Z Dawida Kubackiego zrobił nadskoczka, z Piotra Żyły znów mistrza świata. Paweł Wąsek miał najlepszą zimę w życiu, ale Kamil Stoch i Jakub Wolny – już niekoniecznie. W pierwszym roku pracy w Polsce Thomas Thurnbichler zdobył zaufanie i autorytet. Ale statystyki z drugiej części sezonu każą wyciągnąć wnioski przed następnym. Gołym okiem widać, kiedy z biało-czerwonych uszło powietrze.
>> CZTERY LATA BEZ 250 METRÓW W LOTACH NARCIARSKICH. ODPOWIADA ZA TO KONKRETNY DELEGAT
7 wygranych konkursów i w sumie 22 miejsca na podium, w tym trzy drużynowe. W Pucharze Narodów o 392 procent więcej punktów niż na pożegnanie Michala Doleżala. Dwa medale mistrzostw świata, w tym złoto, do tego podium w Turnieju Czterech Skoczni. Nowa energia w zespole i w końcu zburzenie muru pomiędzy kadrą a publicznością, który oddzielał ich szczelnie przez sześć lat. Ale z drugiej strony tyle nie wystarczyło, żeby Dawid Kubacki sięgnął po wymarzoną kryształową kulę Pucharu Świata. Nie wystarczyło nawet, żeby nasz zespół powrócił do TOP3 najlepszych nacji sezonu.
Thomas Thurnbichler wszedł do Polski jak tornado i wywietrzył stare układy. Mnóstwo wygrał, ale po roku pracy na pewno ma też o czym myśleć.
Po roku od afery w Planicy nikt nie chce do tego wracać. To wszystko mówi o tym, jak jest
– I za Horngachera się skakało, i za Kruczka, i za Thomasa też. To znaczy, że jest tak samo – śmiał się latem Piotr Żyła, gdy pytaliśmy o największe zmiany związane z zatrudnieniem nowego sztabu. Ale kiedy żarty poszły na bok, weteran przyznał otwarcie: – nie no, tak to jeszcze nie pracowałem.
To słowa, które dużo ważą. Żyła, który przez 20 lat kariery przeszedł już mnóstwo szkół i metod, naprawdę wyglądał na zachwyconego. Podobnie zresztą Kamil Stoch i Dawid Kubacki, którzy chóralnie opowiadali o pierwszych miesiącach nowego: – wstąpiła w nas nowa energia. Starszyzna, która równo rok temu porwała się na medialny atak przeciwko PZN [a w obronie sztabu Doleżala], już po pierwszym obozie zrozumiała, że działacze jednak mieli rację; że po sześciu latach w jednym sosie warto spróbować popracować inaczej. Jak łatwo się domyślić, ich ocena zmian miała kolosalne znaczenie dla kadencji Thurnbichlera. Austriak – młodszy, w dodatku debiutant na takim stanowisku – doskonale o tym wiedział, więc od razu zagrał wszystkimi kartami. Podkreślał w mediach ich potencjał i dokonania, budował ich mentalnie, przyjeżdżał na zajęcia świetnie przygotowany merytorycznie. Umiał nie tylko ładnie o skokach mówić, ale i trafnie je analizować. Starał się też nie wrzucić wszystkich do jednego worka, bo za cel postawił sobie, żeby poznać zawodników i spróbować do nich indywidualnie dotrzeć. Ale ponad wszystko Thurnbichler otoczył się porządnym, mieszanym narodowościowo sztabem. Zgodził się, żeby nie skreślać z góry wszystkich poprzedników, bo część dawnej ekipy będzie mu potrzebna. To dla nich zresztą, a nie dla skoczków, przeprowadził w Wiedniu pierwsze integracyjne zgrupowanie. W grupie po latach znów pojawił się psycholog, pojawił rzecznik prasowy, ale zarazem pozostali zaufani z poprzedniego rozdania. Ci dzięki temu również mogą się uczyć czegoś nowego. I mają od kogo. Dość powiedzieć, że Mark Noelke był przed laty prawą ręką Alexandra Pointnera, a Matthias Hafele uchodzi za magika od kombinezonów. Duże pieniądze wyłożyłyby na niego dziś wszystkie liczące się ekipy świata. A że przed rokiem kadrowicze byli w tym aspekcie totalnie niekonkurencyjni, votum ufności przyszło. Kciuk poszedł w górę.
Dlatego to zrozumiałe, że nikt z wielkiej trójki nie chciał już rozgrzebywać tematu zeszłorocznej afery z Planicy. Było, minęło. Skoczkowie nigdy nie przyznali tego publicznie, ale teraz – po roku – nikt chyba nie ma wątpliwości: spuszczenie przez Adama Małysza bomby na dotychczasową układankę miało cel i sens. Miało, bo polskie skoki z poobijanej łady z powrotem zmieniły się w porsche.
Thurnbichler przypomniał Polakom: tak, nadal możecie normalnie żyć
Jako drużyna Polska znów wróciła na dobre tory. Thomasowi uwierzono, że ma na nas określony pomysł. Dużo mówił i przekonywał, ale dużo również zrobił. Jako że sam lubił to jako zawodnik, teraz to innym bezsprzecznie uwolnił głowy. Wprowadził długo tutaj nie widziany kontrolowany luz. Facet, który kręci z klifów salta do wody i jeździ na deskorolce, chciał skoczkom zdjąć z oczu klapki, które przez ostatnie lata przesłaniały im widoki na normalne życie. Na przykład takie, w którym w wolny dzień można po prostu pójść pojeździć na nartach albo wypić piwo.
– Jesteśmy grupą wyczynowców sportowych, a dla chłopaków skoki to praca. Ale nie można ciągle przecież być w robocie. Wierzę, że balans pomaga wyzwolić więcej w kluczowych momentach. Że pozwala się tymi skokami po prostu cieszyć – przekonywał jesienią trener. – Szczerze? Nie pamiętam, kiedy ostatnio w sezonie mogłem iść na zjazdówki – cieszył się po takim wspólnym wyjściu w Engelbergu Paweł Wąsek.
Na MŚ w Planicy kadra była na kręglach, gdzie wymęczony Żyła akurat jechać nie chciał. Tak czy inaczej, gdy już dotarł na tor, to w każdy rzut wkładał cały entuzjazm. Entuzjazm to generalnie słowo klucz pierwszego roku Thomasa w Polsce.
Umie przyznać się do błędu. A Stoch zaufał na tyle, że chce dalej skakać
Oczywiście, ta zima w wykonaniu biało-czerwonych nie była wyłącznie idealna. Pierwsze, co zwraca uwagę w całościowej ocenie, to wyparowanie energii, którą kadra miała w pierwszym okresie startów. Można odnieść wrażenie, że im dłużej trwał sezon, rywale nadrobili straty z nawiązką. Albo że to polski sztab wyhodował kadrę-potwora za wcześnie, bo już na jesień i potem zawodnikom zwyczajnie zaczęło brakować energii. To przyszło dość szybko. Od Sapporo, a na dobrą sprawę od lotów na Kulm skoczkowie zaczęli nagle punktować słabiej, a w mediach wskazywano kolejne najsłabsze punktowo konkursy sezonu. W styczniu w Austrii, gdy dołek zaczynał się dopiero kopać, Thomas jednak mocno zaplusował. Po stracie żółtego plastronu przez Kubackiego stanął przed kamerami i powiedział, że to jego wina. – Loty same w sobie są dużą dawką emocji, wszystko szybciej się dzieje. A ja niepotrzebnie zarzuciłem chłopaków za dużą liczbą uwag. Powinni działać bez tego ciężaru, bardziej instynktownie – przyznał. Kibice docenili te słowa, bo jego poprzednicy rzadko publicznie przyznawali się do błędów. Niestety, po powrocie na mniejsze obiekty dawny blask kadrowiczów już taki jasny nie wrócił. Na pewien czas Stoch i Wąsek zupełnie się rozsypali. Pierwszy jak Feniks wrócił do świetnych skoków na MŚ w Planicy, ale ten drugi dał się w hierarchii przegonić Aleksandrowi Zniszczołowi z kadry B. Gdyby ktoś w grudniu przewidział, że Wąska zabraknie w składzie na drużynówkę w Słowenii, pewnie wygrałby dużą sumę – tak mało prawdopodobne się to wydawało. A jednak. I niestety, zespół z Olkiem w składzie znalazł się poza strefą medalową, choć to oczywiście nie była tylko jego wina.
Uczciwie jednak oceniając, nawet bez podium drużyny Thurnbichler z MŚ wrócił z tarczą. A złoto Piotra będzie wspominane przez dekady. Niestety, podobnie jak łzy Stocha tamtego dnia – mistrza, który pomimo chęci, harówki i przyzwoitych skoków nie był w stanie dogonić tej zimy choćby jednego podium.
– Powiedział mi ostatnio, że ma wciąż energię, aby skakać i zacznie przygotowywać się do kolejnej zimy. To jest wspaniałe – zdradził na łamach "PS" Thurnbichler. To duży dowód na to, że 36-latek po prostu w ten sztab wierzy.
Początek jak ze snów, aż do Sapporo. Po Japonii było już 46,4 procent normy
Wracając do spadku mocy kadry, to nie wyłącznie optyczne wrażenie. Są na to liczby. Początek obniżki formy przypadł na Sapporo. Tak się składa, że okres po powrocie z Japonii był idealnie połową sezonu.
Tak punktowała kadra A w pierwszej i drugiej części zimy (16+16 konkursów):
Dawid Kubacki: 1164 pkt + 428*
Piotr Żyła: 628 + 356
Kamil Stoch: 391 + 217
Paweł Wąsek: 122 + 68
Jakub Wolny: 0 + 0
Suma dokonań kadry A w Pucharze Świata przed Sapporo wyniosła 2305 pkt. Wynik z ostatniej zimy Doleżala udało się przebić jeszcze przed Nowym Rokiem. Tyle tylko, że od powrotu z Japonii ekipa Thurnbichlera podniosła ze skoczni ledwie 46,4 procent tego rezultatu. To dane, nad którymi sztab z pewnością musi zastanowić się przed kolejną kampanią, nawet jeżeli Lahti i Planica na koniec wypadła całkiem okazale. To, jak mocnym dało się być na całym dystansie, pokazał w końcu genialny Halvor Egner Granerud.
Oczywiście, Kubacki mógłby zarobić więcej punktów, gdyby nie nagłe wycofanie z PŚ na cztery konkursy przed wiosną. Swoje piętno odcisnęły pewnie choróbska przed i w trakcie Raw Air. Z drugiej strony, Wolny – też formalnie członek głównej drużyny – miał pięć miesięcy, żeby zarobić w elicie cokolwiek, a tego nie dokonał. Nie znamy kulisów jego kryzysu, nie bywaliśmy na treningach, a sam zainteresowany nie udzielił na ten temat żadnego poważnego wywiadu. Natomiast patrząc na statystyki, to po roku pracy ewidentnie największa porażka sztabu Thurnbichlera. I ciekawe, co na to wiosną PZN, który przy doborze kadrowiczów ma przecież jasne wytyczne.
Cele na kolejny rok: utrzymać efekt łał i rzucić linę następcom
Dla Kubackiego i Wąska kończąca się zima jest liczbowo najlepszą w ich karierach. Jeżeli życie prywatne 33-latka wróci na dobre tory, a w drużynie Thomasa utrzyma się entuzjazm do pracy, mówimy o znakomitej bazie pod kolejne lata. Niełatwo będzie mu drugi raz zaskoczyć drużynę efektem świeżości. Podobnie jak niełatwo w ogóle będzie mu ją wiosną wybrać na sezon 2023/24, bo część skoczków w niższych grupach rozczarowała, a Austriak – przypomnijmy – od początku deklarował wolę odmładzania kadry. To wciąż, miejmy nadzieję, będzie naczelne zadanie jego kadencji.
– Skoki jednak pokazywały już, że nie warto nikogo przekreślać. I że nigdy nie wiesz, kiedy ktoś odpali – ma rację Stefan Hula, który w marcu pożegnał się z publicznością.
Thomas przez rok nie tylko wygrywał – to jasne. Ale pod względem zbudowania sobie zaufania środowiska, może być z siebie dumny. Efekt łał związany z jego metodami i charakterem miał taką moc, że nawet gorsze momenty sezonu były jakby z góry publicznie "przebaczane". Jakością, którą w pracy dał jego zespół fachowców, roztoczył sobie parasol ochronny. Tzw. wyzwania (m.in. transport jajek na TCS czy budowanie mostu, który ma utrzymać jak najwięcej butów) kupiły masową widownię w social mediach. To też pomogło utrzymać ten parasol, choć najmocniej przyczyniły się i tak sukcesy Żyły i Kubackiego. Niech to trwa jak najdłużej, choć zegar tyka. Nie wiadomo, ile jeszcze polskie skoki uciągną bez młodszych asów, które dadzą radę zastąpić gwiazdy. Musimy budować nowe. To chyba na przyszłość jest główne zadanie dla Thomasa. Dla niego i – zapewne – Macieja Maciusiaka z kadry B. Ich relacje i współpraca są kluczowe dla tego, czy to się uda.