Reprezentacja Czesława Michniewicza przeszła do historii. Przerwała czarną passę polskiego futbolu i — po 36 latach oczekiwania — wyszła z grupy podczas mistrzostw świata. Choć zrealizowała cel, to nie zrobiła tego samodzielnie. Do fazy finałowej została wciągnięta za uszy przez Argentyńczyków i Saudyjczyków.
Przed trzecim meczem tegorocznego mundialu Polacy byli w dogodnej sytuacji. Wszystko było w ich nogach, a matematycy dawali im ponad siedemdziesiąt procent szans na awans. By wyjść z grupy, musieli po prostu stracić jak najmniej bramek.
Selekcjoner zapowiadał jednak, że defensywa nie będzie jedynym planem na spotkanie z Argentyną. Licząc na jak najniższą porażkę, Polacy sami ukręciliby na siebie bat. Dlatego też od początku spotkania zagrali tak, jak obiecywał trener.
Zaczęli od wysokiej obrony, starając się odebrać piłkę jak najbliżej argentyńskiej bramki. Na początku działało to całkiem dobrze. Biało-czerwoni ustawiali się w formacji 4-4-2 z Karolem Świderskim i Robertem Lewandowskim w pierwszej linii.
Argentyńczycy, podobnie jak przeciwko Arabii Saudyjskiej, mieli początkowo problemy z adaptacją do takiego stylu gry. Z każdą kolejną minutą rozkręcali się jednak coraz bardziej, odpychając w końcu Polaków od własnego pola karnego.
Gracze Michniewicza nie poddawali się jednak bez walki. Pozostawali w średnim bloku, nie zamierzając cofać się na własną połowę. Korzystali wówczas ze zmodyfikowanego 4-4-2. Świderski grał na prawym skrzydle, a obok Lewandowskiego ustawiał się Piotr Zieliński.
Obaj gracze starali się utrudniać rozegranie nie tylko argentyńskim stoperom — Nicolasowi Otamendiemu i Cristianowi Romero — ale i defensywnemu pomocnikowi — Enzo Fernandezowi. Plan sprawdzał się nie najgorzej. Przynajmniej do 30. minuty.
Ostatni kwadrans pierwszej połowy był pełną dominacją Argentyńczyków. Ci znaleźli bowiem sposób na polską obronę. Rozpoczynali swoje ataki bliżej prawego skrzydła. Bocznego obrońcę — Nahuela Molinę — wspomagali wtedy Rodrigo de Paul i Lionel Messi.
Polacy byli zmuszeni do przesuwania w ich stronę. W bezpiecznej odległości od własnej bramki pozostawali w 4-4-2, a gdy rywale wpychali ich w tercję obronną, przechodzili stopniowo w 5-3-1-1 lub 6-2-1-1.
Świderski i Przemysław Frankowski zabezpieczali boczne sektory, ale Argentyńczycy i tak znajdowali sposób na skomasowaną defensywę. Wymieniali piłkę w okolicy swojej prawej flanki, zmuszali Polaków do zagęszczania, a przy okazji otwierali lewe skrzydło.
Ze stworzonej przestrzeni korzystali zazwyczaj Marcos Acuna i Julian Alvarez, którzy wbiegali za plecy Świderskiego i Matty'ego Casha. To po ich akcjach Polacy mieli najwięcej problemów.
Obrońca Sevilli oddał kilka strzałów na bramkę, a napastnik Manchesteru City do groźnych kopnięć dołożył też dośrodkowanie do Messiego. To po tej piłce sędzia Danny Makkelie podyktował rzut karny. Polacy pozostali przy życiu wyłącznie dzięki fantastycznej interwencji Wojciecha Szczęsnego.
Choć Polacy schodzili na przerwę z bezbramkowym remisem, to Michniewicz nie mógł być zadowolony. Widząc narastające kłopoty, zdecydował się na dwie zmiany. W miejsce wyczerpanych Świderskiego i Frankowskiego wpuścił Michała Skórasia i Jakuba Kamińskiego.
Dwaj szybcy skrzydłowi mieli rozwiązać wszystkie problemy. Poza stabilizacją w defensywie – lepszym zabezpieczaniem bocznych sektorów – mieli stwarzać też okazje do kontrataków. Plan selekcjonera nie zdążył jednak wejść w życie. Argentyńczycy drugą połowę rozpoczęli od trafienia.
Grający po lewej stronie Kamiński wywiązał się z postawionego przed nim zadania i zdublował pozycję lewego obrońcy. Na ratunek Bartoszowi Bereszyńskiemu podążył też Krystian Bielik. I wtedy wszystko się posypało...
W pierwszej połowie obaj środkowi pomocnicy realizowali nakreślone założenia. Umiejętnie przekazywali krycie Messiego, nie dopuszczając go do groźnych sytuacji. Po przerwie pokpili jednak sprawę, podając Argentyńczykom pomocną dłoń.
Grzegorz Krychowiak pozostał zbyt daleko od pola karnego, a Bielik skupił się na sytuacji na skrzydle. Strefa przed stoperami pozostała więc otwarta dla Argentyńczyków. Alexis Mac Allister błyskawicznie to wykorzystał. Dopadł do dośrodkowania i płaskim strzałem pokonał Szczęsnego.
Kolejne minuty były pokazem siły drużyny Lionela Scaloniego. Argentyńczycy napędzali się z każdą akcją, a Polacy nie mogli się im przeciwstawić. Bielik nie nadążał za szybkimi rywalami, więc Michniewicz wpuścił za niego Damiana Szymańskiego.
To nie poprawiło jednak sytuacji w środku pola. W 67. minucie Argentyńczycy raz jeszcze przenieśli akcję z prawej do lewej flanki, rozciągając w ten sposób polską defensywę. Alvarez wbiegł w lukę pomiędzy Cashem i Kamilem Glikiem i po chwili było już 0:2.
Każde kolejne przyspieszenie graczy Scaloniego wywoływało strach u polskich obrońców. W drugą stronę wyglądało to inaczej. Gdy do piłki dopadali piłkarze Michniewicza, rywale mogli się tylko uśmiechnąć.
Polacy nie potrafili skonstruować żadnej akcji. Zieliński starał się schodzić do prawej "półprzestrzeni", by zmienić kształt zespołu z 4-4-2 w asymetryczne 4-3-3. Nie dawało to jednak zbyt wiele. Po kilku podaniach biało-czerwoni i tak tracili piłkę.
W ataku nie sprawdzały się również długie podania na ustawionego wysoko Bereszyńskiego, a "lagi" Szczęsnego pozwalały jedynie ominąć argentyński pressing. W ofensywie nie miały żadnej wartości.
Argentyńczycy nie musieli martwić się o Emiliano Martineza. Polacy i tak nie byliby w stanie go pokonać. Wymieniali więc podania wszerz boiska, będąc usatysfakcjonowanymi z dwubramkowego prowadzenia...
Jako że taki sam rezultat zadowalał Polaków, to na boisku odtworzono wydarzenia z końcówki meczu z Japonią. Biało-czerwoni czekali w niskim pressingu, a rywale nie kwapili się do ataku. Nie mieli po co.
Gracze Michniewicza przesuwali od lewej do prawej, podążając za przerzucaną przez Argentyńczyków piłką. A gdy czasem decydowali się na wyższy pressing, to chwilę później tego żałowali.
Przeciwnicy bez problemu mijali nieudolne próby odbioru, dochodząc do sytuacji podbramkowych. Gdyby musieli wygrać pięć do zera, z pewnością by to zrobili. Na szczęście nie musieli.
Michniewicz był świadomy tego, co dzieje się na boisku. Zdjął więc kontuzjowanego Bereszyńskiego, zastępując go Arturem Jędrzejczykiem. Za Krychowiaka wpuścił za to Krzysztofa Piątka. Tylko po to, by Szczęsny miał do kogo wykopywać piłki.
Ostatnie minuty były błaganiem o litość. Jako że Argentyńczycy okazali się łaskawymi ludźmi, mecz zakończył się przegraną 0:2. Polacy wciąż nie byli jednak pewni awansu. Musieli czekać na rozstrzygnięcie drugiego meczu.
Gdy na stadionie 974 wybrzmiał ostatni gwizdek, Meksykanie i Saudyjczycy nadal grali. Gdyby ci pierwsi trafili na 3:0, biało-czerwoni pożegnaliby się z Katarem. W środowy wieczór sprzyjało im jednak szczęście. Bo choć na Lusail Iconic Stadium padła trzecia bramka, to nie była ona dziełem graczy z Ameryki Środkowej.
W 95. minucie biało-czerwonych wyręczył Salem Al-Dawsari. Jego gol na 1:2 pozwolił Saudyjczykom honorowo pożegnać się z mundialem, a Polakom zapewnił spokój. Bo choć ostatecznie nic nie zmienił, to dał poczucie bezpieczeństwa. Po ostatnim gwizdku to biało-czerwoni mogli świętować pierwsze od 36 lat miejsce w fazie finałowej mistrzostw świata.
W 1/8 finału graczom Michniewicza nikt już jednak nie pomoże. Jeśli sami nie wymyślą sposobu na mistrzów świata, pożegnają się z turniejem. W niedzielny wieczór zmierzą się Francją na Al Thumama Stadium. Początek transmisji w Telewizji Polskiej na żywo o 15:20.
Następne
Kontenery się przydały. Katar pomaga ofiarom trzęsienia ziemi
Meksykanie ukarani przez FIFA za mecz z Polską na MŚ
Rywale ukarani. Muszą zapłacić za zachowanie w trakcie meczu z Polakami
Argentyńczyk ujawnia: przy 0:1 Polak poprosił mnie, by więcej nie strzelać
Ale numer! Messi pozował do zdjęć z... podróbką pucharu
Nagroda nie dla Marciniaka! Na mundialu najlepszy był inny sędzia
Szał na punkcie koszulek Argentyny. Chcesz kupić? Poczekasz długo
"Aż spadłem z łóżka..." Francuski sędzia ocenił pracę Marciniaka
Każdy będzie mógł zobaczyć... łóżko Messiego. Gratka dla kibiców!