| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Czego spodziewać się po Legii? Mogę się posłużyć cytatem Mariusza Pudzianowskiego: tanio skóry nie sprzedamy! Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. Życie zaczyna się po trzydziestce i cały czas wierzę, że będę miał jeszcze okazję zagrać z orzełkiem na piersi – opowiada w rozmowie z TVPSPORT.PL. Paweł Wszołek, zawodnik Legii Warszawa.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Dziesięć lat temu Paweł Wszołek mógł trafić do Hannoveru. Temat był głośny, sam wspominałeś wówczas, że czujesz się nieco niczym ”towar”. Po takim czasie jesteś w stanie stwierdzić, że piłkarz widzi w trakcie kariery więcej dobrych czy złych rzeczy?
Paweł Wszołek, piłkarz Legii Warszawa: – Wszystko zależy od punktu widzenia. Każdy ma własną historię i swoją drogę. Jeden kroczy głównie po prostej, inny ma nieco zakrętów do pokonania. U mnie także było ich kilka. Nie mam wątpliwości, że jednym z nich była kontuzja w 2016 roku. Gdyby nie problemy zdrowotne, to na sto procent poleciałbym na mistrzostwa Europy. Byłem w świetnej formie, a dodatkowo rozmawiałem z selekcjonerem Adamem Nawałką. Życie nauczyło mnie pokory w wielu sytuacjach.
Przez dziesięć lat kariery mogłem dać z siebie więcej w wielu sytuacjach. Niczego nie żałuję, choć oczywiście były momenty, w których powinienem się ugryźć w język. Dużo na tym straciłem i pewnie zmieniłbym to, gdybym mógł cofnąć czas. Finalnie zawsze byłem sobą. Nie musiałem pokazywać drugiej twarzy, bo cenię naturalność. Mogłem więcej osiągnąć, może dołożyć jakieś sukcesy, ale jestem szczęśliwy, bo znajduję się w bardzo dobrym miejscu. Wciąż mam coś do udowodnienia, a najwięcej jest jeszcze przede mną. Dopiero wchodzę w najlepszy wiek.
– Rzadko ludzie chcą mówić o tym, że można zrobić coś więcej. Winy za ewentualne niepowodzenia często szuka się wokół siebie.
– Zawsze da się zrobić coś więcej. W przeszłości były sytuacje, w których mogłem zmienić klub. Padały mocne nazwy, ale bywa, że o finalnym powodzeniu danej kwestii decydują detale. Wylot na mistrzostwa Europy mógł się skończyć ofertą z czołowego klubu Serie A. Nie doszło do tego, ale fakt jest taki, że moja historia mogła być nieco inna. Ale co mi da żałowanie? Nic. Trzeba przyjmować życie z pokorą.
– Czy mam być nieszczęśliwy, bo nie wyszła jakaś opcja przenosin w przeszłości? Nie. Chcę cieszyć się tym, że życie pozwoliło mi na grę w piłkę. Dzięki temu mogę spełniać marzenia, pomagać bliskim czy dbać o jakość jedzenia. Jest wielu Kowalskich, którzy pracują znacznie ciężej ode mnie, a jednak nie mogą sobie na to pozwolić. Kiedy zostajesz zawodowym piłkarzem, wygrywasz w ten sposób życie. Denerwuje mnie, gdy ktoś tego nie docenia i nie chce się zrewanżować wytężonym wysiłkiem. Tym bardziej irytuje mnie to w kontekście młodzieży, która nie zawsze widzi, że dostaje wielką szansę od losu. To piękna historia i droga. Bycie zawodowym sportowcem, a zwłaszcza piłkarzem, trzeba docenić, a jednocześnie korzystać z możliwości rozwoju i dawać z siebie maksimum.
– Patrzysz na życie przez pryzmat wszystkich jego kolorów?
– Nie będę kłamał, że mam momenty, w których są słabsze dni. Pozwalam sobie na nie, bo to naturalne. Jednocześnie dojrzałem mentalnie i potrafię przeanalizować wszelkie sytuacje wokół mnie. Czasami potrzebna jest burza mózgów i walka o właściwe odczytanie sygnałów. Nasz mózg miewa tak, że się nakręcamy, ale najlepiej myśleć pozytywnie i skupiać się na tym, co tu i teraz. Przeszłość już tak bardzo się nie liczy. Nie znamy naszych losów, ale trzeba czerpać ze szczęścia. Dziś możemy być pełni radości, a jutro może nas potrącić samochód. Warto twardo stąpać po ziemi i chwytać po ziemi.
– Zaraz pomyślę, że czujesz się stary…
Obok przechodzi Artur Jędrzejczyk. – On? Stary!? On nawet nie stał obok starego. To istna maszyna – śmieje się stoper Legii.
– Czuję się młodo! Pod względem fizycznym i mentalnym jest świetnie! Chcę iść do przodu, spełniać marzenia i realizować swoje cele!
– Tak działa maszyna?
– Jeśli Jędza tak mówi, to muszę to doceniać. Przede wszystkim skupiam się na codziennej pracy. Jeśli ktoś to widzi, to traktuję to jako pozytywny efekt. Miło słyszeć pozytywne wypowiedzi kolegów czy sztabu na ten temat. Jednocześnie mam wiele do poprawy. Wierzę w działania wpływające na regularny rozwój. Czerpię też inspiracje z historii innych zawodników, którzy pokazywali, że życie potrafi zaczynać się po trzydziestce. Można wtedy osiągnąć najlepszy okres i wierzę, że tak będzie ze mną.
– Skoro najlepszy okres dopiero przed tobą to… może nie pasujesz do Legii? Spróbowałeś już gry w czołowych ligach. Nie oszukujmy się, ale stołeczny klub nie jest na szczycie piramidy.
– Dlaczego mam nie pasować? W Legii widzę pozytywy, bo to klub, który cały czas chce się rozwijać. Na pewno nie można go oceniać przez pryzmat poprzedniego sezonu. Nie szło dobrze w lidze, ale jednocześnie drużyna potrafiła sobie radzić z mocnymi rywalami w Lidze Europy. Legia to wielki klub, w którym wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Byłem za granicą i nie widziałem takiego zaplecza, jakie obecnie mamy do dyspozycji.
Wiadomo, że PKO Ekstraklasa nie jest najwyżej w rankingu. Jestem też pewien, że w kolejnych latach będzie lepiej. Ale to nadal trudne rozgrywki, w których nie zawsze radzą sobie zawodnicy, którzy zasmakowali tych czołowych lig. Wiem, że zawodnicy przyznają, że nie jest tu łatwo się wkomponować. Nadal mogę się rozwijać w Polsce. Niektórzy będą się z tego śmiali, ale po doświadczeniach w Serie A czy Anglii mogę wyrobić sobie zdanie. Może tylko nie po pobycie w Niemczech, bo tam byłem na wycieczce. Szkoda, że nie dostałem szansy, bo naprawdę na nią zasłużyłem.
– Jacek Zieliński mówił ostatnio, że w Polsce na ogół patrzy się na rozwój drużyny jedynie poprzez transfery. Zwracał za to uwagę, że można rozwijać zespół przez pryzmat codziennej pracy ze sztabem. Jak ten rozwój wygląda z twojej perspektywy?
– To realnie dostrzegalne, także przez pryzmat młodych zawodników. W wielu klubach poza Polską nie widziałem takiego potencjału. Od początku trzeba wpajać młodzieżowcom odpowiednie podejście mentalne. Muszą wierzyć w siebie, rozwijać psychikę i umiejętności, a przy okazji jak najmniej korzystać choćby z telefonów. Nie powinni zaśmiecać sobie głowy tym, że ktoś mówi, że nasza liga jest słaba. Wiadomo, że przyjęło się zdanie, że gramy w fatalnych rozgrywkach, a my się do niczego nie nadajemy. Tak nie jest i nie zgadzam się z takimi opiniami. Idziemy do przodu, a Ekstraklasa jest trudna i jednocześnie pozwalająca się rozwijać.
– Dyrektor Zieliński powiedział też, że można oczekiwać od ciebie jeszcze większej liczby goli i asyst.
– Oczywiście! Na wahadle potrzebne jest stuprocentowe przygotowanie fizyczne. Latem nie przepracowałem przygotowań z Legią, a to dla mnie rodzaj fundamentu. Musiałem nadrabiać i nie było to najłatwiejsze. Zimą w trakcie urlopu miałem grypę, ale normalnie ćwiczę z zespołem i mogę teraz optymalnie trenować. To sprawia, że mam w głowie poczucie, że jestem w stanie na koniec sezonu mieć dwucyfrową liczbę goli czy asyst.
Mam na koncie trzy gole i cztery asysty, ale mam świadomość, że ta liczba mogła być znacznie większa. Brakowało nieco koncentracji, trochę szczęścia. Wiem, że statystyki mogły być lepsze, choć wciąż nie są złe. Trudno znaleźć wahadłowych w Ekstraklasie, którzy mają liczby na poziomie moim czy Filipa Mladenovicia. Wiem też, że muszę od siebie wymagać znacznie więcej, ale... goli i asyst będzie więcej!
– Jesteś piłkarzem, który lubi mieć pewność gry czy wręcz wolisz, gdy rywalizacja o miejsce w składzie jest mocna?
– To dwie rzeczy, które trochę się łączą. Zaufanie trenera jest bardzo ważne. W Legii jest tak, że szkoleniowiec wiele z nami rozmawia i cenię podejście, w którym jest komunikatywność. Dodatkowo zdrowa rywalizacja jest konieczna. W Legii jest to tym bardziej potrzebne, by rozwój przebiegał we właściwym kierunku. Nigdy nie bałem się rywalizacji. Zawsze ciężko pracowałem, by dostawać szansę.
– Kosta Runjaic z jednej strony wymaga wytężonej pracy, a z drugiej stara się tworzyć dobrą atmosferę i doceniać w odpowiednich momentach?
– Poczułem, że chce rozmawiać od samego początku. Doceniłem to już w momencie, w którym nie miałem rozwiązanego kontraktu z Unionem, a Kosta Runjaic do mnie dzwonił. Widać było komunikatywność i chęć dyskusji na wszystkie tematy. Bardzo ważna w jego przypadku jest też sprawiedliwość i fakt, że nie olewa piłkarzy. Żaden zawodnik tego nie lubi. Tutaj możemy liczyć na uczciwość, jak i na docenienie dobrze wykonanej pracy. To rodzaj siły, który pozwala na progres.
– Wyczuwam, że wciąż masz pewną zadrę do trenera Unionu Berlin.
– Na mojej pozycji grał Christopher Trimmel, doświadczony kapitan zespołu. Powiedziałem kiedyś, że byłem najlepszym wahadłowym w Unionie. Do dziś można w internecie obejrzeć sparingi Unionu i każdy może wyrobić sobie zdanie. Oceniałem formę z tamtego momentu, bo nie twierdzę przecież, że byłem topowym zawodnikiem całej Bundesligi. W tamtym momencie czułem, że zasłużyłem na swoją szansę.
Rok temu od trenera Unionu słyszałem, że kiedyś zasłużę na swoją szansę. Nie mogłem jednak czekać, bo kilka miesięcy bez gry było złe dla mojej mentalności. Trafiłem na wypożyczenie do Legii, bo chciałem regularnie występować. Inni dołączali do klubu, mieli mniej doświadczenia, a jednak dostawali okazję pokazania swoich umiejętności. U mnie jedyną szansą było wejście na boisko na trudnym terenie w Mannheim, kiedy udźwignąłem temat nie pokazując się wcześniej zupełnie na murawie.
Każda taka sytuacja uczy cię czegoś nowego. Nigdy się nie poddaję. Mój charakter to moja siła, a dzięki niemu jestem w tym miejscu swojej kariery. Zapewniłem w ten sposób możliwość dobrego funkcjonowania swojej rodziny. Nawet kiedy pojawia się moment słabości, to takie myślenie sprowadza mnie na odpowiednie tory. Trzeba było na to mocno pracować.
– Piłkarz trafiający do Niemiec potrzebuje czasu na przystosowanie do bundesligowej intensywności?
– Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że to indywidualna kwestia. Okres przygotowawczy w Unionie trwał około 40 dni. Sztab szkoleniowy mocno analizował dane motoryczne zbierane przez system GPS. Nie chcę się bronić czy chwalić, ale w zakresie sprintów, szybkich biegów, w kwestii pokonywanego dystansu i wielu innych statystyk, byłem w pierwszej trójce. Finalnie kluczowe jest po prostu otrzymanie dawki zaufania od trenera. Union jest nieco specyficznym miejscem, bo Urs Fischer potrafi długo przekonywać się do zawodników. Sheraldo Becker jest dziś najlepszym strzelcem zespołu, ale na początku nie mógł liczyć na miejsce w podstawowym składzie. Nie mogłem jako 30-latek siedzieć i czekać na szansę przez kilka miesięcy czy rok. Czułem, że jestem zawodnikiem z doświadczeniem z mocnych lig i reprezentacji. Uważałem, że zasługuję na pokazanie się na boisku chociaż w jednym czy dwóch meczach.
– Przy okazji powrotu do Legii podpisałeś trzyletni kontrakt. Niemcy okazały się miejscem, które nie oferowało zaufania. Przy Łazienkowskiej poczułeś, że oferowana jest ci stabilność?
– W życiu jest tak, że chyba każdy lubi stabilność. Czasem ktoś mówi o wariactwach, ale finalnie praktycznie wszyscy wolą spokój i gwarancję pewnego funkcjonowania. Pięcioletnia praca może pozwolić coś zaplanować lepiej niż trzymiesięczny strzał, który może jest nawet lepiej opłacany. Futbol ostatnio pokazuje, że stabilność jest lepsza. To daje spokój w głowie. Tu i teraz jest najważniejsze, choć zawsze jest myśl, że dłuższy kontrakt pomaga podświadomości.
– Możesz pomyśleć sobie o Wszołku kończącym karierę w Legii czy to zdecydowanie zbyt wczesna myśl?
– Jest na to zdecydowanie za wcześnie. Czuję się tu szczęśliwy. Chcę dawać jakość, pokazywać pełnię swoich umiejętności i ustabilizować formę. Legia to nie wakacje, lecz miejsce, w którym chce się wyzwalać pełnię talentu. Wierzę, że najlepsze jest jeszcze przede mną.
– W Legii jesteś zadowolony, a życie ponoć zaczyna się po trzydziestce. A kiedy zaczyna się moment, w którym zmienia się świadomość? Słyszałem, że pod względem świadomości żywienia czy dbania o siebie jesteś w legijnej czołówce. Ponoć nawet pijesz jedną konkretną wodę.
– Lubię wodę Fiji, smakuje mi. Mam znajomego, który ma w Warszawie firmę zajmującą się dystrybucją wody z całego świata. Są wśród nich wszelkie produkty: choćby te, które są kokosowe czy lecznicze. Wiem, że coraz więcej kolegów z drużyny interesuje się tym tematem. Mowa choćby o wodach, które mają dużo magnezu.
– Przywiązuję wagę do takich rzeczy, bo zgadzam się ze zdaniem, że jesteśmy tym, co jemy i pijemy. Liczy się każdy detal, bo to też ma wpływ na moje zdrowie. Jesteśmy sportowcami i teoretycznie możemy sobie pozwolić na więcej, ale wybiegam myślami do przodu i patrzę na to, jak organizm będzie wyglądał w przyszłości, już po zakończeniu kariery. Nie ma pewności, że dobre jedzenie, suplementy i woda zagwarantują stuprocentowe zdrowie, ale myślę, że w ten sposób zwiększam możliwości zadbania o siebie.
– Kiedy nadszedł moment, w którym stwierdziłeś, że trzeba o siebie zadbać?
– Po wyjeździe z Polski. Trafiłem do Włoch i spotkałem się z innym stylem żywienia. Zaczynało się od miski sałat, potem były makarony, a na końcu białko w postaci ryby czy mięsa. Teoretycznie: nie dało się źle jeść. Dodatkowym impulsem była żona, która ma chorobę Hashimoto. Przeszła na dietę bez glutenu i od tego też zaczynałem. W przeszłości lubiłem zjeść słodycze. W młodości było ich wręcz za dużo.
– We Włoszech poznałem dobrą jakość jedzenia i od dziesięciu lat staram się dbać o ten aspekt. Nie mówię, że nie zdarzają mi się momenty słabości. Każdy jest tylko człowiekiem, więc zdarzy mi się w przerwie sezonu skusić na przykład na tiramisu. Jednocześnie jest mi dobrze z tym, jak funkcjonuję. Nie męczę się z tym. Niektórym zdarza się pytać: jak daję sobie z tym radę? Dla mnie to przyjemność! Część normalności i rutyny. Kto ma trochę chęci, ten wie, że wszystko można przygotować w zdrowy sposób i może to smakować nawet pięć razy lepiej.
– Wyjazd poza Polskę otwiera głowę?
– Zdecydowanie. Niektórzy lubią wstać rano, pójść do pracy, wrócić i tyle. Nie każdy chce wychodzić ze strefy komfortu. Jednocześnie poznawanie świata mocno pomaga w rozwoju. Fajnie jest zobaczyć coś innego, poznać nowe kultury. Jeśli tylko ktoś może, to powinien to robić jak najczęściej. Podróże kształcą. Nigdy w szkole nie uczyłem się angielskiego, jedynie niemieckiego. Mimo wszystko zdecydowałem się w przeszłości na transfer do QPR i choćby to wpłynęło na rozwój mojego języka. We Włoszech też chciałem rozumieć kolegów, więc szlifowałem umiejętności lingwistyczne. Jednocześnie kocham nasz kraj, jestem patriotą i zawsze chętnie korzystałem z chwili wolnego, by wrócić do przyjaciół i rodziny w Polsce.
– Skoro mówimy o Polsce, to temat reprezentacji wciąż jest dla ciebie aktualnym marzeniem czy to raczej zamknięty rozdział i nie wierzysz, że coś się jeszcze wydarzy?
– Kto nie marzy, ten niech nie gra w piłkę. Sport wymaga kreowania kolejnych celów. Pierwszym z nich jest jak najwyższe miejsce z Legią i zdobycie Pucharu Polski. To najważniejsze, bo tyczy się teraźniejszości. Szerzej patrzę na temat rozwoju, bo wciąż mam głód tego, by stawać się lepszym piłkarzem. Wśród tych długofalowych kwestii jest też zagranie kolejnego meczu z orzełkiem na piersi. Każdy zawodnik na to liczy.
– Co oznacza: być jak najwyżej z Legią?
– Najważniejsze będzie znalezienie się w czołowej trójce PKO Ekstraklasy. Dodatkowo bardzo chcę walczyć o krajowy puchar, który byłby fajnym wydarzeniem po poprzednim sezonie. Czasem żałuję, że nie udało nam się choćby wykorzystać rzutu karnego ze Śląskiem Wrocław, bo moglibyśmy mieć więcej ”oczek”. Patrzę w kierunku średniej dwóch punktów na mecz, bo to wynik, który w wielu ligach na świecie daje mistrzostwo kraju. Pole do poprawy jest w wielu kwestiach. Możemy strzelać więcej goli, stać też nas na lepszą postawę w defensywie. Od siebie także oczekuję lepszej gry i optymalniejszych statystyk. Skoro mamy drugie miejsce i może być lepiej, to trzeba korzystać z opcji rozwoju i korzystać ze swojego potencjału.
– Raków Częstochowa robi wrażenie? To rywal, który przeszedł jesienią na inny poziom i pewnie zmierza po mistrzostwo Polski?
– Skupiam się przede wszystkim na sobie i Legii. Wiadomo, że patrzy się na wyniki rywali po każdej kolejce, ale trzeba twardo stąpać po ziemi. Co nam da spoglądanie na innych? Nic. Tylko analiza własnej postawy i wytężona praca na treningach pozwoli nam się rozwijać. Resztę pokaże już tylko czas.
– Liczy się każde nadchodzące spotkanie. Trzeba chcieć wygrywać wszystkie mecze. Przykładem niech będzie Mariusz Pudzianowski i jego cytat: tanio skóry nie sprzedamy! Ważne, by podchodzić do przyszłości na maksimum i walczyć o wszelkie możliwe do zdobycia punkty.
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
Radomiak Radom