Telefon mi brzdęka bez przerwy, ciągle gratulacje. A ja nie mam ze skokami już nic wspólnego, w Kanadzie je zabito – mówi z żalem Tadeusz Bafia, wychowawca talentu Alexandrii Loutitt. Juniorka z Kanady zdobyła złoto na dużej skoczni w Planicy. – Miałem plan, żebyśmy trenowali w Polsce. Ale dobrze się stało, że wybrano Słowenię.
Korespondencja z Planicy
Jest przeurocza, pewna siebie i ma wybitnie uwarunkowane ciało do skoków narciarskich. A na dodatek to wciąż juniorka. Alexandria Loutitt w środę na dużej skoczni w Planicy pokonała wszystkie rywalki i została mistrzynią świata seniorek. Wcześniej tej zimy sięgnęła po tytuł w swojej kategorii wiekowej, co ciekawe – w Whistler we własnej ojczyźnie. W historii skoków takie osiągnięcie udało się dotąd wyłącznie Tommy’emu Ingebrigtsenowi. Też w Kanadzie, tyle że w Thunder Bay.
Skocznie, gdzie w MŚ debiutował w 1995 roku Adam Małysz, są dziś w ruinie. Pierwszy trener Alexandrii i wszystkich innych obecnych skoczków z Kanady Tadeusz Bafia mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL, że w ruinie są nie tylko skocznie, ale i całe skoki ogółem. On sam z nimi nic wspólnego mieć już nie chce, choć przez lata poświęcił tej dyscyplinie życie. Ale występy dawnych podopiecznych ogląda. Bo jak inaczej?
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVPSPORT.PL: – Jeżeli mogę dodzwonić się dopiero za trzecim razem, to znaczy, że u pana w telefonie już trwa gorąca linia?
– Jak panu smakuje ten sukces?
– Wybitnie. To genialna dziewczyna. To jest dla mnie szok, jak łatwo jej to przyszło. Ciężko uwierzyć, ona ma taką energię i swobodę w tym sezonie, taką pewność siebie, że z drugiej strony w ogóle nie powinno mnie to dziwić. A dziwi, że pod presją skoczyła w finale tak pięknie. Zaraz to sobie na spokojnie obejrzę. Na normalnej skoczni jej trochę nie wyszło, ale teraz wszystko sobie powetowała. Brakuje słów, naprawdę.
– I to jako juniorka…
– A czemu nie?
– No, wie pan, jakoś do tej pory niewielu w historii udawało się wygrywać i w juniorach, i w seniorach.
– Ma dobre warunki fizyczne, jest szatańsko skuteczna i nie przygniata jej duże wyzwanie. To jej wielka siła. Wiek nie ma znaczenia. Dojrzała już w głowie, trenowała nad techniką, oddała idealne skoki z progu i znakomicie leciała, więc ma tytuł. Trochę brakuje jej telemarku, ale ma przed sobą jeszcze tyle lat, że i tego się nauczy. Oby.
– Jak czuje się pan jako ojciec chrzestny jej kariery?
– Jest mi miło, ale to nie mój sukces, tylko tych, którzy ją teraz trenują. Janko Zwitter się nimi zajmuje, to współtwórca japońskiego sztabu dla Sary Takanashi. Przejął je w 2021 roku. Dzisiaj może świętować. Moja rola była dużo wcześniej. Ona i Abigail Strate wykonały wielki przeskok jakościowy, czego dowodem był medal w mikstach w Pekinie. Gdyby one zostały w Kanadzie, nie miałyby żadnej przyszłości. Skocznie tutaj nie istnieją, są w ruinie. Oprócz skoczni w Whistler, które włączają od wielkiego dzwonu, to ten sport tutaj nie egzystuje. A my jesteśmy z Calgary, gdzie obiekty nam zamknięto w 2015 roku. Mam nadzieję, że te wyniki pomogą w cudzie? Może ktoś się opamięta i pomoże otworzyć na nowo skocznie w Calgary? Albo chociaż przejmie je związek?
– Po Pekinie nic się nie zmieniło?
– Z tego, co słyszę, to nic. Dostały stypendium, wynosi 1300 dolarów na miesiąc, ale poza tym nie ma nic. Dalej trzy największe organizacje sportowe traktują skoki jak sport niskiej kategorii. Jakby nic się w Chinach nie wydarzyło. Ile to jest dla tych sponsorów 1300 dolarów na osobę? To jakiś żart. Nie dziwię się więc, że Matthew Soukup przerwał karierę.
– Jak namówił pan Loutitt na skoki? Sama przyszła, bo chciała latać?
– A skąd. Przez 30 lat istnienia mojego klubu zgłosiło się tylko dwoje zawodników, którzy chcieli sami z siebie to robić. Cała reszta to osoby niejako z przypadku, które zabieraliśmy na obozy sportowe latem – takie, gdzie rodzice wysyłają dzieciaki po to, żeby po prostu poruszały się na świeżym powietrzu. To był program ogólnorozwojowy Ski Hoppers. Pokazywaliśmy im różne sporty, podskakiwaliśmy zimą na nartach i zjeżdżaliśmy. I trochę podstępem proponowaliśmy przy okazji skoki, pokazując, jakie to ekscytujące. Alexandrii się spodobało, złapała bakcyla, a ja wiedziałem, jaki ma potencjał fizyczny, aby uprawiać ten sport. I została.
– Od kiedy wysłaliście je do Europy?
– Myśmy zaczęli jeździć w 2017 roku raz po raz, było w sumie sześć dziewczyn. Pracowałem do 2019. Chcieliśmy w końcu zrobić dla nich bazę na stałe – w Słowenii, gdzie ostatecznie wylądowały albo w Polsce, bo taki był pierwotny plan. Ale uznałem, że pojadę do Kranju po namowie jednego z trenerów. Zrozumieliśmy, że to jest lepszy rynek i jeśli mamy iść w górę, to tutaj będą dla nich lepsze rywalki, od których można się wiele więcej nauczyć. Do kogo równać i skąd czerpać. Te skocznie w Planicy to od tamtej pory w zasadzie ich dom. Alexandria zdobyła złoto na domowym obiekcie, bo tutaj spędza cały rok poza zawodami. To też symboliczne.
– A co pan dziś porabia?
– Skokowo? Nie mam nic wspólnego ze sportem. Nie mam już do tego sił tutaj w Kanadzie. Oglądam oczywiście moich podopiecznych, kiedy startują. Bo jak miałbym tego nie robić?
Następne