Norwegowie mają tylu biegaczy, co Włosi narciarzy we wszystkich dyscyplinach, a to jest przecież czwarta najliczniejsza grupa na świecie. Polska takiego kłopotu bogactwa nie ma – skoczkiń nie wystarczyło nawet do organizacji mistrzostw kraju. Pod względem aktywnych licencji FIS ogółem jesteśmy gorsi nawet od Australii. Dane, które zebrała międzynarodowa federacja, nie wystawiają nam najlepszego świadectwa. Choć to tylko część prawdy.
We wtorek PZN oficjalnie potwierdził, że zaplanowane w Wiśle mistrzostwa Polski kobiet w skokach nie dojdą do skutku, bo na liście zgłoszeń znalazłyby się jedynie cztery zawodniczki. Ta informacja wywołała oburzenie wśród kibiców. Liczba mężczyzn (ten konkurs nie był zagrożony) też nie powala, bo okazuje się, że w całym kraju o tak bogatych skokowych tradycjach mamy ledwie 40 panów chętnych do latania na obiekcie K120.
Jednak w porównaniu z innymi dyscyplinami spod bandery PZN, uznawane za ekstremalne i elitarne skoki i tak mają mocną reprezentację.
Nasze narciarstwo po prostu jest skromne – to wprost wynika ze statystyk, jakie niedawno udostępniła FIS.
Liczba narciarzy w Polsce – niby tak dużo, to czemu tak mało?
Narzędzie, które analizujemy, to nic innego jak interaktywna mapka. Klikając na kontur dowolnego kraju, można dowiedzieć się, ilu zawodników z międzynarodową licencją ma on aktualnie w danej dyscyplinie. Wyróżniono oddzielnie biegi, kombinację i skoki narciarskie, a także zjazdy, freestyle, snowboarding, zjazdy telemarkowe, speed skiing, grass skiing i kategorię masters. Ta ostatnia jest o tyle odrębna, że nie dzieli sportów według dyscyplin. Jest jednak wyłącznie dla osób powyżej 35. roku życia, jeszcze występujących w dedykowanych zawodach, ale już niebędących wyczynowcami.
Wszystkich licencji FIS, we wszystkich krajach i narciarskich dyscyplinach świata, jest obecnie 33336.
W Polsce aktywnych członków FIS zliczono 468. To daje nam miano 17. najlepszego pod tym względem państwa na Ziemi [dla porównania: w tabeli all-time zimowych IO zajmujemy 24. pozycję, choć ta obejmuje nie tylko sporty narciarskie – przyp. red.]. Jeśli wziąć pod uwagę popularność zimowych dyscyplin, oglądalność telewizyjną albo masowość zjazdówek jako sportu rekreacyjnego, ta liczba wypada dość blado. W końcu mówi się, że nad Wisłą mieszka ok. 3-4 mln ludzi, którzy potrafią i praktykują narciarstwo.
PAŃSTWA Z NAJWIĘKSZĄ LICZBĄ LICENCJI FIS – TOP10:
Norwegia 3814
Japonia 2906
USA 2890
Włochy 2501
Czechy 1754
Szwecja 1747
Francja 1665
Kanada 1488
Chiny 1440
Niemcy 1305
Norwegia, która przoduje w zestawieniu, tę pozycję zawdzięcza przede wszystkim biegom. Tylko w tym sporcie pięciomilionowy kraj zgłosił do międzynarodowych struktur aż 2821 narciarzy. To porażające statystyki, zwłaszcza jeśli porównać je z polskimi – 125, przy czym znakomita większość u nas dotyczy rywalizacji juniorów, gotowych ścigać się tylko na niższych szczeblach. My kadrowiczów w Pucharze Świata mamy kilkoro, a Norwegowie niedawno w Lillehammer wystawili do zawodów tej rangi aż 47 reprezentantów. Bynajmniej nie po to, żeby zajmowali tam ostatnie miejsca i obeznawali się z elitą.
Nie inaczej skromnie jest w Polsce w innych dyscyplinach. Dla kontekstu, w USA wszystkich alpejczyków pod egidą FIS jest aktualnie ponad 1300. Owszem, to duży kraj, z tradycjami, ale o wiele mniejsza Austria ma ich 420. Zresztą, w Stanach nie tylko zjazdówki cieszą się renomą. Państwo, które jeszcze dwie dekady temu było na naszym poziomie pod względem biegówek, dziś może w zawodach FIS wystawić aż 456 osób, a wśród nich ścisły top: Jessie Diggins jest aktualnie wiceliderką klasyfikacji PŚ 2022/23, u panów 12. lokatę zajmuje 22-letni Ben Ogden.
LICZBA POLAKÓW Z AKTUALNYMI LICENCJAMI FIS:
Biegi 125
Kombinacja 16
Skoki 72
Alpejskie 96
Freestyle 3
Snowboard 79
Telemark 1
Speed Skiing 0
Grass Skiing 0
Masters 76
Polska to przecież skokowa potęga. Liczby temu przeczą
Polska – co wiemy od dawna – nie jest obecnie zdolna szkolić masowo narciarzy we wszystkich dyscyplinach. Nigdy nie będziemy alpejską Austrią, Szwajcarią, pompowanymi państwowo Chinami czy ogromnymi USA.
Ale mimo to jakoś szkolić próbujemy. Zresztą, podobnie jak Australia postawiła na freestyle, w którym dysponuje 159 zawodnikami, my też mamy takiego jokera. Naszą siłą przecież od lat pozostają skoki. Lecz niestety – tylko 72 nazwiska, a tyle mamy aktualnie zgłoszonych do FIS, to marne świadectwo wielkości. W hierarchii mocarstw tego sportu zajmujemy dopiero siódme miejsce, niewiele mniej ważnych licencji mają Chińczycy, Czesi, Francuzi i Finowie, a sporo więcej np. zawieszeni Rosjanie. A to nie wszystko. Trudno dziwić się, że PZN odwołuje żeńskie mistrzostwa kraju, skoro wszystkich licencjonowanych skoczkiń jest u nas tylko 13. W Niemczech mają 60, w Japonii 38, a w maleńkiej Słowenii 35. I tak dalej.
LICENCJE FIS W SKOKACH – TOP15 (W TYM LICZBA KOBIET):
GER – 171 (60)
SLO – 164 (35)
AUT – 131 (30)
NOR – 127 (23)
JPN – 118 (38)
RUS – 91 (37)
POL – 72 (13)
CHN – 63 (34)
CZE – 57 (14)
FRA – 52 (12)
FIN – 50 (10)
ROU – 40 (14)
USA – 36 (11)
SUI – 30 (6)
ITA – 29 (13)
Poza smutną diagnozą, że Polska jako społeczeństwo nie jest krajem usportowionym, do tego coraz bardziej tyjemy, naszemu narciarstwu generalnie brakuje infrastruktury i lokalnych, oddolnych inicjatyw. Zimowe kluby zwykle są biedne, a samorządy nie palą się do budowy i utrzymywania ośrodków. My – potęga – mamy 24 profesjonalne skocznie, co brzmi jak dowcip. My – ojczyzna Justyny Kowalczyk – nie mamy choćby jednego światowej klasy ośrodka biegowego dla wyczynowców. A na trasach alpejskich da się szkolić maksymalnie gigancistów, o ile zarządca akurat zgodzi się wydzielić na trening część stoku.
– Niestety robią to niechętnie, bo z komercyjnego użytku mają po prostu pieniądze. Do tego śnieg też musi mieć określoną strukturę, być twardy, a tak się u nas nie przygotowuje tras. W zeszłym roku byłam w Polsce na treningu dwa razy. Realia są takie, że chcąc jeździć w PŚ, trzeba uciekać zagranicę – wprost mówiła TVPSPORT.PL Aleksandra Król, liderka kadry snowboardzistów.
Ten opis można podstawić pod prawie każdy nasz zimowy sport. Na jedynych w całych Bieszczadach skoczniach w Zagórzu jeszcze niedawno kłócili się, kto i dlaczego ma tam kosić trawę. Od lat nie mogą doprosić się też o budowę większej skoczni.
PZN zaznacza: do FIS zgłaszana jest tylko elita. Większość ma tylko krajowe licencje
W PZN zdają sobie sprawę z licznych niedociągnięć systemu. I tego, że potęgą FIS nigdy nie będziemy.
Działacze od lat podkreślają jednak m.in., że tak jak PZPN nie buduje stadionów piłkarskich, oni też nie postawią w miastach tras, skoczni i armatek do naśnieżania. Mogą lobbować, przekonywać (ostatnio w tej materii uaktywnił się prezes Adam Małysz), ale koniec końców budowa to nie ich rola. Tymczasem to z ośrodków takich jak wspomniany Zagórz biorą się sportowcy, których później – już wstępnie przeszkolonych – można dopiero zgłosić po licencje do FIS.
– I to jest dość ważna sprawa, jeśli analizujemy ich liczbę na tle innych krajów – uważa sekretarz PZN Jan Winkiel. – Oczywiście, że nie ma co pudrować rzeczywistości, jednak proszę pamiętać, że każdy kraj ma inne wewnętrzne reguły zgłaszania zawodników do tego systemu. I że nie każdy, kto zaczyna uprawiać narciarstwo, od razu ma wyrabiane dokumenty. U nas robi się to, dopiero kiedy ktoś ma zostać wysłany na międzynarodowe zawody. Niżej są jednak jeszcze setki sportowców, którzy trenują w klubach i występują na krajowym podwórku. Do tego wystarczą licencje PZN i tu już statystyki są bardziej obfite. Mimo że mamy braki w infrastrukturze, bo mamy, to w przypadku tak popularnych skoków trenerzy w regionach nadal borykają się wręcz ze zbyt dużym zainteresowaniem. Słynny boom z małyszomanii, kiedy dla dzieciaków brakowało sprzętu, nadal w jakimś sensie trwa, choć sekcje obecnie są lepiej wyposażone. To jest pierwszy szczebel drabinki, jest z kogo wybierać talenty. Tyle tylko, że to nigdy nie daje gwarancji sukcesu w seniorach. Do tego potrzeba lat, szczęścia, pracowitości, talentu i charakteru – tłumaczy Winkiel.
– Czyli tego wszystkiego właśnie brakuje, żeby dało się przeprowadzić godne mistrzostwa kraju dla skoczkiń? – dopytujemy.
– Chyba się zgodzimy, mówiąc, że żeńskie skoki w Polsce to temat na oddzielną, długą dyskusję? – kończy Winkiel.