Puchar Świata w skokach narciarskich 2022/23 w Wiśle będzie pierwszą w historii rywalizacją w warunkach hybrydowych: na rozbiegu lodowym, jak zimą i zeskoku igelitowym, jak latem. – Może to początek rewolucji? – zastanawia się szef cyklu Sandro Pertile. Statystycy mają jednak inne pytanie: do której pory roku zaliczać ewentualny rekord skoczni? FIS od lat komplikuje sprawę ich uznawania. To kraina absurdów i Wisła – potwierdza federacja – do niej dołączy.
Próba łączenia przez FIS warunków letnich i zimowych w zawodach najwyższej rangi do tej pory miała miejsce tylko raz – w 1990 roku w Oslo. W wyniku odwilży delegat zgodził się, żeby skoczkowie skorzystali z naśnieżonego rozbiegu, ale najechali na próg po ceramicznych torach rodem z Letniego Grand Prix. Te zainstalowano zresztą na ostatnią chwilę, tyle tylko, że po buncie środowiska konkurs uznano wyłącznie za pokazowy, bez punktów do klasyfikacji Pucharu Świata.
Takiego przypadku jak w Wiśle w PŚ – czyli odwrotnego względem Oslo – dotąd nie było. A to rodzi zasadnicze pytanie: jest bardziej zimowy czy letni?
Dyrektor PŚ Sandro Pertile latem wspominał, że kto wie, a może w przyszłości łączenie nawierzchni zostanie uznane za trzeci okres sezonu skoczków, na wzór tenisa. Ale na razie nic takiego nie istnieje. Cykl, w którego ramach odbędzie się weekendowa rywalizacja na skoczni im. Adama Małysza, jest zimowy. 37 z 39 konkursów odbędzie się tak jak zwykle, na – miejmy nadzieję – zabielonych obiektach. Zresztą powiązań z zimą dotyczy właśnie wymóg FIS, aby w torach najazdowych na Malince pojawił się lód (identycznie jak przy tradycyjnym naśnieżeniu obiektu, które znają kibice). Z drugiej strony jednak, zieleń igelitu jakoś nie kojarzy się ze świętami, igloo, rękawiczkami i św. Mikołajem. Dokładnie tak samo wyglądała przecież z dołu skocznia, której w lipcu używano w Wiśle przy okazji startu cyklu LGP.
– Tak naprawdę to, na czym się ląduje, ma niewielkie znaczenie dla skoczka. Dużo istotniejsze jest czucie na rozbiegu. Narty w torze inaczej jadą po lodzie i po ceramice, przyzwyczajenie się do tych warunków często zajmuje trochę czasu i jest kluczowe dla utrzymania formy – tłumaczyli wiele razy skoczkowie i trenerzy.
Takie stanowisko od lat ma potwierdzenie w czynach. Dzięki temu, że obecnie mrożenie torów jest możliwe nawet przy +15 stopniach Celsjusza, zawodnicy nie muszą już jeździć przed startem PŚ na zgrupowania do dalekiej Skandynawii, tylko zostać bliżej domów. Obecnie to norma, że po treningach na zimowych torach, ale igelitowym zeskoku, jeździ się od razu na pierwsze zawody. Współcześnie często to tam pierwszy raz w sezonie skoczkowie mają pod nartami prawdziwy śnieg, co jeszcze w erze "małyszomanii" byłoby nie do pomyślenia.
Ale skoro lądowanie faktycznie ma mniejsze znaczenie dla skoku, jak zwykle podkreśla się w okresie przygotowawczym, to dlaczego ostatnie mistrzostwa Polski na Średniej Krokwi – też "hybrydowe" – były z nazwy letnie? Rekordy Aleksandra Zniszczoła i Nicole Konderli, które w nich ustanowiono, w bazie serwisu skisprungschanzen.com oznaczono przecież słoneczkiem, a nie śnieżynką.
Oczywiście te rozważania dla skoczków nie mają żadnego znaczenia. Okazuje się jednak, że statystycy i kibice z oceną sytuacji mają niemały kłopot. W przeprowadzonej na Twitterze ankiecie zadaliśmy pytanie, jak ich zdaniem powinny liczyć się "hybrydowe" skoki i ew. rekordy, które mogą paść teraz w Wiśle. 857 oddanych głosów podzieliło się w zaskakujący sposób:
– 43 procent uważa, że jako zimowe,
– 31, że jako letnie,
– 26, że konieczne jest wprowadzenie nowego typu rekordów i warunków.
Jednogłosu nie ma i to najlepiej oddaje, że z Wisłą jest problem. Ale okazuje się, że zimowa jest również wykładnia FIS.
– To zawody wliczane do Pucharu Świata, który jest zimowy. Dlatego, jeżeli rekord padnie, będzie zaliczony jako zimowy – mówi oficjalnie Sandro Pertile, dyrektor cyklu.
Statystyk serwisu skijumping.pl Adam Bucholz zaznacza, że kłopotem w rozumieniu definicji rekordu przez FIS jest fakt, że federacja dzieli je na te z PŚ i LGP. A skoro tak, to na liście startowej jako adnotacja powinien znaleźć się rekordowy skok na 139 metrów Stefana Krafta, a nie letnie 137,5 m Andersa Fannemela i Manuela Fettnera. Kobiecego rekordu powinno nie być, bo elita pań w Polsce zawita na Puchar Świata po raz pierwszy. Gwoli wyjaśnienia, latem najdalej (133,5) skoczyła Sara Takanashi, a zimą Kamila Karpiel – 113 m. Pertile potwierdza, że tak właśnie się stanie.
– Jeżeli FIS faktycznie poda w protokole zimowy męski rekord z PŚ, jako takie samo uzna potencjalne jego poprawienie i kiedyś przypomni o tym w Wiśle przy okazji w pełni śnieżnych konkursów, to po raz n-ty wykaże się niekonsekwencją – alarmuje Artur Bała, skoczniołaz i archiwista skisprungschanzen.com. I wraca do tematu mistrzostw w Zakopanem: – Byłoby absurdem, gdyby federacja posiadała w bazie dwoje zawodów przeprowadzonych w identycznych warunkach, ale przypisywała im różne pory roku. Rewolucyjna zmiana, która dopuściła do PŚ "hybrydowe" skocznie, ma pewnie jakichś zwolenników, ale okazuje się, że nie jest pozbawiona skutków ubocznych. To było do przewidzenia – uważa.
Ekspert nie jest w tej opinii osamotniony.
"Jeżeli w Wiśle padnie rekord, powinien być letni, bo w rekordzie chodzi o to, żeby go ustać. Między lodowym a porcelanowym najazdem różnica w prędkości jest symboliczna, a i tak nikt nie zwraca uwagi, z jakiej belki ktoś huknie rekord. Liczy się wyłącznie to, czy wyląduje" – podkreślają na Twitterze członkowie grupy "localSJresults". Z kolei komentator TVP Sport Mateusz Leleń przypomina, że "na śniegu w Wiśle widziano dotąd trzy próby powyżej 139 metrów (Stoch, Bardal, Prevc) i wszystkie podparte. Na igelicie lądować jednak wyraźnie łatwiej".
Czy łatwiej, to kwestia indywidualna. Ale z pewnością inaczej. Także z uwagi na trajektorię lotu, która teraz w Wiśle będzie odmienna od tej w skokach ponad śniegiem. Współczesne mrożone tory zostaną na tej samej wysokości, tymczasem na zeskoku odejdzie 30 centymetrów pokrywy śnieżnej. Czyli skoczek będzie miał o tyle więcej zapasu wysokości aniżeli miał Kraft, skacząc 139 m. To podstawy geometrii.
Niestety, temat rekordów w Wiśle to niejedyna nieścisłość w zasadach, jakie sama ustala FIS. Dość powiedzieć, że w przeszłości zgodzono się na pewien czas, aby wszystkie rekordy świata w długości lotu oceniać maksymalnie jako "191 metrów", nawet jeśli mierzono więcej. Dziś niby w ogóle nie notuje się formalnie takich osiągnięć, a mimo to przy przedstawianiu skoczków oficjalny system wyświetla ich życiówki. Te dane są pełne błędów.
– Simon Ammann ma wpisaną życiówkę 239,5 m, którą podparł obiema rękami. Raz jako życiówki uznaje się wyniki treningów, a raz nie. Raz dopuszcza do zestawienia skoki przedskoczków, a raz nie. Przykładowo, Matjaż Purgentar miał zaliczone 210 m jako tester w Planicy, a już Halvor Egner Granerud nie doczekał się, żeby FIS wprowadziła do systemu jego 240 m z Vikersund wówczas uzyskanych jako tester – rozkłada ręce Artur Bała.
W rekordach skoczni panuje porównywalny bałagan. Na przykład w Innsbrucku rekordzistą nadal jest Michael Hayboeck (138 m), który podobnie jak Ammann w Vikersund dotknął ręką śniegu. Ale przynajmniej w konkursie PŚ. Bo dla FIS to właśnie jest wyznacznikiem rekordu. Tylko czy na pewno, skoro Gregor Schlierenzauer po skoku na 145 m w Bischofshofen w kwalifikacjach TCS 2008 nie został uznany rekordzistą? Bała przypomina, że było to jeszcze w czasach, kiedy najlepsi mieli zapewniony awans i skakali w tej serii treningowo. Ich popisów nie oceniali wówczas sędziowie stylowi i to podano za kluczowy argument przeciwko Austriakowi.
– Rozumiem tę argumentację. Ale nie rozumiem, dlaczego FIS w takim razie nie uzna za rekord wszystkiego, co wydarzy się po prostu w oficjalnych zawodach z sędziami. Obojętnie jakiej rangi. To rażąca niekonsekwencja! Przecież dokładnie tak rekordy liczą gospodarze obiektów, mając za nic wytyczne federacji. Skok Martina Kocha z Harrachova (151 m) na dużym obiekcie do dziś dla centrali nie istnieje, mimo że w Pucharze Kontynentalnym – w którym wtedy wystąpił – byli przecież obecni licencjonowani sędziowie. W dodatku Kochowi wystawili noty, które wskazywały na ustanie próby i wpisali je do protokołu. To bajzel, który trudno ogarnąć. Dlatego najlepiej zostawić FIS i jej problemy w spokoju i koniec końców prowadzić własne statystyki rekordów. Takich prawdziwych – kończy Bała.
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
1
543.5
2
539.5
3
535.4
4
507.2
5
471.2
6
453.5
7
445.8
8
412.2
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
13
178.5
14
163.0
15
153.6
131.6
129.8
129.6
129.0
126.5
121.4
121.1
8
117.9
117.7
10
117.6
11
112.2
12
111.6
13
110.6
110.5
15
109.9
108.7
108.3
18
106.7
19
106.2
20
106.0
21
104.1
22
103.9
23
101.7
24
101.0
25
100.5
99.8
27
98.7
28
98.4
95.0
93.3
1
328.8
2
277.4
3
274.4
4
273.3
5
270.1
6
262.8
7
260.2
8
259.3
9
254.0
10
248.6
11
244.8
12
241.0
13
232.0
14
230.6
15
230.0
16
228.6
17
228.0
18
220.5
19
214.3
20
210.8
21
207.5
22
204.1
23
200.2
24
195.0
25
193.5
26
190.6
27
188.5
175.8
29
174.0
30
170.3