Polska waga ciężka w boksie istnieje już tylko teoretycznie. 24 października 2009 roku schodzący ze sceny Andrzej Gołota (41-7-1, 33 KO) zmierzył się z Tomaszem Adamkiem (38-1, 26 KO), a w ringu objawił się wówczas kolejny pretendent z krwi i kości. Ponad dekadę później po raz pierwszy od dawna znaleźliśmy się w sytuacji, w której na horyzoncie nie widać zawodników gotowych do walki o tytuł mistrza świata. A perspektywy na kolejne lata wydają się chyba jeszcze bardziej przygnębiające...
Waga ciężka od zawsze cieszy się ogromną estymą wśród kibiców sportu – nie bez przyczyny nazywa się ją zresztą "królewską kategorią". Historia boksu uczy, że najlepszy z największych często uchodził za ambasadora boksu i bywał jego największą gwiazdą. Jack Johnson, Jack Dempsey, Joe Louis, Rocky Marciano, Muhammad Ali, Larry Holmes, Mike Tyson, Lennox Lewis czy bracia Kliczkowie – to tylko wybrane przykłady zawodowych mistrzów wagi ciężkiej, którzy potrafili przerosnąć swoją dyscyplinę.
Skąd ten fenomen? W świadomości kibiców głęboko zakorzeniło się przekonanie, że mistrz królewskiej kategorii jest tak naprawdę po prostu najlepszym pięściarzem świata. Nie można odmówić temu poglądowi pewnej logiki – zachwycając się klasą Saula "Canelo" Alvareza (58-2-2, 39 KO) czy Terence'a Crawforda (38-0, 29 KO) trudno sobie ich nawet wyobrazić w ringu na tle potężnego Tysona Fury’ego (32-0-1, 23 KO).
"Król Cyganów" zresztą w dość obrazowy sposób wyśmiał koncepcję wybierania "najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe". – Możecie postawić Romana Chocolatito Gonzaleza na plecach Giennadija Gołowkina, a ja i tak bym z nimi wygrał! – szydził z akademickich dyskusji, które skupiają się na analizie osiągnięć pięściarzy i ich stylach, a nie na wzroście czy wadze.
Nauczeni cierpliwości?
Polska przez wiele lat nie mogła się pochwalić specjalnymi tradycjami w krainie gigantów. Trzeba jednak zaznaczyć, że stopniowo zmieniał się nasz punkt odniesienia. Jeszcze w latach dwudziestych XX wieku przeciętny polski mężczyzna mierzył ok. 167 cm. Cztery dekady później było to już 175 cm. Średnio zauważalnie wyżsi od Polaków byli choćby Niemcy, Holendrzy czy Brytyjczycy.
Przed II wojną światową rywalizacja na krajowym podwórku w gronie największych niespecjalnie rozpalała wyobraźnię. W 1925 roku tytuł mistrza Polski zdobył Tomasz Konarzewski, ale... nie stoczył żadnej walki. Po prostu był jedynym zgłoszonym pięściarzem, który ważył wystarczająco dużo i potrafił boksować. Problem z konkurencją widać było zresztą na szerszym tle. Rok wcześniej Polak odpadł w pierwszej walce igrzysk olimpijskich. Z kolei w 1927 roku zajął 4. miejsce podczas mistrzostw Europy, ale przegrał obie stoczone walki.
Kolejną znaczącą postacią na scenie polskich "ciężkich" był Stanisław Piłat. Mierzący 189 cm pięściarz regularnie ważył ok. 95-96 kg – łatwo odnalazłby się zatem w każdej erze wagi ciężkiej. W tamtych czasach za zawodnika tej kategorii uznawano każdego, kto ważył ponad 81 kilogramów. Piłat sześciokrotnie zostawał mistrzem kraju – ostatni raz w 1939 roku. Jemu również zabrakło sukcesu na arenie międzynarodowej – trzykrotnie wracał z mistrzostw Europy z pustymi rękami, a przygodę z igrzyskami w Berlinie zakończył na pierwszym pojedynku.
Po wojnie na krajowej scenie dominowali między innymi Jan Klimecki, Antoni Gościański i Bogdan Węgrzyniak. Ten ostatni ucieszył Feliksa "Papę" Stamma długo oczekiwanym medalem wielkiego turnieju – w 1953 roku wywalczył srebro mistrzostw Europy, które zorganizowano w Warszawie. Pięściarz miał wtedy zaledwie 20 lat – wydawało się, że wszystko co najlepsze przed nim. Pewniak do kadry na igrzyska w Melbourne zrezygnował jednak w najmniej spodziewanym momencie - jako 23-latek zakończył karierę i został... marynarzem. Do boksu już nigdy nie wrócił.
W 1959 roku brąz mistrzostw Europy w najcięższej kategorii wywalczył Władysław Jędrzejewski – pięściarz przypominający warunkami fizycznymi Stanisława Piłata. W latach sześćdziesiątych na krajowej scenie najbardziej wyróżniał się Lucjan Trela – mierzący zaledwie 172 cm pięściarz boksował jak ktoś jeszcze niższy. W 1968 roku miał ogromnego pecha na turnieju olimpijskim, bo już w pierwszej walce trafił na George'a Foremana.
Zderzenia z legendami
18-letni Amerykanin mógł wydawać się wtedy nieopierzonym młokosem, który miał na koncie zaledwie kilkanaście walk amatorskich. Kolejne dekady potwierdziły jednak, że to jeden z najlepszych "ciężkich" w historii. Jedyny olimpijski start Treli zakończył się w pierwszej walce, ale jako jedyny podczas całego turnieju był w stanie wytrwać z Foremanem pełen dystans. Pojedynek był naprawdę wyrównany, a sędziowie nie byli jednomyślni – dwóch wskazało na Foremana, dwóch orzekło remis, a jeden typował wygraną Polaka.
Na krajowym podwórku niepozorny Trela pokazał niezwykłą długowieczność – pierwszy medal mistrzostw Polski wywalczył w 1962 roku, ostatni 13 lat później. Jednym z jego głównych rywali był Ludwik Denderys, który rok po igrzyskach w Meksyku odniósł kolejny znaczący znaczący sukces na arenie międzynarodowej, zdobywając brąz mistrzostw Europy. W 1971 roku powtórzył to osiągnięcie – znów wygrał dwie walki, ale w półfinale musiał uznać wyższość Petera Hussinga, późniejszego medalisty olimpijskiego.
Denderys – podobnie jak Trela – miał jednak ogromnego pecha podczas jedynego w karierze startu w igrzyskach olimpijskich. W 1972 roku już w pierwszej rundzie trafił na Teofilo Stevensona. I znów – nikt nie mógł wówczas przypuszczać, że wysoki nastolatek z Kuby zdominuje boks olimpijski w kolejnych latach. Ostatecznie sięgnął po bezprecedensowy hat-trick złotych medali, zostając jedną z legend dyscypliny.
Od 1974 roku w kalendarzu boksu olimpijskiego pojawiły się także mistrzostwa świata. W pierwszej edycji imprezy w królewskiej kategorii Polskę reprezentował Andrzej Biegalski. W pierwszej walce znokautował rywala z Ghany już w pierwszej rundzie, ale w ćwierćfinale po twardej batalii pokonał go na punkty Fatai Aiynla – urzędujący mistrz Afryki.
Jednak to właśnie Andrzej Biegalski odniósł ogromny sukces podczas kolejnych mistrzostw Europy. W 1975 roku w Katowicach sięgnął po pełną pulę. Droga do historycznego złota była jednak naprawdę trudna – w ćwierćfinale odprawił utytułowanego Hussinga, w walce o finał Mirceę Simona (późniejszego medalistę olimpijskiego), a w starciu o złoto okazał się lepszy od Wiktora Uljanicza – obrońcy tytułu z ZSRR.
Jedyny olimpijski start kolejnego z utalentowanych polskich "ciężkich" również przyniósł ogromny niedosyt. W 1976 roku Biegalski trafił fatalnie – w pierwszej walce jego rywalem został John Tate. Późniejszy medalista olimpijski oraz zawodowy mistrz świata wygrał na punkty i dotarł do półfinału, gdzie pokonał go wciąż rozdający karty w wadze ciężkiej Teofilo Stevenson.
Pod koniec lat siedemdziesiątych w boksie olimpijskim zaczęły się zmieniać przepisy. Wprowadzono nową kategorię dla gigantów – superciężką. Od teraz mogli w niej rywalizować zawodnicy ważący ponad 91 kilogramów – 10 kg więcej niż do tej pory. Kategoria ciężka jednak pozostała w olimpijskim programie dla pięściarzy wnoszących na wagę od 81 do 91 kg.
W kolejnych latach ogromny wpływ na występy Polaków miały kwestie polityczne. Na scenie pojawił się Grzegorz Skrzecz – jego brat bliźniak Paweł odniósł szereg sukcesów w wadze półciężkiej, ze srebrnym medalem igrzysk w Moskwie na czele. Grzegorz z kolei dotarł wtedy do ćwierćfinału, gdzie spotkał się z Teofilo Stevensonem. W kolejnych latach wywalczył brąz mistrzostw Europy i mistrzostw świata.
Na igrzyskach podział na wagę ciężką i superciężką po raz pierwszy doszedł do skutku w 1984 roku. Polaków w Los Angeles zabrakło – podobnie jak Sowietów, Kubańczyków i pozostałych reprezentantów tzw. "bloku wschodniego". Cztery lata później doszło do kolejnego historycznego wydarzenia – dwaj reprezentanci Polski stanęli na olimpijskim podium w najcięższych kategoriach. W wadze ciężkiej brąz wywalczył 20-letni Andrzej Gołota, w najcięższej tej samej sztuki dokonał Janusz Zarenkiewicz, którego z półfinałowej walki z Lennoksem Lewisem wykluczyła kontuzja.
Zawodowe szanse
Po latach trudno nie dostrzec w tej sytuacji pewnej symboliki. Gołota jeszcze na ringach olimpijskich stał się pięściarzem kategorii superciężkiej – w tej wadze zdobył w 1990 roku ostatnie mistrzostwo Polski. Potem odnalazł się w USA, gdzie rozpoczął karierę na ringach zawodowych. W sumie czterokrotnie boksował o tytuł mistrza świata. Po raz pierwszy w 1997 roku, gdy już w pierwszej rundzie znokautował go Lennox Lewis (31-1).
Na kolejne mistrzowskie okazje trzeba było poczekać. "Andrew" wrócił do poważnej gry, gdy karty w królewskiej kategorii rozdawał Don King. W latach 2004-05 Polak dostał trzy mistrzowskie walki z rzędu. Najpierw zremisował z Chrisem Byrdem (37-2), potem nieznacznie przegrał z Johnem Ruizem (40-5-1), a w ostatnim podejściu został znokautowany przez Lamona Brewstera (31-2).
W powszechnej opinii kibiców i ekspertów (choćby Mike'a Tysona) w walkach z Byrdem i Ruizem mogły zostać ogłoszone werdykty na korzyść Gołoty. Z perspektywy czasu szkoda zwłaszcza drugiej z tych walk, gdzie Polak miał dwukrotnie rywala na deskach, a do tego Ruizowi odjęto punkt za faulowanie. Po wszystkim w szatni "Andrew" z przeprosinami pojawił się... syn Dona Kinga.
Gołota pozostaje jedynym Polakiem, któremu udało się nie przegrać mistrzowskiej walki o tytuł zawodowego mistrza świata wagi ciężkiej. Żaden inny rodak nie dostał tylu szans. Zrobił także o wiele więcej – rozpalił wyobraźnię kibiców i sprawił, że pojawiło się narodowe zapotrzebowanie na pięściarskiego czempiona królewskiej kategorii.
24 października 2009 roku doszło do symbolicznej walki "Andrew" z Tomaszem Adamkiem (38-1), który po wywalczeniu mistrzowskich tytułów wagi półciężkiej i junior ciężkiej chciał spróbować sił w krainie gigantów. Ze schodzącym ze sceny Gołotą wygrał wtedy przed czasem.
Ta data okazała się ważna także dla Artura Szpilki (5-0, 3 KO), który tego samego dnia miał się zmierzyć z Wojciechem Bartnikiem (21-4-1, 9 KO) – ostatnim polskim medalistą olimpijskim w boksie. Do walki jednak nie doszło – dzień wcześniej "Szpila" został aresztowany i przewieziony do aresztu śledczego. Po wyjściu na wolność miał stać się kolejną gwiazdą polskiej wagi ciężkiej.
Najważniejsze tytuły należały wówczas do braci Kliczków. Witalij (45-2, 41 KO) pobił dwóch Polaków – w 2010 roku pokonał przez nokaut w 10. rundzie Alberta Sosnowskiego (45-2-1), a nieco ponad rok później był podobnie surowy dla Tomasza Adamka (44-1). Jego młodszy Władimir (64-5, 53 KO) w 2012 roku pokonał na pełnym dystansie Mariusza Wacha (27-0).
POLACY W TOP 10 WAGI CIĘŻKIEJ MAGAZYNU "THE RING":
Andrzej Gołota: #5 (1996), #9 (1998), #8 (1998), #6 (2004)
Tomasz Adamek: #4 (2010), #3 (2011), #5 (2012), #3 (2013)
Adam Kownacki: #9 (2018), #10 (2019)
Krajowe „mijanki”
W 2014 roku w pewnym sensie powtórzył się scenariusz sprzed pięciu lat. Po wygranej Artura Szpilki (16-1) z Tomaszem Adamkiem (49-3) znów w sercach wielu kibiców mogło dojść do płynnego przelania nadziei na zawodnika kolejnej generacji. "Szpila" po najcenniejszym triumfie w karierze wyjechał do USA, gdzie dwa lata później dostał mistrzowską szansę od Deontaya Wildera (35-0, 34 KO). Przez osiem rund rywalizował z królem nokautu na równych warunkach, ale w dziewiątej padł po potężnym ciosie z prawej ręki.
W pierwszej walce po tej porażce spotkał się z niepokonanym rodakiem – Adamem Kownackim (17-0). Znów powtórzył się znany scenariusz – Kownacki wygrał ze "Szpilą" i stał się kolejną wiodącą postacią na scenie polskich ciężkich. Został dopiero trzecim Polakiem – po Gołocie i Adamku – który został sklasyfikowany w TOP 10 najlepszych zawodników wagi ciężkiej przez magazyn "The Ring". W kolejnych latach w pokonanym polu zostawił między innymi Charlesa Martina (25-1-1) – byłego mistrza świata.
W 2019 roku Kownacki wziął udział w walce, która pobiła rekordy. Przez 12 rund wymieniał ciosy z Chrisem Arreolą (38-5-1). Obaj wyprowadzili w sumie 2172 uderzeń – najwięcej w historii odkąd prowadzone są tego typu pomiary. Wygrana była jednak łabędzim śpiewem "Babyface'a". Potem na jego drodze stanął Robert Helenius (29-3), który dwiema wygranymi przed czasem wyrzucił Polaka z czołówki.
W lipcu 2022 roku Kownacki przegrał jeszcze z Alim Erenem Demirezenem (16-1). Mimo trzech porażek z rzędu statystyczny portal BoxRec... i tak uważa go za najlepszego Polaka w wadze ciężkiej. Wszystko za sprawą braku konkurencji. Na trzeciej pozycji w "polskim" rankingu wciąż trzyma się 42-letni już Mariusz Wach (36-9, 19 KO), który przegrał aż cztery z pięciu ostatnich walk.
Drugi jest Marcin Siwy (25-0-1, 12 KO) – jego zawodowa kariera trwa już ponad 10 lat, jednak w dorobku byłego młodzieżowego wicemistrza świata wciąż brakuje zwycięstwa z zawodnikiem zaliczanym choćby do światowego TOP 50. W ostatniej walce zremisował z Kamilem Sokołowskim (11-26-3, 4 KO), który mimo ujemnego rekordu jest obecnie numerem cztery na polskiej scenie wagi ciężkiej według BoxReca.
Patrząc na TOP 10 tego rankingu widać coś jeszcze – średnia wieku najlepszych polskich zawodników kategorii ciężkiej wynosi ponad 32 lata. Zdolnej młodzieży na horyzoncie właściwie nie widać. Pod koniec 2022 roku najbardziej zaawansowanym krajowym "prospektem" wydaje się Damian Knyba (9-0, 5 KO). W jego dorobku brakuje znaczących amatorskich sukcesów – na poziomie krajowym został młodzieżowym mistrzem Polski oraz wicemistrzem w gronie seniorów.
Na zawodowstwie walczy jednak regularnie, a doświadczenia zbiera także podczas sesji sparingowych. Od tej strony poznał nie tylko Mariusza Wacha, ale także Ołeksandra Usyka (20-0, 13 KO) czy Filipa Hrgovicia (15-0, 12 KO). W młodości Knyba był obiecującym dyskobolem, a w boksie zawodowym wyróżniają go zwłaszcza warunki fizycznie – 201 cm wzrostu i aż 218 cm zasięgu ramion. Tytuł zawodowego mistrza Polski posiada 23-letni Kacper Meyna (9-1, 5 KO), jednak do tej pory mierzył się tylko z dwoma zawodnikami o dodatnich rekordach (z czego jeden miał 48 lat).
Kolejnych kandydatów do zaistnienia na zawodowstwie trudno wskazać też w boksie olimpijskim. W 2021 roku srebro młodzieżowych mistrzostw świata wywalczył 17-letni Jakub Straszewski. W 2022 roku nastolatek zaczął się konfrontować na ringach olimpijskich z seniorami, gdzie warto zwrócić uwagę na Mateusza Bereźnickiego. Ten 21-latek to dwukrotny mistrz Polski w wadze ciężkiej, który mieszkając na Wyspach Brytyjskich poznał także inną szkołę boksu. W Szczecinie trenuje pod okiem Karola Chabrosa – sporo w kontekście przyszłości Bereźnickiego wyjaśnią olimpijskie kwalifikacje i kolejne duże turnieje.
Patrząc jednak na pełen obraz trudno o jakikolwiek optymizm. Pod koniec 2022 roku sytuacja na krajowej scenie wygląda wręcz tragicznie. Po raz pierwszy od połowy lat dziewięćdziesiątych nie widać pięściarza wagi ciężkiej, który byłby zaliczany choćby do szerokiej światowej czołówki i miałby realną szansę walczyć o mistrzowski tytuł. Mając na uwadze wiek obecnych zawodników z krajowej elity zawodowców i ogólną kondycję boksu niestety może być chyba tylko coraz gorzej...
KACPER BARTOSIAK