{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
PKO Ekstraklasa. Kamil Kuzera zdradza tajemnicę przemiany Korony Kielce. "Przekonali się do jeżdżenia na d…ch"
Kamil Kuzera przejął Koronę w listopadzie po tym, jak klub postanowił rozstać się z Leszkiem Ojrzyńskim. Po trudnym początku później sprawił, że kielczanie przed trwającą, 29. kolejką byli czwartą najlepszą drużyną PKO Ekstraklasy. – Nie powiedziałbym, że gramy bardzo dobrze, bo wciąż popełniamy wiele błędów – wyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL trener Złocisto-Krwistych.
Czytaj też:
PKO Ekstraklasa. Raków Częstochowa coraz bliżej mistrzostwa. Ważna wygrana z Miedzią Legnica
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Od początku był pan przekonany do tego, że już teraz poradzi sobie w roli pierwszego trenera Korony?
Kamil Kuzera: – Potrzebowałem trochę czasu do namysłu. Musiałem rozważyć wszystkie za i przeciw. Pochodzę z Kielc, a w razie niepowodzenia… i tak musiałbym tutaj zostać. Wiedziałem jednak, że w piłce wszystko jest możliwe i jeśli popracujemy, to będzie to wyglądało lepiej.
– Gdy został pan tymczasowym trenerem to zakładał pan, że zamieni się to w rolę samodzielnego szkoleniowca?
– Na początku nie podchodziłem do tego w ten sposób. Skoro jednak pojawiła się propozycja to zdecydowałem się ją rozważyć.
- Początek nie był łatwy. Korona na "dzień dobry" zmierzyła się z Widzewem Łódź i Lechem Poznań. Co myślał pan przed tamtymi spotkaniami?
– Wiedziałem, że wszystko jest możliwe. Tego nauczyła mnie piłka. Jako zawodnik przechodziłem już przez różne sytuacje i wiedziałem, że nie można się poddawać. Z takim podejściem rozpoczynałem tę pracę.
– Co do rundy rewanżowej – nie spodziewał się pan chyba, że będziecie się prezentować aż tak dobrze. Co okazało się kluczowe?
– Nie powiedziałbym, że radzimy sobie bardzo dobrze, bo popełniamy sporo błędów. Oczywiście, pod względem punktów sytuacja znacząco się poprawiła i to cieszy. Od początku postawiliśmy na pracę od podstaw. Postawiliśmy na lepszą komunikację z zespołem, chociaż były też ciężkie momenty. Okres przygotowawczy przepracowaliśmy solidnie, ale inaczej. Zawodników trudno było przekonać do pewnych kwestii. Kluczowe okazało się wzajemne zaufanie.
– Okres przygotowawczy został przepracowany solidnie, ale wyniki meczów sparingowych nie napawały optymizmem. Nie myślał pan w pewnym momencie o tym, by zejść z obranej ścieżki?
– Cały czas trzymaliśmy się planu. Zabrzmi to może głupio, ale porażka 0:5 z Banikiem Ostrawa była w to wkalkulowana. Z powodu pewnych założeń brałem pod uwagę, że może się to tak skończyć. To był okres bardzo ciężkich treningów, Banik wymienił w przerwie cały zespół, a ja postanowiłem, że nasza jedenastka rozegra spotkanie w pełnym wymiarze czasowym. To tempo nas zabiło, ale wbrew pozorom, było też sporo pozytywnych momentów. Później była dyskusja dotycząca tego, czy na pewno wygląda to tak, jak powinno. Ostatecznie zostaliśmy jednak przy pierwotnych założeniach. Trudno byłoby cokolwiek zmieniać, nie mieliśmy na to czasu.
– Na czym polegała budowa tego wzajemnego zaufania? Jako zawodnik lub trener bywał pan w szatniach, w których tego brakowało?
– Dla mnie odpowiednia komunikacja jest najważniejsza. Oczywiście, można wejść do zespołu i narzucić mu wszystko, ale nie o to chodzi. Nie wszyscy piłkarze mogą być do tego przekonani czy rozumieć pewne kwestie. Właśnie dlatego wiele spraw wypracowaliśmy wspólnie, bo to daje zdecydowanie większą szansę na powodzenie. Teraz to daje efekty, da się to odczuć. Nie muszę na nikogo krzyczeć, czasami wystarczy spojrzenie, by zawodnicy wiedzieli, o co chodzi. Piłkarze będą popełniali błędy, ale najważniejsze jest dla mnie to, że nie boją się odpowiedzialności, nie czują strachu przed podejmowaniem decyzji. Nie chciałbym też ich ograniczać poprzez to, że będą bali się reprymendy od trenera. Staram się ich rozumieć i sprawiać, by stawali się lepsi.
– Wspomniał pan, że gra wcale nie jest bardzo dobra. Co w takim razie należy jeszcze poprawić?
– Ogólnie jestem bardzo zadowolony z postępów, które zrobiliśmy. Jest jednak sporo mankamentów, często wynikających z nadmiernej ambicji zawodników. Chodzi chociażby o odpowiednie ustawianie się na pozycjach, chociaż i w tym elemencie zauważalny jest progres. Pomału lepiej radzimy sobie w sytuacjach, w których jesteśmy przy piłce. Jako sztab nie chcieliśmy zarzucić piłkarzy nadmiarem informacji, postawiliśmy na proste rzeczy. Z czasem będziemy wprowadzać kolejne elementy. Jeśli tego nie zrobimy, staniemy się dla rywali łatwiejsi do rozszyfrowania.
– Był pan asystentem Leszka Ojrzyńskiego. Jak wyglądała pana współpraca z poprzednim trenerem? Odrzucał dużo pana sugestii?
– Trener po to miał asystentów, by przekazywali mu swoje spostrzeżenia i zwracali uwagę na różne kwestie. Na koniec to jednak on podejmował decyzję. Rozmowy były zawsze, to normalne, bo ja też dużo dyskutuję ze swoim sztabem. Nie było jednak tak, że trener Ojrzyński odrzucał nasze pomysły czy sugestie. Wszystko przyjmował do wiadomości, a na koniec planował według własnej filozofii.
– Od którego trenera nauczył się pan najwięcej?
– Trudno stwierdzić. Miałem przyjemność współpracować z wieloma dobrymi szkoleniowcami, każdego cechowało co innego. Myślę, że wyciągnąłem coś od wszystkich. Sam również mam swoje spojrzenie na futbol, które teraz staram się przekazać zawodnikom. Kluczowe jest to, by ze współpracy z trenerami wyciągnąć dla siebie to, co najważniejsze.
– Jest pan związany emocjonalnie z Koroną. To pomaga w pracy czy może stanowić przeszkodę?
– Przywiązanie i utożsamianie z tym miejscem może tylko pomóc. To daje dużo także na początku pracy. Znasz to miejsce, wiesz o nim więcej niż ktoś, kto przyszedłby z zewnątrz. Czułem duże wsparcie, słyszałem od kibiców komentarze: „kto ma sobie poradzić, jak nie ty?”. To miłe. Wiadomo, że to duże emocje, ale uważam, że odnalazłbym się także w innym klubie. To kwestia zrozumienia ludzi i wykonywania swojej pracy.
– Co było ważniejsze? Dotarcie do głów piłkarzy czy praca wykonywana podczas treningów?
– Trudno to procentowo określić. Wszystko musi się ze sobą przeplatać. Przed rundą rewanżową mówiłem, że chcę, by to był zespół o pewnym DNA i to się udało. Dobrze wygląda nasza organizacja gry, nasza praca przynosi efekty. Jak już jednak zaznaczyłem, o dobrą pracę byłoby ciężko gdyby nie odpowiednie nastawienie mentalne zawodników i zaufanie do naszego planu. Tego wszystkiego nie da się zrobić bez dobrych relacji międzyludzkich.
–Jak bardzo różni się pana praca teraz w porównaniu do tego, co robił pan jako asystent?
– Zmieniło się wiele. Gdy jesteś asystentem, bardzo łatwo jest ci wyrokować, bo na koniec nie bierzesz odpowiedzialności. Teraz znajduję się na pozycji, na której dostaję informacje z kilku stron. Musisz to wszystko przyjąć, przeanalizować, a na koniec podjąć decyzję, za którą odpowiedzialny jesteś przede wszystkim ty, a nie twój sztab. Trzeba zachowywać się rozważnie, właściwie dobierać słowa. Czasami może wydawać się, że zespół nie zwraca na coś uwagi, ale z doświadczenia wiem, że jest inaczej. To z pozoru małe rzeczy, które na koniec mają wpływ na całokształt.
– Dzisiaj pod względem liczby zdobytych punktów jesteście czwartą drużyną ligi. Na co tak naprawdę stać Koronę?
– Chyba nie da się tego teraz ocenić. Wcześniej wspominałem już, że Korona może powalczyć z każdym w tej lidze. Nie wiem jednak, czy byłaby w stanie utrzymać taki sam poziom przez cały sezon, bo na to wpływa wiele czynników. Nie zadeklaruję teraz, że drużynę byłoby stać na walkę o miejsca 4.-6. Wiadomo, że do utrzymania się w czołówce, potrzebna jest szersza kadra. Widać to na przykładzie zespołów, które są w pierwszej czwórce.
– Piąta przed tą kolejką była Warta Poznań. To klub, który nie ma dużego budżetu, a w kadrze nie znajdziemy jakichś znanych nazwisk. Sami przekonaliście się jednak o sile tego zespołu przegrywając aż 1:5. Co takiego wydarzyło się w tamtym spotkaniu?
– Po meczu przeprosiłem zespół, bo widziałem, że piłkarze mocno to przeżyli. To ja zawaliłem tamto spotkanie i przyznałem się do tego. Zmieniliśmy sposób gry, postanowiłem, że będziemy zakładać pressing w innych miejscach boiska, niż wcześniej. To wszystko ostatecznie wpłynęło na wysoką porażkę. W piłce czasami potrzebne jest szczęście, ale w tamtym starciu ono kompletnie się od nas odwróciło.
– Do spotkania z Zagłębiem Lubin przystąpicie z serią siedmiu meczów bez porażki. Z czego w grze Korony jest pan najbardziej zadowolony?
– Potrafimy konstruować akcje. Ktoś, kto nas ogląda, widzi, że w grze w nie ma przypadku. Potrafimy wyczuć dobry moment na założenie pressingu. Dodatkowo umiemy zatrzymywać przeciwników w naszym polu karnym. Początkowo, jeżdżenie na d…ch przychodziło chłopakom z trudem. Dzisiaj często dzięki takim interwencjom nie tracimy goli, a piłkarze się do tego przekonali. To argument za tym, że to, co robimy, przynosi efekty.
– Kojarzony jest pan z "Bandą Świrów", czyli niezwykle charakternym zespołem Korony, prowadzonym niegdyś przez Leszka Ojrzyńskiego. Chciałby pan stworzyć teraz w Kielcach podobną drużynę?
– To kompletnie inne czasy i inni ludzie. "Bandy Świrów" nie da się skopiować, ale ta mentalność została. Korona zawsze była kojarzona z zadziornością. To serce i charakter są bardzo potrzebne, ale my będziemy budować coś nowego. Piszemy inny rozdział w historii klubu.
– O co powalczycie w końcówce sezonu? Sytuacja Korony wciąż nie jest do końca komfortowa…
– Dopóki będą matematyczne zagrożenie spadkiem, będziemy walczyć o utrzymanie. Nie stracimy czujności do końca. Nie chcę wskazywać pozycji, która da mi satysfakcję na koniec sezonu. Będzie to każde miejsce poza czerwoną strefą. Pokazujemy, że pasujemy do Ekstraklasy i chcemy w niej pozostać. Teraz kluczowe jest spotkanie z Zagłębiem.
– Zachowa pan stanowisko trenera Korony i poprowadzi ją w przyszłym sezonie?
– W umowie są pewne zapisy, które gwarantują to po wykonaniu określonego celu. Na razie nie ma co jednak mówić o następnym sezonie. Rozgrywki trwają, mamy w nich jeszcze sporo do zrobienia.