Aleksandra Mirosław w niedzielnych mistrzostwach Polski pobiegła po ściance wspinaczkowej szybciej od rekordu świata aż o 0,14 sekundy. Dlaczego nie został on zaliczony jako nowy oficjalny? Kiedy po raz pierwszy powiedziała, że zostanie mistrzynią świata? I jak blisko było tego, aby… zakończyła karierę sportową? W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedziała o swojej drodze do mistrzostwa.
– Jakie masz pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?
– Mam dwa takie wspomnienia, nie pamiętam, które było pierwsze. Miałam pokój i dookoła były szafki, krzesła, łóżko i moim zadaniem kiedy wróciłam z przedszkola czy szkoły było przejść pokój dookoła nie stając na ziemi. I tak sobie chodziłam, aż mi się udało. Pamiętam też jak szłam do przedszkola. To był pierwszy dzień i pomyślałam sobie, że chcę być dzielnym dzieckiem i nie będę płakać, jak mama będzie wychodziła. Inne dzieci, pamiętam, nie były zadowolone. Ja pamiętam, że myślałam o tym, aby być dzielna, zmieniłam buty, poszłam na górę.
– Czy sport był ważnym elementem twojego dzieciństwa, czy raczej pełnił rolę drugoplanową?
– Byłyśmy w domu trzy. Od zawsze aktywnie spędzałyśmy czas, nasz tata też był zawsze aktywny, pokazywał nam, że ta aktywność fizyczna jest fajna, uczył nas robić gwiazdy, przewroty. Nauczyłyśmy się tego będąc dziećmi, nie chodząc jeszcze do szkoły. Często zabierał nas do lasu, pokazywał, jak robić salta. Tata jak był młody trenował sztuki walki, więc i on był aktywny w tym wszystkim, zarażał nas tą aktywnością. Natomiast to nigdy nie było tak, że my mamy iść w sport, że mamy mieć takie czy takie osiągnięcia. Do tej pory jadąc na zawody słyszę od taty "baw się dobrze".
Druga rzecz – rodzice zapisali nas na pływanie, od 7. roku życia tak naprawdę trenuję i jestem związana ze sportem. To sport mnie ukształtował i to, że miałam rodziców, którzy pokierowali mną, ale nie wymuszali tego na mnie. Powiedziałam, że nie chcę trenować pływania, to zaproponowali mi wspinanie. Moja starsza siostra trenowała wspinanie, zawsze była moim autorytetem, idolem. Jak masz starsze rodzeństwo, to jedno jest tym kimś, kim chcesz zostać. I w moim przypadku taką osobą była Gosia, która przywoziła medale z zawodów krajowych. Wtedy właśnie chciałam być kimś takim w przyszłości i nie chodziło o zazdrość, ale o podziw. To był mój motor napędowy i motywacja w pierwszych latach.
– Mieszkając w Lublinie od urodzenia czujesz coś takiego jak miłość do "małej ojczyzny"?
– Myślę, że tak. Mieszkając tutaj od 29 lat czuję taką dumę i radość, że mogę uczestniczyć w rozwoju tego miasta. Pamiętam, jak ono wyglądało, gdy byłam młodsza, nawet samo centrum czy Stare Miasto. W tym momencie widzę, jak rozwija się pod względem kulturowym, kulinarnym, że jesteśmy Stolicą Młodzieży. I to jest wszystko na plus, dzięki temu to miasto żyje. Czasami wyjeżdżając na tydzień, dwa czy miesiąc w okresie startowym widzę wracając, jak coś się zmieniło. I to bardzo mi się podoba.
– Czy to, co robisz teraz w życiu zawodowym, to jest to, czego chcieli od ciebie rodzice? Czy jednak kierunkowali cię w inną stronę?
– Nigdy nie miałam od rodziców wymagań, że mam kimś zostać w przyszłości. Moi rodzice zawsze chcieli, abym była po prostu zadowolona z takiego życia, jakie mam. Żadna z nas nie miała wyznaczonej ścieżki, że ma zostać lekarzem, prawnikiem, sportowcem. Naszym obowiązkiem to był obowiązek szkolny, ale to nie było tak, że mamy mieć same "szóstki". "Trójki" też były w porządku. Kiedy rodzice widzieli, że ten sport jest dla mnie ważny, to pomagali mi w tym, ile tylko byli w stanie, ale nigdy nie było tak, że "idź, zajmij się czymś innym, bo z tego sportu nie wyżyjesz". To było wspieranie i kibicowanie drodze, jaką wybrałam. I za to jestem bardzo wdzięczna, bo wiem, że dzięki temu żyję życiem, którym zawsze chciałam żyć.
– Pamiętasz swój pierwszy trening na ściance?
– Zaczęło się od tego, że zainteresowanie wspinaniem wzięło się ze szczęścia w życiu. Razem z Gosią (siostrą – przyp. red.) chodziłyśmy do szkoły, gdzie była ścianka wspinaczkowa, co 2007 i wcześniej to nie było tak wcale oczywiste. To był dość egzotyczny sport i obiektów było niewiele. Pamiętam ten pierwszy trening, gdy poszłam na tę ścianę i już wtedy powiedziałam, że pewnego dnia zostanę mistrzem świata i będę najlepsza na świecie. I czułam, że to jest to. Ta adrenalina, ta presja czasu, która jest w trakcie tych 6-7 sekund to jest coś, za co kocham ten sport. I dlatego też wybrałam tę konkurencję.
– Kto zauważył, że masz predyspozycje do bycia kimś więcej niż tylko hobbystycznym wspinaczem?
– W dużej mierze to było samozaparcie i to, że ja chciałam to osiągnąć. Z jednej strony byłam dzieckiem bardzo sprawnym fizycznie, ale z drugiej w dorosłym życiu robimy różne rzeczy, różne ćwiczenia i nagle się okazuje, że nie jestem wcale tak super motorycznie przygotowana. Przez bardzo długo nie umiałam skakać, wybijać się, wyskakiwać i to była bardzo trudna sprawa aby nauczyć mnie używania moich nóg. Kiedy byłam juniorką w dużej mierze to była kwestia tego, że ja chciałam. Gdy byłam w gimnazjum, dla mnie największą karą było nie pójść na trening. Myślę, że ta konsekwencja i sumienność, której nauczyłam się jako nastolatka, procentuje do dziś.
– Czy ty pamiętasz taki moment, kiedy w Twojej głowie coś przeskoczyło i pomyślałaś - "będę mistrzem świata"?
– To był pierwszy trening.
– Czy w twojej historii pojawił się moment zawahania? Pomyślałaś, dobra wystarczy, nie ma sensu tego ciągnąć?
– Ostatnio przeczytałam takie zdanie, które mi to uświadomiło, że od kompletnej zmiany naszego życia często dzieli nas jedna decyzja. My o tej decyzji nie wiemy, widzimy ją z perspektywy czasu. To życie mi się zmieniło od w zasadzie jednej decyzji. Taki najtrudniejszy okres to był 2017 rok, kiedy zmieniłam trenera, zmieniłam klub i nie wygrywałam. Byłam w czołowej "10" Pucharu Świata czy mistrzostw Europy, ale przez to, że nie było w Lublinie ściany, na której mogłam trenować, to zabrakło mi do brązowego medalu, bo fizycznie nie byłam w stanie wytrzymać zawodów. I w sporcie nieolimpijskim, którym była wtedy moja konkurencja, za czwarte miejsce mistrzostw nie masz kompletnie nic, inwestujesz swoje własne pieniądze, musisz łączyć trening z pracą. Nie jest tak, że utrzymujesz się z tego sportu jak nie masz sponsorów. Wtedy utrzymywałam się z prowadzenia zajęć na ściance wspinaczkowej i w szkole.
Wtedy w 2017 roku z Mateuszem, moim trenerem i teraz mężem, podjęliśmy decyzję, że przygotujemy się do mistrzostw Europy, tam zdobędziemy medal to zobaczymy co dalej. Byłam w formie na medal mistrzostw, ale przytrafiła mi się kontuzja w pierwszej fazie finałów, odpadłam z dalszej rywalizacji, moje marzenie się rozpłynęło, stypendium nadal nie miałam. To był ten moment, kiedy chciałam się poddać i poszukać alternatywy na swoje życie.
Wtedy do akcji wkroczył Mateusz, który powiedział, spróbujmy jeszcze raz, przygotujmy się do Innsbrucka, do mistrzostw świata w 2018 roku. Jak nie wyjdzie, no to trudno, wymyślimy, co dalej możemy robić. Innsbruck wyszedł, wygrałam tam, zdobyłam złoty medal. Gdyby tam nie wyszło, to dzisiaj byśmy nie rozmawiali.
Po Innsbrucku podjęliśmy decyzje, że skoro mamy warunki - w międzyczasie powstała ściana w Lublinie - to idźmy w to dalej i zobaczymy dokąd nas to zaprowadzi. Rok później obroniłam tytuł mistrzyni świata, zdobyłam kwalifikację olimpijską i kariera rozwinęła się na nowo, a właściwie uważam, że dopiero się rozpoczęła.
Teraz mam komfortowe warunki, pod względem sponsorów, teamu szkoleniowego, wsparcia moich przygotowań. Nie mam na co narzekać, jestem bardzo zadowolona.
– Stajesz przed ścianą, jesteś na zawodach. Co krąży w Twojej głowie? Czy masz rytuały, które Ci pomagają się wyciszyć?
– Przed startem mam swój rytuał, który na przestrzeni lat się zmieniał razem z dojrzałością i doświadczeniem, które zyskiwałam. Ten moment tuż przed biegiem, kiedy wychodzimy zza ściany, to jest moment, kiedy w mojej głowie nie ma żadnych myśli. Liczy się tylko ten bieg, który jest przede mną. To ma być najlepszy bieg w moim życiu. Nigdy nie skupiam się na rywalce, na tym czy biegnę z mistrzynią świata czy olimpijską czy z zawodniczką dużo słabszą. Moim celem jest tylko ten wyłącznik na górze. Dzięki temu jestem w stanie dźwigać tę presję, która niewątpliwie przez ostatni sezon wzrosła.
Każdy ma swój sposób na pracę nad stresem, może niektórzy muszą coś porozważać. Natomiast w moim przypadku najlepiej działa to, kiedy ta głowa jest pusta, liczy się tu i teraz. Stan, kiedy dochodzą do Ciebie wszystkie bodźce, ale ich nie analizujesz.
– Dotykasz wyłącznika na górze, bijesz rekord świata. Jakie myśli wchodzą wtedy do głowy? Jak reaguje Twoje ciało?
– To zależy, który rekord świata. Bo pierwszy rekord w Tokio to był mój pierwszy rekord w ogóle. To były niesamowite emocje, bo pamiętam ten moment przed tym biegiem, kiedy czułam, że wszystko mi sprzyja. Biegłam z Francuzką Anouck Jaubert, która też jest specjalistką w czasówkach, czyli miałam kogoś, kto czuję, że mnie goni, wywiera presję, przez co muszę biec szybciej. Wiedziałam, że to mój ostatni bieg, kiedy mogę pobić rekord świata, wiedziałam, że jest on w zasięgu. I nagle wyłączasz przycisk i twoje największe marzenie się spełnia. Wiem ile ten rekord świata kosztował i mnie i Mateusza i cały sztab szkoleniowy, bo na 9 miesięcy przed Tokio doznałam kontuzji troczka, która postawiła pod znakiem zapytania wszystko, włącznie ze startem w tych igrzyskach. To, że wróciliśmy z rekordem świata i 4. miejscem to było najwspanialsze uczucie razem z ulgą i satysfakcją. Jak już opadła ta euforia, to pojawiły się łzy bo nagle te wszystkie emocje z ciebie schodzą i nagle dociera do ciebie, ile musiałeś poświęcić, żeby dojść do tego miejsca. I tak naprawdę nikt nie dawał ci gwarancji, że do tego miejsca dojdziesz.
– Jaka jest twoja granica? Czy czujesz, że masz jeszcze rezerwy i jesteś w stanie pobić ten rekord?
– Jeżeli chodzi o rekordy to staram nie stawiać sobie granic. Nie myślę, że chcę pobić taki czas czy taki. Ten rekord 6,53s w pewnym stopniu powstał przez przypadek. Pamiętam jak biegłam ten bieg w Salt Lake City. Sam początek mi nie wyszedł idealnie, potem przez resztę drogi starałam się to nadrobić. Ale to, że gdy dotknęłam przycisku na górze, to było ogromne zaskoczenie, bo ja nie czułam, że biegłam na rekord. To było takie lekkie, takie bardzo "smooth", takie wow. To nie było takie rwanie chwytów, bieg życia, tylko taki lekki, luźny i przyjemny. Natomiast wiem, że w tym sezonie ta granica, ten rekord zostanie przesunięty. I myślę, że nie tylko przeze mnie, ale też włączą się Chinki, może się włączyć Indonezja. Mnie to bardzo cieszy, że nawet w zeszłym sezonie Chinka pobiegła 6,55s, bo dla mnie jest to ogromna motywacja, że ktoś mnie goni. Ja chcę zostać najlepsza na świecie, chcę biegać najszybciej na świecie. Dla mnie jest to dodatkowy bodziec, który zbiera do kupy i zaczynasz trenować i pracować jeszcze ciężej jeśli chcesz pozostać na szczycie. A ja uwielbiam wygrywać, od zawsze chciałam być najlepsza i chcę pozostać najlepsza.
W zeszłym roku powstał ogromny "hype" na ten rekord świata i trochę zaczął mnie przygniatać. Pamiętam, jak dostałam takiego oświecenia, na dzień przed startem mistrzostw Europy, które kompletnie mi uwolniło głowę i pozwoliło mi wejść na ten wysoki poziom, że to nie o rekordy w tym wszystkim wchodzi, a jednak o zdobywanie tytułów i wygrywanie. Rekord świata jest skutkiem ubocznym. Nie mam wpływu na to, bo dzisiaj rekord może pobić ktoś w Chinach.
– Na mistrzostwach Polski zaprezentowałaś genialną formę biegnąc 6,39s, szybciej od Twojego rekordu świata o 0,14s. Spodziewałaś się takiego wyniku na początku sezonu? Wyjaśnisz przy okazji, czemu ten rezultat nie jest oficjalnym nowym rekordem świata?
– Oboje z trenerem wiedzieliśmy, że będę w dobrej dyspozycji, co było już widać podczas konsultacji kadry narodowej w Lublinie, które odbyły się w połowie lutego. Celem na te zawody było biegać szybko, równo i bezbłędnie, co zostało zrealizowane w 100%. I zarówno przed zawodami, jak i w ich trakcie skupiałam się tylko na tym, bo właśnie takich biegów będę potrzebować w Bernie w czasie mistrzostw świata. Oczywiście osiągnięte czasy bardzo mnie cieszą i pokazują, że jesteśmy w dobrym miejscu. Rekord natomiast nie może zostać uznany za oficjalny, ponieważ nie były to zawody międzynarodowe organizowane przez IFSC (międzynarodowa federacja wspinaczki sportowej), ale to nic straconego, bo jeszcze kilka szans w tym sezonie będę miała na poprawienie rekordu. Chociaż nie skupiam się na tym, dla mnie najważniejsze jest wygrywanie, bo tylko dzięki temu zakwalifikuje się do Paryża.
– Kiedy Ty odczułaś najwyższy skok popularności? Kiedy Twój Instagram zaczął płonąć?
– Moment zwrotny to igrzyska, pierwszy start w eliminacjach, kiedy byłam bardzo blisko rekordu świata. I potem pobicie tego rekordu, to była eksplozja i potem regularnie wzrost w moich mediach społecznościowych postępuje. Przed igrzyskami miałam niecałe 10 tysięcy obserwujących, a wracając z Tokio miałam ponad 30. To jest bardzo fajnym dodatkiem w kontekście pozyskiwania wsparcia w przygotowaniach.
Gdy pobiłam ten rekord świata, to rodzina i przyjaciele pisali mi, że w każdych mediach pisali o tym rekordzie. Dopiero wtedy odczułam, że zdarzyło się coś wyjątkowego i zdałam sobie sprawę, że mamy w kraju obecnie dwie rekordzistki świata. Jestem to ja i Anita Włodarczyk. Podczas igrzysk rekord świata nie jest bity cały czas, tylko są do pojedyncze konkurencje.
– Czy igrzyska w Paryżu będą dla Ciebie najważniejszą imprezą w życiu?
– Teraz najważniejszą imprezą w życiu są dla mnie mistrzostwa świata w Bernie ponieważ tam mogę zdobyć bilet do Paryża. Oczywiście, jest rozpisany plan pod kątem igrzysk, bo to nie jest tak, że plan na życiową formę układa się na miesiąc przed. Ale aktualnie żyję tym startem na mistrzostwach świata, bo to musi być mój najlepszy start w karierze.
– Jeśli kiedykolwiek powstał był film o Twoim życiu, jakbyś go nazwała?
– Wiem o czym byłby to film. To byłby film o napotykaniu trudności, o iściu dalej pomimo tego, o cierpliwości, o ciężkiej pracy nawet pomimo tego, że wszystko idzie w przeciwnym kierunku. Jeden taki tytuł? "Through", czyli Przez, przechodzić przez te kolejne etapy rozwoju. Bo uważam, że musiałam przejść przez te wszystkie etapy - i wygrywanie jako juniorka i potem oddalenia się od tej czołówki jako seniorka, żeby potem wrócić. Gdyby nie to, być może nie doceniałabym tego, co mam teraz. Nie byłabym taką osobą, jaką jestem teraz. Nie byłabym w stanie też przez tak długi czas być na tym samym poziomie. W ostatnich czterech sezonach tylko raz byłam druga i raz trzecia. A wszystkie inne starty wygrałam. Potrzebujesz takiego przejścia mentalnego aby to wytrzymać.
– Gdybyś mogła powiedzieć światu jedną rzecz po tych 29 latach życia, to co to by było?
– Żeby żyli życiem, jakim chcą, a nie takim, jakim ktoś oczekuje. Aby doceniali to co mają, te codzienne nawet małe rzeczy, które powodują uśmiech na twojej twarzy. Dla mnie to jest definicja szczęścia.