| Piłka ręczna / Reprezentacja mężczyzn
Minęło już kilka dni od zakończenia polsko-szwedzkich mistrzostw świata w piłce ręcznej. Turnieju szybko zapomnianego, bo po pierwsze sporo osób w ogóle nie wiedziało, że się u nas odbywa, po drugie reprezentanci nie dali powodu, by chętnie wracać doń myślą. Zostaliśmy z poczuciem, że można było lepiej, albo i dużo lepiej zapracować na odbudowanie pozycji piłki ręcznej w Polsce. Szansa ta nie została wykorzystana, wielka szkoda. Czekamy na odpowiedź zarządu Związku Piłki Ręcznej w Polsce na ważne dziś pytanie: czy biało-czerwoni potrzebują nowego selekcjonera?
Osiem lat sukcesów na mundialach, zakończone brązowym medalem w Katarze wydaje się złotym okresem polskiego szczypiorniaka. Tak naprawdę da się to jeszcze przedłużyć do niemal dekady, bo awansowaliśmy przecież do półfinału igrzysk olimpijskich Rio 2016. I od tamtego czasu, następne osiem lat czekamy, by piłka ręczna w wydaniu reprezentacyjnym się odbudowała. Liga sobie radzi, bo ma dwie wielkie firmy w postaci Industrii Kielce i Orlenu Wisły Płock, dobrą robotę wykonuje się w wielu klubach i miastach, ale popularność dyscyplinie i koło zamachowe rozwoju może dać tylko reprezentacja.
Od czterech lat prowadzi ją Patryk Rombel. Przejmował zespół w zapaści, ogrywali nas już nawet nie "drugoligowcy", ale i "trzecioligowcy" i trzeba było jakoś temu zaradzić. Ten okres, czyli wydobycia reprezentacji ze sportowej otchłani na pewno trzeba Romblowi zapisać na plus i nie zastanawiać się, czy inny trener nie osiągnąłby przynajmniej tego samego. Zrobił to trener bardzo młody i z niewielkim doświadczeniem, który jako zawodnik nie miał okazji grać na najwyższym poziomie. Należy podkreślić jednak, że współtworzył sukcesy MMTS Kwidzyn, będąc następnie najmłodszym trenerem w PGNiG Superlidze. Spróbował Ligi Mistrzów w Motorze Zaporoże, do współpracy w sztabie reprezentacji zaprosił go wybitny trener, Talant Dujszebajew. Rombel zyskał sympatię w ZPRP, dobrze odnalazł się w związkowym świecie, dużo pracował u podstaw. Po kadrze B przyszła nominacja na pierwszego selekcjonera. Był luty 2019 roku.
Już pierwsze deklaracje młodziutkiego selekcjonera sprawiły, że u niektórych w środowisku pojawiały się szeptane ukradkiem wątpliwości, czy aby koniecznie jedyną formą odbudowy jest postawienie na system hiszpański. Że bycie kopistą dość odległego mentalnie systemu, nawet przy możliwości wsparcia i bardzo częstych konsultacji z Dujszebajewem (który Rombla ceni i w sposób oficjalny i nieoficjalny zawsze bardzo broni) niekoniecznie jest najlepszym z pomysłów. ZPRP jednak przyklasnęło temu, bo relacje z hiszpańską federacją były i są znakomite. Rombel niczym średniowieczni mnisi do przepisywania ksiąg, rzucił się do wdrażania nowej handballowej szkoły. Od seniorskiej po najmłodsze reprezentacje. Iście benedyktyńska praca, którą trzeba docenić.
Cztery lata potem, po przegranym mundialu, tu właśnie pojawia się wątpliwość. To w takim razie czy warto w ogóle rozważać zmianę selekcjonera, skoro cały system jest oparty o przekonanie Rombla do tej, jedynej i słusznej drogi? Czy teraz ZPRP ma zatrudnić kogoś, kogo myślenie jest inne i tym samym – być może – zaczynać od nowa? Czy trzeba czekać, nie wiadomo ile lat, godząc się z porażkami, o czym selekcjoner mówi otwarcie?
Nie ma jednej, dobrej odpowiedzi. Faktem jest, że Rombel miał od początku pracy coś, co wydawało mu się naturalne, a jest całkowicie błędnym założeniem. Cieszył się bowiem ochroną i sądząc po bardzo nerwowych reakcjach, oczekiwałby, że będzie dalej pod nią niczym żółwie z Galapagos. Tymczasem media, nie w wyniku zmowy, a zwykłej sympatii do selekcjonera i trzymania kciuków za powodzenie jego misji, przez te wszystkie lata bardzo łagodnie przyjmowały kolejne porażki z mocnymi rywalami. Uzbierało się ich aż 23 na 25 spotkań. Cały czas bowiem powtarzaliśmy sobie i kibicom, że "to jest etap potrzebny, byśmy wygrywali w 2023 roku". Przekonywał nas do tego sam Rombel. Efektem to, że nawet gdy w jednym z licznych towarzyskich meczów z Hiszpanami selekcjoner zamiast dowieźć do końca zwycięstwo zaczął (zgodnie z filozofią przejętą od trenera Dujszebajewa) zmieniać w 45 minucie na młodych i nieopierzonych zawodników, więc przewaga uciekła, nie skrytykowaliśmy go. Był żal, że nie udało się chociaż raz ograć tak wielkiego zespołu, co miałoby znaczenie psychologiczne i pomogłoby odbudować wiarę kibiców, ale Rombel przekonywał, że ma być tak, jak on chce i koniec. W porządku, w końcu wszystko miało mieć swój cel w styczniu tego roku.
Po czterech latach przyszła weryfikacja. Wiadomo, że tego czasu nie zmarnowaliśmy, bo zespół z dołów doszedł do poziomu przyzwoitości, ale mundial we własnej hali to przywilej. To zaszczyt i szansa, jakiej nie miała nawet wielka reprezentacja Bogdana Wenty, choć ów prosił o nią wielokrotnie podkreślając, że to da nam szansę walki o złoto. Kiedy w końcu przyszło Euro 2016, drużyna Michaela Bieglera nie była już w stanie powtórzyć sukcesu osiągniętego na mundialu rok wcześniej i skończyło się na klęsce z Chorwatami. Mundial w Polsce i Szwecji został nam przyznany po wielu dyplomatycznych zabiegach byłego prezesa ZPRP Andrzeja Kraśnickiego i to właśnie Kraśnicki, głowa olimpijskiej rodziny w Polsce, najmocniej uwierzył w bardzo mało doświadczonego selekcjonera z Polski. Ten turniej był punktem odniesienia, światełkiem w tunelu. Sportowo, jak się okazało, było to światełko nadjeżdżającego, słoweńskiego pociągu.
Rombel dostał więc bardzo, bardzo wiele od losu. Jest tego świadom, bo w serialu dokumentalnym "Monolit" przekonywał zawodników, by uwierzyli, że wszystko jest możliwe, bo… skoro on jest selekcjonerem, to nie ma rzeczy niemożliwych. Dziwna to nieco retoryka, nie sama praca z kadrą powinna być sukcesem, a jej wynik sportowy. Liczy się bowiem tylko on. Owszem, cele długofalowe są istotne, ale nie ma świecie trenera reprezentacji, który będzie przegrywał teraźniejszość i nie poniesie za to konsekwencji.
Rombel powtórzył Bieglera, ale niestety nie w medalu mistrzostw świata, a w kategorii "klęska we własnej hali". Mecz ze Słowenią był torturą. Obserwowanie bezradnego zespołu i selekcjonera, który nie jest w stanie nijak wpłynąć na mecz było przygnębiające. To na to Rombel przygotowywał siebie i zespół cztery długie lata? Atmosfera przed meczem była wspaniała. Media czekały na realizację planu, jakim według ZPRP, samego selekcjonera i zawodników był ćwierćfinał Mundialu. Nikt im tego nie narzucał. Tymczasem okazało się, że Uros Zorman, były wybitny zawodnik oraz asystent Dujszebajewa w Kielcach nie pomylił się, mówiąc w wywiadzie na stronie słoweńskiego związku piłki ręcznej, że "Polacy nie wytrzymają presji własnej hali". W tym samym źródle można przeczytać, że Zorman przejął w ogóle reprezentację, bo zarząd federacji uznał, że ktoś grający na tym poziomie i dla wybitnych trenerów, wzmocniony kilkoma innymi zawodnikami ze znaczonej sukcesami przeszłości, da drużynie impuls. Że przekaże własne, a nie zasłyszane doświadczenie.
Słoweńcy zmietli nasz zespół z boiska, ale w turnieju przecież nie odegrali znaczącej roli, co klęskę tylko uwypukla.
Co się wtedy stało, 14 stycznia w Katowicach? Nie wiadomo. Na pewno nie jest tak, że nic się nie stało, bo zszokowani kibice, którzy stworzyli kapitalną atmosferę i dopiero w końcowych minutach część z nich nie wytrzymała, cały czas wracają do tamtych godzin. Do dziś bowiem Patryk Rombel tego meczu nie umie nam wszystkim wytłumaczyć. Ma za to pretensje do naszego reportera, że po laniu od rywala, który musiał być do pokonania, by zrealizować cel, dostał pytanie czy wierzy dalej w to, że osiągnie sukces z reprezentacją. Czy myśli o odejściu. Żalił się nawet na to w wywiadzie udzielonym "Przeglądowi Sportowemu" po mistrzostwach. Panie trenerze, czy Pan jeszcze nie zrozumiał czym jest presja roli selekcjonera reprezentacji narodowej? Nikt nie ma nic przeciwko panu osobiście, ale jeśli trener przegrywa, to musi się mierzyć z tym, co przychodzi wraz z porażką. Słoweńska nie była po prostu kolejnym przegranym spotkaniem.
Co gorsza, choć jasne było, że drużyna nie wytrzymała mentalnie, Rombel wybrał dziwną co najmniej taktykę. Zrzucił wszystko na zawodników. Nagle, po klęsce, okazało się, że nie mamy takich, którzy gwarantowaliby ćwierćfinał! To ma być ten monolit, o którym tyle mówił? Przyznam, że to szokujące odwrócenie narracji, bo jeśli tak jest w istocie, że nie mamy kim osiągać sukcesów mimo dość zaawansowanego wieku (średnia zespołu jak wyliczył Wojciech Osiński to 28 lat) to trzeba było otwarcie to powiedzieć przed turniejem, może wymyślić filozofię a la Adam Małysz – liczy się tylko następny mecz, nic więcej. Talant Dujszebajew w "PS" broniąc Rombla zrzucał winę na polskie media. Tylko, że to strzał kulą w płot. Nie one wymyśliły ćwierćfinał jako cel, nie one zrzucały winę za to, co stało się w Spodku na zespół.
Porażka sportowa to także porażka wizerunkowa, finansowa dla związku, stracona szansa na ponowne przyciągnięcie milionów przed telewizory i do zainteresowania piłką ręczną, a potencjał w Polsce jest ogromny. Wierzę, że nas zespół stać także na dużo więcej, niż pokazał. Nie mamy czasu, by pięć lat czekać, aż coś się zmieni na lepsze. A może mamy, zdaniem ZPRP? Mimo wszystkich błędów Rombla, jak na przykład zła selekcja bramkarzy, co udowodniło wejście Mateusza Korneckiego z Hiszpanią oraz przede wszystkim Czarnogórą, na pewno zebrał bezcenne doświadczenie. Być może te mistrzostwa skłonią go do porzucenia przekonania, że schemat jest wszystkim. W sporcie na tym poziomie nie liczy się tylko jak jesteś przygotowany i że zawodnicy dostali wszelkie informacje (a nawet wydaje się, że mogło być ich nieraz za dużo). Musisz umieć reagować, prowadzić zespół płynnie, a nie w excelowym stylu. A po końcowej syrenie istotne jest tylko to, jaki wynik osiągasz. I dlatego trzeba być odważnym, porywać się na decyzje nieszablonowe. Ludzie nie chcą słuchać o tym, w jakim elemencie poprawiliśmy się o ile procent. Ludzie chcą zwycięstw polskiej reprezentacji. Tylko i aż tyle.
Przyjmijmy, że szukamy argumentów za tym, by Patryk Rombel został na stanowisku. Niedługo czeka go rozmowa na temat przyszłości z Henrykiem Szczepańskim, prezesem ZPRP. W związku ścierają się dwa przeciwstawne na kwestię zmiany opiekuna kadry poglądy. Niewątpliwie, co podkreślam raz jeszcze, Rombel wykonał podstawowe zadania wyjścia z głębokiego kryzysu. Nie dał jednak najważniejszego impulsu, nie przełamał barier. Mundial w Polsce był słabszy od tego dwa lata temu i żadne tłumaczenia o pechowym wylosowaniu Słowenii nie mogą być traktowane poważnie. I to jest mocny argument przeciwko, bowiem Rombel pokazuje siebie światu jako selekcjonera bez wad. Inaczej trudno wytłumaczyć dlaczego od klęski ze Słowenią raz za razem podkreśla jak świetnie wszystko zrobił, jak przygotował, jak nakreślił. Tylko zawodnicy nie umieli tego wykonać, bo są słabsi od innych. Znam ten typ narracji z piłki nożnej i nigdy, ale to przenigdy, nie przyniósł nic dobrego.