Nazywanie go zapomnianym piłkarzem byłoby nadużyciem. 122 bramki w lidze i dwa tytuły króla strzelców zapewniły Jerzemu Podbrożnemu inny status. Do tego miał udane występy w Lidze Mistrzów, które dziś pozostają nostalgiczne.
– Sebastian Piątkowski, TVP Sport: – Odnoszę wrażenie, że unika pan mediów.
– Jerzy Podbrożny : – Nie przepadam za wywiadami, zresztą nigdy za nimi nie przepadałem. Nie odczuwam potrzeby popularności.
– To jestem wyróżniony. W rewanżu przypomnę, że strzelał pan gole dla siedmiu klubów ekstraklasy! To chyba rekord?
– Być może. Nigdy nie prowadziłem tak szczegółowej ewidencji, ale pewnie ma pan rację. A podczas kariery trochę się tych klubów uzbierało.
– A przede wszystkim bramek!
– Zgadza się i proszę pamiętać, że trafiłem do ekstraklasy dopiero w wieku 24 lat.
– I nie możemy też zapominać o wyjazdach za granicę.
– Owszem, bo na obczyźnie spędziłem cztery lata. Możemy więc założyć, że gdybym pozostał w kraju to goli byłoby jeszcze więcej.
– Co do tego nie mam wątpliwości. A szczyt kariery to Legia i Liga Mistrzów?
– Chyba tak. Był to udany czas, obfitujący w sukcesy.
Ale równie miło wspominam grę w Lechu, w końcu dwa mistrzostwa Polski i dwa tytuły króla strzelców nie wzięły się z niczego.
– A w młodości pasjonował się pan występami łódzkiego Widzewa.
– To prawda, jako chłopak podziwiałem grę Widzewa, szczególnie w europejskich pucharach. Są to wspomnienia z wczesnych lat osiemdziesiątych, kiedy telewizyjne transmisje były świętem dla kibiców. Człowiek siadał przed telewizorem i marzył o założeniu koszulki tego klubu.
– Udało się to po wielu latach...
– Ale muszę powiedzieć, że mogłem trafić do Łodzi zdecydowanie wcześniej.
– Jeszcze przed Igloopolem?
– Tak. Grając w Resovii otrzymałem oferty z Łodzi oraz Dębicy. Po namyśle zdecydowałem się na Igloopol, czego nigdy nie żałowałem.
– Ale to ponoć w Zagłębiu Lubin prezentował pan pełnię umiejętności.
– Tak uważał Mirosław Jabłoński, ówczesny szkoleniowiec. W Zagłębiu byłem jak wolny elektron, gra zespołu ułożona była pode mnie. Biegałem gdzie chciałem, miałem pełną swobodę. Grałem jako ofensywny pomocnik, a tuż za moimi plecami trener ustawiał dwóch defensywnych. Ich obowiązki sprowadzały się do biegania, wywalczenia piłki i przekazania jej mnie.
– Idealnie.
– Nie ukrywam, że bardzo mi to odpowiadało. Czasami trener Jabłoński łapał się za głowę, gdy wracałem w pole karne. Wyganiał mnie wtedy, oczekiwał wyłącznie ofensywnej gry i konstruowania akcji.
– Skąd ta pańska długowieczność? Nie były to bowiem czasy bezglutenowych diet.
– Ale bardzo dużo dawało przygotowanie fizyczne. Trenowało się dużo ciężej niż teraz, co przynosiło efekty.
– Czyli nie pijał pan soku z gumi jagód?
– Ha, ha, ha! Doceniam poczucie humoru, ale jakoś nie miałem okazji.
– Historia boiskowych pseudonimów jest dość interesująca. W Przemyślu był pan "Gumą", a "Gumisiem" ochrzczono pana w Wielkopolsce.
– Zmiana pseudonimu to zasługa Kazia Moskala.
– Ale chyba nie sugerował się gościem, który w latach dziewięćdziesiątych podkładał bomby?
– Pozostaje mieć nadzieję, że Kaziu miał na myśli wyłącznie postacie z popularnej bajki…
– Opowie pan trochę o tamtym przygotowaniu fizycznym?
– Chętnie. Nie jest tajemnicą, że ciężka praca w zimie procentowała przez cały sezon. Wzmacniało się wszystkie mięsnie, bo oprócz biegania były jeszcze treningi stacyjne oraz zajęcia w siłowni. Jednym słowem czuło się potem moc! Wiem to po sobie, bo pierwszą poważniejszą kontuzję miałem dopiero w wieku 37 lat. Zerwałem wiązadło krzyżowe przednie i to przez przypadek.
– Zimowe przygotowania kształtowały także charaktery. Pamięta pan przejście do Resovii i zetknięcie z poważniejszą piłką?
– Tak, Resovia grała wtedy w dawnej drugiej lidze, czyli na zapleczu obecnej ekstraklasy. W przerwie pomiędzy rozgrywkami pojechaliśmy na obóz do Zakopanego, co w tamtych czasach było normą.
– I jak znosił pan te wszystkie obciążenia?
– Skłamałbym mówiąc, że było lekko i przyjemnie. Mówiąc wprost – momentami miałem problem z zejściem po hotelowych schodach! Ten obóz był szkołą życia, proszę sobie wyobrazić, że trenowaliśmy cztery razy dziennie!
– Taka dawka może kojarzyć się z obozem przetrwania!
– No to proszę słuchać dalej. Dzień rozpoczynaliśmy od półgodzinnego rozbiegania, coś na zasadzie dotlenienia organizmu przed śniadaniem. Po posiłku zaczynał się trening biegowy i ciężka, katorżnicza wręcz praca. Biegaliśmy seriami – 20 razy po 100 metrów, następnie 20 razy po 200, 400 i 800.
Później był jeszcze trening stacyjny w hali, a dzień kończyliśmy wizytą w siłowni.
– Ile miał pan wtedy lat? Około dwudziestu?
– Byłem ledwie 19- letnim chłopakiem wchodzącym do zespołu. A dziś, bogatszy o bagaż doświadczeń wiem, że moje przygotowanie fizyczne było lepsze niż większości piłkarzy. A to dzięki temu, że przez lata organizm przyzwyczaił się do dużych obciążeń. I pewnie dlatego wspomniana przez pana długowieczność zadziwiała kolejnych trenerów, choć bywali i tacy, którzy przedwcześnie stawiali na mnie krzyżyk.
– Jak Petr Nemec w Widzewie?
– Między innymi. Dobrze zapamiętałem jego słowa podczas przedsezonowych przygotowań w Niemczech:
– Masz już swoje lata, więc nie będziesz grał od początku!
Zdziwiło mnie nieco takie postawienie sprawy, więc zasugerowałem, że o miejscu w składzie powinna decydować raczej forma. Weryfikacja nastąpiła dość szybko, bo zarówno na zgrupowaniu, jak i w lidze byłem pierwszym wyborem przy ustalaniu składu.
– Skoro mowa o Niemczech, to w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych był pan blisko przejścia do Duisburga.
Ten transfer zawetował Ryszard Górka?
– To nie tak. Akurat Górka nalegał na ten transfer, ale sprawa rozbiła się o pieniądze. Ku memu zdumieniu Niemcy zaproponowali mi jedynie stałą pensję, bodaj 8 tysięcy marek.
– Chyba się przesłyszałem? Pensja bez kontraktu?
– No właśnie. I dlatego grzecznie podziękowałem, a Górka znalazł salomonowe rozwiązanie proponując mi finansowanie tego kontraktu! Za jego namową pojechałem do Duisburga raz jeszcze, choć bez przekonania. Nie zdecydowałem się na MSV. W rozmowie z działaczami przedstawiłem punkt widzenia i wróciłem. A po powrocie do Poznania poinformowano mnie o zainteresowaniu Legii.
A skoro już rozmawiamy o Niemczech, to muszę jeszcze wspomnieć o innej ofercie z Bundesligi, w granicach 800 tysięcy marek. Do tego transferu też nie doszło, bowiem Górka zażądał miliona. I tak przepadła szansa na występy w lidze niemieckiej...
– Czy kibice w Poznaniu wybaczyli w końcu przejście do Legii?
– Trudno odpowiedzieć, ale ci starsi chyba tak. A przynajmniej taką mam nadzieję. Pamiętajmy, że sportowa kariera trwa krótko i każdy idzie tam, gdzie płacą lepiej. Moment na zmianę barw był jak najbardziej odpowiedni. W Lechu robiło się coraz gorzej, a Jacek Przybylski powiedział mi wprost: – Przynajmniej po twoim odejściu dostaliśmy wypłaty…
– Ten transfer do stolicy było sporym wydarzeniem. I sygnałem wysłanym przez Janusza Romanowskiego.
– Zgadza się, bo Romanowski budował zespół z myślą o grze w Lidze Mistrzów. W tej koncepcji nie było przypadku, a transfery przeprowadzano z głową. Każdy z nowych był wzmocnieniem, a nie jedynie uzupełnieniem składu, jak dzieje się to w obecnej Legii. Zakontraktowanie pięciu lub sześciu graczy o podobnych umiejętnościach to naprawdę żadna sztuka. Sztuką jest kupić jednego, czy dwóch piłkarzy, ale konkretnych, z odpowiednią klasą.
– Zgadzam się w całej rozciągłości. Spójrzmy na nazwiska tych, którzy pojawiali się wówczas w Legii – Mandziejewicz z Wrocławia, Michalski z Gdańska, pan z Poznania. Nie mogło być mowy o przypadku!
– Otóż to. Dzięki mądrej polityce klubu udało się awansować do Ligi Mistrzów, jeszcze tej prawdziwej, w której grali tylko mistrzowie krajów.
– Po raz kolejny jesteśmy zgodni. Czym się bowiem ekscytować, gdy rywalizację bogaczy wygrywa czwarty zespół ligi angielskiej?
– Nie jest to fajne, bo nazwa rozgrywek powinna do czegoś zobowiązywać. Ale nie mamy na to wpływu. Niewielu wierzyło wtedy w awans polskiego zespołu do elity, ale po dwumeczu z IFK Goteborg w końcu i my trafiliśmy na piłkarskie salony. I zapewniam, że nie było w tym przypadku. Mieliśmy wtedy bardzo silny zespół.
– Ponoć tak silny, że mogła go poprowadzić nawet teściowa Pawła Janasa?
– Wojtka Kowalczyka zawsze trzymały się żarty, więc taka opina nie mogła dziwić. Było to jednak uproszczenie, bo Janas zdawał sobie sprawę z możliwości zespołu.
– I zawsze wiedział o wszystkim!
– Nie mogło być inaczej skoro miał dobre relacje z żonami i dziewczynami piłkarzy. Pewne historie są powszechnie znane. Tak, czy owak o wszystkim decydowało boisko. Janas wymagał sumiennej pracy na treningach oraz dobrej postawy w meczach. Zasada była prosta – jeśli ktoś grał słabo to wypadał ze składu.
– Przypomnijmy jeszcze nazwiska Jacka Bednarza i Grzegorza Lewandowskiego, bo posłużą nam do dalszych rozważań.
– Obaj potrafili grać w piłkę, co do tego nie może być wątpliwości. I mieli końskie zdrowie do biegania! Gdyby było trzeba, to graliby dwa mecze z rzędu.
– Otóż to. Dla kontrastu, w kadrze obecnej Legii do niedawna znajdował się zawodnik przedstawiany jako najszybszy w Europie! I były to chyba jedyne pozytywy jego obecności…
– A wie pan co jest w tym wszystkim najgorsze? Niby wszyscy to widzą, niby znają przyczyny słabej postawy naszych klubów, a i tak powielają te same błędy!
Jest przecież w Legii Jacek Zieliński, znający piłkę. Proces budowy silnego zespołu zna od podszewki, bo w nim uczestniczył. Czy naprawdę nie można sprowadzić jednego, góra dwóch piłkarzy na rundę, którzy z automatu podniosą poziom zespołu? Czy musimy kontraktować pięciu lub sześciu niczym nie wyróżniających się potem w lidze?
– Jest jeszcze akademia.
– I co z tego? Na Łazienkowskiej szczycą się akademią, ale jakoś nie korzystają z jej zasobów. Czy wypożyczenie Szymona Włodarczyka było konieczne? Czy nie mógł ogrywać się w Legii? A podobnych przykładów znajdziemy więcej.
– Ariel Mosór?
– Kolejny przykład dziwnej polityki. Uważam, że nie byłby gorszy od grających, a poza tym z oczywistych powodów jest emocjonalnie związany z klubem.
Dziwne to wszystko. Cóż z tego, że w Legii pracują trenerzy po AWF-ie, skoro grali przeważnie na poziomie ligi okręgowej, a nawet A – klasy? Jakie wskazówki mogą przekazać podopiecznym?
– Niektórzy z moich rozmówców nazywają ich trenerami z... komputera.
– Znam to określenie. I wie pan, niech już sobie będą i prowadzą zajęcia, ale czy nie można dokoptować im do pomocy byłych piłkarzy? W Warszawie jest takich wielu.
Niechaj podpowiadają, a w razie potrzeby pokażą zagranie.
– Widzi się pan w roli mentora?
– Oczywiście. Takie działania budują markę klubu, bo wszędzie korzysta się z doświadczenia byłych piłkarzy. Wszędzie, ale niekoniecznie w Polsce.
– Wracamy do kariery. Czy transfer do hiszpańskiej Meridy zaspokoił pana ambicje?
– Pierwotnie miałem trafić do jednego z klubów ligi francuskiej. Przechodziłem tam testy, aż pewnego razu w hotelowym pokoju zadzwonił telefon. Propozycja była konkretna – jesteśmy zainteresowani, przyjeżdżaj na badania i... tak dalej. Negocjacje z Francuzami przeciągały się, więc zdecydowałem się przyjąć ofertę z Hiszpanii.
– Niby tylko z drugiej, lecz bardzo wymagającej ligi.
– Zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo pozory często mylą. W Segunda Division było więcej zajęć taktycznych i biegowych, a ja akurat z wytrzymałością nie miałem problemów. Dobrze zapamiętałem sobie zajęcia, podczas których przeskakiwaliśmy przez wysokie tyczki. Hiszpanie mieli spory kłopot, a ja przeskakiwałem je na luzie, ze sporym zapasem. Nie była to dla mnie nowość, bo w Legii pokonywaliśmy podobne płotki na jednej nodze, bez międzyskoku…
– Sportowo też nie było najgorzej. Na koniec sezonu wystrzeliły w Meridzie korki od szampanów!
– Ale sezon układał się dla mnie różnie. W debiucie zdobyłem dwie bramki i do 10. kolejki miałem pewne miejsce w składzie. Te dwie to też pewien wyczyn, bo zdobyłem je po szybkich kontratakach i przebiegnięciu niemal całej długości boiska. Później szkoleniowcowi coś się odwidziało, posadził mnie na ławce, a zespół zaczął osuwać się w tabeli. Sytuacja zmieniła się po angażu nowego trenera, Argentyńczyka D’Alessandro, notabene byłego opiekuna Romka Koseckiego w Atletico. Jedną z jego pierwszych decyzji było przywrócenie mnie do składu i jakoś wspólnymi siłami udało się wywalczyć awans do Primera Division.
– Po czym ten sam D’Alessandro zakontraktował bodaj dziesięciu nowych graczy!
– Było ich nawet więcej, dokładnie… czternastu! Jednym z nowych był napastnik z przeszłością w Ajaxie, ważący na oko 120 kilogramów. Został namaszczony przez trenera, więc musiał grać, a w sezonie zdobył zaledwie jedną bramkę…
– A jak wspomina pan Stany Zjednoczone?
– Ze sporym sentymentem. Żyło się spokojnie, inaczej niż w Europie. Na co dzień w szatni swobodna atmosfera, niektórzy słuchali nawet muzyki. Przed meczem było podobnie, pełen luz.
– Takie podejście przyniosło spore sukcesy.
– Zdobyliśmy mistrzostwo i puchar, co dziś wydaje się poza zasięgiem Chicago Fire.
– Taki Piotr Nowak znakomicie odnalazł się w realiach. Nie kusiło pana, by zostać za Wielką Wodą?
– Nadal się nad tym zastanawiam. Być może zbyt pochopnie wróciłem do kraju? Ćwierć wieku temu MLS wyglądała inaczej – całością zarządzały władze ligi, a kluby miały identyczne budżety. O ruchach transferowych też decydowała liga, więc normą było na przykład przeniesienie jednego lub dwóch zawodników do drużyn teoretycznie słabszych, dla wyrównania poziomu. Właściciele klubów nie mieli nic do powiedzenia. Zafiksowałem się na powrót do Polski, czego dziś trochę żałuję. Grało mi się dobrze, a lubujący się w statystykach Amerykanie doceniali mą postawę. O ile dobrze pamiętam w klasyfikacji asyst zająłem nawet drugie miejsce, tuż za Etcheverrym.
– Niedawno dołączył pan do Reprezentacji Gwiazd Piłkarzy Polskich.
– Tak, postanowiłem jeszcze trochę się poruszać w dobrze znanym sobie gronie.
– To wyjątkowe grono, nie przymierzając – trochę jak Orły Górskiego!
– Niech i tak będzie. Uznajmy, że są to Orły w odrobinę młodszym wydaniu! Na regularne treningi nie mamy oczywiście czasu, ale zbieramy się na mecze pokazowe. Fajna inicjatywa.
– Znakomita! Znane nazwiska, z trenerem Dziubą – medalistą mistrzostw świata…
– I dlatego cieszę się, że coś takiego mamy.
– Łatwiej zarabiać na życie grą w piłkę czy denerwując się na ławce rezerwowych?
– Pytanie raczej retoryczne. Swego czasu próbowałem sił w roli szkoleniowca Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, ale nie był to udany epizod. Nie mogło być inaczej, skoro pojawiły się problemy z kontraktem i tego typu historie. Nie widzę siebie w roli trenera, wolałbym robić co innego, na przykład skupić się na skautingu. W polskiej piłce brakuje mi tego, o czym mówiłem. Dlaczego nie korzystamy z doświadczenia byłych piłkarzy? Młodzi powinni wiedzieć, jak to było kiedyś.
– I docenić to, co jest dzisiaj?
– Otóż to, bo pewnych rzeczy nie są w stanie sobie nawet wyobrazić. Niby zapewniano nam godziwe warunki, ale w porównaniu do współczesności szału nie było. W latach dziewięćdziesiątych wiele klubów ledwo wiązało koniec z końcem. Bywało i tak, że nie wywiązywały się z umów kontraktowych. A odgórne limity wieku uniemożliwiały wyjazd za granicę! Dla dzisiejszego pokolenia jest to abstrakcja, bo wystarczy jedna udana runda i już ustawia się kolejka chętnych do transferu.
– W wywiadzie z 1992 roku podzielił się pan refleksją:
– Zmieniłbym obsadę najważniejszych urzędów w Polsce, bo jest straszny chaos (…).
Minęło trzydzieści lat…
– No i jak pan to skomentuje?
– Na szczęście to ja zadaję pytania!
– W takim razie mogę powiedzieć tyle, że nie tylko w piłce nie wyciągamy wniosków.
– I pewnie dlatego kandydował pan w wyborach do Sejmu?
– Nie, zdecydowałem się za namową znajomych. To był impuls, bo nie nastawiałem się raczej na mandat.
Na Wiejskiej na pewno nie czułbym się zbyt komfortowo.
– A o zdrowie, także psychiczne, należy dbać w pierwszej kolejności …
– Otóż to, dlatego kariera w polityce nie miałaby sensu. Spróbowałem po namowach znajomych i na tym koniec.
– To teraz tak z ręką na sercu: jakim jesteśmy narodem?
– Jak mówi przysłowie – mądrym po szkodzie. Wyciągamy wnioski najczęściej wtedy, gdy jest za późno, kłócimy się o bzdury, a przecież życie ma się tylko jedno! Dużo brakuje nam do tak zwanej normalności. Niby gonimy resztę świata, ale obawiam się, że już jej nie dogonimy. Na świecie żyje się inaczej! Niech pan popatrzy na z pozoru banalną sprawę, jak spożywanie posiłków. Jak to wygląda u nas? Najważniejsze to szybko zjeść, przy okazji obrobić komuś pewną część ciała i z powrotem pognać do roboty! Pod tym względem daleko nam do Hiszpanów, którzy celebrują posiłki do późnych godzin nocnych i spędzają czas w miłej atmosferze.
– A dostrzega pan jeszcze jakieś pozytywy?
– Niekoniecznie. Wydaje mi się, że od kilku lat zmienia się w naszym kraju na gorsze. Trudno o optymizm obserwując to, co się dzieje.
– Cała nadzieja w młodym pokoleniu?
– Kto wie? Na kogoś musimy liczyć. Czas pokaże, czy młodzi udźwigną tę odpowiedzialność.
– A żałuje pan czegoś?
– Nie mogę być zadowolony z reprezentacyjnego rozdziału kariery. Czasem pewne rzeczy działy się niezależnie ode mnie, borykałem się z kontuzjami. A gdy przychodziły powołania do kadry, to z reguły miałem słabszą dyspozycję.
– Podejrzewam, że szczególnie żal meczu z Rumunią w eliminacjach Euro’96?
– Między innymi. Strułem się wtedy strasznie, miałem problemy żołądkowe i wszedłem jedynie na ostatnie 20 minut. Gdybym był wtedy zdrowy, to grałbym od początku.
A jeszcze później okazało się, że nie powinienem grać z Rumunią w ogóle, bo przez to pauzowałem w dwóch pierwszych kolejkach Ligi Mistrzów. Ale to już historia. W ostatecznym rozrachunku mogło być oczywiście lepiej, ale mogło być… dużo gorzej. Nie ma więc czego żałować.
– Podobnie jak 57 minut naszej rozmowy?
– Naturalnie. Było miło.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.