Na 15 miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu Międzynarodowy Komitet Olimpijski w końcu znalazł czas, żeby powiedzieć chodziarzom, w jakich konkurencjach wystąpią w 2024 roku. W imię równouprawnienia wymyślono zawody, które wywracają ich szkolenie do góry nogami. – Byłam zaskoczona. Tak późno nie powinno się tego robić – uważa Katarzyna Zdziebło, podwójna wicemistrzyni świata z Eugene. Trener kadry Robert Korzeniowski widzi jednak plusy.
>> WARTO PRZECZYTAĆ: SENSACYJNE ROZSTANIE, KORZENIOWSKI STRACI LIDERKĘ KADRY!
Kiedy Dawid Tomala szedł w Tokio po olimpijskie złoto na 50 kilometrów, już wiedzieliśmy, że Polak zapisze się w historii sportu. Został ostatnim mistrzem na tak długim dystansie, bo MKOl i World Athletics wcześniej ogłosiły, że od kolejnej edycji – Paryża 2024 – ten sport będzie już wyglądał inaczej. W imię równouprawnienia. Problemem, który we wszystkich dyscyplinach starają się zasypać działacze, jest różnica w liczbie szans medalowych. Chód jak najbardziej się w to wpisywał, bo o ile mężczyźni mieli na jednej imprezie i 20, i 50 km, to panie już tylko to pierwsze.
Niestety, zamiast przeprowadzić reformę w logiczny sposób, właśnie utrudniono życie całemu środowisku, a przy okazji wkurzono nawet największych konformistów.
Mieli pomysł: odświeżyć olimpijski chód sportowy. Sześć lat, trzy reformy
Ale najpierw uporządkujmy fakty. Agenda o olimpijskiej równości płci obowiązuje od dawna. W jej myśl federacje biorące udział w igrzyskach krok po kroku zostały zmuszone do korekt w wykazie swoich konkurencji – niektóre nawet pod groźbą opuszczenia elitarnej rodziny. Celem MKOl było doprowadzenie do takiego wydarzenia, w których mężczyźni i kobiety będą wreszcie mieli dokładnie po tyle samo. To ma udać się za rok w Paryżu, gdzie po raz pierwszy wystąpi identyczna liczba zawodników i zawodniczek.
Dokonywano tego w różny sposób. Jednym z nich było wprowadzenie mikstów. W Tokio odbyło się w sumie 18 rywalizacji mieszanych, a za rok w Paryżu ta liczba urośnie już do 22.
Lekkoatletyczny chód – obok biegowej sztafety 4x400 m – od teraz będzie jedną z nich.
I tu zaczynają się problemy, a raczej przykład, jak źle można zarządzać taką reformą. Od 2017 roku bowiem – czyli już w myśl agendy MKOl – kobiety namawiano do przedłużenia się na "pięćdziesiątkę". Na MŚ w Londynie rozdano za ten dystans pierwsze medale, co potem powtórzono w Dosze. Do Tokio już na tak długą trasę pań nie wpuszczono, bo World Athletics postanowiła skrócić jednak chód mężczyzn. Wszystko po to – tłumaczono – że w Paryżu drugą olimpijską konkurencją będzie drużynowe 35 km, gdzie o medalach zdecyduje suma czasów kobiety i mężczyzny. 35 km, ale indywidualne, wprowadzono więc na kolejne MŚ – w Eugene przed rokiem i tegoroczne w Budapeszcie. Kłopot w tym, że za rok we Francji na 35 km już nikt nie pójdzie, bo "krawaciarze" w gabinetach na ostatnią chwilę znów zmienili decyzję.
Jak tłumaczą, po to, żeby na Los Angeles 2028 było już normalnie, po nowemu. Do tych igrzysk jest przecież pięć lat.
MKOl wymyślił sztafetę dla dwóch osób: odcinek – 40 minut przerwy – odcinek – spokój
To, co właśnie ogłoszono, nie ma nic wspólnego z poprzednią wizją na rozegranie paryskich igrzysk. Zamiast 35 km – czyli wciąż dłuższego niż "dwudziestka" dystansu dla obu płci – wymyślono sztafetę dla par na łącznej długości maratonu. To oznacza, że jeden odcinek będzie mieć nieco ponad 10 kilometrów. Ale oznacza również, że każdy z występujących po ok. 40-minutowej przerwie będzie musiał wrócić na trasę na drugi etap.
Dokładnie tak od lat wyglądają tzw. sprinty drużynowe w biegach narciarskich. Tam biega się zresztą aż trzykrotnie, z tą różnicą, że na odcinkach o długości ok. 1,5 km i z przerwami porównywalnymi do takich, jakie zwykle zawodnicy stosują w trakcie treningów wydolnościowych. 40-minutowych przerw w sportach wytrzymałościowych nie stosuje się natomiast nigdzie. Robert Korzeniowski, który obecnie przygotowuję jako trener naszą kadrę narodową, zauważa: – nie wyobrażam sobie, żeby oni w tym czasie czekania leżeli. Chyba za rok zrobimy tak, że odpoczywający nadal będzie szedł, tylko że poza trasą. Bo gdyby zawodnik po takim wysiłku raz się położył, to pewnie by już nie wstał.
Katarzyna Zdziebło jest dyplomatką, a nie kryje zaskoczenia. "Inny trening"
Korzeniowski przyznaje, że światowe władze lekkoatletyki dopiero teraz organizują seminaria środowiskowe, w którym tłumaczą reguły nowej konkurencji. Jedno z nich odbyło się na początku tego tygodnia – już kiedy klamka zapadła.
Wicemistrzyni świata Katarzyna Zdziebło wydaje się mieć mieszane uczucia. W końcu w marcu sprawdzała się na 35 kilometrów i wyszedł jej z treningów drugi rezultat w karierze. W maju ma iść na takim dystansie na Drużynowych ME w Podebradach, a w Budapeszcie być może raz jeszcze – już w ramach MŚ. Wprawdzie ostatnio zatrzymał ją koronawirus, ale od dawna nie ukrywa, że pod 35 km układała swój plan treningowy.
– Tymczasem na taki wysiłek, jaki będzie w Paryżu, trzeba trenować zupełnie inaczej – przyznała przed kamerą TVP Sport w trakcie niedzielnej transmisji z Warszawy. Zdziebło, starannie dobierająca słowa, waży teraz opinie jak może. I dodaje, że nie ma na to wpływu, ale już sama mimika twarzy wskazuje, że nie jest jej po drodze z taką woltą MKOl. – To było dla wszystkich zaskoczenie. Decyzja pojawiła się niedawno, za późno. Nie wiem, co myśleć. Gdybanie o przyszłości nie ma sensu. Nie chcę się nad tym za długo zastanawiać. Zobaczymy, co jeszcze wymyślą nadrzędne organy. Można tylko czekać na kolejne, niespodziewane decyzje – uzupełniła wypowiedź już w rozmowie z Filipem Kołodziejskim.
To nie tak, że wszystko źle. "Zawodnik ma wyzwanie, za to kibic show"
– Ten format ma być innowacyjny, dynamiczny. Wierzymy, że będzie przejrzysty dla fanów – przekonuje CEO World Atheltics Jon Ridgeon.
Te słowa potwierdza Korzeniowski i wskazuje, że chociaż taka rewolucja nie powinna być załatwiana na tak krótko przed igrzyskami, w dodatku bez debaty, to widzi, że ma głębszy sens.
– W programie olimpijskim nic nie jest dane raz na zawsze. Chód też musi zawalczyć o swoje miejsce i atrakcyjność, a MKOl lada dzień ma ogłosić wykaz konkurencji na IO 2028. Format sumowania czasów, który dyskutowano w chodzie wcześniej, byłby skomplikowany w odbiorze. A tu? Raz, że dystans maratoński daje odniesienie do biegaczy. Dwa, że wątek zmian świetnie sprzeda się w obrazku. Trzy, że kto minię pierwszy metę, od razu będzie zwycięzcą, bez czekania na matematykę sędziów – tak były mistrz stara się zrozumieć cel reformy.
Trener kadry uważa również, że rok to wbrew pozorom nie tak mało na korekty w planie treningowym.
– Gdy ja chodziłem, to po krótkim przygotowaniu byłem w stanie walczyć na dystansach od 5 do 50 kilometrów. Baza wytrzymałościowa, którą uzbierali zawodnicy, myśląc o startach na 35 km, też przyda się w tej sztafecie olimpijskiej. Mamy jeszcze cały jeden okres przygotowawczy na pracę pod nową konkurencję. Trenerów i sportowców czeka wielkie wyzwanie. Można mieć zastrzeżenia do formy, w jakiej im je przedstawiono i terminu. Ale długoterminowo jestem zdania, że taki format dla chodu wyjdzie mu na dobre – kończy Korzeniowski.
Igrzyska olimpijskie w Paryżu zaczną się 26 lipca. Transmisje z Francji w Telewizji Polskiej.