Jedziesz, jedziesz, jedziesz i nagle odbicie. Zasnąć można – tak skocznię w Bischofshofen opisuje Piotr Żyła, mając na myśli jej ekstremalnie długi rozbieg. Jednak na tym lista absurdów na finałowym obiekcie Turnieju Czterech Skoczni się nie kończy. Budowlane dziwactwa to w Austrii norma.
CZYTAJ TAKŻE: Mogą zadecydować minuty! Jeden z nich wygra TCS
Odkąd na skoczni im. Paula Ausserleitnera wybudowano wieżę najazdową, rozbieg największej K125 i tak stał się znośny. Wciąż ma ekstremalnie małe nachylenie 27 stopni, ale przynajmniej kończy się przed drogą. Wcześniej zawodnicy rozpędzali się do progu po naturalnym terenie, który był jeszcze mniej stromy. A że skocznię przez lata kilkakrotnie powiększano, to w którymś momencie zawodnikom zaczęło brakować prędkości. Zbudowano więc ponad drogą prymitywny mostek i najwyższą część rozbiegu wyprowadzono na drugą stronę szosy.
Tu 6 stycznia ponownie zakończy się Turniej Czterech Skoczni. Kamienna tablica chwały, którą postawiono przy biurze prasowym, czeka na przyjęcie nowego nazwiska.
Bischofshofen wcale nie ma najbardziej płaskiego rozbiegu. Ten jest w Harrachovie
Miasto nie jest żadnym zimowym kurortem. To miejsce zwykłe, pełne hal i fabryk. Gdy nie ma śniegu, leje deszcz, a ścieżki wokół zamieniają się w błoto, nie ma tu wielkiego uroku. Jednak kompleks skoczni – widziany nawet z autostrady – zna cały narciarski świat. I tym akurat wdzięku nie brakuje.
– W Niemczech te obiekty są podobne, takie na jedno kopyto. Ale już w Austrii to niezłe oryginały, nie do porównania z niczym innym. Po stromym i szybkim najeździe na Bergisel, w Bischofshofen można zasnąć. Jedziesz, jedziesz, jedziesz i nagle odbicie – opisywał w swoim stylu Piotr Żyła. Na świecie porównywalnie płaskie rozbiegi mają jeszcze tylko skocznie w Czechach. Na K120 w Libercu i K125 w Harrachovie wynosi marne 27,5 stopnia, czyli tylko o 0,5 st. więcej niż tutaj. A absolutną królową absurdu jest harrachovska K70, gdzie na początku XXI w. sztuczny najazd wyburzono. I zamiast porządnej skoczni została taka, gdzie na próg najeżdża się po łące "stromej" na 22,5 stopnia. Bischofshofen to przy tym luksus.
– Ale z belką tam to na pewno coś jest nie tak – przekonywał Aleksander Zniszczoł. Właśnie mija osiem lat, odkąd tylna ścianka jego buta zaklinowała się pod deską, z której ruszał do skoku. Mało brakowało, a by się nie wyratował i tak jak Wolfgang Loitzl na Wielkiej Krokwi dotarł na dół głową w dół.
Trener Thomas Thurnbichler, człowiek-ikona tej skoczni, jakiś czas temu spytany o swój podwójny skok tutaj, przypomniał o kolejnej ciekawostce:
– Był możliwy, tylko dlatego że bula przed przebudową była "kanciasta". Załamanie do stromizmy następowało bardzo nagle, jakby było hopką. Z tego bez problemu dało się odbić raz jeszcze. A mi wyszło to całkiem okazale. Na tyle, że Walter Hofer wściekł się i zabronił mi więcej pełnić tego dnia roli przedskoczka – opowiadał Austriak.
Widzisz próg, ale za nim jest jeszcze półtora metra starego. Tepes zahaczył
Skocznia w Bischofshofen ma jednak swoje smutniejsze oblicze. Jej patron Paul Ausserleitner skacząc tutaj, stracił życie. A wiele lat później kręgosłup połamał po nieudanym lądowaniu Amerykanin Nick Fairall. Jurij Tepes też miał przygody. W 2012 roku w torach najazdowych zebrało się tak dużo wody, że ta przytrzymała mu narty tuż przed odbiciem. Nawet nie próbował lecieć, wbił się w bulę jeszcze przed choinkowym napisem. Ta sama przygoda spotkała też m.in. Stephana Hocke.
– Brawo – ironizował wściekły Słoweniec. To śmieszne, bo asystentem szefa PŚ był jego ojciec.
Na wszelki wypadek organizatorzy do teraz stawiają pod progiem dmuchane materace. Można spaść z wysoka, bo aż z 4,5 metra – tyle samo mierzy próg mamuta w Harrachovie, bo pozostałe olbrzymy… mają mniej. Jednak nie to w nim jest najdziwniejsze. Spadając wtedy awaryjnie na śnieg, końce nart Tepesa zahaczyły o drugi próg. To nie pomyłka. Odkąd ostatni raz modernizowano konstrukcję, dla unowocześnienia profilu i obniżenia trajektorii lotu ten właściwy punkt odbicia cofnięto o ok. 1,5 metra w górę. Tylko że betonowego bloku, na którym się opiera, nie wyburzono. Stoi tak jak stał. Tyle dobrego, że nowy próg oznaczono wyraźnie czerwonym kolorem. I że jest na tyle wyżej, że tego starego nie widać z perspektywy skoczka. Podobno.
Nietrafione progi to jedno. Gorzej, że na mamucie Austriacy nie trafili z bulą
– Austriacy generalnie robią dużo dziwnych przeróbek w swoich skoczniach. Tam gdzie nie pojedziesz, to jakieś zaskoczenie. Słynny, nieczynny już obiekt w Murau miał drogę pod progiem, ale na tyle szeroką, że nie było buli. A to była K120, gdzie odbywał się Puchar Świata! Dziś FIS w życiu nie pozwoliłaby na taką homologację – mówi Maciej Nowak, skoczniołaz z grupy "inSJders".
Przykładów na austriacką odmienność jest sporo. Pierwszy z brzegu dotyczy skoczni K95 w Seefeld, na której w 2019 roku odbył się słynny, niepoważny konkurs o mistrzostwo świata. Mimo że obiekt dopiero co zyskał nowe oblicze, to próg – podobnie jak w Bischofshofen – został tam na czas zawodów obcięty o ok. pół metra. Ale w Austrii nie brakuje też przypadków przeróbek rozbiegów w odwrotną stronę. W Ramsau, czyli także arenie MŚ (1999), do istniejącej krawędzi progu dołożono nadbudowę. Tak, aby próg był dłuższy. Tak samo kiedyś postąpiono w Eisenerz i na mamucie Kulm. Zmiany miały pozwolić skoczkom na wyższy lot, prawdopodobnie dlatego że wcześniej zbyt wielu nie radziło sobie z trudnym profilem.
– Teraz Kulm wygląda już inaczej, przebudowano ją. Ale ta modernizacja też nie poszła najlepiej. Po ledwie roku okazało się, że za nisko jest bula. Na kolejne loty była już więc wyższa. Postawiono ją na filarach poprzedniej, która też jest oparta na filarach. Z daleka tego nie widać, z bliska jednak wygląda to okropnie – śmieje się Nowak.
Finał 72. TCS w Bischofshofen 6 stycznia od 16.30. W Seefeld i Ramsau regularnie odbywa się PŚ w kombinacji norweskiej.