Jeśli przy obecnych cenach mielibyśmy wyprodukować śnieg, nie organizowalibyśmy zawodów. Metoda, którą to robimy, generowałaby koszta blisko miliona złotych. Nie chodzi nawet o to, czy wszystko finansowo finalnie by się "spięło", bo zawsze można postarać się o zewnętrzne finansowanie, ale czy to miałoby w ogóle sens. Przecież wystarczyłoby, by padało tak, jak w sobotę, i śnieg cały by spłynął – mówi o kulisach organizacji hybrydowego Pucharu Świata w Wiśle Jan Winkiel, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jakie były kulisy podjęcia decyzji o podejściu do konkursu w sposób hybrydowy? Wystraszyły was potencjalne rachunki za śnieg? Skąd ten termin?
Jan Winkiel: – Nie, nie (śmiech). Nie było tak, że dostaliśmy termin i musieliśmy z nim coś zrobić. Już w zeszłym roku rozmawialiśmy z FIS o absurdzie produkcji śniegu w takich ilościach i kosztach w tym terminie. Kiedy pojawił się temat Kataru i mistrzostw świata, powiedzieliśmy, że nie będziemy chcieli rozpocząć cyklu tak późno, bo to bez sensu ze względu na oglądalność. Użyliśmy więc pomysłu hybrydowego.
– Kogo był to pomysł pierwotnie?
– On od około ośmiu lat "krążył" po korytarzach FIS. Nikt jednak wcześniej nie odważył się go zrealizować, ponieważ sam w sobie był złamaniem tradycji. A że my w Wiśle lubimy robić rzeczy, o których inni mówią, że są niemożliwe... Kiedyś nie dało się skakać w listopadzie, a w tym roku konkurs odbył się początkiem listopada w formie hybrydowej.
– Postawienie na igelit zamiast na sztuczne naśnieżanie to oszczędność jakiego rzędu?
– Ten Puchar Świata wyszedł nas drożej niż gdybyśmy go zrobili normalnie na śniegu. Pamiętajmy, że w tym roku doszły również zawody kobiet, które z zasady są droższe niż sztuczne naśnieżanie. Z drugiej strony, jeśli przy obecnych cenach mielibyśmy wyprodukować śnieg, nie organizowalibyśmy zawodów. Metoda, którą to robimy, generowałaby koszta blisko miliona złotych. Nie chodzi nawet o to, czy wszystko finansowo finalnie by się "spięło", bo zawsze można postarać się o zewnętrzne finansowanie, ale czy to miałoby w ogóle sens. Przecież wystarczyłoby, by padało tak, jak w sobotę, i śnieg cały by spłynął.
– Z frekwencji jesteście zadowoleni? Było sporo pustych miejsc.
– Tak. Na ten aspekt patrzę przez pryzmat sprzedanych biletów. W sobotę zostało ich kilkadziesiąt. W niedzielę sprzedaż zawsze stoi na poziomie 70 procent. Puste miejsca to raczej była kwestia tego, że finalnie ludzie nie dojechali.
Cała impreza wyszła jednak rok do roku drożej. Udało się utrzymać ceny biletów analogiczne do zeszłorocznych mimo że prąd był pięć razy droższy. Wyzwaniem było również utrzymanie budżetu przy jednoczesnej organizacji Pucharu Świata kobiet.
– Jak ważnym elementem budżetu Polskiego Związku Narciarskiego jest organizacja zawodów z cyklu Pucharu Świata w Polsce?
– To jest skomplikowany temat. Nie jesteśmy jako PZN oficjalnymi organizatorami. Mamy porozumienia trójstronne z FIS oraz Okręgowymi Związkami Narciarskimi. To one są bezpośrednim organizatorem zawodów. Oczywiście mamy ustaloną kwestię podziału. Kiedy odbywają się zawody, to my mamy trochę pieniędzy na szkolenie. Jeśli przynoszą jakiś dochód dla okręgu, to ośrodki dystrybuują je na cele statutowe i swoje kluby. Jeżeli więc impreza nie odbyłaby się, najbardziej uderzyłoby to w okręgi. To one zarabiają na sprzedaży biletów. My jako PZN do biletów palca nie dokładamy.
– Czy można już stwierdzić, czy organizacja zawodów w Wiśle w tak specyficznych warunkach się opłacała?
– Ona zawsze się opłaca – może nie wszystkim, bo to skomplikowana struktura płacowa – ale generalnie tak. My jako PZN pozyskujemy środki ze sprzedaży sygnału telewizyjnego. Jeśli zawody się odbywają, nie ponosimy kosztów, a środki trafiają bezpośrednio na konta kadr narodowych.
Największym wyzwaniem jest jednak risk management. Odwołując zawody z powodów warunków atmosferycznych, my musimy ponieść wszystkie koszty za wyjątkiem nagród, czyli koszta ochrony, trybun, noclegów, dojazdów, obsługi FIS, przygotowania obiektu, druku i to jest olbrzymi "strzał". Większość dyscyplin z tym się nie zmaga.