13 marca 1961 roku rozstrzygnięto jedną z pierwszych wielkich trylogii wagi ciężkiej. Floyd Patterson (36-2) po raz drugi znokautował Ingemara Johanssona (22-1) i zastopował karierę Szweda. Zacięta rywalizacja rozegrała się na dystansie czternastu rund i przyniosła aż 13 nokdaunów, ale nie przeszkodziła reprezentantom dwóch światów w nawiązaniu przyjaźni. A w jesieni życia połączyła ich walka z tym samym rywalem – chorobą Alzheimera.
Pierwszych mistrzów wagi ciężkiej wyłoniono już pod koniec XIX wieku. Długo ich domem były Stany Zjednoczone i nawet jeśli pojawił się ktoś z Europy (jak Brytyjczyk Bob Fitzsimmons, Niemiec Max Schmeling albo Włoch Primo Carnera) to było oczywiste, że tytuł króla wszechwag czeka za Wielką Wodą.
Taki scenariusz sugerowała każdemu nie tyle tradycja, ale przede wszystkim biznesowe realia. W Ameryce płacono najwięcej, a niektóre walki cieszyły się niewyobrażalną wręcz popularnością. W 1926 roku pierwsze starcie Gene'a Tunneya (77-1-3) z Jackiem Dempseyem (57-4-9) obejrzało na stadionie w Filadelfii ponad 120 tysięcy i ten rekord przetrwał ponad 60 lat. Tylko na biletach zarobiono blisko 2 miliony dolarów.
Początek lat 60. XX wieku był specyficznym momentem w historii wagi ciężkiej. Do tej pory za największych mistrzów uchodzili Amerykanie – Jack Dempsey, Jack Johnson, Joe Louis i Rocky Marciano. Ten ostatni jako jedyny schodził ze sceny niepokonany, a jego bilans 49-0 pozostaje ważnym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń.
Rocky stoczył ostatni pojedynek we wrześniu 1955 roku – miał wówczas "tylko" 31 lat, ale za sobą wiele wyniszczających walk. Sam chyba najlepiej czuł, co się zbliża. W ostatnim pojedynku podniósł się z desek, by znokautować Archiego Moore'a (120-19-5) – 38-letniego mistrza kategorii półciężkiej. Pół roku później Marciano ogłosił, że kolejnej walki nie będzie.
Błysk i wstyd w Helsinkach
O wakujący tytuł ponownie rywalizował Moore, który po drodze zdążył odnieść kilka zwycięstw w swojej naturalnej kategorii. Jego rywalem został Floyd Patterson (20-1), który pojawił się w boksie jako nastolatek po trudnym dzieciństwie. Pochodził z wielodzietnej rodziny, a gdy miał zaledwie kilka lat rodzice zdecydowali o przeprowadzce do Brooklynu.
Już przed 10. urodzinami wszedł w konflikt z prawem. Kradł na potęgę i łobuzował – dlatego trafił do szkoły dla trudnej młodzieży. Wyszedł na szczęście na ludzi, a duża w tym zasługa boksu, do którego miał naturalny talent. W ringu wyróżniały go szybkie ręce i ponadprzeciętna inteligencja. Pierwszy raz założył rękawice jako czternastolatek. Trzy lata później został już mistrzem olimpijskim – z Helsinek wrócił ze złotem w kategorii średniej.
Podczas tych samych igrzysk wyróżnił się również Ingemar Johansson, ale w zupełnie inny sposób. Rosły Szwed – dwa lata starszy od Pattersona – nie był najlepiej przygotowany do turnieju, bo zaliczył tylko krótki obóz przygotowawczy. Do finału się prześlizgnął – wszystkie trzy walki wygrał na punkty. Jego rywalem w walce o złoto był Ed Sanders – amerykański król nokautu, który pokonał przed czasem wszystkich rywali.
Obaj rozpoczęli walkę o złoto wyjątkowo spokojnie i zostali upomniani za pasywność. Sanders zabrał się potem do roboty, ale Johansson nie. Poruszał się głównie do tyłu i prawie nie zadawał ciosów. Cierpliwość arbitra wyczerpała się w drugiej rundzie – Szwed przegrał przez dyskwalifikację i za karę... nie otrzymał srebrnego medalu. Na zmianę decyzji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego musiał czekać ponad 3 dekady.
To finałowe rozstrzygnięcie położyło się cieniem na karierze. "Ingo" na pół roku zniknął z sali treningowej i poważnie rozważał rozstanie z boksem. Przez wiele lat miał łatkę tchórza, choć wytłumaczenie postawy w finale z Sandersem było ponoć prozaiczne – pięściarz kierował się radami trenera, który chciał zmusić amerykańskiego króla nokautu do większego wysiłku, a potem dobrać się do niego w końcówce pojedynku.
Krótka droga do sławy
Amerykanie zdobyli w Helsinkach 5 złotych medali – połowę z możliwych. Największą gwiazdą w tej drużynie był Sanders – pierwszy od blisko pół wieku mistrz olimpijski w najcięższej kategorii. Patterson był najmłodszym z triumfatorów i zrobił największą karierę jako zawodowiec. Ogromna w tym zasługa Cusa D'Amato, który odpowiadał za jego niezwykły styl boksowania.
Amerykańscy dziennikarze nazwali go "peek-a-boo", nawiązując do zabawy w chowanego. Podstawą jest aktywna obrona, w której schowany za podwójną gardą unika uderzeń rywala, by w kluczowym momencie zaatakować – najczęściej szybkimi kombinacjami ciosów w głowę i korpus.
Brzmi znajomo? Pod koniec lat osiemdziesiątych ten zapomniany już styl wrócił z Mikiem Tysonem – ostatnim wielkim wychowankiem trenera D'Amato, który jednak nie doczekał już jego największych sukcesów. A Patterson był pierwszym mistrzem świata tego słynnego szkoleniowca.
– Nie jestem twórcą – ja po prostu odkrywam pewne cechy i potrafię je uwypuklić. Moja praca polega na znalezieniu iskry i dmuchaniu w nią. Potem staje się małym płomykiem, który stopniowo robi się coraz większy i większy. Wtedy dokładam do niego kolejne porcje drewna i na końcu rzeczywiście zamienia się w ogień – tłumaczył filozofię życia i boksu D'Amato.
Z Pattersonem szybko znalazł wspólny język. Młody zadebiutował na zawodowstwie tuż po powrocie z igrzysk. Szybko pokonywał kolejne szczeble, a już w 1954 roku poznał brzydszą stronę boksu. W zaledwie 14. zawodowym pojedynku zmierzył się z Joey'em Maximem (80-21-4) – byłym mistrzem świata, który w poprzednim występie przegrał walkę o tytuł.
D'Amato uznał, że jego 19-letni podopieczny jest gotowy do walki o taką stawkę. Miał rację – to Floyd bił celniej i mocniej. Komplet dziennikarzy obserwujących pojedynek spod ringu nie miał wątpliwości, że to nastolatek powinien wygrać. Sędziowie byli jednak innego zdania, ale to nie załamało Pattersona.
Jego kariera była zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. Najczęściej walczył w kategorii półciężkiej (limit – 79,2 kg) i to właśnie tam był wysoko notowanym pretendentem. D'Amato regularnie podkreślał, że ostatecznym celem jest wywalczenie tytułu w wadze ciężkiej. W tamtej erze nie było kategorii pomiędzy półciężką a ciężką – to oznaczało, że taki przeskok teoretycznie był możliwy.
Czekając na godnego rywala...
Sprzyjające okoliczności pojawiły się po odejściu Marciano. Patterson był wówczas najwyżej notowanym pretendentem w półciężkiej, ale zdecydował się powalczyć o schedę po wybitnym mistrzu w wyższej wadze. W ten sposób trafił do małego turnieju, który miał wyłonić nowego czempiona królewskiej kategorii.
W pierwszej walce pokonał cięższego o ponad 7 kilogramów Tommy'ego Jacksona (27-4-1). Jak na ironię w starciu o wakujący tytuł rywalem Pattersona został Archie Moore (160-20-8) – aktualny mistrz kategorii półciężkiej. – Jeśli do walki dojdzie we wrześniu to Moore go zabije – przekonywał pobity Jackson. Nie miał racji, ale może dlatego, że pojedynek... rozstrzygnął się dopiero w listopadzie.
Patterson znokautował Moore'a już w piątej rundzie. To był szczególny pojedynek – bez względu na wynik miał wyłonić rekordzistę. 21-letni Floyd został najmłodszym mistrzem w historii wagi ciężkiej, wymazując osiągnięcie Joego Louisa sprzed blisko dwóch dekad. A 39-letni rywal mógł zostać najstarszym czempionem i tego też spodziewali się eksperci.
Przełom w walce przyniosła trzecia runda, gdy Floyd mocno trafił w korpus. Rywal się skrzywił, a rozochocony młokos poszedł na całość i ostatecznie wygrał przed czasem. – Pokonałem długą i trudną drogę, ale na ostatniej prostej ktoś zatrzasnął mi drzwi przed nosem – podsumował rozgoryczony Moore, który po kolejnej porażce docenił nowego mistrza i wróżył mu świetlaną przyszłość.
Szybko pojawił się problem braku godnych rywali. W pierwszej obronie tytułu Patterson znów spotkał się z Jacksonem i wygrał przed czasem. Potem doszło do wydarzenia, którego świat wagi ciężkiej jeszcze nie widział – rywalem mistrza wagi ciężkiej został... debiutant. Pete Rademacher był nowym złotym medalistą igrzysk, który przekonał grupę lokalnych biznesmenów do wyłożenia 250 tysięcy dolarów dla czempiona.
Cus D'Amato przystał na tę ofertę, ale walka była powszechnie krytykowana. Joe Louis nazwał ją "wielkim nieporozumieniem", a faworyt był tak oczywisty, że bukmacherzy nie przyjmowali zakładów na wygraną Pattersona. Mimo to emocji nie brakowało – mistrz wylądował na deskach już w drugiej rundzie, ale potem aż 7 razy posłał tam Rademachera i ostatecznie wygrał przed czasem.
Bez "Młota" to nie robota
Po kolejnych dwóch zwycięstwach z nisko notowanymi przeciwnikami pojawiło się poważne wyzwanie. Ingemar Johansson (21-0) był numerem jeden w rankingu pretendentów. Po drodze zdążył zostać mistrzem Europy, a w pokonanym polu zostawił cenionych Brytyjczyków – Henry'ego Coopera (14-4) i Joego Erskine'a (32-1-1). Na ostatniej prostej znokautował jeszcze w eliminatorze Eddiego Machena (24-0-1) – rodaka mistrza.
Dla Amerykanów był sporą niewiadomą. Wszystkie pojedynki stoczył bowiem w Europie i choć większość wygrał przed czasem to eksperci nie doceniali jego siły. A uderzenie prawą ręką Johanssona Szwedzi nazwali nawet... "młotem Thora". Mimo to 63 z 69 dziennikarzy zajmujących się boksem spodziewało się kolejnej wygranej Pattersona – podobnie jak bukmacherzy. Pomogła w tym postawa pięściarza, który przed najważniejszą walką często był widywany wieczorami w nowojorskich barach.
Luźne podejście do przygotowań wcale nie było przeszkodą. Po dwóch dość spokojnych rundach w trzeciej doszło do sensacji – mistrz poznał moc prawej ręki Johanssona. Szybko wstał, ale był tak skołowany, że udał się do neutralnego narożnika – myśląc być może, że to on powalił rywala na deski. Pretendent robił swoje, a Patterson przypominał wańkę-wstańkę. W 90 sekund aż 7 razy znalazł się na deskach aż wreszcie pojedynek został przerwany.
"Ingo – to bingo!" – pisały amerykańskie gazety. Nowy mistrz stał się bohaterem narodowym. Ostatni etap podróży do Szwecji to lot helikopterem. Wylądował na wypełnionym po brzegi stadionie w Goeteborgu. Zaczął żyć jak gwiazda – nazywano go nawet... bokserskim Carym Grantem. Na każdym kroku towarzyszyły mu piękne kobiety, ale i natrętni paparazzi.
100 tysięcy dolarów to za mało
Do rewanżu z Pattersonem doszło po roku, choć przez moment wydawało się, że rywalem nowego mistrza może zostać Rocky Marciano. Niepokonany idol Ameryki rozpoczął nawet treningi, ale szybko uznał, że jest zbyt stary i nie chce psuć wrażenia po karierze. Floyd trenował zawzięcie i w rewanżu był innym zawodnikiem – poradził sobie z demonami z pierwszej walki.
W drugiej rundzie przyjął nawet firmowe uderzenie Johanssona, ale tym razem nie padł na deski tylko inteligentnie przetrwał kryzys. W piątej rundzie znokautował przeciwnika lewym sierpowym. Pobity nie był w stanie stanąć na nogi przez wiele minut. Jeszcze w ringu usłyszał jednak od Pattersona obietnicę kolejnej walki. Amerykanin pobił kolejny znaczący rekord – został pierwszym mistrzem wagi ciężkiej, który odzyskał tytuł.
Johansson znów trenował w Stanach Zjednoczonych i kolejny raz wprawił w osłupienie dziennikarzy i ekspertów. Media rozpisywały się o niewłaściwej diecie i obżarstwie, a wieści po sparingach nie były najlepsze. W ringu bawił się z byłym mistrzem, przy wsparciu publiczności, pyskaty i jeszcze mało znany nastolatek – Cassius Clay.
– Chcieliśmy zapłacić Johanssonowi 100 tysięcy dolarów w gotówce, by spotkał się ze mną w zawodowej walce, którą pokazałaby telewizja. Odmówił – powiedział, że na taki pojedynek nie udałoby się sprzedać trzech biletów, bo nie mam nazwiska – relacjonował po wszystkim Clay, który jako Muhammad Ali stał się legendą boksu.
Do finału trylogii Patterson kontra Johansson doszło 13 marca 1961 roku. Znów wszystko rozstrzygnęło się przed czasem, ale tym razem kibice zobaczyli najdłuższy pojedynek tej rywalizacji, choć początkowo... nic tego nie zapowiadało. W pierwszej rundzie mistrz dwukrotnie znalazł się na deskach, by tuż przed gongiem zrewanżować się rywalowi w ten sam sposób.
Magazyn "The Ring" uznał to starcie "Rundą Roku". Po raz pierwszy od ponad 40 lat doszło do mistrzowskiej walki w wadze ciężkiej, w której pięściarze byli na deskach już w pierwszej rundzie. W kolejnych tempo nieco się uspokoiło. Patterson boksował inteligentnie – zaczął kierować sporo ciosów w stronę brzucha przeciwnika, a ten ważył dużo więcej niż zazwyczaj.
Efekty przyszły szybko – w piątej rundzie Johansson wyglądał już na mocno zmęczonego. W kolejnej zerwał się do ataku, ale nie zdołał poważnie trafić Pattersona, który w końcówce podkręcił tempo i kolejny raz posłał Szweda na deski. Tym razem Ingo wstał, ale mocno zataczał się i nie został dopuszczony do wznowienia walki.
Rywalizacja dobiegła końca, a takiej trylogii nie było w wadze ciężkiej nigdy wcześniej ani później. Trzy walki trwały w sumie 14 rund, a w ich trakcie kibice obejrzeli aż 13 nokdaunów! Europa na kolejnego mistrza królewskiej kategorii musiała czekać ponad trzy dekady – sytuację zmieniło dopiero pojawienie się Lennoksa Lewisa.
Wspólna walka na trasie maratonów
To nie był jednak koniec mistrzowskich aspiracji Johanssona, który kolejne cztery walki stoczył w ojczyźnie. Odzyskał nawet tytuł mistrza Europy i zbliżył się do kolejnej na szczycie, ale plany pokrzyżował mu... cios "last minute". Przeciętny Brian London (28-9) powalił faworyta gospodarzy niemal równo z gongiem kończącym walkę. Ingemar wstał i wygrał na punkty, ale do szatni wrócił chwiejnym krokiem i nie pamiętał przebiegu walki.
"Ingo, obudź się – wygrałeś!" – tak relację zatytułowała jedna z miejscowych gazet. Zainteresowany potraktował ten tytuł i wymowne zdjęcie jako ostatnie ostrzeżenie i zakończył karierę przed 30. urodzinami. Floyd Patterson boksował 10 lat dłużej, ale tytuł zabrał mu wkrótce mroczny Sonny Liston (33-1). Przed tą walką poróżnił się z Cusem D'Amato, który nie chciał pojedynku z pięściarzem wspieranym przez mafię.
Bohaterowie tej trylogii zaprzyjaźnili się. Amerykanin stoczył nawet kilka pojedynków w Szwecji. Tam osiadł jeden z jego braci, który znalazł zatrudnienie jako kierowca ciężarówki. A Johansson został promotorem, który rozruszał szwedzki boks w latach sześćdziesiątych. Potem przeprowadził się na Florydę i został... biegaczem długodystansowym. Maraton w Sztokholmie dwukrotnie przebiegł ramię w ramię z Floydem Pattersonem, który wyciągnął pomocną dłoń i pomógł mu w walce z alkoholizmem.
W latach 90. sędziwi mistrzowie sprzed lat często spotykali się na konferencjach i wspólnie rozdawali autografy. Amerykanin był także aktywny jako trener – triumfy święcił stojąc w narożniku przybranego syna, Tracy'ego Harrisa Pattersona. Pod koniec życia walczyli ze wspólnym rywalem – chorobą Alzheimera. Nikt nie udowodnił, że to efekt ich boksowania, ale byli przecież ciężko nokautowani...
Johansson pozostał enigmatyczną postacią do końca, ale Szwedzi wciąż go kochają – dowodem jest nie tylko pomnik mistrza, ale i wysokie miejsca w historycznych plebiscytach. Wyróżniła go również bezprecedensowa walka o olimpijskie srebro – pierwotnie uznano, że pasywność w finale nie licuje ze szlachetnymi założeniami barona Pierre'a de Coubertina. Po latach uznano, że nawet jeśli "Ingo" rzeczywiście obawiał się finałowego rywala to na medal zasłużył postawą we wcześniejszych pojedynkach.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.