Magiczne obrazki z mundialu w Katarze pozostaną przez wiele lat w pamięci wyrobionego kibica. Przy okazji. Fascynujące jest to, jak zmienia się stosunek fanów do legend. Pele i rodacy – tej relacji warto się przyjrzeć.
Pełen pasji Leo Messi śpiewający po meczu 1/8 finału z tymi, którzy pomimo sięgającej 100 procent inflacji, pofatygowali się do Kataru, by wspierać Argentynę – to było bardzo wymowne. Przecież ironizowano przez lata w kraju z Messiego, wmawiano mu, że jest "Katalończykiem", bo odnosił sukcesy tylko w Barcelonie. Używano też określenia "pecho frio", które w pogardliwy sposób opisuje nieangażujących się w pełni, pozbawionych woli walki. Ale Argentyna już nie ma niczego za złe Messiemu. Zaczęła go wspierać
Nic nie może jednak równać się ze wsparciem, jakie gracze kadry okazali Pelemu po pokazie sztuki. Tak trzeba nazwać mundialową perełkę – mecz Brazylii z Koreą Południową. Wróćmy do tego, by sobie coś uświadomić.
Przypomnijmy: gdy zakończyło się to spotkanie, piłkarze prowadzeni przez Tite wyszli na środek boiska z transparentem i podobizną Pelego. On był wtedy w szpitalu, a podczas mundialu docierały smutne wieści.
To nie był też przypadek, że Kylian Mbappe apelował o modlitwę, by król futbolu wrócił do zdrowia i mógł jeszcze cieszyć się życiem. Pojawiły się doniesienia, że Pele trafił pod opiekę paliatywną, bo chemioterapia przestała działać. Wniosek: geniusz piłki zaczął przegrywać walkę z rakiem.
Król nie chciał, by ktokolwiek tracił radość z powodu doniesień o stanie jego zdrowia. I apelował do młodszych rodaków, by walczyli o złoto. Wspomniał, jak sam obiecywał to ojcu w 1958, zapewniał go, że Brazylia będzie zwycięska. Słowa dotrzymał.
Naród zjednoczył się znów dzięki futbolowi, a Pele powtórnie stał się tym samym wybitnym piłkarzem sprzed lat, który czarował w Santosie i reprezentacji. A przecież także w Brazylii, gdzie futbol jest religią i ma charakter wręcz metafizyczny, piłka bywa wykorzystywana do różnych gierek.
Nie tak dawno "kanarkowa" koszulka była symbolem politycznych podziałów, bo walczący bez powodzenia o reelekcję kontrowersyjny prezydent Jair Bolsonaro (przegrał z Lulą) prosił zwolenników, by założyli ją, gdy pójdą do urn wyborczych, oddać na niego głos.
To miało zjednać Bolsonaro fanatyków futbolu, niekoniecznie mających rozeznanie w ważnych sprawach kraju. Nie wyszło, mimo że ochoczo wspierali go Neymar, Dani Alves oraz Kaka.
Bolsonaro i koszulkowe szaleństwo to jedna sprawa. Brazylijczyków dzielił dotychczas nawet... Pele. Wielu rodaków przez lata nie miało o nim dobrego zdania. Zarzucano mu próżność, chciwość, a nawet brak szacunku dla innych.
W końcu Pele zdobył się na bulwersujące wielu wyznanie. Utrzymywał, że jego rodacy może nie zasłużyli na demokrację, nie dorośli do niej i są za głupi, by głosować w wyborach, których autorytarna władza nie chciała przeprowadzić.
Te słowa padły z ust Pelego, gdy w Brazylii rządziła junta, a w czasach zimnej wojny było to powszechne w Ameryce Południowej. Wojskowym piłkarze wspierający ich reżimy i narrację, nawet mimochodem i nieświadomie, bardzo się podobali. Pele zadziwiał rodaków także, gdy kwestionował istnienie dyskryminacji rasowej w Brazylii. Był czarnoskóry, ale bagatelizował rasizm.
Brazylia przestała wielbić idola przed mundialem rozgrywanym w tym kraju. W 2013 roku, gdy akurat był Puchar Konfederacji, wielotysięczne tłumy kwestionowały zasadność ogromnych wydatków związanych z organizacją finałów mistrzostw świata i miały dość.
Pele machnął na ich wezwania ręką, apelował nawet z butą, by wrócili do domów i skupili się na kibicowaniu reprezentacji.
Było to zbyt ostentacyjne, bo Pele nie rozumiał nastrojów społecznych, a tej obojętności na losy ledwo wiążących koniec z końcem rodaków sprzeciwiał się werbalnie Romario. Były wybitny piłkarz zasiadał wtedy w parlamencie. To była lakoniczna, ale bardzo sugestywna wypowiedź: – Pele jest poetą, gdy milczy.
Brazylijczycy kontynuowali przed mundialem 2014 protesty. Mówi się, że obecnie 1/3 obywateli tego kraju żyje w biedzie, a to daje obraz sytuacji, która przed ośmioma laty też nie była dobra.
Kibice wtedy namalowali mural, by pokazać Pelemu, co o nim sądzą. Król stał się dla nich symbolem chciwości i demoralizacji. Blichtr go zepsuł, stracił kontakt z tymi, którzy go uwielbiali.
Obraz Pelego w koronie, z workiem złota w ręce, na którym był napis "FIFA", obiegł świat. To znamienne. Pele usłużny instytucji skorumpowanej do szczętu? Mural wzmagał złość, a z poczucia frustracji i bezsilności wobec aroganckiego bogacza, który o nich zapomniał, rzucali w niego... koktajlami Mołotowa.
Niesmak w Brazylii musiał być więc ogromny, bo przecież akurat w tym kraju futbol zawsze dawał szansę awansu społecznego biednym, w teorii niemającym perspektyw. Jeszcze przed mundialem w Katarze dla wielu z nas czymś poruszającym musiały być wyznania Raphinhy i Antony'ego.
– Straciłem wielu przyjaciół z dzieciństwa, których wciągnięto na drogę przestępstwa i do świata narkotyków. Grali w piłkę 10 razy lepiej ode mnie. Mogli teraz robić karierę w wielkich klubach, ale nie było im to dane. Pochodzę z dzielnicy Porto Alegre, w której łatwo można się zagubić. Zgoda na fałszywe obietnice lepszego życia i łatwiejszych pieniędzy to droga do zatracenia. Nie porzuciłem szkoły, nie zostawiłem treningów. Dzięki wsparciu rodziców skupiłem się na piłce, nie myśląc o narkobiznesie. Ale i tak musiałem żebrać o jedzenie na ulicy, a niektórzy gardzili mną jak włóczęgą. A ja byłem dzieckiem, miałem 12-14 lat – wspominał z przejęciem traumatyczne dzieciństwo obecny skrzydłowy Barcelony.
A gracz Manchesteru United (w reprezentacji rywalizują o obsadę prawego skrzydła) wyznał, że również przeszedł wiele, nie miał nawet butów piłkarskich, a bywało, że nic do jedzenia. Musiał wylewać wodę z domu o czwartej nad ranem. Żył w faweli i nędzy. Opuścił te pogrążone w niewyobrażalnej biedzie tereny, gdy zaczął grać zawodowo w Sao Paulo.
Grał na bosaka – Antony jednak nie narzekał, od popołudnia do wieczora liczył się tylko futbol. Kiedy miał 8 lat idąc do szkoły zauważył w zaułku mężczyznę, który był już martwy. W wywiadzie dla "Marki" przyznał, że żył w piekle i dość często musiał przeskakiwać nad martwymi. Taki widok w faweli nie był szokujący. Sao Paulo, gdzie się wychowywał, nazywano nawet Inferninho, czyli małym piekłem.
To są historie, które były udziałem wielu Brazylijczyków, rzecz jasna nie tylko piłkarzy. A Pele się od nich odsunął i to już ładnych kilka lat temu. Brazylia przestała traktować go więc jak kogoś wyjątkowego.
W biografii skarżył się, że to było popadanie w skrajności. Gdy doszło do napadu na jego auto, to napastnicy z pistoletami kazali otworzyć mu okno. Gdy ich posłuchał w obawie o życie, ci oniemieli. Zobaczyli bowiem w środku samochodu legendę i... zostawili Pelego w spokoju.
Król futbolu uważa też, że media histeryzują, gdy ktoś sławny i kochany odnosi sukces, ale jeszcze bardziej gorączkowo reagują, jeśli ktoś taki dozna dotkliwej porażki. Wskazywał na zgryzotę ogarniającą społeczeństwo.
Futbol bywa przewrotny i okrutny. Wydaje się, że piłkarzem, który zaskarbił sobie jeszcze większą sympatię rodaków niż Pele, był Mane Garrincha. To był prosty chłopak, skrzywdzony przez los: upośledzony intelektualnie, niedomagający fizycznie, miał jedną nogę krótszą od drugiej.
Ale nie dał zrobić z siebie pokraki, kogoś gorszego. Gdy wychodził na boisko, to grał z beztroską i uśmiechem na twarzy. Szanował rywali, imponował prawością. To było ujmujące. Dlatego do historii przeszedł gest Garrinchy, czyli rezygnacja ze strzelenia gola, by pomóc cierpiącemu na trawie rywalowi.
W książce Dariusza Wołowskiego "Canarinhos. 11 wcieleń boga futbolu" czytamy o tym, jak Brazylijczycy zapomnieli nawet o Garrinchy:
"21 stycznia 1983 roku był dniem żałoby narodowej dla Brazylijczyków. Dziesiątki tysięcy fanów towarzyszyły w ostatniej drodze jednej z najbardziej tragicznych postaci w historii piłki. Czuwanie odbyło się w kaplicy stadionu Maracana. Potem ciało chorego na alkoholizm futbolisty, zmarłego wskutek marskości wątroby, a także obrzęku płuc, zapalenia osierdzia i trzustki zostało przewiezione samochodem strażackim do rodzinnej miejscowości piłkarza - Pau Grande, by spocząć na tamtejszym cmentarzu. Podczas przejazdu przez Rio de Janeiro towarzyszyły mu gigantyczny konwój samochodów i tłumy ludzi ustawionych wzdłuż ulic. Mimo uwielbienia narodu umarł w nędzy. Dopiero po śmierci Brazylijczycy zaczęli pytać jeden drugiego: dlaczego nikt mu nie pomógł" – czytamy w rozdziale poświęconym Garrinchy.
O Pele przypomniano sobie na szczęście wcześniej. On może liczyć teraz na wsparcie milionów. Rodacy pogodzili się z nim. Czasu, by ratować Garrinchę, zabrakło...