Boks czeka na niekwestionowanego mistrza wagi ciężkiej już od ponad dwóch dekad. Do niedawna mogło się wydawać, że walka Tysona Fury'ego (33-0-1, 24 KO) z Ołeksandrem Usykiem (20-0, 13 KO) wreszcie wyłoni kogoś, kto będzie mógł się tak tytułować. Negocjacje trwały ponad pół roku. Po wielu zwrotach akcji w środę 22 marca obóz Ukraińca ogłosił, że wycofuje się z rozmów. Powód? Nierealistyczne żądania brytyjskiego czempiona.
– To zaszło za daleko. (...) Fury zaczął myśleć, że może założyć Usykowi siodło na plecy i zacząć na nim jeździć. Chciał uniknąć walki stawiając szereg zaporowych warunków. Jeśli zacząłbym wszystkie wymieniać, to nie zdążyłbym skończyć przez 15 minut. To była cała lista rzeczy, które były całkowicie nie do zaakceptowania i które pokazywały jego całkowity brak szacunku wobec zunifkowanego mistrza świata – tłumaczył Aleksander Krasjuk, promotor Usyka.
Sytuację próbował jeszcze ratować Frank Warren – wieloletni doradca Fury'ego. Weteran branży promotorskiej apelował do drugiej strony o kontynuowanie rozmów – jego zdaniem sytuację można było jeszcze uratować. W odpowiedzi usłyszał podziękowania i pochwałę profesjonalizmu. Przedstawiciele Usyka dość jasno dali do zrozumienia, że problemem nie do przeskoczenia była postawa brytyjskiego mistrza, a nie jego najbliższych współpracowników.
Jak podzielić tort
Negocjacje zostały częściowo upublicznione za sprawą samych pięściarzy. Na początku marca Fury ogłosił w mediach społecznościowych, że ostateczna propozycja dla Usyka zakłada podział puli w stosunku 70 do 30 procent na korzyść Brytyjczyka. Oferta obowiązywała tylko 29 kwietnia, a gala miała się odbyć na zarezerwowanym uprzednio stadionie Wembley. Samozwańczy "Król Cyganów" argumentował, że to on jest magnesem przyciągającym publiczność, a jego rywal nie ma innych opcji.
Wydawało się, że takie postawienie sprawy to najprostsza droga do tego, by tej walki po prostu nie zrobić. Ukrainiec posiada aż cztery mistrzowskie tytuły (WBA, IBF, WBO i „The Ring”), a jego rywal tylko jeden (WBC). Obie strony pod koniec sierpnia 2022 roku dogadały się zresztą, by podział wynosił... 50/50. W marcu Usyk zaskoczył po raz kolejny – publicznie zaakceptował dużo mniej korzystną dla siebie propozycję Fury'ego. Miał tylko jeden warunek – chciał przekazania miliona funtów z puli mistrza na rzecz walczącej z rosyjską agresją Ukrainy.
Zakulisowe rozmowy ciągnęły się przez wiele kolejnych tygodni. Od samego początku największą przeszkodą wydawała się data. Fury publicznie poinformował, że inny termin nie wchodzi w grę, a jego kolejna walka odbędzie się 29 kwietnia na Wembley – z Usykiem lub bez niego. Nieco ponad miesiąc przed planowanym terminem wciąż nie wypracowano wspólnego stanowiska i rozmowy zostały zerwane. Nawet gdyby osiągnięto porozumienie, to 5 tygodni na promocję największej walki w wadze ciężkiej od ponad dwóch dekad to po prostu skrajnie mało.
Kogo winić w tej sytuacji? Przed ostatecznym osądem warto wrócić do samego początku. Pierwsze kontakty promotorów obu pięściarzy miały miejsce w sierpniu 2022 roku – jeszcze zanim Usyk pokonał w rewanżu Anthony'ego Joshuę (24-3, 23 KO). Tuż po tym występie Ukraińca wydawało się, że zostanie kolejnym rywalem Fury'ego. Wtedy po raz pierwszy dała o sobie znać gorąca głowa Brytyjczyka, który w podobnych co teraz okolicznościach zarezerwował stadion... na grudzień.
W mediach opowiadał, że Usyk nie chciał podjąć wyzwania, więc propozycję walki w tym terminie otrzymał Joshua. Choć po drugiej porażce rodaka z Usykiem nie miało to większego sportowego sensu, to komercyjny potencjał całego przedsięwzięcia był trudny do podważenia. Powtórzył się scenariusz znany z ostatnich tygodni – Tyson zaproponował publicznie podział puli w stosunku 60/40 na swoją korzyść i czekał, a oferta była z gatunku tych nie do negocjacji.
Dość niespodziewanie Joshua powiedział "sprawdzam" i zaakceptował propozycję. Rozpoczęły się poważne rozmowy promotorów. Od początku istniało wiele przeszkód – obaj Brytyjczycy są związani z różnymi partnerami telewizyjnymi. Gdy negocjacje zmierzały w dobrym kierunku... Fury nagle dał wszystkim 24 godziny na osiągnięcie porozumienia, po czym jednostronnie zerwał rozmowy.
Zabawa w chowanego
Co kibice dostali w zamian? 3 grudnia 2022 roku Tyson spotkał się na stadionie Tottenhamu z Dereckiem Chisorą (33-13, 23 KO) – swoim dobrym znajomym, którego zdążył już pokonać dwa razy. Jedna z najbardziej niepotrzebnych trylogii w historii wagi ciężkiej nie przyniosła większych emocji. Jednostronny pojedynek obejrzało ponad 50 tysięcy widzów, ale raczej nikt nie był po wszystkim zadowolony.
Oczywiście poza Tysonem Furym, który zarobił ponad 30 milionów dolarów za publiczny sparing z dobrym kumplem. Na ten występ można było jeszcze przymknąć oko – wydawało się, że to po prostu rozgrzewka przed starciem z Usykiem. W drugiej połowie grudnia wrócono do poważnych rozmów. Przez wiele tygodni wszyscy spodziewali się, że pojedynek odbędzie za pieniądze szejków – w Dubaju, Katarze lub Arabii Saudyjskiej.
W takich okolicznościach nie było już rozmowy o podziale zysków – obaj pięściarze negocjowali bezpośrednio z potencjalnymi płatnikami. W styczniu 2023 roku promotor Bob Arum poinformował, że Usyk dogadał się z Saudami. Podobnego ogłoszenia w temacie Fury'ego nigdy nie było. Sam pięściarz wcześniej szokował zaporową kwotą podaną w mediach – za walkę o wszystkie tytuły oczekiwał... 500 milionów dolarów.
Nie był to pierwszy raz, gdy Tyson zaprzeczył sobie w karykaturalny wręcz sposób. Wcześniej wyzywał Joshuę do walki za darmo, którą miała pokazać otwarta brytyjska telewizja. "Zróbmy to dla ludzi, dla kibiców" – apelował. Skąd ta zmiana podejścia? Nie wiadomo, ale pewne jest jedno – choć nikt nie płaci w boksie tak dużo jak Saudowie, to nawet oni nie zdołali osiągnąć porozumienia z Furym.
Fiasko tych rozmów sprawiło, że sprawy wróciły do punktu wyjścia – czyli walki w Wielkiej Brytanii na wielkim stadionie piłkarskim, która mogłaby pobić rekord sprzedaży Pay-Per-View. Problem w tym, że nawet potencjalnie rekordowe zyski nie pokrywały się z żądaniami Fury'ego. Jednak medialna propozycja podziału puli w stosunku 70/30 – po uprzednim uzgodnieniu 50/50 – okazała się tylko blefem, który został sprawdzony przez obóz Ukraińca.
Na ostatniej prostej rozmów Fury wrzucał nawet klipy z sali treningowej, gdzie miał sparować z Josephem Parkerem. Promotor Frank Warren opowiadał, że do pięściarza przyleciał jego trener – mieszkający na co dzień w Stanach Zjednoczonych Sugar Hill Steward. Szkoleniowiec kilka godzin po informacji o fiasku negocjacji w nieoczekiwanym przypływie szczerości zdradził, że obraz kreowany w mediach nie miał wiele wspólnego z faktami.
– Wszyscy zapomnieli, że jestem w Anglii, bo od niedawna trenuję Lawrence'a Okoliego, który 25 marca walczy w Manchesterze. Mam bilet powrotny do USA wykupiony z datą 28 marca. (...) Jestem skupiony na walce Lawrence'a. Tyson był z nami w sali treningowej, ale nie pracowaliśmy razem. Nie robiliśmy wspólnie tarczowania ani czegokolwiek co mogłoby mu pomóc w walce z Usykiem. Trenowałem Okoliego – przyznał trener Fury'ego.
A wszystko przez... niedoszły rewanż?
Oficjalnym powodem zerwania negocjacji podanym w mediach był brak zgody co do podziału puli zysków... w potencjalnym rewanżu. Usyk godząc się na mocno niekorzystny podział w pierwszym pojedynku chciał zarobić więcej w drugim, na co z kolei nie chciał się zgodzić obóz Brytyjczyka. Według wersji proponowanej przez Tysona jego rywal nawet w przypadku dwóch zwycięstw nie zarobiłby za żadną z dwóch walk więcej od niego.
To kolejna niedorzeczność, nad którą ciężko przejść do porządku dziennego. Nawet przy negocjacjach obozu Fury'ego z Deontayem Wilderem po remisie w pierwszej walce ustalono, że zwycięzca rewanżu (z podziałem 50/50) w trzeciej walce otrzyma 60 proc. zysków. Skoro wtedy Amerykanin mógł potencjalnie zarobić więcej, to czemu miałby tego nie zrobić Usyk, który jest posiadaczem większości znaczących tytułów wagi ciężkiej?
Koniec końców doszło do paradoksalnej sytuacji, w której media i kibice odpowiedzialnością za fiasko negocjacji obarczyli Fury'ego, choć to obóz rywala zerwał rozmowy. Jedną z najczęściej sugerowanych odpowiedzi jest chciwość. Ukrainiec wylansował mistrzowi organizacji WBC nowy przydomek – "greedy belly" ("chciwy kałdun").
Jego doradcy podkreślają, że choć Fury próbuje też kreować się na gwiazdę boksu, to liczby niekoniecznie to potwierdzają. Owszem – jego dwie ostatnie walki obejrzało na żywo 150 tysięcy widzów. Jednak wyniki Pay-Per-View nie imponują – starcie z Dillianem Whytem obejrzało ok. 900 tysięcy widzów, z kolei trzecią walkę z Chisorą niespełna pół miliona.
Dla porównania dwie walki Usyka z Joshuą przyniosły łącznie ok. 2,5 miliona sprzedanych pakietów. Oczywiście można argumentować, że główną gwiazdą w tym zestawieniu był Brytyjczyk, ale Ukrainiec nie jest anonimem na rynku brytyjskim. Wcześniejsze walki z Tonym Bellew (819 tysięcy) i Dereckiem Chisorą (milion) również cieszyły się ogromną popularnością, która z pewnością wzrosła po dwukrotnym pokonaniu Joshuy. W zestawieniu TOP 10 najbardziej dochodowych walk pokazanych w Pay-Per-View na rynku brytyjskim nie ma ani jednego pojedynku Fury'ego. Są za to aż trzy z udziałem Usyka i aż sześć z Joshuą.
W obliczu tych faktów trzeba dopuścić jeszcze jedną możliwość – może Tyson Fury po prostu nie chciał walki z Usykiem? W 2021 roku – jeszcze przed pierwszą walką rodaka z Ukraińcem – w przypływie szczerości zdradził, że Usyk nie spełnia jego osobliwych kryteriów. – To zawodnik kategorii cruiser. Obcokrajowiec, który nie mówi po angielsku. On nikogo nie obchodzi, a ja chcę dużych walk. To nie jest jedna z nich (...) Nawet jeśli pokona Joshuę to nic się nie zmieni i nie dam mu walki. Mistrz wagi ciężkiej powinien być z Anglii lub USA – przyznał "Król Cyganów".
Jak jest naprawdę? To wie tylko sam Fury. W boksie można się wypisać z walki na różne sposoby – można jej po prostu nie chcieć, ale można również postawić szereg żądań niemożliwych do spełnienia. Usyka czekają zdecydowanie mniej kasowe starcia z trzema obowiązkowymi pretendentami – Danielem Duboisem (19-1, 18 KO), Filipem Hrgoviciem (15-0, 12 KO) i Joe Joycem (15-0, 14 KO). Naturalnego rywala dla Tysona nie widać – jego promotor Frank Warren przewiduje, że pięściarz... może nawet zakończyć karierę.
Nie byłoby to w końcu pierwsze tego typu posunięcie. Fury wiele razy znikał, a potem wracał – ostatnio w kwietniu 2022 roku po walce z Whytem. Warto pamiętać, że do licznych zalet „Króla Cyganów” nie zalicza się słowność. Władimir Kliczko (64-5, 53 KO) nigdy nie doczekał się rewanżu zapisanego w kontrakcie, a Deontay Wilder (43-2-1, 42 KO) swoich praw do trzeciej walki musiał dochodzić przed sądem.