Wrestling w Stanach Zjednoczonych co tydzień przyciąga miliony odbiorców. W Polsce jest to jednak nadal materia dość obca. Ten trend stara się zmienić Babatunde Aiyegbusi, który jest jedynym polskim zawodnikiem pracującym w World Wrestling Entertaiment – największej federacji wrestlingu na świecie. Czy żeby odnieść sukces w tym biznesie, trzeba być dobrym aktorem? Jak wyglądają kulisy wcielania się w różne postacie w ringu? I dlaczego wrestling w USA jest jak... Miś Colargol w Polsce? Babatunde w rozmowie dla TVPSPORT.PL zaprasza do swojego codziennego świata.
Babatunde pochodzi z Oleśnicy, niewielkiego miasta z Dolnego Śląska. Jego mama jest Polką, a tata Nigeryjczykiem. Babs, jak często jest nazywany, od najmłodszych lat związany jest ze sportem. Zdobył mistrzostwo Polski juniorów w koszykówce w barwach Śląska Wrocław, a w następnych latach odnosił sukcesy w futbolu amerykańskim. Swoimi występami zaimponował na tyle, że został pierwszym zawodnikiem w historii, który bezpośrednio przeszedł z ligi europejskiej do NFL. Próbował swoich sił w Minnesota Vikings, jednak po kilku miesiącach okazało się, że w USA czeka go inna kariera – zupełnie inna niż wszystko, co robił do tej pory.
Od 2016 roku Babs buduje swoją pozycję w świecie profesjonalnego wrestlingu. Mierzący ponad 2 metry olbrzym o egzotycznym nazwisku na pierwszy rzut oka może się nie kojarzyć z Polską, jednak regularnie w swojej pracy stara się podkreślać swoje pochodzenie. Wierzy, że pomoże spopularyzować w naszym kraju biznes, który w Stanach robi furorę.
Michał Kruczkowski, TVPSPORT.PL: – Nie mogę nie zacząć inaczej niż od pytania o Wrestlemanię 39 (najważniejsza gala roku w WWE – przyp. red.), która odbyła się w ostatni weekend. Jak wrażenia po tym dwudniowym show?
Babatunde Aiyegbusi, gwiazda WWE: – Oglądanie tego, jak wielki jest to event, jest niesamowitym uczuciem. WWE po raz kolejny stanęło na szczycie. Z drugiej strony odczucia było słodko-gorzkie, ponieważ byłem bardzo blisko, żeby mieć swój mały wkład w ten weekend. Nie udało się, ale to nic, trudno. Cały czas jestem zmotywowany do tego, że w końcu mój "Wrestlemania moment" zaistnieje.
– Chociaż trzeba pamiętać, że już 2 lata temu pokazałeś się na Wrestlemanii.
– Tak, to było super przeżycie. Był to też pierwszy duży event po lockdownie, na trybunach pojawili się wreszcie fani, dlatego doświadczenia były na zupełnie innym poziomie. Wtedy dowiedziałem się dosłownie w ostatniej chwili, że wystąpię. Na pewno zostanie to ze mną na zawsze.
– Przy tegorocznej edycji oglądałeś wszystko z bliska?
– Nie, oglądaliśmy wszystko w domu.
– Która walka najbardziej przypadła ci do gustu?
– Dobre pytanie. Bardzo mi się podobał main event (Cody Rhodes przegrał z niekwestionowanym mistrzem Romanem Reignsem – przyp. red.). Wydaje mi się, że to była walka, która pokazała, że Roman jest na innym poziomie. Żeby strącić go z tronu, nie wystarczy dobra historia. Jeszcze musisz spełniać do tego resztę warunków. No i okazało się, że Cody ich nie spełnia. To był dla mnie ważny mecz. Poza tym Omos dostał "bęcki", dlatego tym bardziej się nakręciłem, że jest w zasięgu – Dabba-Kato jest na niego gotowy. Ogólnie to były dwa dni z mega show.
Podczas Wrestlemanii 37 Babatunde pokazał się szerszej publiczności. W walce Apollo Crewsa z Big E Polak pomógł temu pierwszemu zdobyć pas interkontynentalny. Wtedy też zadebiutował jako Commander Azeez, twocząc przez następne miesiące duet z Crewsem. Występ Babsa można obejrzeć w poniższym filmie (pojawia się od 06:20):
– No właśnie, w tym roku powróciłeś do Dabby-Kato po okresie bycia Commanderem Azeezem. Jak wygląda planowanie rozwoju i ustalanie historii danej postaci?
– Wszystko jest bardzo indywidualne. Duże znaczenie ma timing. Jeśli chodzi o tworzenie i perypetie postaci, jest to wspólny wysiłek zawodników i, jak to mówimy, biura. To niesamowita zabawa. Możliwość wcielania się w różne postacie jest czymś, co przyciągnęło mnie do tego biznesu. Cieszę się, że Dabba-Kato wrócił, bo z tą postacią debiutowałem. Commander był silny, ale jednak stał z tyłu. Dabba-Kato jest sam i wydaje mi się, że to jest coś, co polskim fanom będzie się podobało jeszcze bardziej.
– Skąd się wziął przydomek Dabba-Kato?
– To dość śmieszna historia. Chciałem nazywać się Baba. W japońskim wrestlingu jest jednak taka postać jak Giant Baba, który jest bardzo szanowany w Stanach, też przez samego Vince'a McMahona. Pomógł w promowaniu takich postaci jak Andre the Giant. Z szacunku do niego Babę zostawiłem. Wpadłem na pomysł, żeby był Daba. Na pierwszym plakacie wewnętrznym w Performance Center (miejsce do szkolenia wrestlerów – przyp. red.) gość, który to organizował, popełnił błąd i wpisał podwójne "b". Literówka mi się spodobała, no i został Dabba. Kato był z kolei pomysłem Bruce'a Pricharda. Jak wspominałem, to jest wspólny wysiłek. Trochę naturalnie, trochę dzieje się z przypadku.
– Czy charakterystyczne ruchy danego wrestlera, które oglądamy w ringu, również są konsultowane z ludźmi "z góry"?
– To nadal kwestia indywidualna, ale jednak już bardziej oparta o naturalne predyspozycje i stylowe upodobania. Ja jestem gigantem, do mnie nikt nie "fisiuje", dlatego styl musi pasować. Wiadomo, że na treningach wpływ na nasze ruchy mogą mieć różne osoby. Dużo czasu trenowałem z Undertakerem, ale też z Mattem Bloomem, który także był niesamowitą postacią w swoim czasie. Był wielkoludem, który ruszał się jak cruiserweight. Nie ukrywam, że jest on dużą inspiracją dla mnie, co widać w moim movesecie. Spore znaczenie ma też przeszłość. Ja przyszedłem z zupełnie innego sportu. Mój trening i droga były o wiele dłuższe. Musieli mnie rozbijać jak kamień, bo w trakcie poprzedniej kariery byłem przygotowywany do czegoś innego. Jeśli ktoś przyjdzie z MMA czy zapasów, jego droga w kwestii warunków fizycznych będzie szybsza, ale może sobie radzić gorzej przed kamerą. To musi być kompletny pakiet. Ja jestem mega zadowolony, super czuję się w WWE. Mam wrażenie, że przez lata zbierałem doświadczenia, które teraz się łączą i pomagają.
– Jak wspomniałeś o zawodnikach MMA, to pomyślałem, że rzeczywiście po ruchach Brocka Lesnara, który był przecież mistrzem UFC, widać, że trenował tę dyscyplinę.
– Brock Lesnar czy Ronda Rousey przyszli już z nazwiskami. Nauka movesetu i droga na szczyt będzie w ich przypadku krótka. Są jednak ludzie, którzy przychodzą z zupełnie innych sportów i próbują się odnaleźć w wrestlingu, tak jak ja. Odnalazłem się szybko, bo zawsze lubiłem współzawodnictwo, ale też aktorstwo, taki role-play. Dodając do tego fakt, że jestem silny i nie boję się upaść, tworzy się całkiem fajny zestaw, który WWE może wykorzystać.
– Lesnar kojarzy się z postacią, obok której nie chcesz przebywać. Zastanawiam się, czy to tylko charakteryzacja w ringu, czy w prawdziwym życiu wygląda to podobnie?
– Nie spotkaliśmy się w ringu, ale oczywiście na zapleczu mieliśmy styczność. Nie wydaje mi się, żeby to był przyjazny człowiek. Na tym zrobił karierę i taką jest osobą. To oczywiście z korzyścią dla nas, bo tworzy niesamowite widowisko, ale jak przechodzisz obok niego w korytarzu, to nie masz ochoty rzucić mu się na szyję.
– Pozostając jeszcze chwilę przy MMA, w poniedziałek WWE i UFC połączyły siły pod marką Endeavor. Jak ważne jest to wydarzenie w firmie?
– Jest to coś, czym teraz żyjemy. Jestem bardzo podekscytowany. Szczegółów długofalowej współpracy jeszcze nie znamy, ale wydaje mi się, że połączenie dwóch gigantów to genialny pomysł. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy musieli uczyć się nowych chwytów do klatki (śmiech). Na poważnie, to obie firmy idą w swoich sprecyzowanych kierunkach. WWE zostaje w tej samej formie, którą wszyscy kochają i szanują, UFC tym bardziej. Będziemy działać wspólnie, ponieważ mamy wspólne podstawy, jako wydarzenia na żywo, dostarczające rozrywkę. Organizujemy się w bardzo podobny sposób. Samo Endeavor jest od wielu lat na rynku, dlatego liczę, że zyskujemy silnego partnera.
– Istnieje szansa, że zawodnicy z jednej federacji będą się częściej pojawiać na galach drugiej?
– Nie spodziewałbym się większych miszmaszów niż do tej pory. Jak wspominaliśmy, Brock czy Ronda przechodzili do wrestlingu, więc takie przypadki się zdarzały, ale raczej nie będzie tego ani mniej, ani więcej. Mimo podobnych podstaw, zajmujemy się czymś innym. Produkujemy podobny produkt, wspólnie będziemy mogli przyoszczędzić na różnych rzeczach.
– Wchodząc w szczegóły twojego movesetu, widać, że wypracowałeś swój finisher (kończący i najlepszy ruch, który charakteryzuje danego wrestlera – przyp. red.). Ma już jakąś nazwę?
– Jeszcze nie ma. Jestem blisko, ale nie chcę rzucać, żeby nie zostało.
– Ostatnio częściej cię widać w NXT. Czy należy to traktować jako krok w tył, skoro wcześniej występowałeś na Raw czy SmackDown, które są flagowymi programami? Jak wygląda przesuwanie zawodników między brandami?
– Trudno powiedzieć, jaka jest ogólna zasada. WWE już dawno udowodniło, że nie ma recepty. Wszystko jest otwarte. Mieliśmy czas z Apollo Crewsem, gdy on był mistrzem interkontynentalnym, wystąpiliśmy na Wrestlemanii, a teraz jesteśmy w NXT. Można na to patrzeć dwojako. Cieszę się, że trafiłem z powrotem w to miejsce. Uwielbiam je, uwielbiam ludzi tutaj pracujących. Wcześniej nie miałem możliwości się tak zaprezentować. Przez lata występowałem na live eventach przed tą samą publicznością, a nigdy nie mogłem zaistnieć w telewizji. Ludzie znali mnie lokalnie, ale nie byłem pokazywany szerzej. Potem wyskoczyłem na The Greatest Royal Rumble i Wrestlemanii. Po powrocie do NXT ludzie mnie pamiętają. Patrzę na to jak na możliwość podniesienia mojej marki, a także elewacji NXT na wyższy poziom.
– Spór z Apollo jest już rozstrzygnięty czy możemy się spodziewać kontynuacji?
– Myślałem, że to już zakończone, ale wkurzył mnie. Nie skończył też upokarzać siebie. Jeśli chce, to jeszcze mogę go całkiem zrównać z ziemią. Ma ze mną na pieńku i chyba mu jeszcze nie odpuszczę.
Byli partnerami, ale teraz ze sobą rywalizują – Dabba-Kato zmierzył się z Apollo Crewsem w ringu. Efekty starcia można zobaczyć w filmie poniżej. Zaprezentowany jest w nim również nowy finisher Babatunde, w którym łapie rywala dłońmi za szyję, wynosi wysoko w powietrze i rzuca go na plecy:
– Pojawiłeś się na kanale innego znanego wrestlera, Sheamusa, który chwalił twoją otwartość i przebojowość. Po tych słowach pomyślałem, że w wrestlingu może to mieć większe znaczenie niż predyspozycje fizyczne. Czy w tym świecie jest miejsce dla introwertyków?
– Ta otwartość to cecha, z którą idę przez życie. Koniec języka za przewodnika i uśmiech na twarzy. Może postacie, które odgrywam w telewizji, tego nie pokazują, ale w prywatnym życiu jestem znany z pozytywnego nastawienia. Jednocześnie wiem, że w WWE jest miejsce dla każdego. Zdarzają się też maruderzy, którzy swoją innością mogą przyciągać do siebie ludzi. Jeszcze raz, to wszystko jest indywidualne i dlatego ta organizacja jest tak fantastyczna. Na pewno musisz być otwarty na nowe doświadczenia i na to, aby wyjść ze swojej strefy komfortu. Całe życie byłem trenowany, aby stać twardo na nogach i nie myśleć o innych, a tutaj robię coś całkiem innego. Muszę być otwarty. Myślę, że to, co wyniosłem z domu, procentuje.
– Wspomniałeś już o Undertakerze, który jest jedną z największych legend wrestlingu. Chciałbym się jednak dowiedzieć, kto z obecnego rosteru najbardziej imponuje ci charyzmą i tym, co robi w ringu?
– Trudno powiedzieć, że ktoś mi imponuje, jeśli mówimy o moich kolegach z pracy. Muszę się stawiać do nich jak równy z równym. Przyznam jednak, że całkiem spoko jest spotkać się w ringu z Reyem Mysterio i poczuć te reakcje ludzi, które się niosą po całej hali, jak on dostatnie, albo jak ja dostanę. Całkiem inne jest uczucie, gdy rywalizujesz z gościem, który dopiero rozpoczyna swoją karierę, a jak jesteś z człowiekiem z Hall of Fame. Widać tę różnicę. Chciałbym wychodzić do ringu tylko z tymi najlepszymi. Jestem mega głodny na pracę z każdym. Są osoby, z którymi miałem okazję lekko popracować, ale chciałbym więcej, jak np. Randy Orton czy właśnie Rey Mysterio. Jeśli dostanę szansę, żeby dalej współzawodniczyć, przyszłość będzie świetlana.
– Największe gwiazdy wrestlingu, jak The Rock czy John Cena, robią kariery w Hollywood. Na ile potrzebny jest dryg aktorski, aby zajść daleko w WWE?
– Jak najbardziej jest potrzebny. Lubię mówić, że ten biznes to sportowa rozrywka. Trzeba jednak pamiętać, że ta rozrywka kończy się, gdy rozpoczynamy mecz. Musisz przyjąć liczne upadki. Wracając do aktorstwa, uwielbiam film. Uważam, że jest czymś innym od tego, co my robimy, ale mamy wspólne rzeczy. Sam miałem okazję wystąpić w filmie. Poczułem to, zobaczyłem, jak to się robi. Chciałbym doświadczyć tego więcej. "The Main Event" na Netfliksie jest super, dzieciaki na to reagują. Główną różnicą między nami a aktorstwem jest to, że nasze akcje są na żywo. Nie mamy kaskaderów, nie mamy drugiego podejścia. Jeśli nie trafię w twoją głowę, to ty trafisz w moją, i idziemy dalej. W filmie wszystko musi być idealne, dopracowane. U nas słychać tę reakcję na żywo ze strony fanów. Ale to prawda, niektórzy wrestlerzy decydują się na Hollywood. Ja również chciałbym zagrać jeszcze w jakimś filmie.
– Myślę, że jeśli komuś, kto nic nie wie o wrestlingu, powie się nazwisko Dwayne "The Rock" Johnson, to jednak będzie go co najmniej kojarzył. Była okazja się z nim poznać?
– Sam zawsze byłem jego wielkim fanem. Teraz mogę sobie myśleć, że jestem w tym samym WWE, w którym był Rock. Poznałem go, a obecnie pracuję z jego córką. Mały jest ten świat wrestlingu. To fajne uczucie, że możesz się znaleźć na jednym show z taką osobą jak on.
Babatunde w debiucie aktorskim w filmie "The Main Event" wcielił się w postać Samsona – złego wrestlera, który jest największym wyzwaniem głównego bohatera. Poniżej fragment filmu z udziałem Babsa:
– Wiem, że twoja żona nie pozwoliłaby ci na udział w walce MMA z obawy o twoje zdrowie. W wrestlingu oczywiście wszystko jest bardziej kontrolowane, ale ryzyko urazów pozostaje. Czy żona nie boi się, gdy wychodzisz do ringu?
– Jak każdy sport i nasz wiąże się z ryzykiem, na które jak każdy profesjonalista świadomie się decyduję. A tak na marginesie, to jak widać nie wyszedłem źle na słuchaniu rad mojej żony.
– Jak wyglądają treningi gwiazd WWE?
– Jak w każdym sporcie początki są ciężkie, a podstawy są najważniejsze. Coś o tym wiem, mam złoto mistrza Polski w koszykówce, złoto w futbolu amerykańskim i kręcę się blisko złota w WWE. Plan dnia nowicjusza jest napięty od początku drogi w federacji. Poranne treningi siłowe, następnie kilka godzin w ringu, a potem czas na wywiad lub monolog przed kamerą. Wieczorem sesja historii wrestlingu ze studiowaniem wideo legend z czasów "terytorialnych". Nie licząc nagrywania programu na żywo we wtorki na USA Network, co drugi weekend spędzasz w trasie, będąc częścią NXT Live na terenie Florydy. W miarę doświadczenia przybywa obowiązków, przy czym zwiększa się czas w podróży miedzystanowo, więc aby utrzymać się w firmie na co dzień, poza siłownią korzystam z wszelkich możliwych sposobów na regenerację, typu sauna, masaż, lód. Nie mamy off season, więc lepiej żeby była to część twojej rutyny albo długo nie pociągniesz. Jako ambasadorzy WWE zajmujemy się również pomaganiem lokalnej społeczności i promowaniem organizacji charytatywnych, takich jak: "Make a Wish", "Be a star", "WWE Community", "Special Olympics" czy wiele innych, które sam miałem przyjemność wesprzeć.
– Czyli trzeba się nastawić na sporo przemieszczania?
– Tak, musisz lubić podróżować i być w trybie "go, go". Pracujemy cały rok bez przerwy. Zmagamy się atletycznie w cotygodniowych programach telewizyjnych. Podróżujemy z miasta do miasta po całych Stanach i nie tylko. Obecnie jestem w NXT i cieszę się komfortami życia domowego, ponieważ mieszkam w Orlando, gdzie NXT ma swoją siedzibę. Gdy przeprowadziliśmy się z Polski, bardzo doceniliśmy słońce Florydy, więc jesteśmy zadowoleni.
– Chciałbym, żebyś zobrazował popularność wrestlingu w Stanach Zjednoczonych. Czy Amerykanie co tydzień siadają rodzinami do programów WWE, jak w Polsce przykładowo śledziło się skoki w czasie "Małyszomanii"?
– Wrestling w Stanach jest jak Miś Colargol w Polsce. Chodzi o to, że jak była czarno-biała telewizja, to był ograniczony wybór, mieliśmy tylko wiadomości i wieczorynkę z Misiem Colargolem. Tak samo było w USA, tylko tam siadało się do stołu i oglądało Rica Flaira, Ricky'ego "The Dragon" Steamboata, Andre the Gianta, Junkyard Doga i różne inne sławy tamtego czasu. Byli powszechnie znani. Wrestling jest tutaj bardzo popularny. Obecnie jest więcej dostępnego produktu, więc może się wydawać, że popularność wrestlingu spada, ale nie w USA. WWE przyciąga tłumy. Wrestlemanię, o której rozmawialiśmy, przez dwa dni oglądało na żywo 160 tysięcy ludzi. Zarobiono 20 milionów dolarów z samych bramek wejściowych i drugie tyle ze sponsoringu. To kosmiczne cyfry przy jednym weekendzie. Bycie częścią tego wszystkiego jest dla mnie marzeniem. Oglądanie tego, jak firma rozwija się z roku na rok i jakie są możliwości dla pracowników, jest czymś niesamowitym.
– A jakim uczuciem było dla ciebie znalezienie się w oficjalnej grze WWE?
– Ja jestem gamerem, gram w gry. Na mojej liście, co chciałbym osiągnąć w firmie, było znalezienie się w serii 2K, w oficjalnej grze. To powoduje, że czujesz się nieśmiertelny, to jest już na zawsze. Bardzo miło oglądać, jak moi synowie grają moją postacią lub bawią się zabawką z moim wizerunkiem. Kręci się wtedy łezka w oku. Wtedy sobie myślisz, że warto byłe tyle trenować i podróżować.
– Ludzie na Florydzie cię rozpoznają?
– Tak, widać czasami pewnego rodzaju "wow" w reakcjach. Jak przejeżdżam przez bramę, to też ochroniarz zawsze macha i mówi, że mnie widział w zeszłym tygodniu. Społeczność wrestlingowa jest niesamowita, żyją tym wszystkim.
– Czy rodzina z Polski miała okazję już zobaczyć cię w akcji na żywo?
– Tak, w zeszłym roku przyjechali wszyscy, więc mieliśmy super święta. Takie jak pamiętam od babci z Turków. Mieli okazję mnie zobaczyć. To też takie drobne momenty, których na co dzień nie mam. Wielu kolegów ma tu całe rodziny, u mnie zdarzyło się to tylko raz przez tyle lat pracy w firmie. Oczywiście na co dzień mam swoją najbliższą rodzinę, ukochaną żonę i dzieci, które też mnie dopingują. Często właśnie gramy i dostaję łupnia od jednego lub drugiego swoją własną postacią.
– Jak ważne dla ciebie jest podkreślanie twojego pochodzenia w trakcie występów?
– Zawsze staram się wprowadzać polskie akcenty. Może to być na stroju czy w tle, gdy wchodzę do ringu, a oświetlenie "mryga" na biało-czerwono – kto ma wiedzieć, o co chodzi, ten wie. Jest to dla mnie ważne. Żałuję trochę, że jest to wszystko tak daleko od naszego kraju, ale mam nadzieję, że swoją osobą będę mógł zmniejszyć ten dystans. W domu do dzieci mówimy po polsku. Jest to dla nas bardzo istotne, żeby ta polska kultura w nich została, bo mieszkając za granicą bardzo łatwo można to stracić. Mimo że nie nazywam się Kowalski czy Nowak, mam nadzieję, że godnie i z dumą reprezentuję tego orzełka na międzynarodowej arenie.
– Ale na drugie imię masz Łukasz!
– Tak wyszło (śmiech). Ostatnio nawet pani w biurze się mnie pytała, dlaczego mam jakąś dziwną kreskę nad literą "L".
– Polscy fani nie mieli wcześniej okazji cieszyć się z obecności swojego reprezentanta w WWE, jednak nie brakuje gwiazd, które mają korzenie z naszego kraju. Są to np. Beth Phoenix, Trish Stratus czy w przeszłości "Killer" Kowalski, u którego szkolił się twój obecny szef, Triple H. Czy rozmawiałeś na zapleczu z innymi gwiazdami o miejscu twojego pochodzenia?
– Tak, niejednokrotnie. Zapomniałeś wspomnieć o Larrym Zbyszko, który jest moim najlepszym ziomem! To kolega mojego mentora, Terry'ego Taylora. Zawsze co poniedziałek razem oglądają Monday Night Raw i nas hejtują. Potem tylko słyszę: "widziałem to, widziałem tamto". Regularnie w firmie przypominam, że musimy wybrać się z show do Polski. Gdy tylko usłyszałem, że jest NXT Europe, to oczy mi się zaświeciły. Mam nadzieję, że to idzie w naszą stronę.
– Czy doczekamy się momentu, w którym ring announcer zapowie cię słowami: "From Poland, Oleśnica..."?
– Biedna Alicia mogłaby sobie połamać język (śmiech). Ale na pewno tak, również do tego dążę. Tylko też, jak ktoś nie wie, że Warszawa jest w Polsce, to tym trudniej mu wyjaśnić, gdzie jest Oleśnica. Mimo tego uwielbiam opisywać ludziom, z którymi rozmawiam, piękno rynku we Wrocławiu. Albo wielkość zamku w Krakowie czy to, jak długo wchodziliśmy na Śnieżkę. To są rzeczy, które jako młody człowiek na co dzień lekceważyłem, a dzisiaj rozumiem, że naprawdę są poza zasięgiem ludzi w USA. Dlatego podchodzę do tego z dumą. W latach, w których dorastałem, w Polsce nie było za dużo WWE. Mam nadzieję, że będę mógł to naprawić dla wszystkich tych dzieciaków. Widzę, jak moje dzieci tym wszystkim żyją i chciałbym, żeby to było jeszcze bardziej popularne w naszym kraju.
– Jak oceniasz potencjał tego, żeby WWE zyskało na większej popularności w Polsce?
– Myślę, że potencjał jest spory, szczególnie na etapie, w którym jesteśmy obecnie. Od kiedy jestem w firmie, to widzę ciągły rozwój, z małą czkawką na COVID. Pandemia nas jednak nie spowolniła, a wręcz przeciwnie, pokazała nowe możliwości. Jesteśmy bardzo blisko tego, aby ruszyć w stronę Europy. Nie pozwolę na to, aby Polska została ominięta. Mamy zbyt duży potencjał, zbyt dużo różnego rodzaju obiektów. Infrastruktura jest, zainteresowanie też. Fani codziennie się ze mną kontaktują. Wydaje mi się, że trochę rozrywki w Polsce się przyda.
– Istnieją już polskie federacje wrestlingu. Myślisz, że mają szanse, aby przyciągały coraz więcej ludzi?
– Tutaj w Stanach regularnie dochodzą do mnie newsy o tym, że ktoś był w Polsce na jakimś show i był bardzo zadowolony z tego, co widział. Sam z nikim z polskich federacji nie rozmawiałem, bo mam kontrakt z największą firmą w tym biznesie na świecie, więc nie szukam dodatkowego źródła dochodu. Fakt, że są takie federacje, cieszy mnie, bo są świadectwem tego, iż fani chcą wrestlingu. To kolejny argument dla mnie, przez który przy rozmowach z Triple H'em czy Shawnem Michaelesem ciągle przypominam o Polsce. Oni o tym wiedzą. Trzeba mieć dużo farta i musi być odpowiedni czas. Jestem najlepszym przykładem na to, że cierpliwość popłaca. Myślę, że trochę jeszcze musimy poczekać, ale w końcu przyjedziemy, i to z grubą "pompą".
– W rozmowach z ludźmi, którzy nigdy nie oglądali WWE, nieraz spotykałem się z komentarzami, że "to jest głupie, udawane, to nie jest sport". Co byś powiedział takim osobom, aby chociaż spróbowały zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?
– Jeśli dasz się porwać, my dołożymy wszelkich starań, żeby pokazać ci najlepsze z tego, co do zaoferowania mają oba światy sportu i rozrywki. U nas fani są nieodzowną częścią show, często kontrolując jego przebieg. Nie bez przyczyny naszych fanów WWE Universe nazywamy "biciem serca WWE". Oglądałem z trybun wejście Undertakera na Wrestlemanii 33 w 2017 roku, do dziś przechodzą mnie ciary, jak o tym pomyślę. Kocham to i jeśli nie spróbujesz, to dużo tracisz! WWE to świetna zabawa i wielkie emocje. Polecam i zapraszam do oglądania w polskiej ramówce telewizji!