Równość w skokach narciarskich to fikcja. Zdobywczyni kryształowej kuli Pucharu Świata 2022/23 Eva Pinkelnig zarobiła na skoczniach ponad cztery razy mniej od Halvora Egnera Graneruda. Czyli tyle, ile na razie na koncie ma dziewiąty zawodnik w męskiej stawce.
>> WARTO PRZECZYTAĆ: TRENER MACIUSIAK ROZLICZA SEZON HEJTU JEGO SKOCZKÓW
Droga do równouprawnienia w skokach narciarskich kobietom przynosi coraz więcej korzyści. Od dawna mają własny Puchar Świata, skaczą w mistrzostwach świata i na igrzyskach. Niedawno FIS w końcu zgodził się, żeby tak jak mężczyźni mogły zacząć latać. Ale skoczkinie wiedzą, że aby faktycznie miały tak samo jak panowie, musi jeszcze wiele się stać. Wystarczy spojrzeć na raporty premii finansowych.
Po zakończonym w piątek w Lahti żeńskim sezonie PŚ te liczby są szokująco przeciętne. W trakcie 26 konkursów (plus trzech drużynowych oraz dwóch turniejach – Sylwestrowym i Raw Air) najlepsza Eva Pinkelnig zarobiła niecałe 99 tys. franków szwajcarskich. Od listopada Austriaczka stanęła na podium w aż 14 zawodach indywidualnych, tyle tylko, że nawet za wygraną organizatorzy wypłacają ledwie 4 tys. CHF. Takich premii wymaga FIS i mało który gospodarz sam z siebie wysupłuje więcej. Dla porównania, na trzy indywidualne konkursy przed końcem zimy Halvor Egner Granerud ma już na koncie ponad 4,3 raza więcej. Dostał po drodze sto tysięcy za Turniej Czterech Skoczni, 60 tys. za Raw Air, a do tego po drodze bywał bezkonkurencyjny w pojedynczych zawodach. W jego świecie, tym męskim, za triumf FIS każe jednak płacić nie cztery, lecz 12 tys. CHF. Czyli trzykrotność sumy, na jaką mogą liczyć panie.
To ogromna dysproporcja.
Dość powiedzieć, że nawet prymusi w skokowej emancypacji, czyli Norwegowie, dają paniom za triumf w Raw Air mniej niż ich kolegom.
Gdyby kasę Pinkelnig umieścić w męskim rankingu płac, wyszłoby, że jest na poziomie dziewiątego w PŚ Karla Geigera. Ale on i koledzy do Planicy pewnie jeszcze trochę zgarną. Dziesiąta najbogatsza tej zimy Sara Takanashi (31 tys. franków) to aktualnie poziom Naokiego Nakamury – 26. mężczyzny w klasyfikacji punktowej. Od listopada, stając nawet czasem na podium, Japonka podniosła ze skoczni tyle, co Granerud za jeden styczniowy wyjazd do Sapporo.
– Czeka nas jeszcze mnóstwo pracy – podkreśla Maren Lundby, od lat twarz walki o równouprawnienie skoczkiń.
I to prawda, bo pieniądze na premie nie biorą się znikąd. Skoki kobiet, niestety, wciąż oglądają się w telewizji słabiej od męskich, zresztą wiele państw – nawet Niemcy, które mają mocną ekipę – czasami wyłącznie odsyła na transmisje do Internetu. Koszt przygotowania PŚ pań jest taki sam, ale na trybuny przychodzi zwykle mniej kibiców. Dlaczego? Po pierwsze, często jury FIS asekuracyjnie dobiera belkę najazdową, bojąc się dalekich lotów. Po drugie, całkowicie leży marketing ich rywalizacji. Dość powiedzieć, że w Pucharze Świata skoczkiń do dziś nie pracuje na stałe żaden specjalista od PR. A chyba już dawno powinien.
Sezon PŚ mężczyzn skończy się za tydzień w Planicy. Panie mają już wolne. Pinklenig odebrała w Lahti kryształową kulę przy niemal pustych trybunach.