Debiutował na wielkiej imprezie i na "dzień dobry" pracował podczas finału mistrzostw świata. – Widzieliśmy, jak chłopaki otrzymują medale. Radość była ogromna. Szampan smakował podwójnie. Czuliśmy, jak schodzi z nas ciśnienie. Dopiero wtedy docierało do nas, że mecz był posędziowany wzorowo – powiedział nam Tomasz Kwiatkowski, sędzia VAR w zespole Szymona Marciniaka.
Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Pamiętasz swój pierwszy mecz na VARze?
Tomasz Kwiatkowski, sędzia główny PKO Ekstraklasy, arbiter VAR w zespole Szymona Marciniaka: – Hmm… Szczerze mówiąc, pierwszego nie pamiętam (śmiech).
– A jeden z pierwszych, który bardziej zapamiętałeś?
– W Gdyni, gdzie trzy razy zawołałem głównego do ręki. Miałem trzy interwencje w jednym spotkaniu. Ten mecz został mi w pamięci na dłużej. Nie pisz tylko, kto był wtedy na środku (śmiech)!
– W jaki sposób rozpocząłeś przygodę z VARem?
– Historia jest standardowa dla wszystkich osób, które zaczęły varować w Ekstraklasie. W Polsce wprowadziliśmy VAR trochę na wariackich papierach. Prezes Boniek zdecydował, że będziemy mieć ten system. Od momentu podjęcia decyzji do pierwszego spotkania minęły chyba dwa miesiące. Przeszkolenie nastąpiło dynamicznie i krótko. Jako pierwsi zostali wzięci sędziowie Ekstraklasy. Znalazłem się na tej liście. Byłem chyba czwartym czy piątym Polakiem, który zrobił tak zwany certyfikat, żeby móc siedzieć na VARze.
Wszyscy mieliśmy podobną pozycję wyjściową. Później wszystko zależało od czasu i tempa analizy, lepszego przygotowania mentalnego. VARowca ocenia się po tym, ile popełnia błędów. Gdyby ktoś podsumował moje, to popełniłem ich bardzo dużo. Na nich najwięcej się nauczyłem. Zawsze byłem analityczny, lubiłem oglądać zdarzenia, dyskutować i mądrzyć się na wykładach. Miałem merytoryczne predyspozycje, które spowodowały, że poszedłem trochę dalej. Przy tym miałem dużo szczęścia, bo znalazłem się w zespole Szymona. Myślę, że każdy sędzia dostaje od kogoś szansę. Albo ją wykorzystujesz, albo nie. Wydaje mi się, że ja wykorzystałem. Ktoś mi podał rękę, przyjąłem ją i dodałem coś od siebie. Tak to wyglądało.
– Co zadecydowało o tym, że trafiłeś do zespołu Szymona?
– Był pewien moment, gdzie bardzo dużo z nim jeździłem. Miało to miejsce w końcówce sezonu, w którym Piast Gliwice zdobywał mistrzostwo. W wielu meczach byłem jego głównym VARowcem. Szymon szykował wtedy nowy skład na kolejny sezon. Zaproponował mi, żebym do niego dołączył jako AVAR (asystent VAR dop. red.). Pierwszym "VARem" był Paweł Gil. Nasza wspólna droga, czyli końcówka tamtego sezonu spowodowała, że Szymon zdecydował się dołączyć mnie do swojego zespołu.
– Obaj jesteście z Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Wasze drogi zeszły się dawno temu?
– Jasne. Szymon jest z Płocka, ja z Warszawy. Spotykaliśmy się na zgrupowaniach. Mieliśmy co jakiś czas dwutygodniowe obozy w Spale. Znaliśmy się, lubiliśmy się. Szymon jest osobą towarzyską, uprzejmą dla wszystkich. Bardzo dobrze znałem się z Tomkiem Listkiewiczem, jeszcze z czasów przed sędziowaniem. Byliśmy bardzo dobrymi kolegami, w zasadzie przyjaciółmi. Nie wiem, na ile znajomość z Tomkiem pomogła, ale z Szymonem też znałem się dobrze. Wcześniej, gdy jeździł na ME, to jego dodatkowymi asystentami byli Tomek Musiał i Paweł Raczkowski. Nie jestem w stanie powiedzieć, które argumenty przeważyły za mną. Finał jest taki, że znalazłem się w zespole. Minęło już jakoś 3,5 roku. Do tego momentu jestem głównym VARowcem. Stałem się nim, gdy Paweł Gil zakończył karierę. W międzyczasie Bartek Frankowski doszedł do zespołu jako AVAR. Zespołów nie brano na mistrzostwa świata, dlatego Bartka nie było razem z nami. Do tych najważniejszych sportowych wydarzeń, które mieliśmy w ostatnim roku, szykowaliśmy się około trzech lat razem. Ja zarządzam VARem od roku i trzech miesięcy. Mamy kolejne cele, które będziemy chcieli w tym składzie realizować.
– Szymon potrafi być surowym szefem?
– Jest przede wszystkim wymagający. Z nim VARowiec ma bardzo dobrze, dlatego, że jest świetnym sędzią. Gdyby ktoś spojrzał na liczbę moich interwencji w meczach Szymona, to nie było ich zbyt wiele. Po prostu nie ma takiej potrzeby. To moje największe szczęście, że pracuję z głównym, z którym nie mam żadnych kłopotów. Jak trzeba coś naprawić, to naprawiam. Faktycznie, nie miewam wielu okazji do "wykazania się". Dużo rozmawiamy o wszystkich sytuacjach, wymieniamy wiadomości na WhatsAppie. Wzięliśmy udział w wielu szkoleniach. Tam również oglądamy i analizujemy klipy. Czasami zgadzamy się bardziej, innym razem mniej. Rozmowa zawsze jest rozwijająca. Szymon ma mocny charakter i trudno z nim dyskutować, jeżeli jest o czymś przekonany. Tak jak każdy z nas, momentami potrzebuje czasu, aby pewne rzeczy przeanalizować, wrzucić nowe kryterium do oceny pewnego zdarzenia. Jest bardzo wymagający, przede wszystkim dla siebie. Jest też zdeterminowany w dążeniu do celu, jaki sobie założył, dlatego wiele wymaga od zespołu. Jednocześnie jest bardzo przyjacielski. Każdy w naszym zespole jest trochę inny. Czasami trzeba przymknąć oko na zachowanie jednego, drugiego czy trzeciego. Myślę, że w tym jest też siła. Dobrze, że mamy takiego lidera, który wszystko spina.
– Podczas finału byłeś praktycznie bezrobotny. Był to jeden z niewielu meczów na mundialu, w którym VAR nie był użyty ani razu.
– Tak mówią ci, którzy nigdy nie siedzieli w wozie. Jeżeli miałbym przeanalizować liczbę zdarzeń, to było sześć bramek, gdzie w fazie ataku było kilka "ciasnych" sytuacji w kontekście spalonego. Miałem trzy rzuty karne, które były bardzo dobrze podyktowane przez Szymona. Miałem dwie sytuacje z potencjalną czerwoną kartką i arcytrudną symulację Thurama, a pamiętajmy, że czasami symulacja równa się rzut karny.
– Od razu dopytam, która z nich była najtrudniejsza?
– Zdecydowanie symulacja. VARowcy często ufają pierwszemu feelingowi. W tej sytuacji wskazywał on na rzut karny. Jak tylko Szymon zadecydował o symulacji, powiedziałem, że musi wstrzymać grę i najpierw musimy wszystko sprawdzić. Na szczęście już na pierwszej powtórce widziałem, że będzie dobrze. Druga mnie tylko w tym utwierdziła. Dobrze, to znaczy, że decyzja boiskowa była prawidłowa. W miarę szybko wszystko przeanalizowaliśmy. Nie była to sytuacja prosta z punktu widzenia VARu. Jak siedzisz sobie w ciepłym fotelu, pijesz piwko i jesz chipsy, to wszystko wydaje się być proste. Poza sytuacjami, o których mówiłem, sprawdzałem dużo małych rzeczy, żeby ewentualnie pomóc na przykład w szybkim wskazaniu numeru, czy małej podpowiedzi odnośnie decyzji. To tajniki naszej pracy, o których nie wszyscy sobie zdają sprawę. Na największe brawa zasłużył Szymon i chłopcy na boisku. Ja byłem sobie w cieniu i mogłem chłopakom pomagać. Miałem bardzo wdzięczną robotę. To był ciężki i wymagający mecz. Dla mnie również pod kątem emocji, liczby zdarzeń i ciążącej odpowiedzialności. Miałem łatwiej, dzięki temu, że Szymon był genialny.
– Zapytam o twoje emocje. Przed najważniejszym meczem w karierze czułeś dodatkowe podekscytowanie, nerwy?
– Czułem większe emocje przed samym meczem, w momencie ogłoszenia naszej nominacji. Dobrze, że dowiedzieliśmy się o finale 72, a nie 48 godzin przed spotkaniem. Mieliśmy dzień więcej, aby zrzucić emocje, a potem myśleć o finale, jak o kolejnym wyzwaniu. Sędziowaliśmy wspólnie półfinał Arab Cup, półfinał Ligi Mistrzów, inne ważne mecze, między innymi Barcelona – Inter, po sławetnej ręce, która dla wielu osób była bardzo kontrowersyjna. Mentalnie byliśmy na to przygotowani. Przed samym meczem czułem się normalnie. W jego trakcie również. Dopiero potem, gdy Szymon podejmował trudne, wybitnie trudne decyzje i wszystkie pocelował w punkt, udzieliło mi się takie uniesienie, duma, podniecenie. Mówiłem do chłopaków w wozie, a miałem całą międzynarodową ekipę: Meksykanina, Wenezuelczyka, Amerykanina, operatorów z Holandii i Hiszpanii: panowie spokojnie, spokojnie, ale tak naprawdę tonowałem przede wszystkim siebie. Emocje zaczynały być coraz większe. One rosły z tym, jak Szymon podejmował decyzje. Był tak skoncentrowany, precyzyjny, dokładny. Chłopcy na liniach tak samo. To był fantastyczny moment.
– Kiedy emocje puściły?
– Nie miałem niestety możliwości dołączenia do chłopaków od razu po ceremonii wręczenia medali. Byłem wtedy w centrum VAR i nie było opcji, żebyśmy zdążyli na ceremonię. Swój medal otrzymałem na kolacji, która była 2,5 godziny później. Radość czułem już w tym centrum, jak "odpaliliśmy" szampana. Cała ekipa była szczęśliwa. Mieliśmy podgląd do transmisji telewizyjnej. Widzieliśmy, jak chłopaki otrzymują medale. Radość była ogromna. Szampan smakował podwójnie. Czuliśmy, jak schodzi z nas ciśnienie. Dopiero wtedy docierało do nas, że mecz był posędziowany wzorowo. Była chwila na szybki odbiór smsów. Czasami, to, co nam się wydaje w wozie, w rzeczywistości jest zupełnie inne. Na szczęście wiadomości od kolegów potwierdziły, że występ był wybitny. Później zaczęliśmy świętować.
– Co tkwi w tajemnicy sukcesu Tomka Kwiatkowskiego? Widzimy, jakie są twoje relacje z Szymonem, Tomkiem i Pawłem. Wiemy też, że jesteś jednym z najbardziej lubianych sędziów w Ekstraklasie.
– Taka normalność. Najbardziej zabolałoby mnie to, gdyby ktoś powiedział, że "Kwiatu" jest nieszczery. Wydaje mi się, że jestem szczery i w miarę uczciwy. Mam nadzieję, że koledzy to doceniają. Chciałbym, żeby to było tak odbierane. Dlatego też tak dobrze się w zespole rozumiemy. Jesteśmy wobec siebie szczerzy. Szymon jest osobą, która nie ma problemu z powiedzeniem, że coś mu się nie podoba. Z "Liściem" zawsze łączyła mnie duża przyjaźń i mam do niego ogromny szacunek. "Sokołek" też jest fantastyczny. Na normalnych relacjach zbudowaliśmy fajny zespół. Byliśmy ze sobą skoszarowani ponad 40 dni. Czasami bywało, że ktoś nie zszedł na wspólne oglądanie meczu, bo chciał dłużej posiedzieć sam. Cel, determinacja i normalna relacja nas fajnie zjednoczyły. Byliśmy zdeterminowani, aby dojść jak najdalej. Wiadomo, że nie zakładaliśmy sobie aż tak wysokiego celu. Zawsze myśli się ambitnie, wiedzieliśmy, że Szymon jest ambitnym sędzią, który będzie miał okazję drugi raz być na mundialu. Gdyby ktoś przed mundialem zapytał mnie o finał, to dawałem może od jednego do pięciu procent. Stawiałem na ćwierćfinał, a szczytem marzeń był półfinał. Z mojego małego turniejowego doświadczenia wiem, że najlepiej nie zakładać sobie żadnych celów, bo jedna sytuacja może zmienić wszystko. Podchodziliśmy do tego tak, że pierwszy i drugi mecz był ok. Na trzeci poczekaliśmy dłużej. Chłopcy od 2015 roku jeżdżą na przeróżne turnieje. Oni mieli dopracowaną współpracę. Ja się wkomponowałem w ten zespół i później razem napisaliśmy piękną historię.
Kontenery się przydały. Katar pomaga ofiarom trzęsienia ziemi
Meksykanie ukarani przez FIFA za mecz z Polską na MŚ
Rywale ukarani. Muszą zapłacić za zachowanie w trakcie meczu z Polakami
Argentyńczyk ujawnia: przy 0:1 Polak poprosił mnie, by więcej nie strzelać
Ale numer! Messi pozował do zdjęć z... podróbką pucharu
Nagroda nie dla Marciniaka! Na mundialu najlepszy był inny sędzia
Szał na punkcie koszulek Argentyny. Chcesz kupić? Poczekasz długo
"Aż spadłem z łóżka..." Francuski sędzia ocenił pracę Marciniaka
Każdy będzie mógł zobaczyć... łóżko Messiego. Gratka dla kibiców!