{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
MŚ 2022. Cichy bohater meczu z Arabią Saudyjską? "Dzięki niemu Krychowiak mógł poświęcić się grze w ofensywie"
Adrian Janiuk /
Reprezentacja Polski w sobotę w drugim meczu na mistrzostwach świata w Katarze pokonała Arabię Saudyjską (2:0). Kto został cichym bohaterem biało-czerwonych? – Nieoczywistym herosem w moim odczuciu był Krystian Bielik – powiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL Marek Dziuba, który zajął trzecie miejsce na mundialu w 1982 roku.
Wielkie emocje i łzy wzruszenia "Lewego". "Spełnienie marzeń"
Adrian Janiuk, TVPSPORT.PL: – Jak wrażenia po meczu Polska – Arabia Saudyjska? Spodziewał się pan takiego spotkania w naszym wykonaniu?
Marek Dziuba (53-krotny reprezentant Polski, brązowy medalista MŚ 1982): – Po tym co Arabia Saudyjska zaprezentowała w meczu z Argentyną można było być pełnym obaw. Saudyjczycy zagrali nieporównywalnie lepiej niż my przeciwko Meksykowi. Wygrana nad Messim i spółką dała im ogromną pewność siebie. Atuty, które ma ekipa prowadzona przez Herve Renarda potwierdziła również w rywalizacji z Polską. Na szczęście my zagraliśmy znacznie lepiej niż w potyczce z Meksykiem. Stawka sobotniego meczu była ogromna, ale biało-czerwoni wytrzymali ciśnienie, choć momentami było bardzo ciężko. My byliśmy w trudniejszym położeniu niż Arabia, ale poradziliśmy sobie. Nasza porażka oznaczałaby najprawdopodobniej pożegnanie z mundialem.
– Wskaże pan jakiegoś nieoczywistego bohatera w naszej drużynie?
– Bohaterowie pierwszoplanowi to Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny i Piotr Zieliński. Szkoda, że nasz kapitan nie wykorzystał sytuacji sam na sam z końcówki, bo jeszcze bardziej podbudował swoją pewność siebie przed starciem z Argentyną. Cieszy natomiast fakt, że w końcu strzelił gola na mundialu. Wracając do pytania, nieoczywistym bohaterem w moim odczuciu jest Krystian Bielik.
– Sprokurował rzut karny...
– Poza tym błędem grał bardzo dobrze. Na szczęście Wojtek Szczęsny okazał się nieoceniony i uchronił nas po raz kolejny od straty gola. Sama obrona rzutu karnego to jedno, ale przy dobitce zademonstrował niesłychane umiejętności. Udowodnił, że jest jednym z najlepszych na świecie w swoim fachu. Jest ostoją naszej reprezentacji. Co do Bielika był bardzo pożyteczny.
– Czym konkretnie pana ujął?
– Jego obecność na boisku dała więcej możliwości Grzegorzowi Krychowiakowi, który mógł w większym stopniu poświęcić się grze w ofensywie. Bielik ubezpieczał Krychowiaka, który kilkukrotnie podłączył się do akcji ofensywnych. Postawa Bielika była niezwykle istotna.
– Argentyna miała nóż na gardle przed meczem z Mekyskiem. Wytrzymała presję i udowodniła, że jest mocną drużyną.
– To zespół wielowymiarowy. Potrafi w odpowiednim momencie przyspieszyć grę, ale też wie, kiedy trzeba zwolnić. Przez cały mecz grali swoje, choć długo nie mogli strzelić gola. Tak samo było przecież w spotkaniu z Arabią Saudyjską. Argentyńczycy kreowali wiele sytuacji, ale nie mieli swojego dnia. Poza tym dostali dwie kontry i przegrali. Takie rzeczy się w piłce zdarzają. Nie było to spotkanie do jednej bramki, w którym podopieczni Lionela Scaloniego nie byli sobą. Arabia wykorzystała okazje, które miała i sensacyjnie triumfowała. Siła uderzeniowa Albicelestes jest jednak olbrzymia. Meksykanie się o tym przekonali, a pierwszy przegrany mecz był wypadkiem przy pracy.
– Możemy być optymistami przed rywalizacją z Argentyną?
– Jest się z czego cieszyć, ale cztery punkty, które mamy na koncie wciąż nie są jednoznaczne z awansem. Czeka nas potwornie trudne zadanie. Trzeba zrobić wszystko, żeby postawić trudne warunki Argentynie. Wtedy nawet ona może się pogubić. Sytuacja wygląda tak, że podział punktów to dla nas wymarzony scenariusz, ale nie możemy grać od początku na remis. Takie nastawienie może się dla nas bardzo źle skończyć. Argentyna na pewno jest faworytem, ale musimy wyjść na boisku z przekonaniem o swoich umiejętnościach. Nie możemy mieć kompleksów. Jesteśmy liderem grupy i jesteśmy w stanie zaprezentować się z dobrej strony.
– Widzi pan analogię do mundialu z 1982 roku, na którym z powodzeniem pan grał?
– Wygrana z Arabią daje nam drugie życie, tak jak nam dało zwycięstwo z Peru na mundialu w Hiszpanii. Wcześniej nie szło nam zbyt dobrze. Dwa bezbramkowe remisy nie stawiały nas w dobrym położeniu. Na szczęście wygraliśmy 5:1 z Peru i odzyskaliśmy radość z gry. Teraz czekam z utęsknieniem na środę i wielki bój z Argentyną.
– Jak trzeba zagrać z Argentyną, żeby nie przegrać? Pan w swojej karierze reprezentacyjnej rywalizował z nimi trzykrotnie.
– Raz udało nam się wygrać (2:1), gdy grałem przeciwko nim. Cieszę się również, że innym razem miałem okazję rywalizować ze śp. Diego Maradoną. "Boski Diego" strzelił wtedy zwycięskiego gola (1:2). Co do środowego meczu, to jestem zdania, że nie możemy iść z nimi na wymianę ciosów. Wszyscy muszą zagrać na 110 procent swoich możliwości. Każdy z zawodników musi harować w obronie. Wszyscy muszą wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Liczę, że Polacy będą godnym przeciwnikiem dla zespołu z Ameryki Południowej. Pokażmy, że potrafimy grać w piłkę na tle czołowej reprezentacji świata. Wierzę w zwycięski dla nas remis, choć dla rywali może okazać się on katastrofalny w skutkach. Ważne będą początkowe fragmenty meczu i to żebyśmy nie oddali inicjatywy. Przeciwników nie interesuje żaden inny wynik niż zwycięstwo. Trzeba jednak pamiętać, że Arabia Saudyjska udowodniła, że w obronie Argentyńczycy miewają spore problemy, które mogą się dla nich skończyć fatalnie. Musimy być odważni i podejść z wiarą we własne siły.
– Zwycięskiego składu się nie zmienia? Jest pan zwolennikiem tej teorii, czy jest jakieś pole do roszad?
– Jeśli nie będzie żadnych kontuzji i nikt nie czuje się przemęczony to uważam, że powinniśmy zagrać w takim samym zestawieniu jak w sobotę. Należy zostać przy zwycięskim składzie, bo każdy z piłkarzy stanął na wysokości zadania.
– Kto może okazać się wartościowym zmiennikiem w starciu z Argentyną?
– Czekam na debiut Karola Świderskiego na mundialu. Był moim podopiecznym z rocznika 1997 roku, gdy prowadziłem reprezentację Łodzi. Miałem przyjemność współpracować z nim kiedy był nastolatkiem. Utalentowany i skromny chłopak. Chciałbym zobaczyć go na murawie przeciwko Argentyńczykom. Karol wielokrotnie pokazał się z dobrej strony w meczach reprezentacji i tym razem również by nie zawiódł. Życzę mu jak najlepiej. W 1982 roku w Hiszpanii w meczu z Peru wszedłem na boisko przy wyniku 0:0. Wygraliśmy 5:1, a ja zostałem podstawowym zawodnikiem w drużynie Antoniego Piechniczka. Grałem w każdy kolejnym meczu aż do samego końca imprezy. Na koniec pomogłem kolegom wygrać z Francją w batalii o brązowy medal. Może w jego sytuacji będzie podobnie. Trzymam kciuki za Karola.
– Gra na największej piłkarskiej imprezie świata potrafi sparaliżować?
– Oj, zdecydowanie tak. Byłem doświadczonym reprezentantem, ale nie miało to na mundialu zbyt dużego znaczenia. Mimo że w tamtej chwili miałem rozegranych ponad 40 meczów w kadrze, w trakcie spotkania z Peru czułem się na początku jak nowicjusz. Zdałem sobie sprawę, że każdy mój błąd mógłby sprawić, że stracimy gola. Wtedy ja byłbym pierwszym winowajcą. W roku 1977, za kadencji Jacka Gmocha, piłkarze radzieccy dali nam w Wołgogradzie srogą lekcję. Ulegliśmy 1:4, a mnie okrzyknięto winnym klęski. Bałem się, żeby historia się nie powtórzyła. Ta porażka odebrała mi szansę wyjazdu na mundial w 1978 roku. Byłem w szerokiej kadrze, ale na mistrzostwa nie pojechałem.