{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Tomasz Świątek o Australian Open: mam nadzieję, że ambicja Igi została lekko podrażniona
Filip Kołodziejski /
Iga Świątek zakończyła tegoroczne Australian Open na czwartej rundzie. Dla wielu to wypadek przy pracy. Polka spędzi teraz kilka dni w kraju, a następnie wróci na korty. – Mam nadzieję, że jej ambicja została lekko podrażniona i zobaczymy tego efekty za kilka tygodni – mówił nam Tomasz Świątek, tata zawodniczki.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jest przeciwna powrotowi Rosjan. "Będę nienawidzona do końca życia"
Światowa "jedynka" wróciła do rodzinnego domu w Raszynie. "Zaakceptować, dostosować się, iść dalej... Ja już w domu, wracam do pracy" – napisała na Twitterze. Po zmaganiach w Australii przyda jej się kilka dni wolnego. – Musimy zrozumieć, że dopóki Iga będzie zdrowa, dopóty rywalki muszą się mieć na baczności. Cały czas pozostaje główną kandydatką do zdobywania najważniejszych trofeów. W kobiecym tenisie nastąpiła zmiana warty. Świątek zmotywowała pozostałe zawodniczki do wzmożonego wysiłku i jeszcze cięższej pracy – komplementuje tenisistkę jej pierwszy trener Artur Szostaczko.
Świątek na początku roku zdominowała wszelkie plebiscyty na najlepszego sportowca w kraju. Przez służbowe obowiązki nie pojawiała się na galach, ale nagrody odbierał za nią tata.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Iga zdominowała wszystkie sportowe plebiscyty w kraju, ale to pan odbiera za nią nagrody. Macie jeszcze miejsce w domu, by je trzymać?
Tomasz Świątek, ojciec Igi, olimpijczyk z Seulu: – To przyjemny obowiązek. Nadal do tego nie przywykłem. Bardzo się cieszę, że Iga jest doceniana. Zasłużyła ciężką pracą. Mnie pozostaje powiedzieć za nią kilka zdań i podsumować sukcesy.
– Statuetki robią jeszcze na niej wrażenie czy skupia się wyłącznie na sporcie?
– Cieszy się z wygranych, ale nie przeżywa tego w specjalny sposób. Przyjmuje wyróżnienia z uśmiechem na twarzy. To dla niej ukoronowanie pracy. Fajnie, że jest doceniana za to, co osiągnęła.
– Tegoroczne zmagania w Australian Open zakończyła na czwartej rundzie. Był pan jedną z pierwszych osób, które się z nią kontaktowały?
– Zdziwię was, ale nie. To był środek nocy. Napisałem do niej wiadomość chwilę po zakończeniu meczu, ale widziałem, że jej nie odczytała. Nie naciskałem. Wtedy dominują przeżycia wewnętrzne. Nie jest to najlepszy moment, by roztrząsać wszystko na gorąco. Najpierw Iga musi "uporządkować" samą siebie. Chwilę po spotkaniu pojawiają się refleksje. Podejrzewam, że pierwszymi osobami, z którymi rozmawiała byli trener Tomasz Wiktorowski oraz Daria Abramowicz. Poza tym nie stała się żadna tragedia. Kilka lat temu bralibyśmy taki wynik Polki w ciemno. Nie byłoby dyskusji. Media i dziennikarze bardzo podnoszą poprzeczkę. Balonik jest mocno nadmuchany. Wynik Magdy Linette w półfinale jest odbierany jako sukces, a wpadka Igi jako porażka. Rozpędziliśmy się. Każdy by chciał, żeby Świątek wygrywała regularnie wszystko, ale żartobliwie mówiąc, mogłoby to być nudne.
– Pan przez lata był profesjonalnym sportowcem. Były wzloty i upadki. Porażki trzeba przepracować tylko z samym sobą, w środku?
– Fakt, że czegoś się nie wygrywa, nie jest końcem świata. Odpadnięcie w czwartej rundzie w Australii nie jest wielką porażką. Oczywiście, można do tego podchodzić również tak, jak to miał w zwyczaju Łukasz Kubot, który mówił: "Na każdym turnieju Wielkiego Szlema jest 127 przegranych, a tylko jeden zwycięzca". Trzeba jednak pamiętać, że gdy w innych dyscyplinach Polak zdobywa trzecie miejsce, wszyscy się cieszą. Wyniki w tenisie należy dobrze ubierać w słowa i odpowiednio zakomunikować.
– Dla Igi to lekcja pokory?
– To chwila na refleksję dla zawodniczki i trenerów. To również nauka. Każda porażka jest dobrą lekcją. I ta w pierwszej rundzie, i ta w finale. Potem jest czas na wyciąganie wniosków. Dąży się do tego, by poprawić wynik w kolejnym starcie, w kolejnym roku rywalizacji.
– Tata nadal widzi na korcie "małą Igę", z którą spędzał czas w dzieciństwie?
– Trudno, żeby było inaczej. To moja córka, z której jestem bardzo dumny. Żartuję sobie, że dzięki niej to teraz ja chodzę po czerwonych dywanach, a ona biega po kortach. Uczciwie mówiąc, w obecnych czasach mamy mało pozytywnych bodźców i ludzi, których możemy podziwiać. Cieszę się, że Iga jest wśród nich.
– Reszta polskich tenisistek i tenisistów rozkręciła się na dobre również dzięki świetnej grze Igi?
– Myślę, że tak. I bardzo dobrze! Wiem, że w kilku klubach tenisowych przybyło dzieci, które zaczęły trenować ten sport. To świetny prognostyk. Do tego dążymy. Córka jest ambasadorką tenisa w Polsce. Będąc numerem "1" zrozumiała, że powinna zabierać głos w wielu kwestiach. Dobrym przykładem było poruszenie tematu wojny w Ukrainie. Otwarcie mówiła o nieszczęściu, które spotkało naszych sąsiadów. Taka rola liderki. Komunikuje, co według niej jest dobre, co złe.
– W Australii najlepsza rakieta świata mówiła wprost o presji i oczekiwaniach. W trakcie turnieju padło m.in. takie zdanie: "Może byłoby trochę łatwiej, gdyby było mniej osób oceniających". Jak pan na to zareagował?
– Kiedyś w rozmowach Iga żartowała, że po zakończeniu kariery chciałaby studiować psychologię. Jest coś w tej nauce, co ją fascynuję i jej się podoba.
– Jak mogą wyglądać kolejne miesiące w jej wykonaniu?
– Nie będę wróżył z fusów. Mam nadzieję, że jej ambicja została lekko podrażniona i zobaczymy tego efekty za kilka tygodni. Normalnie trenuje i pracuje. Wie, po co to robi i do czego dąży. Na pewno się nie podda.