Kariery mistrzów świata wagi ciężkiej prowadzą różnymi ścieżkami, jednak losy Władimira Kliczki (64-5, 53 KO) wydają się niezwykłe nawet uwzględniając szeroki historyczny kontekst. 10 kwietnia 2004 roku młodszy z braci poniósł głośną porażkę, która obrosła licznymi mitami. Przegrany podejrzewał, że mógł zostać otruty. Choć dziennikarze i eksperci nie dali mu wiary i go skreślili, to Ukrainiec odrodził się spektakularnie i przez długie lata był dominatorem.
W jego karierze o wielu sprawach zdecydował przypadek. W 1996 roku miał zaledwie 20 lat, gdy został mistrzem olimpijskim. Mógł wystartować w najcięższej kategorii wagowej tylko dlatego, że starszy brat Witalij... wpadł na dopingu. Lecząc uporczywą kontuzję sięgnął po medykament zawierający zabronioną substancję - tak przynajmniej brzmiała linia obrony. Gdyby starszy z Kliczków wystąpił w Atlancie, to młodszy musiałby zbijać wagę do niższej kategorii, gdzie czekałby na niego znakomity Felix Savon.
Dopingowa wpadka nie położyła się cieniem na reputacji braci. Po igrzyskach rozpoczęli zawodowe kariery tego samego dnia – 16 listopada 1996 roku. Ich nowym domem stały się Niemcy, a promotorem znana w Europie grupa Universum, którą sprawnie zarządzał Klaus-Peter Kohl. Bracia zmierzali od nokautu do nokautu, a tajniki zgłębiali pod czujnym okiem Fritza Sdunka, który poprowadził do największych sukcesów między innymi Dariusza Michalczewskiego.
Władimir był prowadzony ostrożniej od starszego brata i nie było w tym nic dziwnego. Doświadczenia zdobywał jednak w starym stylu – głównie podczas walk. Nierzadko toczył pojedynki nawet co kilka tygodni. Zdecydowaną większość wygrywał przez nokaut – szczególne wrażenie robił jego lewy sierpowy i prawy prosty. Po nieco ponad dwóch latach na zawodowstwie młodszy z braci miał już 24 zwycięstwa bez porażki, z czego aż 21 przed czasem.
Wpadka czy sygnał ostrzegawczy?
Tempo Witalija było nieco wolniejsze przez powracające problemy zdrowotne, ale to on jako pierwszy wygrał coś znaczącego. W październiku 1998 roku znokautował Mario Schiessera (36-3-1) i został mistrzem Europy. Dwa miesiące później bracia po raz pierwszy pojawili się w ojczyźnie. W Kijowie starszy obronił tytuł, a młodszy poniósł szokującą porażkę z nieznanym rywalem.
Ross Puritty (24-13-1) był zawodnikiem szerokiego zaplecza. Jego akcje nigdy nie stały wysoko, ale w złotej erze wagi ciężkiej słynął z wyjątkowej twardości. Nie zdołali go znokautować Michael Grant (19-0), Hasim Rahman (12-0) i mocno bijący Corrie Sanders (32-1). Doświadczony Amerykanin sprawiał także niespodzianki, o czym przekonali się były pretendent do tytułu mistrza świata Joe Hipp (38-4) i Mark Hulstrom (15-0-1).
Do pojedynku z niepokonanym Duńczykiem doszło miesiąc przed walką z Kliczką. Puritty nie mógł się mocno zmęczyć – wygrał już w drugiej rundzie. Starcie z Władimirem zostało jednak zakontraktowane na 12, bo w stawce znalazł się rankingowy pas WBC International. Do tej pory Ukrainiec tylko raz boksował przez osiem rund – zazwyczaj walki rozstrzygał dużo wcześniej.
Kliczko narzucił ostre tempo i zdominował początek walki. Doświadczony Amerykanin miał jednak dokładnie sprawdzić 24-letnią nadzieję wagi ciężkiej i właśnie to zrobił. Test nie wypadł pomyślnie – pod koniec dziesiątej rundy faworyt miejscowych kibiców słaniał się na nogach i był liczony. Minuta przerwy nic nie zmieniła i walkę przerwał po chwili trener Sdunek.
– Nie potrafiłem zapanować nad emocjami przed rodakami w Kijowie. Zazwyczaj jestem spokojny i opanowany, ale tego wieczora tak nie było. Nie trzymałem się planu. Zmarnowałem mnóstwo energii i przestrzeliłem sporo ciosów. Ta porażka zostawiła we mnie głęboką bliznę, ale dała mi też mnóstwo doświadczenia. Dzięki niej momentalnie dojrzałem. Byłem starszy o 10 lat – komentował pobity Kliczko.
Braterskie porachunki
Dłuższa przerwa? Nic z tych rzeczy – Władimir wrócił do ringu już dwa miesiące później. W nieco nowszej wersji – przybrał na wadze i miał około 5 kilogramów dodatkowych mięśni. W 1999 roku stoczył siedem walk – wszystkie wygrał przed czasem. Rywale nie byli może z najwyższej półki, ale znokautowanie doświadczonego Axela Schulza (26-3-1) odbiło się szerokim echem. W Niemczech transmisję śledziło ponad 10 milionów widzów.
Władimir kończył rok jako mistrz Europy (EBU), zdobywając tytuł zwolniony przez brata. Witalij z kolei został mistrzem świata mniej znaczącej organizacji WBO, która wciąż pracowała na uznanie w środowisku. W kwietniu 2001 roku doszło do kolejnego ważnego zwrotu akcji w karierach Kliczków – starszy również stracił miano niepokonanego. W walce z Chrisem Byrdem (30-1) wyraźnie prowadził na punkty, ale poddał się z powodu kontuzji barku.
Ten moment zapoczątkował jedyne w swoim rodzaju braterskie porachunki. Byrda już w kolejnej walce pobił Władimir, zostając nowym mistrzem świata WBO. Witalij z kolei, zaraz po tym jak stanął na nogi, rozprawił się z Rossem Purittym – pierwszym pogromcą młodszego brata. Rodzeństwo znów było na fali – młodszy z braci regularnie bronił tytułu bijąc tych schodzących ze sceny lub spoza ścisłej czołówki.
Jedna z takich walk okazała się jednak pułapką. W marcu 2003 roku Władimir nieoczekiwanie został ciężko znokautowany. Corrie Sanders (38-2) rzucił go na deski już w pierwszej rundzie, a na początku kolejnej było po wszystkim. Ukrainiec był załamany, bo dopiero co podpisał lukratywny kontrakt ze stacją HBO, która miała nadzorować dalszą część jego kariery. – Wszyscy wielcy mistrzowie przegrywali, a potem wracali – tłumaczył młodszy z braci.
Niedługo po tej porażce skończyła się współpraca z trenerem Sdunkiem, któremu do końca kariery pozostał za to wierny Witalij. Władimir znalazł nowego mentora. Emanuel Steward zaczął mu pomagać tuż po tym jak z boksem pożegnał się Lennox Lewis – jego dotychczasowy klient numer jeden w wadze ciężkiej. Kliczko ze starym sztabem wygrał jeszcze jeszcze walki w Niemczech, ale w 2004 roku zdecydował się na kolejne wyzwanie w Stanach Zjednoczonych.
Pojedynek z Lamonem Brewsterem (29-2) miał wymiar sportowy, biznesowy, ale i prestiżowy. W stawce walki znalazł się tytuł mistrzowski organizacji WBO – ten sam, który Ukrainiec stracił kilka miesięcy wcześniej. Jak do tego doszło? Jego pogromca – Corrie Sanders – zamiast rewanżu wybrał starcie... z Witalijem Kliczko, a w stawce znalazł się pas bardziej prestiżowej wówczas organizacji WBC. Plan był prosty – w kwietniu bracia Kliczkowie mieli zostać mistrzami świata.
Z nieba do piekła
Brewster nie był pięściarzem ze ścisłej czołówki. Nie pokonał jeszcze nikogo znanego, a do tego poniósł dwie porażki na punkty z przeciętnymi. Zdecydowanym faworytem był Ukrainiec – to miało być idealne "nowe otwarcie" na rynku amerykańskim. Promotorem przeciwnika był jednak Don King, który nie był już może głównym rozgrywającym w wadze ciężkiej, ale wciąż miał sporo do powiedzenia.
Na ostatniej prostej wydarzyło się sporo. Amerykański pięściarz wyszedł do ringu osierocony po tym zmarł jego długoletni trener Bill Slayton. Na kilkanaście godzin przed pierwszym gongiem zmieniła się również sytuacja u bukmacherów. Nagle w grze pojawiły się ogromne pieniądze, które postawiono na Brewstera, co w przypadku jego wygranej miało być równoznaczne z otrzymaniem fortuny.
W ringu też działy się cuda. Pierwsze cztery rundy zdominował Kliczko. Narzucił wysokie tempo – zadawał więcej ciosów i bezpiecznie obijał przeciwnika z dystansu. Wydawało się, że ma wszystko pod kontrolą. Pod koniec czwartego starcia, po mocnym prawym prostym, Brewster wylądował na deskach. Sędzia Robert Byrd był o krok od przerwania walki.
Po kilku chwilach sytuacja się odwróciła. W piątej rundzie to Kliczko był liczony na stojąco, a potem równo z gongiem padł na matę jak długi. Sędzia przerwał walkę i odprowadził półprzytomnego Ukraińca do narożnika. Tam pobity długo nie mógł złapać oddechu. Na gorąco trudno było wskazać punkt zwrotny – to nie była walka, którą odmieniłby jeden celny cios. Władimir doprowadził ich zresztą do celu prawie trzy razy więcej od rywala.
Znokautowany trafił do szpitala. Dość nieoczekiwanie badania wykazały... wyjątkowo wysoki poziom cukru. Sprawa była do tego stopnia poważna, że z trudem uratowano go przed śpiączką cukrzycową. Według lekarzy w takim stanie nie nadawał się do mocniejszego treningu – nie mówiąc już o zawodowej walce o tytuł mistrza świata.
Wszystko wyglądało niezwykle podejrzanie nawet bez wnikania w kryminalną przeszłość Dona Kinga. – Władimir był w doskonałej formie. Nigdy w mojej długiej karierze trenerskiej nie doświadczyłem czegoś takiego. Wiem, kiedy pięściarz jest słaby po ciosach rywala. W tym przypadku coś innego musiało stać za problemami Władimira – przekonywał trener Emanuel Steward.
Kilkadziesiąt godzin po walce Kliczko zapłacił za niezależne testy w Las Vegas. Wyniki nie potwierdziły teorii o otruciu, choć lekarz postawił hipotezę o użyciu Haloperidolu – leku bez smaku i zapachu z grupy przeciwpsychotycznych, który mógł wpłynąć na sposób poruszania się w ringu. – Nie chcę, by opinia publiczna myślała, że szukam wymówek. Po prostu chcę poznać prawdę. Nie otrzymałem przekonujących odpowiedzi na wiele kluczowych pytań – tłumaczył Kliczko.
Mazgaj czy jednak ofiara?
Organ nadzorujący walkę – komisja ds. sportu stanu Nevada (NSAC) – nigdy nie podała, że doszło do nieprawidłowości. Szefowa organizacji – doktor Margaret Goodman – była przy ringu i opiekowała się znokautowanym. Zdiagnozowała wstrząśnienie mózgu trzeciego stopnia, a wysoki poziom cukru tłumaczyła kroplówką w karetce. Próbki pobrane po walce niczego nie wykazały, ale kilkanaście dni później zostały zniszczone w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.
– Tego wieczoru Władimir Kliczko nie pojawił się w ringu. Po pierwszej rundzie prawie nie mogłem oddychać, a po drugiej ledwo wstałem z krzesła. Nie mogłem normalnie mówić, miałem zdrętwiały język. Trudno było mi nawet otworzyć oczy. Wyglądało na to, że byłem pod wpływem narkotyków – relacjonował pobity w ukraińskich mediach.
Jego obóz miał jeszcze inną teorię. Według zapisu monitoringu dwie osoby z obozu Brewstera odwiedziły pustą jeszcze szatnię przeciwnika i spędziły tam kilka minut. Sprawą początkowo zainteresowało się FBI, ale podejrzenia nigdy nie znalazły potwierdzenia na sali sądowej. "Władimir Kliczko powinien być wdzięczny za otrzymaną pomoc medyczną. Zamiast tego maże się jak dziecko" – podsumował George Kimball, legendarny irlandzki dziennikarz.
Z czasem narracja uległa zmianie. Młodszy z braci zaczął mówić o bezcennej lekcji, która koniec końców miała go wzmocnić. – Co jakiś czas wracam do tej walki. Eksperci mnie skreślili. Ludzie mówili, że nie mam szczęki, kondycji ani serca do walki. Może z czasem zapomnieli o tym pojedynku, ale ja nigdy tak nie zrobię. To moja motywacja. (...) Pozostanę wdzięczny Brewsterowi do grobowej deski. To było niesamowite doświadczenie, w którym niczego bym nie zmienił – mówił dziesięć lat później w rozmowie z ESPN.
Te słowa wypowiadał już jednak z zupełnie innej pozycji. Mimo porażki zdecydował się kontynuować pracę z trenerem Stewardem, który wkrótce doczekał się kolejnego dominatora. Droga nie była usłana różami – Kliczko musiał podnieść się z desek w kolejnych walkach z DaVarrylem Williamsonem (20-2) i Samuelem Peterem (24-0). W 2006 roku znalazł się jednak znów na mistrzowskim tronie i wytrwał tam blisko dekadę. Wygrał 18 walk z rzędu w obronie tytułu – w liczącej ponad sto lat historii wagi ciężkiej więcej mieli tylko Larry Holmes (19) i Joe Louis (25).
Po drodze doszło do rewanżu z Brewsterem. W lipcu 2007 roku Amerykanin przyleciał do Kolonii. Był już pięściarzem po przejściach – miał poważne kłopoty ze wzrokiem, więc nie mógł już walczyć w ojczyźnie. Tym razem zwrotu akcji nie było – został wyraźnie pobity. Przegrał przed czasem, a po wszystkim doszło do wyjątkowego spotkania w szatni i wspólnego zdjęcia, które dla Ukraińca miało szczególną wymowę.
– Ta porażka była punktem zwrotnym nie tylko w mojej karierze, ale w ogóle w moim życiu. Zmieniłem sposób, w jaki podchodzę do wielu rzeczy. Bez dwóch zdań bez tej porażki nie byłbym potem mistrzem. Poznałem drugą stronę medalu w najbardziej bolesny sposób, ale chyba najwidoczniej tego potrzebowałem – podsumował po latach Władimir Kliczko.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.