| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Zlatan Alomerović oraz jego Jagiellonia Białystok zajmują 13. miejsce w PKO Ekstraklasie. Z bramkarzem rozmawialiśmy o piłce, ale przede wszystkim o życiu. Tożsamości, koszmarze wojny i życiu losie migranta, który jedzie stłoczony w ciężarówce, ale też przedziera się przez pola i rzeki. – Mojego dziadka zabito i nigdy go nie odnaleziono. Tata żony został walczyć. Co w zamian otrzymali? Nagrobek na cmentarzu – opowiada Alomerović w mocnej rozmowie z TVPSPORT.PL.
Piotr Kamieniecki: – Kim jesteś? Jaką masz tożsamość?
Zlatan Alomerović: – Musimy to wszystko odpowiednio podzielić i rozdzielić. Nie ma już kraju, w którym się urodziłem. Według opowieści moich rodziców, w Jugosławii było zajebiście. Nikt nie chciał wyjeżdżać. Było morze, były góry, każdy miał zabezpieczone życie. Można było się uczyć, a potem od razu dostawało się pracę za odpowiednie pieniądze. A jednak musieliśmy uciekać.
Może zawsze będę obcokrajowcem? Poniekąd tak jestem traktowany w Niemczech, gdzie jednak spędziłem większość życia. Nie mogę też przecież powiedzieć, że jestem Serbem czy Jugosłowianinem. Jestem Niemcem? Nie jestem Niemcem? Paradoksem jest to, że chyba łącze w sobie osobowości ludzi z Bałkanów, jak i z kraju, który graniczy na zachodzie z Polską. Postrzegam to przez pryzmat pozytywów, bo mogę sobie wybierać najlepsze cechy, które poznaje w miejscach, w których jestem. W Polsce jest mi bardzo dobrze, to tutaj urodziła się moja córka.
– Jakie są te cechy? Kiedy rozmawiamy, widzę spokojnego faceta.
– Nie byłeś na naszym treningu!
– Czyli jednak trochę bałkańskiego charakteru jest…
– Jestem punktualny i dobrze zorganizowany. Warto w życiu przewidywać, bo potem łatwiej reagować. Tutaj prześwitują niemieckie cechy. Jednocześnie bardzo bałkańskie jest pójście do kawiarni, by po prostu porozmawiać sobie przez pięć godzin. Jest trochę tego luzu, ale nie do przesady. Gorąca krew też zresztą jest! Mam wrażenie, że jak pokłócimy się z żoną, która pochodzi z Bośni, to nasi sąsiedzi nie mają łatwych chwil. Niektórzy mogą stwierdzić na boisku, że jestem impulsywny, ale sądzę, że nikt nie może mi też zarzucić braku profesjonalizmu.
– Jak doszło do tego, że twoja rodzina uciekała z Bałkanów?
– Jestem Bośniakiem, ale mieszkałem na terenie Serbii. Cofnijmy się do czasów pierwszej wojny. Istotna jest pewna historia. Mój dziadek pojechał wówczas do Belgradu na wizytę u lekarza. To normalne, że stolica dysponowała najlepszą pomocą medyczną. Potem wracał do naszego miasta, Prijepolie, które jest oddalone o kilkanaście kilometrów od obecnej granicy z Czarnogórą.
Pociąg, którym jechał dziadek, miał moment, w którym przejeżdżał przez obecne terytorium Bośni. Serbskie wojska zatrzymały skład. Zabrały też z wagonów, bodajże, 21 Bośniaków (masakra w Strpci – red.). Na tym kończy się nasza wiedza, co stało się z dziadkiem. I tak jest do dziś, choć minęło już ponad 30 lat. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Mój tata, ciocia, wujek, a nawet ja, oddaliśmy DNA do specjalnej bazy. Do dziś odnajdywane są kości różnych ofiar z czasów wojny, więc wspomniane działa są jakąkolwiek szansą na poznanie losów mojego przodka.
Kilka lat później doszło do kolejnej wojny. Tym razem walczono o Kosowo. Szedł na nas kolejny front. Trzeba było wyciągnąć naukę z niedalekiej przeszłości. Czego można się było spodziewać? Tego, że ktoś będzie chciał wciągnąć do armii mojego tatę. Nie chcesz walczyć? A kogo to obchodzi? Ojciec podjął decyzję, że trzeba uciekać, a nie zostawiać ryzyko przypadkowi. Nie chcieliśmy być naiwni, że to wszystko dobrze się skończy. Celem była Ameryka, bo tam był już mój wujek, a w dodatku istniały programy wspierające uchodźców. Na końcu wylądowaliśmy w Niemczech. Minął rok, dwa, trzy. Zacząłem szkołę. Cztery, pięć, a marzenia o USA przestawały istnieć. Trzeba było zostać tam.
– Dziecko wiele pamięta z takiej podróży? Dla większości z nas, wspomnienia z czasów, gdy miało się siedem-osiem lat, są raczej ulotne.
– Pamiętam sporo, bo nie była to typowa sytuacja, lecz coś zupełnie innego. To nie było wyjście do szkoły i kopanie piłki na boisku. Zaczynało się od podróży tirem. Potem było przedzieranie się przez pole kukurydzy, które oddzielało dwa kraje. Płynęliśmy też małą łódką, która powinna zmieścić trzy-cztery osoby, a znajdowały się na niej znacznie większe grupy. Może nie było tak ekstremalnie, jak pokazuje się teraz w mediach w kontekście tych, którzy płyną do Grecji czy Włoch, ale nadal pozostawiło to wspomnienia. W pamięci mam też bus, w którym nie było okiem, a jechało nim ze czterdzieści osób. Małe dzieci płakały i krzyczały, natychmiast uspokajali je inni, bo bali się, ze ktoś usłyszy hałas i pojawi się policja.
– Przeżycia w przeszłości sprawiają, że teraźniejszość mocniej do ciebie przemawia? Niedawno w Polsce wiele mówiło się o migrantach. Teraz w Ukrainie trwa rosyjska agresja. To oddziałuje w połączeniu z przeszłością?
– Jedną stronę tworzy moja historia. Druga jest z perspektywy mojej żony. Ich tata wysłał rodzinę do Słowenii, gdzie mieszkała jego siostra. On sam został walczyć, a po pięciu dniach pojawiła się informacja, że zginął.
Rozmawiam czasem o tym z trenerami, którzy pytają mnie o zdanie. Pojawia się kwestia, czy trzeba walczyć. Szczerze? Uważam, że nie. Masz opcję uciekać? Uciekaj. Możesz walczyć, budzić swój patriotyzm, ale na koniec i tak nic od ciebie nie zależy. Dogadają się ci na górze? Będzie spokojnie. Jaki profit miała rodzina zmarłego ojca mojej żony? Nagrobek na cmentarzu.
Jego żona została sama z dziećmi. Musiała zarobić na utrzymanie rodziny. Wiem, że ludzie nie zawsze chcą słuchać takiej myśli, ale na koniec trzeba zadbać o swoich najbliższych.
– Wiele razy byłeś na Bałkanach już potem, jako dorosły?
– Kiedy dotarliśmy do Niemiec, dostaliśmy zakaz opuszczania swojego landu. Przez siedem-osiem lat nie mogliśmy wyjechać. Nie mówimy już nawet o wylocie do innego kraju. Złapanie w innym regionie byłoby olbrzymim problemem. Teraz praktycznie rok w rok pojawiam się na Bałkanach. Mam tam rodzinę: kuzynów, ciocie, ale też jedną babkę. Staramy się ich regularnie odwiedzać.
– Czujesz się tam dobrze, bo jesteś z rodziną czy odżywają wspomnienia, że jako dziecko musiałeś uciekać z Bałkanów.
– Zawsze pojawia się mały problem, gdy zbyt długo się jest w jednym miejscu. Lubię swoją rodzinę, ale dziesięć dni często wystarcza. Jest się głodnym tej miłości, chce się rozmawiać i atmosfera jest pozytywna, ale przychodzi moment, kiedy uczucia się uspokajają, za to pojawiają się męczące tematy. Czasami dobrze jest mieć do tego nieco dystansu. Zbyt wiele czasu może generować negatywne myśli, a te nie dają nic, jedynie hamują. Lubię rozwiązywać problemy, a nie dyskutować o nich z kilkunastu perspektyw.
– Wiele było konfliktów i niesnasek, choć teraz często jest tak, że gracze z Bałkanów są jednością w klubach, w których występują.
– Każdy naród ma swoje ofiary. Faktycznie, tak jest, że nigdy nie miałem problemów z przedstawicielami Bałkanów w żadnym klubie. Wynikało to z tego, że wspólnym celem było wygrywanie. Piłka nożna wygrywała z wszelką polityką, choć ci, którzy rządzą krajami czasami chcą, by było więcej tematów, które dzielą zwykłych ludzi.
– Mam wrażenie, że życie nieco odbijało się w twojej karierze piłkarskiej. W Borussii Dortmund widziałeś z bliska finał Ligi Mistrzów, byłeś trzecim bramkarzem. Trafiłeś do Kaierslautern i nie grałeś. Potem miałeś roczną przerwę i dopiero w Polsce trafiłeś na kluby, w których dostawałeś szanse.
– Stwórzmy przykład w postaci posiadania własnej firmy. Miałem bardzo dobrych nauczycieli, ale z czasem zdecydowałem się na samodzielność i swój pierwszy krok. Drogo za to zapłaciłem. Nie wyszło. Może byłem naiwny? Może miałem słabych doradców? Nie mogę niczego wykluczyć, bo wszystko jest płynne, ale i połączone. Byłem uznany za najlepszego bramkarza w trzeciej lidze, a po roku bez gry w Kaiserslautern stało się tak, że nikt nie chciał mnie pozyskać. Życie szybko się wówczas zmieniało.
Z jednej strony po Borussii trafiłem do kolejnego klubu z wielkimi tradycjami. Były nadzieje, a po dwunastu miesiącach nikt mnie nie chciał. Życie tak mnie prowadziło, że musiałem walczyć i uczyć się adaptować do różnych sytuacji. Ktoś mógł mówić, że trenowałem na Santiago Bernabeu, a po chwili kontrast był już bardzo mocny. Siedziałem obok wielkich piłkarzy, a nagle musiałem akceptować zupełnie inną sytuację w życiu. Tak to z piłkarzami jest, że trzeba walczyć o zaufanie trenera i go do siebie przekonywać. Czasem nie wyjdzie, ale nie można mieć też tylko pretensji do szkoleniowców, bo oni też regularnie walczą o posadę. Wybierają najlepsi, bo przy złych wynikach po prostu tracą pracę.
– Kiedy pojawił się pierwszy moment, w którym czułeś, że jesteś blisko wielkiej piłki. To było obcowanie z Ligą Mistrzów blisko ciebie?
– Dziś mogę powiedzieć wprost, że byłem bardzo daleko od załapania się do futbolu na najwyższym poziomie. Mogło mi pomóc tylko szczęście. Na nie musiały składać się kontuzje innych bramkarzy i moment, w którym klub nie mógłby nikogo innego pozyskać. Borussia jest takim klubem, który od lat sprowadza golkiperów, którzy byli już gotowymi produktami do stawania między słupkami. Mało było sytuacji, w których szansach dostawał adept z akademii.
Byłem zachłanny, by trenować z najlepszymi. To pozwalało mi wierzyć, że w przyszłości będę miał szansę na przeskok do innej drużyny. Jednocześnie nie wierzyłem, że zagram w Bundeslidze w BVB, o ile nie zdarzy się niespodzianka.
– Trafiając do Kaiserslautern z BVB wierzyłeś, że będzie tam łatwiej o grę?
– Każdy transfer niesie za sobą mocną porcję rozmów. Chciałem znać plany Kaiserslautern, a te były takie, że ściągano zawodnika do gry. Znów możemy wrócić do naiwności. Z czasem mocniej analizowałem sytuację i wyszło na to, że mowa o klubie, który stawia w bramce przede wszystkim na wychowanków. To golkiperzy przynosili Czerwonym Diabłom duże pieniądze z transferów. Jednocześnie wierzyłem w sobie i myślałem, że pewne założenia uda się zrealizować.
– Jesteś po latach zaskoczony, jak wielu piłkarzy związanych z Polską spotkałeś na swojej drodze? Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski, Borysiuk, Przybyłko, Piossek… Do tego dochodzą Robert Pich i Kosta Runjaic, którzy są teraz w Ekstraklasie. Zanim trafiłeś do naszej ligi, konsultowałeś się z kimś z tej grupy?
– Przede wszystkim z Łukaszem Piszczkiem, choć rozmawiałem też chyba z Kubą Błaszczykowskim. Często mieliśmy też okazję dyskutować z nim po spotkaniach z Wisłą Kraków. Mogłem też wielokrotnie rozmawiać z Antonio Colakiem, który grał w Lechii. To taki prawdziwy kolega, z którym do dziś mamy kontakt. To rzadkie, bo często jest tak, że zmieniasz środowisko I większość kontaktów się wygasza.
– Jak wyglądał rok twojej pauzy? Siedziałeś w domu? Trenowałaś indywidualnie?
– Sezon, w którym byłem w Kaiserslautern był dość szalony. Kosta Runjaic stracił pracę po trzech miesiącach. Dodatkowo prezes klubu zrezygnował. Pojawił się nowy zarząd i dyrektor sportowy. Minęło dwanaście miesięcy i chciałem normalnie rozpocząć przygotowania do nowego sezonu. Pytałem o przyszłość, widziałem, że nikt nie wiąże jej ze mną, ale słyszałem, że wcale tak nie jest. Miałem urlop, był czas na poszukiwanie innych opcji, ale czekałem na wznowienie treningów. 15 lipca usłyszałem jednak, że nie jestem potrzebny.
Pozycja bramkarza jest specyficzna. Większość klubów ma dwóch golkiperów i trzeciego młodego. Zazwyczaj jest tak, że wszyscy starają się rozwiązać temat gracza między słupkami na początku przygotowań. Końcówka okresu transferowego jest taka, że czeka się na spadającą gwiazdę na skrzydło czy do ataku, ale nikt już nie chce myśleć o bramkarzach. W Kaiserslautern zaproponowano mi rozwiązanie kontraktu, ale nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony. Ostatecznie dostałem zapewnienie, że będę mógł trenować z rezerwami Borussii, przemyślałem kilka spraw i zgodziłem się na wcześniejsze zakończenie umowy. Chciałem tego, bo gdyby ktoś szukał golkipera nawet po oknie transferowym, to byłbym gotowy, miał kartę zawodniczą na ręku i byłem gotowy na szybki ruch.
Normalnie trenowałem z drugim zespołem BVB. Paradoksalnie, to było najgłupsze co mogłem zrobić. Rzadko się zdarza, że kluby wiążą się z bramkarzami, którzy nie grają, ale już nikt nie chce golkiperów pozostających bez drużyny przez dziewięć miesięcy. Musiałem się tego nauczyć w twardy sposób na swoich błędach.
– Telefon ze strony Korony Kielce był zbawieniem czy jednak po drodze były jakieś inne opcje?
– Byłem na testach w Hansie Rostock pod koniec sezonu. Usłyszałem od trenera, że widzi mnie w drużynie i temat miał przejąć mój menedżer. Zaproponował żebym został na meczu, a potem poczekał na dalsze ruchy. Przegrali spotkanie, a ja dzień później ruszyłem w 6-godzinną podróż do Dortmundu. Wchodzę do domu, rozpakowuję się i w telefonie wyskoczyło powiadomienie, że Hansa zwolniła trenera. To było wręcz niemożliwe, ale sytuacja zmieniła się o 180 stopni.
Byłem potem w restauracji, w której często są agenci, piłkarze. Rozmawiałem z jednym z menedżerów, który powiedział mi, że Dieter Burdenski przejmuje klub w Polsce. Od słowa do słowa okazało się, że trenerem jest tam Gino Lettieri. Szukali bramkarza i nagle wyszło, że mam pojechać tam na testy. To niemożliwe, jak wiele rzeczy musiało się zgrać, bym trafił do Kielc.
– W twoim życiu nie brakuje kontrastów. Jesteś pechowcem czy szczęściarzem?
– Szczęściarzem, bo mogę robić w życiu to co kocham. Realizuję pasję. Mogłem być poziom niżej lub wyżej i możemy dyskutować czy to kwestia pecha, naiwności czy jeszcze innych kwestii. Nie chcę na pewno zrzucać żadnych win na innych ludzi, bo sami też kładziemy własne cegiełki.
– Najfajniejsze miejsce w Polsce, w którym byłeś, to…?
– Bardzo dobrze żyło mi się w Gdańsku.
– A jaka byłaby odpowiedź w temacie klubowym?
– Każdy ma swoje plusy i minusy. Nie zawsze bywa kolorowo mimo tego, że mówimy o Ekstraklasie. Posiadanie bursztynowego stadionu nie oznacza, że ma się idealne warunki do treningu. Z kolei w Białymstoku jest chłodno, mamy bazę, ale czasami przez warunki atmosferyczne jesteśmy zmuszeni ćwiczyć na sztucznej murawie. Pamiętajmy też, że Raków Częstochowa jest liderem rozgrywek, a mimo wszystko też ma swoje kłopoty infrastrukturalne.
W Ekstraklasie są duże pieniądze, a nie każdy ma idealne warunki do treningów. Rzadko ma się możliwość ćwiczyć tam, gdzie rozgrywa się mecze lub przynamniej w okolicy. Narciarze tak nie mają, bo jeśli chcą się porządnie przygotować do sezonu, to po prostu muszą być na stokach i w poważnych górach, gdzie śniegu nie brakuje.
Wracając do sedna, to z każdym swoim polskim klubem mam pozytywne przeżycia. Wraz z Koroną byliśmy niespodzianką i finiszowaliśmy w pierwszej ósemce rozgrywek. Z Lechią zdobyłem Puchar Polski, graliśmy też w finale i zajęliśmy trzecie miejsce w lidze. Jagiellonia też ma dużą historię. Mamy teraz nieco problemów, ale wciąż nie brakuje dobrych zawodników. Pozostaje to tylko odpowiednio poukładać.
– Kłopotem w Lechii nie było to, że czasami brakowało jasnego stwierdzenia, kto jest numerem jeden? Rywalizacja nie była aż za ostra?
– Początek był taki, że miałem naciskać na Dusana Kuciaka. Tak założył sobie zarząd, a także Stokowiec i jego sztab. Nie byłem drugi w hierarchii, bo grałem w zbyt wielu meczach. Jednocześnie nie byłem też pierwszym, bo… występowałem za rzadko. Powiedziałbym, że Dusan pełnił funkcję golkipera 1A, a ja byłem tym, którego można było określić wersją 1B. Czasami było trudno, ale nie chciałem się poddać.
Ostatnie pół roku w Lechii, to co pokazywałem na boisku, udowodniło mi, że zasługuję na coś więcej. Nie chciałem już tego akceptować i nadszedł moment zmiany otoczenia. Przez cały okres przygotowawczy trenowaliśmy i rozumieliśmy się z drużyną, a potem zostałem zmieniony bez żadnej przyczyny.
– Kwestie boiskowe nie decydowały?
– Patrząc na wspomniany okres, to nie jest możliwe, by tylko boisko decydowało. Pamiętam, że miałem serię trzech meczów na zero z tyłu. W czterech spotkaniach zrobiliśmy osiem punktów. Mieliśmy grać z Lechem i do piątkowego wieczoru wszystko wskazywało, że będę grał. Nagle wchodzi trener, zaprasza na rozmowę i mówi, że nie będzie mnie w bramce. Jaki był argument? ”Moja decyzja”. Oczywiście, że drużyna też o tym rozmawiała, ale sam do dziś nie wiem, z czego to wynika. Może to i lepiej, bo tylko bym się mocniej denerwował.
– Jagiellonia była potem najlepszą opcją?
– To drużyna, która miała wówczas nieco problemów, a trener Mamrot zadzwonił i był bardzo konkretny. Temat szybko został zrealizowany, kluby sprawnie się dogadały. Uważałem, że Jagiellonia ma dobry zespół, a dodatkowo podobało mi się zachowanie kibiców Jagiellonii na finale Pucharu Polski. Tak wychodziło, że miałem akurat widok z bramki na oprawy fanów obu drużyn. Sądzę, że mogłem coś otrzymać w Białymstoku, a przy tym dać coś od siebie.
– Oczekiwania w kwestii wyników Jagiellonii są jednak większe. To duże rozczarowanie?
– Nikt nie jest zadowolony. Wszyscy myśleliśmy, że stać nas na więcej, a boisko nas ostro weryfikowało. Brakowało nam dobrych wyników w spotkaniach, które były na styku. W końcu stało się tak, że odpadliśmy z Pucharu Polski. Czasami są takie fazy, że nie idzie. Dobrze, że nadeszła przerwa między rundami, bo daje to szansę spojrzenia na sytuację z dystansu.
– Woda ze szklanki przelała się po meczu z Legią? Wysoka przegrana sprawiła, że mówiło się nawet o pożegnaniu z trenerem. To był najtrudniejszy moment w rundzie jesiennej?
– Chyba pierwszy raz w życiu musiałem pięciokrotnie wyciągnąć piłkę z bramki. Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej tak było. Paradoksalnie to był otwarty mecz, w którym mieliśmy swoje szanse. To spotkanie pokazało nam jednak, że łatwiej nam się koncentrować na ofensywnie niż defensywie. Byliśmy zbyt otwarci, traciliśmy gole, a jednak wciąż graliśmy do przodu. To była zasłużona porażka, może ciut za wysoka, ale wciąż zasłużona. Czy to był kluczowy moment? Nie wiem. Już wcześniej notowaliśmy gorsze serie, choć to spotkanie na pewno nie pomogło w złapaniu pewności siebie.
– Przerwa między rundami była czasem na złapanie pozytywnej energii?
– Oglądałem ostatnio serial o Arsenalu. Była tam sytuacja, w której przegrali pięć meczów z rzędów. Wokół Mikela Artety było już gorąco. Teraz to liderzy Premier League. Nie sądzę, że wielu kibiców wierzyło, że ich drużyna tak sobie będzie obecnie radziła. To pokazuje, że sytuacja potrafi się szybko odmieniać.
Okres przygotowawczy pozwala dostrzec u zawodników głód piłki, chęć ładnej gry. Start rozgrywek sprawia, że mowa o nieco innym sporcie, który wiąże się chociażby z presją. Każdy mecz nabiera olbrzymiego znaczenia. Staramy się jak najlepiej przygotować do wiosny, ale istotne jest, by mentalność na spotkania ligowe była jak najmocniejsza. Nie zawsze ma się wpływ na wszystko, ale trzeba starać się, by kontrolowało się na boisku jak najwięcej kwestii. To nie jest czas na marzenia. Jesteśmy na trzynastym miejscu w Ekstraklasie, a teraz pozostanie nam udowodnić, że to nie jest lokata dla nas. Kluczowym celem jest teraz wygrana w meczu z Piastem, a potem trzeba iść od spotkania do spotkania.
– Nie ma sensu wybiegać w przyszłość?
– Lubię wybiegać w przyszłość, ale to można robić w momencie, w którym ma się nad wszystkim kontrolę. Na boisku tak nie jest, bo mowa o 25-30 zawodnikach, trenerach, a także przeciwnikach. Nie da się wszystkiego przewidzieć. Jagiellonia ma niezły potencjał i sądzę, że każdy może to dostrzec. Jednocześnie nie jest to czas na żadne deklaracje, bo wszystko trzeba poprzeć pracą.
– Boisko przyniesie wiosną najwięcej odpowiedzi, ale zastanawiasz się czasem, jak widzisz dalsze miesiące? Może też dalsze plany na karierę?
– Dobrze czuje się w Polsce. Mam 1,5 roku kontraktu z Jagiellonią i na razie chcę po prostu rozegrać dobrą rundę wiosenną. Życie ma to do siebie, że potrafi przynosić zaskakujące scenariusze. Po takiej rundzie ktoś mógłby pomyśleć, że nikt nie będzie miał opcji transferu. Nagle okazało się, że odeszło od nas dwóch zawodników. Piłka zależy od mnóstwa czynników, które akurat się ze sobą zgrają. Jestem szczęśliwy z rodziną w Białymstoku. Mogę tu zostać, ale nie mogę też wykluczyć, że nagle pojawi się opcja wyjechania do innego kraju.
– Otwórzmy na koniec głowę: jest kraj, w którym widzisz się po karierze?
– Tak, mam pewne marzenie. Chciałbym mieszkać w Dubaju, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Nie znam opinii Polaków, choć w Niemczech o tym kraju zdarza się mówić negatywnie. Byłem tam już jednak osiem razy i… jest tam swego rodzaju energia. Lubię słońce, ale nie ma też tam narzekania. Ludzie skupiają się na sobie i na rozwoju. Kiedy nie pracujesz w Dubaju, to nie ma tam dla ciebie miejsca. To prosty system, bo nikt nie potrzebuje tam osób, które się obijają. To nie jest kraj charytatywny, za to jest bardzo międzynarodowo. Nie brakuje osób z Bałkanów, Niemiec, Anglii, USA i innych krajów.
Wychowałem się w Niemczech z Turkami, przedstawicielami Bałkanów, Hindusami, Grekami… Zawsze podobało mi się poznawanie innych kultur. Miło było odwiedzać ich domy, zwyczaje, a nawet rodzaj przywitania w domu. Takie coś pozwala się uczyć, zyskiwać i otwierać głowę. Wszędzie można żyć. W Dubaju też.
Następne
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
Radomiak Radom
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.