W sobotę po gali w Zakopanem polskie środowisko bokserskie było w stanie euforii, bo wreszcie po latach posuchy polski pięściarz Mateusz Masternak odniósł wielki sukces sportowy i wywalczył sobie prawo do walki o pas mistrza świata IBF. Kilkadziesiąt godzin później, w niedzielę, pogrążyło się w żałobie, gdy pojawiła się informacja o śmierci Piotra Wernera, byłego międzynarodowego sędziego piłkarskiego i promotora bokserskiego. Jeden z pionierów zawodowego pięściarstwa w Polsce zmarł w wieku 73 lat.
Tak naprawdę nie sposób w jednym zdaniu napisać, czym w sporcie zajmował się Werner. Bo to, że był sędzią, a później promotorem boksu, wie każdy. Jednak liczba funkcji, jakie w trakcie swojego życia pełnił przy sporcie jest tak duża, że można byłoby nią obdzielić kilka życiorysów.
Na sport był skazany od dziecka. W Gliwicach, gdzie się urodził prężnie działały dwa kluby bokserskie: Carbo i ŁTS Łabędy, które cieszyły się ogromną popularnością wśród rówieśników Wernera. Większość jego kolegów uczęszczała na treningi, a i sam Werner, mając kilkanaście lat, zakładał rękawice i obijał worki. Jak wspominał po latach, ze względu na to, że miał duży zasięg ramion, niektórzy nawet namawiali go, by został pięściarzem. Ale już wtedy górę wzięła jego dusza indywidualisty i poszedł pod prąd – w kierunku piłki nożnej. "Wychowałem się w dzielnicy, w której na 50 chłopaków jeden grał w piłkę nożną, a 49 uprawiało boks. Tym rodzynkiem, kopiącym piłkę, byłem ja. Takie mordobicie mnie nie interesowało. Lubiłem oglądać boks, ale żeby się lać? To nie było dla mnie" – mówił. Po latach ten boks do niego wrócił.
W latach 70. trenował piłkę, ale szybko odkrył, że o wiele więcej talentu ma do biznesu. Produkował m.in. karnisze i okna, zajmował się też obróbką skrawaniem dla browarów z Czechosłowacji i NRD. Handlował alkoholem na skalę hurtową. Nie ukrywał, że się dorobił, ale ciągnęło go do sportu. Wierzył, że dzięki swoim umiejętnościom organizatorskim, może być sprawnym działaczem sportowym. I miał rację.
Nazywano go "ojcem futsalu w Polsce", bo w latach 80. wraz z Maciejem Chudzikiewiczem i Jerzym Wojewódzkim organizowali pierwsze w kraju turnieje piłki sześcioosobowej. "Początki były cholernie trudne, bo brakowało dosłownie wszystkiego: piłek, koszulek, siatek na bramki itd. W końcu jednak dochodzili kolejni sponsorzy i udało się to wszystko spiąć. W 1994 roku wystartowała Liga Halowej Piłki Nożnej" – opowiadał z dumą.
W tamtym czasie był już sędzią piłkarskim, który w hierarchii arbitrów wspinał się szczebel po szczebelku, aż niemal doszedł na sam szczyt. Niemal, bo choć sędziował mecze w których grały takie gwiazdy jak: Frank Rijkaard, Ronald Koeman, Ruud Gullit czy Marco van Basten, nie spełniło się nigdy jego największe marzenie o wyjeździe na mundial. Był blisko, by biegać z gwizdkiem w 1990 roku na MŚ we Włoszech.
W styczniu 1990 roku dzień przed zebraniem FIFA w Pradze otrzymał nawet nieoficjalną informację, że prawdopodobnie zostanie wytypowany. Tak się jednak nie stało, a pretekstem do jego wykluczenia miał być arkusz jaki Werner sam przygotował dla dziennikarzy przed meczem eliminacji MŚ pomiędzy Austrią a NRD (3:0), który odbył się tydzień po upadku Muru Berlińskiego. Chciał, by dziennikarze go zapamiętali, dlatego przygotował dla nich pięknie wyperfumowane arkusze z podstawowymi informacjami na temat sędziów. W rubryce "o sobie" miał wpisane: "hurtowy obrót alkoholem".
Po zakończeniu kariery sędziego był jeszcze działaczem klubowym oraz obserwatorem PZPN-u, ale piłka mu spowszedniała. Był już po 50-tce, ale szukał nowych bodźców. I wtedy wrócił do niego boks, który porzucił, tak się wtedy wydawało, jako nastolatek. Od jednego ze znajomych, który działał przy raczkującym wówczas w Polsce boksie zawodowym, otrzymał propozycję współpracy. "Piotrze, skoro nie masz teraz co robić, to może zająłbyś się boksem?" – usłyszał. Tak zaczęła się przygoda, która trwała prawie dwie dekady.
W pierwszych latach działalności w boksie popełniał mnóstwo błędów, a z perspektywy czasu zdał sobie sprawę, jak bardzo był wykorzystywany przez różnego rodzaju hochsztaplerów. "Lwy bokserskie widziały we mnie faceta, który ma trochę pieniędzy i chce płacić za boks, zatem wciskali mi tych pięściarzy wręcz spychaczami!". Mawiał, że by gala bokserska się udała, należy wypełnić 1113 podpunktów. "Jak zrobisz 1113 pozycji na liście, to gala się uda i można zarobić parę złotych" – tłumaczył. Nie robił jednak tego dla pieniędzy, bo te zarabiał prowadząc biznesy, o których mowa była wyżej. Boks był jednak jego pasją, gdy o nim opowiadał, dosłownie świeciły mu się oczy.
Szanował pięściarzy, a pięściarze szanowali jego. Oczywiście, w boksie nigdy nie jest tak, że relacja na linii promotor-zawodnik będzie od początku do końca usłana różami, jednak o Wernerze wielu zawodników zawsze wypowiadało się z szacunkiem. Po latach przyznał, że jego największym "pupilkiem" w grupie był Dawid Kostecki. "Pokazał mi, jak powinien wyglądać boks w amerykańskim wydaniu. Opuszczone ręce, prowokacje, robił wokół siebie otoczkę" – wspominał.
Kiedyś nawet "wyciął" Kosteckiemu niezły numer. Na kilka dni przed walką "Cygana" z Dhafirem Smithem w grudniu 2004 roku w Rzeszowie Werner... zgubił pas, który miał być stawką pojedynku. Chodziło o tytuł młodzieżowego mistrza świata WBC wagi półciężkiej, który Kostecki miał bronić z Amerykaninem. Werner jeździł samochodem po Rzeszowie i załatwiał różne interesy przed galą, a po jakimś czasie zorientował się, że trofeum które położył na tylnej kanapie swojego auta... zniknęło.
Innym jego "pupilkiem" był Krzysztof Włodarczyk. Dwa razy płakał jak bóbr po zwycięstwach "Diablo" – w 2011 roku po walce z Dannym Greenem oraz w 2013 roku po pojedynku z Rachimem Czakijewem. Obie walki zakończyły się efektownymi nokautami Polaka w dramatycznych okolicznościach, a Werner doskonale opisywał emocje związane z tymi walkami:
— Artur Szpilka (@szpilka_artur) July 13, 2022
To właśnie gala z udziałem Artura była ostatnią, przy której pracował Piotr Werner. Było to w listopadzie 2018 roku w Gliwicach, a "Szpila" mierzył się z Mariuszem Wachem. Walka odbiła się bardzo głośnym echem i jeszcze długo była komentowana ze względu na kontrowersyjny, zdaniem wielu, werdykt sędziów. Gdy przez kilka dni po gali trwała medialna wrzawa, Piotr Werner po cichu postanowił wycofać się z boksu. Jak przekonywał, miał dosyć pewnych osób i sytuacji związanych z boksem i świadomie podjął decyzję o usunięciu się w cień. Niewiele osób o tym wiedziało, w środowisku huczało od plotek, że Werner musiał zrezygnować ze względu na stan zdrowia. Chciałem to sprawdzić.
Szczerze mówiąc, miałem lekkie obawy, bo nie widzieliśmy się dwa lata i nie wiedziałem czego się spodziewać. Nawet ludzie, którzy przez lata z nim współpracowali, mówili mi o poważnych problemach zdrowotnych i sugerowali, że może jednak warto dać mu spokój. Gdy jednak wybrałem numer telefonu Piotra Wernera w telefonie, po drugiej stronie słuchawki usłyszałem pełnego werwy człowieka, który wyraźnie ucieszył się z faktu, że zadzwonił do niego dziennikarz. Umówiliśmy się na następnego dnia na gliwickim rynku. Efektem spotkania było prawie sześć godzin rozmowy i dwa duże wywiady – jeden o boksie, drugi o piłce. Spotkaliśmy się przed świętami Bożego Narodzenia w grudniu 2020 roku w Gliwicach.
Dziś 72. urodziny obchodzi one and only, człowiek-orkiestra Pan Piotr Werner. Dużo zdrówka i pogody ducha Panie Piotrze! pic.twitter.com/d5m2TACeH5
— Mateusz Fudala (@m_fudala) June 6, 2021
Przyznał, że jednym z nielicznych ze środowiska bokserskiego, który pomagał mu w tym trudnym czasie, był Andrzej Wasilewski: "Musiałem pojechać za granicę, by dokładnie się przebadać. Andrzej mi bardzo w tym pomógł. Również finansowo. Pomógł mi w momencie, gdy było mi to potrzebne. Byłem mu za to bardzo wdzięczny…".
Marzył, by zorganizować jeszcze jedną galę boksu. "Panie redaktorze, chyba muszę utrzeć jeszcze komuś nosa" – mawiał zawadiacko. Choć skutki wyniszczającej choroby było widać po nim coraz bardziej, wciąż miał w sobie mnóstwo energii i zapału do działania. Snuł wizję powrotu do współpracy z Andrzejem Wasilewskim: "Ciągle wierzę, że jesteśmy w stanie usiąść, dogadać się i dalej pociągnąć ten wózek. Że jeszcze wrócimy do tego duetu… Choć wiem, jak bardzo to będzie trudne…".
Powrotu jednak nie było, ale wyraźnie tęsknił za boksem i całym środowiskiem. "Panie redaktorze, proszę koniecznie dać mi znać jaki będzie odbiór naszego wywiadu" – prosił po spotkaniu. Ciekawiło go, jak ludzie go pamiętają i w jaki sposób będą komentować. Prosił o screeny komentarzy na Twitterze. Po tych publikacjach odezwało się też sporo osób ze świata boksu z prośbą o kontakt do pana Piotra. Wiem, że robiło mu się bardzo miło po każdym z tych telefonów. Przypomniał o sobie wielu ludziom, którzy obawiali się do niego zadzwonić, bo nie wiedzieli w jakiej jest formie.
We wrześniu ubiegłego roku dzwonił i z zapałem mówił o planach organizacji gali na Śląsku powiązanej z górniczym świętem – Barbórką. Wymieniał nazwiska czołowych polskich pięściarzy i już pal licho, że zdarzało mu się pomylić pewne fakty, takie jak nazwisko ostatniego przeciwnika, czy jego narodowość. Energia, z jaką o tym opowiadał, była doprawdy imponująca. Kilka razy pozwoliłem sobie zapytać go wprost, czy zdrowie pozwoli mu na tak mocne zaangażowanie – organizacja gali to przecież mnóstwo nerwów. "Na dziś nie sądzę, by stanowiło to jakąkolwiek przeszkodę" – odpowiadał zawsze pewny siebie.
Człowiek wielu talentów. Bajerant, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Sprawny organizator. Niezłomny optymista, pomimo postępującej choroby. Bardzo rodzinna osoba. I duża postać polskiego sportu, obok której nie można przejść obojętnie.
Informacja dot.pogrzebu Ś.P.Piotra Wernera���� pic.twitter.com/1n0ss2cxa7
— Daniel Bartłomowicz (@Boks4ever) October 31, 2022