Reprezentacja Maroka okazała się sensacją mundialu w Katarze, zajmując czwarte miejsce. W drużynie wystąpił Ilias Chair – niedawno pisaliśmy o tym, że mógł grać w polskiej kadrze, gdyż jego mama jest Polką. Michalina Karaskiewicz, w pierwszej rozmowie w polskich mediach, opowiedziała o dziejach swojej rodziny, piłkarskim rozwoju syna, a także zdradziła, co powiedział jej król Maroka Muhammad VI na niedawnym spotkaniu.
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Niedawno została pani wyróżniona – król Maroka ugościł panią wraz z innymi matkami zawodników, którzy na mundialu dotarli do półfinału. Co pani czuła, odbierając gratulacje?
Michalina Karaskiewicz, mama Iliasa Chaira, półfinalisty mundialu w Katarze: – Czułam się zaszczycona spotkaniem z królem, jego bratem oraz następcą tronu. Było to dla mnie niezwykłe i piękne.
– Co pani usłyszała od króla Muhammada VI?
– Powiedział mi, że jest dumny ze mnie, mojego syna i naszej rodziny. Podziękował mi za to, jak wychowałam Iliasa oraz pozostałych pięciu synów i że wiele lat temu związałam się z moim mężem, który jest Marokańczykiem. Dodał, że jesteśmy przykładem tego, że miłość jest silniejsza od różnic.
– Polskę i Maroko na pierwszy rzut oka może dzielić wszystko – tradycje, historia, religia...
– Nasze kultury są inne, ale tak naprawdę wcale aż tak bardzo się nie różnią. Mamy podobne systemy wartości mimo różnic religijnych. Pochodzę z Dolnego Śląska i jako dziecko mieszkałam na niewielkim stryszku w domu w Wambierzycach. Moja rodzina była bardzo religijna – od najmłodszych lat co tydzień chodziłam na niedzielną mszę.
– Czy na początku było wam trudno ze względu na pochodzenie z innych kultur?
– Nasza miłość zawsze była silna – także dzięki temu, że bardziej patrzyliśmy na to, co łączy nasze kultury, a nie to, co je dzieli. Niestety, na początku nie było nam łatwo – ludzie wytykali nas palcami. Gdy przyjechaliśmy do Polski, usłyszałam że moja mama się w grobie przewraca, bo wyszłam za Marokańczyka. Że przynoszę wstyd rodzinie albo że nie mogłam znaleźć kogoś innego. Bardzo mnie to bolało. Ale tata mnie wtedy pocieszał. Mówił: to jest twoje życie, musisz ze wszystkim sobie poradzić. I wierzyć w pomoc Boga. Ze względu na rodzinę odeszłam z Kościoła. Ale Bóg jest jeden.
– Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.
– Moja babcia ze strony taty była deportowana z Belgii w latach czterdziestych. Musiała zostawić tam swoje dzieci. Ojciec miał dopiero cztery lata nie mógł opuścić kraju, dlatego był wychowywany przez tamtejszy kościół, dlatego babci praktycznie nie znał. W wieku 36 lat zaczął szukać swoich korzeni i po latach odnalazł swoją mamę w Słupcu. Moja babcia nazywała się tak samo jak ja – Michalina Karaskiewicz. Jest pochowana na cmentarzu w Nowej Rudzie, gdzie wciąż mieszka część mojej rodziny, którą odwiedzam, jeśli tylko mogę.
To właśnie w Słupcu tata poznał moją mamę, która była pielęgniarką i pomagała mojej babci. I właściwie to dopiero od niej nauczył się polskiego – po deportacji babci nie miał kontaktu z tym językiem. Po dwóch latach wzięli ślub, a jakiś czas później się urodziłam. Tata jednak musiał wracać do Belgii, gdzie pracował jako marynarz. Wraz z mamą musiałyśmy czekać dwa-trzy lata, żeby otrzymać zgodę na wyjazd. Zamieszkaliśmy razem w Antwerpii. Mama nie znała ani niderlandzkiego, ani francuskiego i było jej trudno o pracę. Po pewnym czasie tata jednak pomógł jej otworzyć zakład krawiecki. Krótko potem ojciec miał wypadek – z powodu poważnej rany na plecach nie mógł dalej pracować, dlatego siedział z mamą – był jej tłumaczem.
Rodzice nie zarabiali jednak dużo – niczego nam nie brakowało, ale żyliśmy skromnie. Gdy trochę podrosłam, postanowili założyć mały klub sportowy. A w zasadzie siłownię, która mieściła się w naszej piwnicy. Wszyscy tam ćwiczyliśmy! Z czasem rodzice mieli już sieć siłowni w Antwerpii. Gdy miałam szesnaście lat, moja mama zmarła. Nieco później poznałam mojego męża, a potem urodził się Ilias.
– Jakim dzieckiem był Ilias?
– Spędzał czas w siłowni od rana do wieczora! Uważnie obserwował, jak ludzie ćwiczą. Już mając siedem miesięcy dostał pierwszą piłkę i próbował ją odbijać oraz kopać. Gdy ktoś mu ją zabierał, to płakał – mała piłeczka była wtedy jego całym światem. Był bardzo malutki – to chyba genetyczne – moja babcia była niska, tak samo w rodzinie ze strony mojego męża jest kilka niewysokich osób. Gdy się urodził, miał tylko 48 centymetrów. A potem zawsze był niższy niż rówieśnicy. Ludzie mnie pytali, dlaczego Ilias jest taki mały. Musiałam im tłumaczyć, że je tyle samo, co inne dzieci. Zresztą dla moich rodziców odżywianie zawsze było ważne i to samo przekazuję moim dzieciom.
– Ile miał lat, gdy trafił do pierwszego klubu?
– Cztery lata, grał w lokalnej drużynie. Trener od początku mówił, że Ilias ma talent. Rok później zaproszono go w Germinalu Beerschot. Miał zagrać w meczu z Anderlechtem. Patrzymy z mężem na boisko, a Iliasa nie ma. Okazało się, że nie wszedł na boisko. Zdenerwowałam się wtedy, zabrałam Iliasa i już nigdy nie wrócił do tej drużyny.
– Czytałem w jednym z wywiadów, że trenerzy skreślali potem Iliasa ze względu na wzrost.
– Jako dziecko kilka razy płakał z tego powodu. Trenerzy na niego nie stawiali, gdyż był za niski, co go bardzo bolało. Musiałam go reanimować mentalnie. Mówiłam: Ilias, nie słuchaj tych ludzi. Jesteś malutki, ale twoje serduszko jest wielkie. Jeśli kochasz piłkę, będziesz mógł grać tak, jak najlepsi.
Na szczęście wierzył w siebie. Chciał zostać piłkarzem i już dużo osiągnął. Jego młodsi bracie – osiemnastoletni bliźniacy – także grają w piłkę. Może nie mają takiego talentu jak Ilias, ale potrafią walczyć o swoje. Dlatego również nie powinno się ich skreślać. Trenerzy nie powinni mówić dzieciom, że czegoś nie mogą zrobić. Czasami nieważne są warunki, może nawet talent. Jeśli ktoś jest nastawiony do tego, żeby coś osiągnąć, bez względu na wszystko jest w stanie to zrobić.
– Wszyscy pani synowie grają w piłkę?
– Tak, każdy z nich. Od ponad dwudziestu lat nie ma tygodnia, w którym w większości dni nie przyglądamy się z mężem, jak nasze dzieci grają w piłkę. Zdarza się, że codziennie jest mecz któregoś z naszych synów. Wtedy nie ma wyjścia – czasem jest za zimno, deszczowo, czasem mamy swoje obowiązki. Ale jesteśmy zdania, że nasze dzieci trzeba wspierać. Dzieci nie zawsze słuchają mamy. Ale gdy widzą, że w nie wierzysz – czują się lepiej. W naszym domu jest jak w wojsku. Chyba cała dzielnica zna dobrze mój głos!
– W trakcie meczów synów również dobrze panią słychać?
– Wtedy akurat siedzę spokojnie, ale gdy wracamy do domu – moja analiza ich gry jest bardzo szczera. Nigdy nie kłamałam ani nie kryłam, gdy coś im nie wyszło. Niekiedy ludzie mówią, że to nienormalne. Ale już taka jestem – nie umiem kłamać. Zawsze mówię prawdę – nawet jeśli moim dzieciom trudno jest ją przełknąć.
– Czytałem rozmowę z Iliasem w "The Sun". Powiedział, że rodzice i dziadkowie utrzymywali go na właściwej drodze.
– Ilias nie miał innego wyjścia z takimi rodzicami. Oboje mamy temperament – ja typowo polski, a mąż – marokański. Niekiedy w domu mamy prawdziwe wojny i nie ukrywamy ich przed naszymi dziećmi. Muszą wiedzieć, dlaczego mama i tata są niezadowoleni. W ten sposób mogą brać od nas tylko te najlepsze cechy. Gdy spotkasz moje dzieci – zawsze na ich twarzach zobaczysz uśmiech.
– Zostając przy wywiadzie, powiedział także, że w waszej dzielnicy nie było łatwo – przestępstwa były na porządku dziennym. Trudno było uchronić dzieci przed ludźmi z takich środowisk.
– Przychodzi do nas codziennie sporo kolegów naszych synów, czasami nawet ich nie znam. Ale wszyscy wiedzą jedno – z mamusią albo tatusiem nie ma żartów. Oboje musieliśmy się wychować sami, nie mieliśmy łatwo w życiu. Dlatego wszyscy traktują nas z szacunkiem. Niektórzy koledzy naszych dzieci pochodzą z środowisk przestępczych. Gdy Ilias wchodził na najwyższy poziom piłkarski, część jego kolegów już robiła kryminalną "karierę". Ale nie możemy synom zabronić się z kimś spotykać. Dla nas każde dziecko jest święte, bez względu na to, skąd jest.
Nie jesteśmy do nikogo uprzedzeni, bo sami musieliśmy się zmagać z różnymi uprzedzeniami, gdy byliśmy młodsi. Może dzięki temu nawet największe łobuzy darzą nas szacunkiem i pod naszym dachem są grzeczne. I czasem nawet dziękują nam, że nie przypinamy im łatek, tylko traktujemy normalnie. Wielu z nich nie ma nic – ani mamy, ani taty, żadnej miłości, nie znają dobrze uczuć.
– Czy polska federacja obserwowała Iliasa?
– Pamiętam, że skauci z Polski przyglądali się Iliasowi już gdy miał dwanaście lat. Ale myślę, że nie dostał powołania właśnie ze względu na wzrost – oglądaliśmy wasze drużyny i zazwyczaj grali w nich wysocy chłopcy. Gdy był starszy, trafiał do kadr młodzieżowych Belgii i Maroka. W pierwszej problemem także był wzrost, ale w drugiej – żadnego. Może dlatego, że gra tam sporo niskich chłopaków. Ale wszyscy mają charakter i na to się zwraca największą uwagę. Na przykład Ilias jeszcze gdy chodził do szkoły, wstawał o czwartej rano i ćwiczył – sto pompek, sto przysiadów... Dorastał jednak w czasach, gdy social media nie pochłaniały aż tyle czasu, co teraz.
– Pani syn występuje w Queens Park Rangers od sześciu lat. Dlaczego wtedy zdecydował się grać właśnie tam? Słyszałem, że miał inne propozycje.
– Zanim tam trafił, był na testach w innych klubach. W Lipsku po pierwszym dniu mi powiedział, że zależy im na wysokich, silnych piłkarzach i on tam nie pasuje. Następnym przystankiem było Leicester, ale tam w jednym czasie było za dużo chłopaków z Belgii. Była za duża rywalizacja, a liczba miejsc dla zagranicznych zawodników była ograniczona. Potem było Queens Park Rangers. Po pierwszym dniu powiedział mi: mamusiu, jak mi się tu podoba, mogę tutaj grać!
Może nie była to dla niego najlepsza finansowo opcja w tamtym momencie. Ale Ilias czuł się tam dobrze i pieniądze nie były ważne. Początkowo nie było mu łatwo, mieszkał u londyńskich rodzin. Ale nie był to dla niego problem. Kiedyś go odwiedziliśmy i usłyszałam: twoje dziecko uczy nas jak się powinniśmy zachowywać.
– Rozmawiałem z kibicami klubu – Ilias jest przez nich bardzo lubiany. Za sprawą jego postawy na boisku, a także gry w klubie od lat.
– Drużyna jest dla niego bardzo ważna. Z mężem czasem wręcz się modlimy, żeby sam strzelał, ale w dziewięciu na dziesięć sytuacji Ilias woli podawać innym zamiast samemu atakować bramkę. Zależy mu bardzo na Queens Park Rangers i chciałby z tym klubem awansować do Premier League.
– Jak Ilias reagował na to, że prawie cały mundial spędził na ławce?
– Ilias zdaje sobie sprawę z tego, że w piłce liczy się kolektyw. Choć zagrał w jednym meczu, to trenował z nimi. Sprawdzałam statystyki z treningów i Ilias miał je bardzo dobre. Ludzie mnie pytali, dlaczego ktoś inny gra w jego miejscu. Ale czasami ktoś musi być rezerwowym i mój syn dobrze to rozumiał.
– Odwiedza pani Polskę?
– Gdy mamy taką możliwość, przyjeżdżaliśmy do Polski w przerwie świątecznej na narty do Szczelińca. Chłopcy zobaczyli nasze tradycje świąteczne, pasterkę. Odwiedzaliśmy także moje rodzinne Wambierzyce i moją rodzinę z okolic Nowej Rudy i Kłodzka. Byliśmy w uzdrowiskach w Polanicy-Zdroju.
– Nie myślała pani o zamieszkaniu w rodzinnych stronach?
– Gdy dzieci dorosną, chciałabym wrócić do Polski i zająć się hodowlą pszczół. Moja babcia zostawiła różne receptury miodów. Chciałabym je móc wdrożyć. Ale jeszcze parę lat minie do tego czasu.