jest taka, że sam jestem ciekaw, jak duży jest Dariush. Może się okazać, że nie jest taki duży i wygląda podobnie do mnie. W tych przygotowaniach położyłem nacisk na to, żeby stać się większym i silniejszym. W pewnych momentach campu ważyłem nawet 82 kilogramy i czułem się bardzo dobrze. Jak wspomniałem, jednym z moich cotygodniowych sparingpartnerów był Josh Silveira, który walczy w wadze półciężkiej. Normalnie stawiałem mu opór – kotłowaliśmy się w parterze, ja go przewracałem, on mnie też. Jestem obyty z dużymi zawodnikami. Pytanie, jak duży jest Dariush. Sprawia takie wrażenie w walkach, ale nie widziałem go na żywo. Tak samo będę miał możliwość spotkania pierwszy raz na żywo Islama i też jestem ciekaw, jak jest duży. Ale w swoich przygotowaniach doszedłem do ponad 80 kilogramów, więc też już nie jestem jakimś małym lekkim.
– A więc nie spotkałeś jeszcze ani Dariusha, ani Islama. W takim razie kogo miałeś już okazję zobaczyć czy to w hotelu, czy gdzieś minąć się na treningu?
– W tym samym hotelu, co ja, jest też TJ Dillashaw, z którym się mijałem. Jest też cała ekipa Charlesa Oliveiry – wszyscy chodzą w pofarbowanych na blond włosach, jest ich tam z piętnastu, więc trudno nie zauważyć. Nawet wczoraj wieczorem Charles robił trening na dworze. My akurat jedliśmy kolację, więc mieliśmy okazję podpatrzenia go. Innych zawodników jeszcze nie spotkałem. UFC zabukowało trzy hotele, więc nie wiem jak to będzie w trakcie Fight Weeku. Większość dopiero teraz się tu zlatuje, więc tak naprawdę wszystko zaczyna się na poważnie.
– A czy zauważasz jakąś różnicę w traktowaniu przez UFC teraz, jako zawodnik o ugruntowanej pozycji, w porównaniu do pierwszej walki z Guramem, także na Fight Island?
– Wiesz, w UFC jest tak, że praktycznie od samego początku widziałem, że każdy zawodnik jest bardzo szanowany. No, może nie jak mistrz, ale każdy jest traktowany praktycznie na równi. Naprawdę. Każdy jest prowadzony za rękę – ma podstawione auto, dostosowaną dietę. Wszyscy się o ciebie troszczą i dbają, więc możesz poczuć się jak król! Tak jest za każdym razem. Teraz to gala PPV, ludzie z UFC dopiero się zjeżdżają, więc na dobrą sprawę różnice zauważę dopiero w trakcie tego tygodnia. Dostałem wstępny plan na Fight Week – różnice są chociażby takie, że w czwartek czeka nas konferencja prasowa, czego jeszcze wcześniej nie doświadczyłem. W piątek poza oficjalnym ważeniem czeka nas ceremonia, więc wiesz – wcześniej też nie miałem okazji wziąć udziału w medialnym ważeniu, na którym jest mnóstwo fanów. Etihad Arena jaką ma pojemność, osiemnaście tysięcy? Więc na ważeniu też mogą być tysiące kibiców. Fajnie, fajnie. Mnie to jara, niesamowicie mobilizuje. Dostaję mnóstwo wiadomości z Polski. Dowiaduję się, że dużo fanów przyjedzie, piszą mi, żebym wypatrywał flag. Dodaje mi to otuchy, że będziemy tu dużą grupą. Chciałbym pokazać, żebyśmy razem – ja jako zawodnik i fani – pokazali, jak mocnym jesteśmy teamem i jak potrafimy się jednoczyć.
– Po wygranej z Armanem pytałem cię, czy wolałbyś main event mniejszej gali czy miejsce na karcie głównej wielkiego eventu numerowanego. Mija kilka miesięcy i faktycznie będziesz miał porównanie. Chyba fakt, jak mocna jest rozpiska UFC 280, a ty znajdujesz się na karcie głównej, musi cię dodatkowo budować.
– Na pewno jest to dla mnie wyróżnienie. Matchmakerzy pracują nad tym, żeby na karcie głównej gal PPV znajdowały się walki budzące zainteresowanie, ale i zawodnicy, którzy na to zasłużyli. Czuję się wyróżniony... aczkolwiek jak mówię, to dopiero początek Fight Weeku i pełne porównanie będę miał dopiero po gali. Wiesz, walka wieczoru na mniejszej gali to też fenomenalne uczucie, bo twoje nazwisko jest nagłówkiem całego wydarzenia, wszyscy są skoncentrowani na walce wieczoru i wszystko kręci się wokół ciebie. Tutaj pewnie będą inne różnice. Też mnie to jara. Jara mnie to, o czym wspomniałeś na początku, że jest to walka o wejście do absolutnego topu lub nawet title shot. Stawka jest bardzo duża, co dodatkowo napędza.
– To będzie twoja pierwsza walka od dłuższego czasu – ponad dwóch lat, jeśli się nie mylę – przed publiką. Stęskniłeś się za kibicami na widowni? Mówisz o tych głosach wsparcia z Polski, to jest jedno. Ale chyba i tak walka przy pełnych trybunach, niezależnie w jakim kraju, budzi zupełnie inne emocje.
– To jest ciekawa rzecz, bo właśnie wczoraj z Borysem Mańkowskim zastanawialiśmy się, kiedy ostatnio walczyłem przed kibicami. To był 2018 rok i pojedynek z Kleberem Koike Erbstem. To już cztery lata, odkąd walczyłem z pełną publiką. To jest fenomenalne – gdy wychodzisz, wszyscy skandują twoje imię. Jest wielka wrzawa. Po udanej akcji fani dopingują, krzyczą. A jak jeszcze do tego będą polskie flagi, polskie głosy... Jestem takim zawodnikiem, że mnie to jara niesamowicie. Jestem bardzo wdzięczny i cieszę się, że jest taki odzew polskich fanów. Cieszę się, że są zainteresowani, ale i zaangażowani w moją karierę, kariery innych sportowców w UFC. Dostałem masę wiadomości, jeszcze nie zdołałem na nie odpisać, ale mogę zapowiedzieć: jeśli wszystko fajnie się potoczy, w niedzielę zrobimy spotkanie z fanami, porobimy zdjęcia, pogadamy. Jednak najpierw trzeba zróbmy swoją robotę, a potem przyjdzie czas na przyjemności.
– Brzmi jak bardzo dobry plan! A skoro mówimy o wsparciu kibiców, to już od dawna domagali się twoich gadżetów. Teraz pokazałeś świeżą koszulkę i domyślam się, że to dopiero początek?
– No wiesz, ja generalnie jestem sportowcem i skupiam się na sporcie. Moim celem jest pas UFC. Tylko o tym myślę i do tego dążę. Wiem, że takie poboczne rzeczy są bardzo ważne dla fanów, dlatego staram się o tym nie zapominać. To taki ukłon w ich stronę. Była kawa, były kubki. Teraz jest koszulka. To pierwszy puszczony set. Będą jeszcze inne, z różnymi grafikami. Stworzymy kampanię z Under Armour, więc to są koszulki dobre gatunkowo. Mnie to cieszy, ponieważ jest duże zainteresowanie. To pokazuje, że mam z fanami fajną współpracę. Obie strony są zadowolone.
– Wracając na moment do Dariusha – w ostatnich dniach można go było często słyszeć w mediach, ale skupiał się na innych rzeczach, nie na walce z tobą. Słyszeliśmy jego narzekania, że Alexander Volkanovski, a nie on, ma być rezerwowym dla main eventu. Zastanawiam się, czy nie jest rozkojarzony i nie skupia się na złych rzeczach.
– Tego nie wiem. Nie śledzę go mocno, skupiam się na tym, co ja mam zrobić. Ale wiesz – role są podzielone. On jest Amerykaninem, dużo gada, zapewnia, że zwycięzca jest następny do walki o pas... a ja robię robotę sportową. Wychodzę, biję go i przejmuję to wszystko, co on wykrzyczał po amerykańsku! Mój angielski jest troszkę “getting better”, ale nie jest jeszcze tak dobry, żebym mógł tak krzyczeć i się z nimi wszystkimi kłócić. Fajnie się podzieliliśmy rolami: on rozmawia, ja się zajmuę stroną sportową. I na zakończenie wszyscy mogą być zadowoleni.
– A nie irytują cię zaczepki Chaela Sonnena, który mówi, że jesteś za mało medialny, że nie wie, czy “Gamrot” to imię, ksywa czy nazwisko?
– No co ty... Ja jestem stroną sportową. Skupiam się na sporcie i wiem, że wynik doprowadzi mnie to tego momentu. Oczywiście, gdyby mój angielski był jeszcze lepszy, gdybym miał większy zasób słownictwa, to bym się więcej udzielał. Ale jeśli mam teraz w wywiadach powtarzać to samo, to fanom też by się szybko znudziło. Dlatego selekcjonuję te wywiady, wolę powiedzieć raz i mieć pewność, że przekaz dotrze tam gdzie trzeba. Cały czas uczę się angielskiego i dojdę do momentu, kiedy będzie mnie w mediach coraz więcej. Ale najważniejsza jest strona sportowa. Inni zawodnicy, wielkie gwiazdy jak Jorge Masvidal czy Dustin Poirier doceniają mnie i też trochę udzielają się w moim imieniu, co też mnie cieszy. Kroczek po kroczku
– Skoro wspomniałem o Volkanovskim – wygląda na to, że faktycznie pojawi się w Abu Zabi jako backup dla walki wieczoru. Co myślisz o jego dołączeniu do wagi lekkiej? Psuje ci to nieco plany, czy myślisz “super, kolejny kozak, z którym mogę się zmierzyć”?
– Zdecydowanie “kozak, z którym mogę się zmierzyć”. Zwłaszcza, że zajmuje pierwsze miejsce w rankingu pound for pound. No to zobacz – wygrywam z takim Volkanovskim i wszystko mu zabieram! Ale myślę, że nie będzie tutaj potrzebny. Skoro Oliveira i Islam już tu są, to musiałby się zdarzyć jakiś nieszczęśliwy splot okoliczności, żeby ich zabrakło w main evencie. Myślę, że nawet w przypadku problemów z wagą to są tacy zawodnicy, że nie będzie walki o pas, ale i tak ze sobą zawalczą. Wiesz, ja zdaję sobie sprawę z tego, że jestem nowy w tej organizacji. Jestem świeżakiem, dopiero dwa lata tu jestem. Niektórzy są w UFC dziesięć lat i dopiero docierają do czołówki. Dlatego nie upieram się, że mam być następny do walki o pas. Bardzo cieszą mnie opinie Chabiba, bo ostatnio coraz częściej wypowiada się na mój temat i to w naprawdę dobrych słowach. Ale jeśli teraz wygram i nie dostanę title shota to nic wielkiego się nie stanie. Po prostu będę musiał stoczyć kolejny pojedynek i udowodnić, że jestem jednym z najlepszych na świecie. Jestem młody. Mam 31 lat, zaczyna się mój peak i będzie trwał do 35-36 lat. Mam jeszcze sporo czasu.
– O tych komplementach Chabiba też chciałem porozmawiać. Jedna rzecz jest taka, że upiera się, że tylko dwóch gości zasługuje obecnie na walkę o pas: ty lub Dariush...
– I co tu mówić więcej? Były mistrz, GOAT wagi lekkiej. Zobacz: Chabib skończył karierę, a cały czas wszyscy go słuchają, szanują jego opinię. To pokazuje, jak dużą ma siłę przebicia do ludu, ale nawet w samej UFC.
– Do tego powiedział też, że w tym roku były tylko trzy walki, na które zarwał nockę... plus jako bonus, twoje starcie z Armanem. Chabib powiedział, że na pewno wstałby na ten pojedynek w nocy, ale miał to szczęście – to jego słowa – że mógł obejrzeć go na żywo.
– Petarda! Ja sam to pamiętam, bo Chabib siedział tuż przy klatce i czułem się, jakby był w moim narożniku. Za każdym razem jak schodziłem na przerwę to pokazywał kciuk do góry albo klepał się w pierś. Cieszę się, że to widział, bo już buduje się jakaś pierwsza interakcja. Po walce zamieniliśmy parę zdań. Mam duży szacunek do ich teamu i widzę, że również mnie szanują. Fajnie się to układa.
– Czy masz jakieś porównanie z KSW, żeby stwierdzić, jak duży wpływ na wybór pretendenta może mieć mistrz? Widać, że obóz Islama jest nastawiony na ciebie albo Dariusha. Czy zdarzyło ci się kiedyś w KSW, żeby organizacja podsuwała ci dwie opcje obrony pasa, a ty decydowałeś, kto zasługuje na miano pretendenta?
– Nie, takich sytuacji nigdy nie było. Wydaje mi się, że to jest kwestia indywidualnych relacji z organizacją. Ja jako zawodnik od samego początku miałem podejście, że nie wybieram sobie rywali. Kogo mi podsuwali, mówiłem “dobra, walczymy”. Nigdy nie było żadnego marudzenia. Ale słyszę też głosy, że różni zawodnicy, jeszcze na niższych szczeblach są tacy, że dostają rywala i znajdują wymówki. Z tego co usłyszałem teraz w Stanach, UFC nie lubi dawać kolejnych szans byłym pretendentom, którym nie udało się już raz, drugi raz. UFC lubi nowe, świeże twarze wygłodniałych wilków, którzy przedzierają się w rankingach. Taki Dustin Poirier już dwa razy bił się o pas. Justin Gaethje to samo. Chandler też już próbował. Conor McGregor to już w ogóle... On już nawet nie ma chyba mistrzowskich aspiracji, tylko chce robić kasowe walki. Dlatego zobacz: jakbym teraz dostał się do TOP 5, to naprawdę będę jednym z pierwszych pretendentów. Argument Islama i Chabiba jest taki, że chcą walk z zawodnikami, którzy zapracowali na to sportowo. To do mnie przemawia. Ale wiadomo – to także polityka, jak w każdym sporcie. Jak wyjdzie ostatecznie, tego nikt nie wie.
– Już kilka razy powiedziałeś, że stawiasz na Islama. To myślenie życzeniowe, bo jego obóz jest tobie przychylny, czy po prostu uważasz, że jest lepszy od Oliveiry i to wygra?
– Tak mi się wydaje. Znam zawodników z Dagestanu, ich mentalność. Kiedyś Michał Materla jeździł tam trenować i już kilka lat temu mówił mi, że jest taki ktoś jak Islam Machaczew, kto jest turbo kotem i będzie kiedyś mistrzem. Takie głosy docierały od dawna. Jest bardzo silnym zapaśnikiem. Z doświadczenia wiem, że mocni zawodnicy z jiu-jitsu [jak Oliveira – przyp. red.] mają problemy ze świetnymi zapasiorami, którzy kontrolują z góry i blokują ruchy. Poniekąd faworyzuję też Islama właśnie dlatego, że z jego obozu dochodzą głosy mówiące, że chcą się bić z prawdziwymi sportowymi pretendentami... ale też naprawdę widzę jego szanse na wygraną. Oliveira w każdej walce padał na deski. W sobotę jeśli padnie, a Islam go skontroluje w parterze, może być ciężko. Natomiast Charles ma as w rękawie, jakim jest niebezpieczna gilotyna, wpinanie się za plecy i inne rzeczy, jak balachy. Jeśli Islam nie da się zaskoczyć i nie prześpi któregoś momentu, to wydaje mi się, że wygra. Jednak gdyby się zagapił, może dojść do niespodzianki. Mega interesująco zapowiada się to zestawienie.
– Drugi bardzo ważny pojedynek zaplanowano na 12 listopada, kiedy Dustin Poirier zmierzy się z Michaelem Chandlerem. Trenowałeś z Dustinem, więc możesz powiedzieć z pierwszej ręki – czy po przegranym pojedynku o pas jest u niego jeszcze ten sam głód?
– Nie no, Dustin jest zawsze bardzo mocno naładowany. To wzór na treningach. Zawsze przychodzi wcześniej, zawsze jest chętny do pomocy, podpowiedzi. Trenowałem z nim regularnie. W ciągu sześciu tygodni przesparowaliśmy razem ponad 30 rund. Wyniosłem z tego duże doświadczenie. Nie widzę też za bardzo możliwości, jak Chandler miałby to wygrać . Zaczynając od kondycji, Dustin ma o wiele lepszą. Przechodząc do boksu, ma tak szybkie ręce, że na pewno go wyboksuje i uniknie ciosów Chandlera. Jedyną możliwością może być to, że Chandler go przewróci i skontroluje, ale Dustin naprawdę poprawił zapasy i ma świadomość, że rywal może szukać obaleń. Ma więcej atutów i prawdę mówiąc, przewiduję dosyć łatwą wygraną Poiriera.
– Jeśli wygracie swoje najbliższe walki, możecie znaleźć się na kursie kolizyjnym i w UFC ktoś może wpaść na pomysł zestawienia was. Rozmawialiście o tym, nawet pół-żartem, pół-serio?
– Mieliśmy okazję wymienić kilka zdań w tym kierunku, ale... Wiesz, on jest z ATT, ja również. Moim menadżerem jest właściciel ATT. Wiesz, to są takie rzeczy, że już w momencie zakiełkowania takiej myśli, zostaną wyparte. A to, co powiedziałem wcześniej – o tym, że UFC lubi dawać walki o pas nowym twarzom – powiedział mi właśnie Dustin. Skoro on bił się o mistrzostwo dwa razy, a ja jestem nowy... Powiedział, że raczej ja będę miał pierwszeństwo przed nim. Wydaje mi się też, że jesteśmy na innych pułapach karier. Nie wiem, czy za wszelką cenę zależy mu na mistrzostwie, czy bardziej skupia się na kasowych, medialnych walkach. Wydaje mi się, że mógłby ustąpić mi tego miejsca, ale nie wiem jak to będzie. Największą kwestią jest tutaj fakt, że mam menadżera z American Top Team. On także. Raczej zostanie to odrzucone już w kuluarach i do naszej walki nie dojdzie... chyba że o pas. Wtedy to jest zupełnie inna bajera i dwóch zawodników z klubu może się ze sobą mierzyć. Natomiast do tego daleka droga i nie zaprzątam sobie tym głowy. Teraz jest “Darek” – bardzo niebezpieczny rywal w każdej płaszczyźnie. Skupiam się na walce, na sobie i na tym, co mam do zaoferowania w klatce.
– Na zakończenie: to był pierwszy twój obóz przygotowawczy, na który udałeś się z rodziną. Jak się czułeś z nimi na Florydzie? Wyobrażam sobie, że dało ci to duży komfort psychiczny.
– Było świetnie! Była ze mną żona, były dzieci. Wszyscy razem spędzaliśmy czas, ale też bardzo mi pomagali. Oni rozumieją, czym jest sport zawodowy. Wiedzą, że muszę odpocząć, muszę dobrze zjeść, muszę iść dobrze zregenerowany na trening. Jesteśmy mocno zgrani. Ale też nie jest tak, że byli ze mną cały czas. Przylecieli na pierwszą część campu, ale na ostatnie trzy tygodnie zostałem sam. Mogłem się mocno skoncentrować, skupić na sobie, a później tę delikatną tęsknotę przemienić w dodatkową motywację i naładowanie przed treningiem. Myślę, że świetnie się zgraliśmy i to był dobry ruch. Stary, ja mam dwójkę dzieci. Jeśli trzy razy w roku wylatuję na dwa miesiące, to jest pó roku, gdy dzieci mnie nie widzą. Dzieci powinny mieć ojca, który je wychowuje, pokazuje jakieś wartości i je ukierunkowuje. Zdaję sobie sprawę, że sport sportem, ale bycie ojcem i rodzina to też jest bardzo ważna rzecz w życiu. Nie mogę tego zaniedbywać i stąd wynikła taka decyzja.