| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mike Cestor to środkowy obrońca Radomiaka Radom, który trafił do klubu w zimowym okienku transferowym. Z marszu stał się opoką drużyny prowadzonej przez Mariusza Lewandowskiego. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o swoim kongijskim pochodzeniu, latach młodzieńczych we Francji, trzykrotnym zdobyciu mistrzostwa Rumunii oraz ciężkiej kontuzji. Zdradził, jak wyglądało jego rozstanie z CFR Cluj i przyznał, że w jego głowie przewijały się myśli o zakończeniu piłkarskiej kariery.
Maciej Ławrynowicz, TVPSPORT.PL: – Urodziłeś się w Paryżu, ale reprezentowałeś Demokratyczną Republikę Konga. Jesteś mocno związany ze swoją ojczyzną?
Mike Cestor, obrońca Radomiaka Radom: – Moi rodzice są z Kongo. Tam się urodzili i dorastali. Później przenieśli się do Francji i dlatego ja się tam urodziłem i tam spędziłem większość życia. W Kongo byłem dwa razy w życiu. Ostatni raz w zeszłe wakacje, gdy spotkałem się z rodziną. Przez siedem lat grałem w młodzieżowych reprezentacjach Konga, ale zawsze zgrupowania były poza krajem. Zazwyczaj w Europie, w Belgii czy Francji.
– Zaskoczyło cię, jak wygląda tam życie?
– Prawie każdy zdaje sobie sprawę, że życie w Afryce jest trudne. Z roku na rok jest jednak coraz lepiej.
– Doświadczenie całkowicie innej rzeczywistości pozwala jeszcze bardziej docenić warunki, w jakich żyją Europejczycy?
– Zdecydowanie. Gdy jedziesz tam i widzisz, w jakich warunkach żyją ludzie, to uświadamiasz sobie, że życie dało ci wiele dobrego.
– A jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną?
– Mam starszego brata. On jest o cztery lata starszy ode mnie. Zaczął grać w piłkę. Mój tata chodził na jego treningi. Sam zresztą był piłkarzem w przeszłości. Z tego powodu w pewnym momencie zaprowadził mnie na trening. Miałem wtedy sześć lat. Do 14-15 roku życia grałem we Francji. Potem przeprowadziłem się na rok do Włoch. Tam grałem w SC Pisa. Występowałem w Primaverze. Klub jednak zbankrutował i wtedy trafiłem do Anglii.
– Miałeś 16 lat, samotność nie doskwierała?
– Momentami było trudno. Warunki były jednak dobre, klub bardzo o mnie dbał. Przez rok trzy razy odwiedzili mnie rodzice. Dwa razy przyjechał też brat.
– Czyli płaczu w poduszkę nie było?
– Nie, nie. Pewnie też dlatego, że było nas tam trzech z Francji. Rozumieliśmy się bardzo dobrze i oczywiście w grupie było nam zdecydowanie łatwiej.
– Przeprowadzka do Anglii i zderzenie się z bardziej fizyczną piłką było dla ciebie zaskoczeniem?
– Nie do końca. We Włoszech też było dużo fizycznej piłki, więc byłem przyzwyczajony. Jak przylatywałem do Włoch, byłem mikry. Moje ciało było słabe. Tamten rok jednak wiele zmienił. Zmężniałem, stałem się twardy i fizyczna gra w Anglii nie była już dla mnie problemem. Na początku też występowałem tam w drużynach juniorskich. Później gdy przeszedłem już na zawodowe granie, było ciężej. Wszyscy byli szybsi, silniejsi.
– Włosi przywiązują ogromną wagę do kwestii taktycznych. Mają na tym punkcie "bzika". Spotkałeś się z tym w Pisie?
– Zdecydowanie tak. Czasami robiliśmy półtorej godziny treningu bez piłki. Tylko taktyka, poruszanie się. Myślę, że to dobre dla młodych zawodników. Bardzo dużo można się przy tym nauczyć.
– W Anglii przez kilka lat grałeś w klubach półprofesjonalnych. Był jakiś specjalny moment, gdy twoja kariera "wystrzeliła"?
– Myślę, że to był moment, gdy trafiłem do Rumunii. Pierwszy rok grałem w dobrym klubie, walczyliśmy o pierwszą szóstkę. Po zakończeniu rozgrywek zostałem umieszczony w jedenastce sezonu. Wtedy naprawdę moja kariera wystrzeliła.
– Do Rumunii trafiłeś dopiero, gdy miałeś 26 lat. Wcześniej wiele lat grania w niższych ligach. Nie uważasz, że trochę zasiedziałeś się Anglii?
– Wiesz, gdy grasz w niższych ligach, nie myślisz w ten sposób. W ogóle tak nie myślałem. Myślałem tylko o tym, że gram i taki jest mój sposób życia. Wiedziałem, że nie robię tego dla zabawy, tylko w taki sposób zarabiam na życie. Chciałem po prostu mieć dobre życie i w mojej głowie nawet nie było takich myśli, że pora już wyjeżdżać i robić jakąś większą karierę. Wydawało mi się, że jestem daleko od dużych klubów. Dopiero gdy trafiłem do Astry Giurgiu i zagrałem bardzo dobry sezon, powiedziałem sobie, że jestem wystarczająco dobry, by myśleć o czymś jeszcze większym.
– Miałeś na pewnym etapie takie myśli, żeby zrezygnować z piłki i pójść do normalnej pracy?
– Gdy miałem 21 lat i doznałem kontuzji, to wtedy takie myśli się pojawiły. Rozważałem wtedy, czy tego nie rzucić i już nie wracać do grania w piłkę. Rekonwalescencja trwała wtedy 10 miesięcy. Moja rodzina była jednak za mną, mocno mnie wspierała i to w zasadzie zdecydowało o tym, że wróciłem do grania.
– Rodzina znaczy dla ciebie wiele?
– Jest bardzo ważna, bo za każdym razem mnie wspiera. Dzwonią do mnie po każdym meczu i rozmawiamy na jego temat. Od 18 roku życia jest ze mną też moja obecna żona. Nie potrafię wyobrazić sobie tego, co byłoby, gdyby nie rodzina.
– Gdy rozmawiałem z twoim kolegą, Raphaelem Rossim, powiedział zdanie, które zapadło mi w pamięć. Stwierdził, że rodzina jest najcenniejsza, bo gdy przychodzą naprawdę ciężkie chwile, to wtedy tylko ona zostaje z człowiekiem.
– Bardzo mądre słowa. W smutnych chwilach rodzina jest z tobą. W radosnych momentach też jest z tobą. Nigdy cię nie zawiedzie, więc zgodzę się, że jest najważniejsza.
– W jaki sposób trafiłeś do Astry Giurgiu? Dobre kontakty agenta czy po prostu zostałeś dostrzeżony w Anglii?
– Generalnie, gdy dostałem pierwszy telefon w tej sprawie, to byłem we Francji. Zadzwonił do mnie agent, ale nie był to mój agent. Powiedział, że ma bardzo dobre kontakty w Astrze i zaprosił mnie na pięciodniowe testy. Pomyślałem sobie: "okej, czemu nie?". Poleciałem tam. Trener tej drużyny po pierwszym treningu powiedział mi, że chciałby, żebym został trzy dni dłużej i zagrał w meczu towarzyskim. Zagrałem 45 minut i po tym meczu powiedzieli, że chcą podpisać ze mną kontrakt, a ja się zgodziłem.
– Traktowałeś przejście do Astry jako pierwsze poważne wyzwanie w przygodzie z piłką?
– Gdy podpisałem kontrakt, to powiedziałem sam sobie, że to dla mnie dobre wyzwanie. Pierwszy raz mogłem sprawdzić, gdzie jest mój limit.
– Najlepszy sezon w życiu, finał superpucharu, jedenastka sezonu, transfer do CFR Cluj i trzykrotne mistrzostwo Rumunii. Jakie to uczucie?
– Ten pierwszy sezon w Cluj był wyjątkowy. Wtedy zdobyłem pierwszy tytuł w życiu i grałem bardzo dobrze. Gdy trafiłem do tego klubu, zdałem sobie sprawę z ogromnej presji. Tam trzeba wygrać każdy mecz. Było trudno, bo tam mogłeś mieć serię dziesięciu zwycięstw z rzędu, przegrać jedenasty mecz i traktowano to tak, jakbyś przegrał pięć spotkań z rzędu.
– Rumunia zawsze kojarzy mi się ze zwariowanymi władzami klubów, pochopnymi decyzjami, zwalnianiem trenerów kilka razy w ciągu sezonu i szalonymi historiami.
– Wiem, o czym mówisz. Podczas gry w Astrze w trakcie sezonu miałem czterech różnych trenerów. Prezes tego klubu był szaleńcem. Reagował jak kibic, nie jak prezes. Mimo wszystko uważam to za pozytywne doświadczenie. Często było śmiesznie.
– Pamiętasz z tego czasu jakąś ciekawą anegdotkę?
– Jak najbardziej. Była taka sytuacja, że jednego dnia przegraliśmy mecz. Na drugi dzień przychodzi do mnie prezes i mówi "ja nie będę ci niczego płacił". To właśnie ten przykład, w którym zachował się jak kibic, a nie jak prezes. Stwierdził, że jeśli ja nie jestem zaangażowany na sto procent, to on nie będzie mi wypłacał pensji. Gdy znajdujesz się w takiej sytuacji, to co możesz powiedzieć? W zasadzie nic. Zaakceptowałem to, co powiedział, i odszedłem.
– W barwach Cluj miałeś też okazję wystąpić w Lidze Europy. Lazio Rzym, Rennes, Celtic Glasgow – brzmi nieźle.
– Pierwszy mecz, który w ogóle zagrałem w europejskich pucharach, to były kwalifikacje do fazy grupowej Ligi Mistrzów. To była zresztą ostatnia runda. Graliśmy ze Slavią Praga. Ogromna presja, graliśmy w bogatym klubie, po prostu musieliśmy to wygrać. Zagrałem wtedy bardzo dobry mecz. Pierwsze minuty były trudne, ale wiadomo minęło pięć, dziesięć minut i nabiera się pewności siebie. Później już nie myślisz, czy wyjść, czy zostać, gdzie podać. Robisz to po prostu automatycznie. Ja się tym wszystkim cieszyłem, mimo że w dwumeczu przegraliśmy 0:2 i trafiliśmy do fazy grupowej Ligi Europy.
– Rywalizacja o miejsce w składzie na takim wysokim poziomie to było coś, z czym spotkałeś się po raz pierwszy w karierze?
– Tak. W Cluj na niektóre pozycje było po trzech zawodników, a grał tylko jeden. Wtedy mieliśmy akurat pięciu środkowych obrońców, trzech lewych i trzech prawych. W każdym meczu, w którym grałeś, musiałeś zagrać dobrze. Jeżeli zdarzył się słabszy mecz, to w niektórych przypadkach przerwa od gry trwała ponad miesiąc. Bardzo, bardzo ciężka rywalizacja.
– A jak wyglądała relacja drużyny z kibicami? Oni też wywierali dodatkową presję?
– Nie, tam akurat kibice nas mocno wspierali. Cluj to był klub, w którym każdy chciał wygrywać. Nawet jeśli przegrywaliśmy, wspierali nas. Oczywiście, zdarzały się momenty, gdy byli niezadowoleni, ale mimo tego cały czas stali za nami murem.
– Byłeś rozpoznawalny w mieście?
– Tak, gdy byłem w centrum handlowym czy robiłem zakupy, to ludzie do mnie podchodzili. Bardzo miłą rzeczą było, że gdy widzieli mnie z rodziną, to nie podchodzili, tylko łapali kontakt wzrokowy, uśmiechali się i pokazywali jakieś pozytywne gesty. Gdy byłem z innymi piłkarzami czy sam, to spokojnie podchodzili, prosili o zdjęcie lub autograf. Po meczach było to samo.
– Drugi sezon chyba nie był już tak kolorowy. Zagrałeś na początku kilka meczów, ale później doznałeś kontuzji, przez którą nie grałeś prawie rok.
– Dokładnie. Wtedy naderwałem częściowo ścięgno Achillesa. To było tak, że graliśmy mecz, ja czułem się lekko zmęczony, ale dla mnie wszystko było w porządku. W pewnym momencie dostałem piłkę i usłyszałem taki dziwny dźwięk. Upadłem na boisko i już wtedy wiedziałem, że to jakaś poważna kontuzja. To niezwykle miłe, że klub bardzo wspierał mnie w tamtym czasie. Zapytali mnie, co chcę zrobić, czy poddaje się operacji. Powiedziałem, że chcę wrócić do Paryża, przejść tam operację i rehabilitować się. Zaakceptowali to bez problemu i mocno mnie wspierali.
– Dlaczego rok temu po odejściu z Cluj nie miałeś klubu aż do początku trwającego sezonu?
– Cluj w lutym zaproponowało mi przedłużenie kontraktu o dwa lata. Tak jak powiedziałeś, rywalizacja była tam ogromna, a ja chciałem grać regularnie. Powiedziałem to i odrzuciłem ich ofertę. Okienko transferowe było w tamtym momencie już zamknięte. Ze względu na to, że odrzuciłem ofertę, to nie zostałem zgłoszony przez klub do rozgrywek. Pozostanie tam na kolejne sześć miesięcy, żeby tylko trenować, było bezcelowe. Kontrakt został rozwiązany. Chciały mnie czołowe drużyny w lidze, ale znam swoją wartość. Gdy wciąż byłem zawodnikiem Cluj, to proponowali mi to, to i to, a gdy rozwiązałem kontrakt i wiedzieli, że jestem bez klubu i gdzieś muszę grać, to nagle proponowali mi mniej. Ja odrzuciłem ich propozycje i przez cztery miesiące byłem bez klubu. Przez ten czas trenowałem indywidualnie z prywatnym trenerem. Tak wyglądało to do wakacji, gdy podpisałem kontrakt z Arges.
– Pół roku od tamtego momentu i jesteś piłkarzem Radomiaka. Zapytam klasycznie – dlaczego akurat ten klub?
– Gdy dowiedziałem się, że jest zainteresowanie ze strony Radomiaka, to odpaliłem Google i zacząłem szukać informacji o tym klubie. Rozmawiałem też o polskiej lidze z przyjacielem, który tu grał. W zeszłym roku występował w polskim klubie.
– Jak się nazywa?
– Michael Pereira. Grał w drugiej lidze w Ra... klub z Krakowa.
– Wisła Kraków.
– O, tak! Dokładnie w tym klubie grał. Pytałem go o Radomiaka. Mówił, że to dobry klub, który awansował z drugiej ligi do pierwszej i w pierwszym sezonie zajął w niej siódme miejsce. Dodał, że warunki są dobre, więc to utwierdziło mnie w przekonaniu, że Radomiak będzie dobrym wyborem.
– A ty jakie informacje znalazłeś o Radomiaku w internecie?
– Wszedłem na YouTube'a, wpisałem "Radomiak Radom" i pierwsze, co zobaczyłem, to byli dobrzy kibice, którzy wspierają zespół. Następnie dowiedziałem się, że budują nowy stadion i nowy ośrodek treningowy. Mój agent powiedział mi, że to będzie dla mnie odpowiednie wyzwanie, a ja stwierdziłem, że warto spróbować.
– Wiosną Radomiak dysponuje najlepszą obroną w lidze. Uważasz, że twoje przyjście to główny powód takiego stanu rzeczy?
– Nie, myślę, że nie chodzi tu o mnie. Kluczowy był zimowy obóz, gdzie bardzo ciężko pracowaliśmy. Dzisiaj każdy w tej drużynie chce bronić i pracuje dużo z trenerem. Myślę, że to ogromny plus, ale na pewno tu nie chodzi o mnie. Przez trzy lata w Cluj trener powtarzał, że jeśli chcesz wygrać mecz, to po pierwsze nie możesz stracić żadnej bramki.
– To ta sama zasada, którą wyznaje Fernando Santos, selekcjoner reprezentacji Polski.
– O to właśnie chodzi. Zawsze, gdy gram, podchodzę z nastawieniem, że nie możemy niczego stracić. Gdy będzie 0:0, to będzie 0:0. Przy takim wyniku cały czas jesteś w grze i gdy uda się strzelić gola, zgarniasz pełną pulę.
– Radomiak wiosną jest bardzo dobrze zorganizowany w obronie, w fazie przejściowej. Nastawienie, podejście, pragnienie tego, by nie dać sobie strzelić żadnego gola, jest kluczowe?
– Tak. Gdy ja bronię, myślę o tym, co może zrobić napastnik. Staram się przewidywać, co za chwilę zdarzy się na boisku. Dotychczas broniliśmy bardzo dobrze. Tak jak powiedziałeś, jesteśmy dobrze zorganizowani, dużo ze sobą rozmawiamy, analizujemy, podpowiadamy sobie. Mam nadzieję, że tak już pozostanie.
– Po tych kilku meczach, które rozegrałeś, myślisz, że łatwiej jest zostać mistrzem Rumunii czy mistrzem Polski?
– Wydaje mi się, że trudniej jest zostać mistrzem Polski. W Rumunii czołowa czwórka jest naprawdę mocna. Gdy grasz z resztą, wiesz, że będzie trudno, ale to nie to samo co w Polsce. Tutaj nawet jak grasz z ostatnią drużyną, to są to bardzo ciężkie mecze, w których wynik jest na styku.
– Zaskoczyło cię coś w polskiej lidze?
– Na pewno stadiony. Nie spodziewałem się tego, ale są duże, nowoczesne. Zaskoczyli mnie też kibice. Słyszałem o nich wiele, ale jednak doświadczyć tego na własnej skórze, to co innego.
– Miałeś już okazję poznać Radom?
– Na ten moment odwiedziłem kilka restauracji, galerie handlowe, zobaczyłem kilka miejsc w mieście. Zawsze z moją żoną i córką.
– Wspomniałeś na początku, że we Włoszech miałeś francuskojęzycznych kolegów i to ci pomogło. Tak samo było w Radomiaku? Po francusku mówi tylko Leonardo Rocha i Raphael Rossi, ale z resztą raczej nie powinieneś mieć problemów komunikacyjnych.
– Tak, wszyscy mówią po angielsku. W zasadzie powiedziałbym, że pierwszym językiem w szatni jest angielski. Nawet jeśli rozmawiam z chłopakami z Polski, to bez problemu dogadujemy się po angielsku.
– Znasz już jakieś polskie słowa?
– "Dziękuję", "dzień dobry". Wydaje mi się, że najczęściej słyszanym słowem jest jednak "ku**a".
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.