Po tym, gdy jesienią Iron Mountain odwołało organizację lutowych zawodów Pucharu Świata w skokach narciarskich, FIS sondowała, kto może zastąpić USA. Ogłoszono, że podejmie się tego Lake Placid, ale wcześniej na horyzoncie pojawiła się inna miejscowość – zapomniany Harrachov. Ale jeszcze ciekawsze są kulisy tych starań – a dokładnie fakt, kto w ogóle spytał Czechów o pomoc.
Temat zastępstwa za Iron Mountain pojawił się w mediach w sierpniu. Miasteczko w stanie Michigan, które po modernizacji skoczni wciąż okazało się niegotowe do przeprowadzenia Pucharu Świata, wypadło z kalendarza i zostawiło dziurę. Na to FIS nie chciała pozwolić. Sandro Pertile i spółka wiedzieli, że w lutym – kluczowym okresie tuż przed mistrzostwami świata w Planicy – potrzebna będzie ciągłość rywalizacji. Środowisko dywagowało, czy za USA znów do elity nie włączy się "zawsze gotowe" Klingenthal. Jednak za kulisami po cichu dopięto ostatecznie umowę z Lake Placid. 11 i 12 lutego 2023 roku mężczyźni rozegrają tam trzy konkursy – dwa indywidualne i tzw. duety. Uratowano więc powrót cyklu PŚ do USA, którego nie rozgrywano tam od 19 lat. Do tego obiekty olimpijskie na wschodzie Stanów Zjednoczonych uchodzą za kultowe. Tej zimy odbędzie się tam również Uniwersjada.
Ale jak wynika z informacji TVPSPORT.PL, Lake Placid ani Klingenthal nie były jedynymi alternatywami.
Harrachov miał wrócić do kalendarza Pucharu Świata. Nagły pomysł FIS
– Kilka miesięcy temu do Harrachova zadzwonił Walter Hofer. I powiedział, że bardzo chciałby, aby miasto wykorzystało okazję i wróciło na arenę po dziewięciu latach przerwy – przekazała nam Natalia Kołsut, Polka, która działa w lokalnym klubie L.T.B.K. Te wiadomości potwierdził również Stanislav Slavik. To działacz i sędzia międzynarodowy, a przy okazji dobry znajomy Hofera z dawnych czasów, który wątek pełnych pasji Czechów zawarł zresztą w swojej książce "An-Tin-Ji".
Slavik, który we wrześniu osobiście rozmawiał z byłym szefem cyklu PŚ, został wprost zapytany o chęć Harrachova do uratowania kalendarza PŚ 2022/23.
– Gdy to usłyszeliśmy, nie mogliśmy uwierzyć. Obiekt K125, bo o jego wykorzystaniu rozmawialiśmy, nie ma nawet ważnej homologacji FIS. Ale temat błyskawicznie obiegł wszystkich władnych – opowiada po czasie. Kłopotem miał nie być nawet opłakany stan kompleksu Certak. O ile trzy mniejsze skocznie wciąż są jako tako utrzymywane zimą (30 grudnia odbyły się na nich nawet krajowe zawody), to już dwie największe – K125 i słynny mamut – popadły w ruinę. Ostatnie skoki, storpedowane przez wiatr, odbyły się tam w 2014 roku. Na teren wciąż dociera energia elektryczna, jednak jego ogólny stan jest fatalny. Zbocze zarasta samosiejkami, sztuczna bula mamuta zapadła się i spróchniała.
– Z K125 byłoby niedużo pracy. To naturalna skocznia, mimo wszystko dość łatwa do "posprzątania". Słupy oświetleniowe są wciąż nowe. Jedynym warunkiem dodatkowym, tzn. wykraczającym poza stałe elementy przygotowania zawodów PŚ, była instalacja sztucznie mrożonych torów na rozbiegu. Można przypuszczać, że ideą Hofera była chęć pomocy Czechom w reaktywacji Certaka, puszczenie impulsu. Ale niestety, po kontakcie z jednym z producentów [podobno Peterem Riedlem – przyp. red.] okazało się, że to inwestycja, która finansowo jest obecnie nierealna dla Harrachova. I było po temacie – uzupełnia Kołsut.
Slavik przyznaje, że gdy entuzjazm po propozycji od FIS ostygł, przeanalizowano, że w tak krótkim czasie nie dałoby się pozyskać sponsorów. Bo tory – twierdzi – można by zrobić taniej, tzn. wycisnąć w naturalnym śniegu, tak samo jak m.in. w Titisee-Neustadt czy Planicy. FIS zdaniem Czecha dałaby na to zgodę.
Walter Hofer wyciągnął dłoń do starych znajomych. Nawet to nic nie dało
Jednak w tej historii najciekawsze wydaje się to, z czyich rąk wyszła inicjatywa. Walter Hofer, który po pożegnaniu z PŚ został na jakiś czas konsultantem ds. rozwoju skoków w Chinach, pozostaje dziś na uboczu wielkiego sportu. Zdumiewa, że w trudniejszym momencie to Austriak, a nie rządzący pucharem Sandro Pertile, wykonał telefon do Czech. Oczywiście, to mogło zostać wcześniej skonsultowane pomiędzy dwoma działaczami. Jednak w Harrachovie i tak byli mocno zdziwieni.
Dla sympatyków skoków pamiętających małyszomanię, ewentualny powrót Harrachova byłby rewelacyjną wiadomością. To ośrodek oddalony o kilka kilometrów od polskiej granicy, zwykle na zawodach pojawiało się tam morze biało-czerwonych flag. Podobno w 2001 roku pod obiektem zjawiło się ok. 60 tys. fanów. Kolejki do granicy w Jakuszycach mierzyły po 20-30 kilometrów, a w dni zawodów w szczycie formy Orła z Wisły zaczynały się tworzyć już w środku nocy. Powtórki, choćby na mniejszą skalę, nie będzie. Skoki na Certaku, pomimo takiej szansy od FIS, pozostają marzeniem ściętej głowy. Mimo prób zebrania funduszy, wizja gruntownej przebudowy kompleksu też wydaje się coraz mniej wyraźna. Jeśli do tego dołożyć tragicznie malejącą popularność dyscypliny w kraju i ogólny marazm kadry narodowej Czech, można z bólem stwierdzić, że nasi południowi sąsiedzi są na drodze do pogrzebania tego sportu. Pasjonatów takich jak Slavikowie w Harrachovie jest po prostu coraz mniej.
– Ale my tu jeszcze zrobimy wielkie skoki, mamy naprawdę silne marzenia. I charaktery – przekonuje Slavik. Oby.