W kadrze polskich skoczkiń nie można narzekać na brak emocji. Pojawiły się szczegóły kolejnego konfliktu. Chodzi przede wszystkim o złą relację na linii Kinga Rajda-Nicole Konderla. Czy w kolejnych tygodniach jest opcja, by zażegnać tego typu sytuacje? Na ten temat wypowiedział się trener Jakub Kot.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Jesteś na bieżąco z konfliktem w kadrze skoczkiń? Pojawiają się nowe, niepokojące informacje.
Jakub Kot: – Dobrze byłoby, gdyby zażegnano konflikty. Kibice widzą, jak sytuacja wygląda. Nie pomagają słabe wyniki. Nicole skakała ostatnio w mikście i nie wypadła najgorzej, ale na tle światowej czołówki jeszcze jej brakuje. Słabszy występ zaliczyła Kinga Rajda. Nie będziemy nikomu mydlić oczu. Atmosfera nie jest idealna. Poza tym myślę, że to w dużej mierze sprawa PZN-u i takich osób jak Adam Małysz czy Jan Winkiel. To oni decydują o zatrudnieniu. Eksperci mogą dać swoją opinię, ale nie mają mocy sprawczej. Lepiej pytać rządzących o obecną sytuację, a nie o to, czy za oknem jest biało, jak spadnie śnieg.
– Masz kłopot, by o tym mówić?
– Środowisko jest bardzo małe i gęste. Nie chcemy jeszcze bardziej psuć relacji międzyludzkich. Gdy mówi się prawdę, potem odbija się to na zawodniczkach. Rozumiem je. Bez sensu obrażać się nawzajem. Szkoda każdej dziewczyny z osobna. W lecie straciliśmy dwie skoczkinie. Trudno będzie to nadrobić. Być może potrzeba rozmów na dywaniku. Jeżdżenie na zawody w osobnych busach, spanie w osobnych pokojach nie jest normą. Jak najszybciej trzeba wyjaśniać takie kłopoty. Problemy nie wzięły się znikąd, z dnia na dzień. Jest dużo do zrobienia po poprzednim sezonie.
– Wierzysz w szybką poprawę sytuacji?
– Atmosfera nakręca się, jeśli pojawiają się dobre wyniki. U panów doskonale to widać. Jak był kryzys w sezonie 2021/2022 od razu zaczęło się gadanie o tym, jaki to zły jest Michal Doleżal albo Grzegorz Sobczyk. Kibice czytali codziennie o wewnętrznych sporach i kłótniach. Na zewnątrz wychodziły kwestie, o których niektórzy nawet by nie pomyśleli. Wychodzi na to, że lepiej skupiać się na walce z najlepszymi. Thomas i jego koledzy robią świetną robotę. Gratulacje dla nich. U dziewczyn jest inaczej. Męczą się. Rajda w trakcie wywiadów raz płakała, raz dodawała, że jest lepiej i wraca do treningów. Panie się pogubiły, ale nie wszystko leży po stronie trenera. Są elektrony, ale każdy lata w inną stronę. Związek widzi to od dłuższego czasu.
– Jak powinni zareagować przedstawiciele PZN-u?
– PZN daje naprawdę dobre pieniądze na przygotowania. W tych kwestiach nie ma na co narzekać. Dziewczyny mają na sprzęt, kombinezony i wyjazdy. Wspólnie z Marcinem Bachledą prowadzimy grupę tatrzańską. Mamy zgrupowania zagraniczne. W tym momencie dziewczyny pojechały do Vikersund. Potem będą w Notodden. Czasy sprzed dziesięciu lat minęły. Wtedy dziewczyny dostawały jeden kombinezon na rok. Niech takie lata już nie wracają. Wiadomo, że zawsze może być lepiej. Do tego musimy dążyć. Warunki do treningów są bardzo dobrze. Trzeba wyłącznie chcieć.
– W kraju brakuje zdolnej młodzieży?
– Wojciech Tajner chwali się, że w Wiśle i Szczyrku nie można narzekać na braki. Tam pojawia się dużo dziewczynek. Z mojej perspektywy, w Zakopanem jest bardzo mało zawodniczek. Z pierwszego naboru – sześć skoczkiń – teraz zostały już tylko dwie. W szkole sportowej też są braki. Była Małyszomania, był nowy narybek u chłopców. Potem przyszli po sukcesach Kamila, Dawida i Piotra. Brakuje dobrych rezultatów u pań, żeby nakręcić zainteresowanie. W stolicy polskich Tatr dużo dziewczyn idzie na treningi narciarskie albo do prywatnych szkółek.
– Jest opcja, by dogonić czołówkę?
– Rywalki nam odskoczyły. Świat uciekł. Był moment, że biało-czerwone były nieco bliżej, ale nie trwało to długo. Na nowo jest przepaść. Dziewczyny dostają też słabe noty za styl. Jest nad czym pracować. Nie ma co się poddawać. Trzeba się poprawiać i dać znak innym zawodniczkom, żeby stawały się coraz lepsze. Jeśli zły trend się utrzyma, a PZN nie będzie działał, to możemy zostać z niczym. Niech pójdzie mocny impuls. Grajmy do tej samej bramki. Nigdy nie ma winy po jednej strony. Przerzucanie się argumentami w mediach jest słabe. Lepiej umówić się na konkretną rozmowę. Czas skupić się na konkursach i zachować wewnętrzny spokój, nie czytać bzdury na swój temat w internecie.
– W Polsce brakuje trenerów dla skoczkiń?
– Pamiętam spotkanie po zimowym sezonie. Miało wszystko zmienić. Trenerów, związanych ze skokami kobiet, było... trzech: Marcin Bachleda, Wojciech Tajner, Jakub Kot. Trochę mało. Pojawił się kłopot. Niby mieliśmy dużo pomysłów, ale momentami nie było rąk, by to ogarnąć. Pojawił się nawet temat, żeby zatrudnić wuefistę do pomocy Wojtkowi. A koniec końców – paradoksalnie – na zawody Magdalena Pałasz jedzie ze mną. Kamila Karpiel z Bachledą. Joanna Kil z Krzysztofem Leją. Joanna Twardosz z Przemysławem Kantyką. Nicole Konderla z Łukaszem Kruczkiem. Paulina Cieślar i Sara Tajner są prowadzone przez Tajnera i Szczepana Kupczaka. Niby trenerów nie ma, a tu takie akcje. Pojawia się słabość systemu. Jest nad czym pracować. Nie możemy się poddawać!