W sobotę mija 20 lat od rewanżowego meczu 3. rundy Pucharu UEFA, w którym Wisła Kraków pokonała na wyjeździe Schalke 04 Gelsenkirchen aż 4:1. Kluczową rolę w tamtym spotkaniu odegrał Kamil Kosowski. – Gdyby bardziej pomógł nam bramkarz, w tamtej edycji zaszlibyśmy dalej – podkreśla były piłkarz m.in. Białej Gwiazdy, a obecnie ekspert TVP.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Co przychodzi panu na myśl, gdy wspomina pan rewanżowy mecz z Schalke?
Kamil Kosowski: – Przede wszystkim nasza drużyna. Oczywiście pamiętam wszystkie gole, akcje, które przeprowadzaliśmy, ale najważniejsze było to, że stanowiliśmy prawdziwy zespół.
– Chyba nie spodziewał się pan tego, że aż tak wysoko wygracie w rewanżu...
– To oczywiste, że tego nie oczekiwałem. W pierwszym spotkaniu był remis 1:1, dlatego wiedzieliśmy, że w rewanżu to Schalke będzie zdecydowanym faworytem. To był klasowy zespół, mający w składzie wielu znanych piłkarzy. Nie przestaliśmy jednak wierzyć, że można ich "ukąsić".
– Przed meczem pojechaliście na zgrupowanie do holenderskiego Sittard.
– Byliśmy na obozie, ale on nie wniósł nic do naszego zestawu atutów. Wydaje mi się, że bardziej chodziło o wyciszenie i odcięcie się od mediów.
– Dwie asysty i jeden gol. To był jeden z pana najlepszych występów w karierze?
– Na pewno. Czasami żartuję sobie, że może byłoby lepiej, gdybym zagrał słabiej. Być może wtedy nie zgłosiłoby się po mnie 1. FC Kaiserlautern i moja kariera potoczyłaby się inaczej.
– Wielu kibiców do dzisiaj pamięta pana współpracę z Maciejem Żurawskim.
– Jesteśmy dobrymi kolegami aż do teraz. W tamtym czasie był to wybitny piłkarz jak na polskie warunki. Doskonale wiedziałem, jakim podaniem go obsłużyć. Znałem jego słabe i mocne strony. To było proste. Gdy "Żuraw" miał obrońcę na plecach, rzucałem piłkę za nich. To był automatyzm. Wisła w ataku miała wtedy kłopot bogactwa. W kadrze byli przecież jeszcze Tomek Frankowski czy Marcin Kuźba, moim zdaniem talent na miarę Roberta Lewandowskiego. W wieku osiemnastu lat Marcin znajdował się wyżej, niż "Lewy". Szkoda, że nie zrobił większej kariery.
– Czym wyróżniał się Henryk Kasperczak w porównaniu z innymi szkoleniowcami Wisły?
– Zawsze był spokojny. W trakcie sezonu nie mówił zbyt wiele, większość uwag przekazywał jeszcze przed sezonem, podczas przygotowań. Jasno mówił o tym, czego wymaga, a później to egzekwował. Miał 14-15 piłkarzy, na których mógł polegać, a my mogliśmy liczyć na niego. Wtedy udało się stworzyć świetną grupę ludzi, która rozumiała się na boisku i poza nim. Zdarzały się konflikty, ale na boisku jeden szedł za drugim jak w ogień. Praca z trenerem była taka sama. On nie bał się żadnego przeciwnika i to samo wpajał nam. Nauczył nas tego, żebyśmy atakowali i byli pewni siebie. Nie chciał, żebyśmy grali zachowawczo. Jeśli ktoś obejrzy spotkanie z Schalke to zobaczy, że nikt nie bał się odpowiedzialności, każdy grał odważnie.
– Jak bardzo na waszą pewność siebie wpłynęła wygrana z Parmą we wcześniejszej rundzie?
– To był moment przełomowy. Parma miała w ataku Adriano i Adriana Mutu, w bramce stał Sebastien Frey. Nasi rywale byli drużyną złożoną z wybitnych piłkarzy. We Włoszech przegraliśmy 1:2, w rewanżu również straciliśmy gola samobójczego i to przeciwnicy prowadzili. Udało nam się jednak odrobić straty i doprowadzić do dogrywki. Tak powstają wielkie zespoły. To dodało nam pewności siebie i wiary. W tamtym okresie nie było psychologów sportowych. Pewność siebie można było zyskać tylko poprzez zwycięstwa.
– Wisła była w tamtym czasie hegemonem. Dzisiaj rzadko zdarza się, by zespół wygrywał Ekstraklasę z tak wielką przewagą. Z czego to wynikało?
– Myślę, że było mnóstwo jakości piłkarskiej, ale stanowiliśmy również kolektyw. Proporcje były rozłożone równo. Teraz tego brakuje. Obecnie do miana takiej drużyny aspiruje Raków Częstochowa, który jest zdyscyplinowany. To jednak trochę inny futbol niż ten prezentowany przez nas. Trzeba zwrócić też uwagę na to, jak zbudowana była tamta Wisła. Obcokrajowców było trzech: Angelo Hugues, Mauro Cantoro i Kalu Uche. Resztę stanowili Polacy, a większość regularnie występowała w kadrze. Dzisiaj to niemożliwe. Ceny za młodych polskich zawodników są absurdalne. Legia Warszawa czy Lech Poznań nie są w stanie kupić kilku młodzieżowych reprezentantów.
– Tamten sezon mógł być jeszcze lepszy. Po remisie 3:3 na wyjeździe, w Krakowie przegraliście jednak z Lazio 1:2. Jak bardzo żal panu tamtej porażki?
– Dzisiaj trudno mówić o żalu. Minęło już dwadzieścia lat. Lazio to był bardzo mocny zespół, wtedy po prostu byli lepsi od nas. Gdybyśmy w Krakowie mieli lepsze boisko, pewnie i na nim by nas pokonali. Często zastanawiano się, co by było, gdyby w jednej z sytuacji Żurawski podał do Kuźby, a ten trafiłby na 2:0. Mało kto wspomina jednak, ile szans mieli Włosi. W tamtym czasie jedynym problemem Wisły zawsze była obsada bramki. Bramkarze często odgrywają wielką rolę, potrafią uratować drużynę w trudnej sytuacji. Mam wielką sympatię do Angelo, ale wówczas nam nie pomógł. Strzeliliśmy bardzo mocnej drużynie aż cztery gole. Gdyby rozegrał wielkie spotkanie, być może to my awansowalibyśmy do kolejnej rundy...
– Niespełnionym marzeniem Bogusława Cupiała pozostał awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
– Jestem przekonany, że przy obecnych zasadach rywalizacji, Wisła zagrałaby w Champions League. Spójrzmy jednak, na kogo trafialiśmy. Inter Mediolan, Barcelona... Szkoda, bo zarówno my, jak i właściciel, chcieliśmy awansować. Myślę, że każdy z zawodników będzie jednak znakomicie wspominał ten okres. Przede wszystkim dlatego, że dawaliśmy kibicom mnóstwo radości. Nasze mecze oglądało się z przyjemnością.
– Teraz Wisła ma kompletnie inne priorytety. Biała Gwiazda jest w pierwszej lidze i ma wielkie problemy zarówno sportowe, jak i organizacyjne.
– Nie ma mnie w środku, dlatego trudno mi się o tym wypowiadać. Duża piłka wiąże się z dużymi pieniędzmi, bez tego w Krakowie nie będzie Ekstraklasy. W Wiśle muszą pojawić się poważne środki i ludzie, którzy będą umieli nimi zarządzać. Bez tego nie będzie sukcesu. Pocieszające jest to, że w Krakowie zawsze jest dla kogo grać i to się nigdy nie zmieni. Życzę Wiśle, by jak najszybciej wróciła do Ekstraklasy.