| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Miniony weekend zakończył się różnie dla piłkarzy Rakowa Częstochowa i Lechii Gdańsk. Pierwszy zdobyli pierwsze w historii mistrzostwo, natomiast drudzy – spadli z PKO Ekstraklasy po piętnastu latach. Zawodnikiem obu drużyn w ostatnich latach był Żarko Udovicić. W rozmowie z TVPSPORT.PL wspomina czas spędzony w Gdańsku oraz Częstochowie i odnosi się do niedawnej wulgarnej wypowiedzi na temat byłego prezesa klubu z Trójmiasta.
Żarko Udovicić (ur. 1987) – były piłkarz między innymi Zagłębia Sosnowiec, Lechii Gdańsk i Rakowa Częstochowa. W ostatnim klubie zdobył Puchar Polski oraz Superpuchar Polski. W sezonie 2018/2019 miał najwięcej asyst w Ekstraklasie. Od 2022 roku jego klubem jest serbska Mladost Lucani, występująca w najwyższej lidze.
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Dwa lata temu w rozmowie z Interią powiedziałeś, że chcesz napisać autobiografię. Już zacząłeś prace nad nią?
Żarko Udovicić, piłkarz Mladostii Lucani: – Jeszcze nie! Wciąż jestem aktywnym piłkarzem i zbieram materiały. Gram w serbskiej ekstraklasie, mam dużo obowiązków i mało czasu, żeby spokojnie do tego usiąść. Planów nie zmieniam, ale przyjdzie na to czas po zakończeniu kariery.
– Widziałem, że w Serbii grasz regularnie. Chyba mimo 35 lat, do zawieszenia butów na kołku jeszcze ci daleko...
– Dużo moich znajomych już nie gra albo grają w niższych ligach. Mówię pół-żartem, że skończę grać, gdy młodzi zaczną mnie wyprzedzać na treningach. W Serbii jest trochę inaczej niż w Polsce – młodzieżowcy są wystawiani po to, żeby szybko ich sprzedać i na nich zarobić. Na przykład piłkarz z mojego klubu pół roku temu trafił do Manchesteru City, co jest dużym sukcesem, choć od razu został wypożyczony do Belgii. Na razie jednak nie czuję, że odstaję od nich.
– Na treningach jesteś lepszy od młodych czy na równi z nimi?
– Walka trwa. Ale skoro gram regularnie na poziomie serbskiej ekstraklasy, to jeszcze wiele przede mną.
– Powrót do Serbii ci służy.
– Trochę można powiedzieć, że wróciłem do życia. Gram więcej minut niż w Rakowie. Co prawda, gram bardziej w obronie. Daleko od napastników, dlatego brakuje mi liczb.
– Nie czułeś się trochę dziwnie, gdy po siedmiu latach w Polsce wróciłeś do Serbii?
– Miałem nadzieję, że po Rakowie znajdę inny klub w Polsce i przyjdzie mi to łatwo. Byłem trochę zdziwiony, bo po odejściu na początku marca czekałem na oferty do 1 lipca i byłbym gotowy zaczekać dłużej. Skończyło się na tylko jednej rozmowie – z dyrektorem sportowym Korony Kielce. Byłem świadomy tego, że wcześniej grałem mało w Rakowie, ale fizycznie czułem się bardzo dobrze. Zawsze mówię, że liczą się wyniki badań, a nie cyferki w dowodzie osobistym. Przyjąłbym nawet ofertę z 1. Ligi. Szczególnie, że staram się o polski paszport. I właśnie przygotowuję się do egzaminu...
– Czyli chciałbyś tu wrócić?
– No pewnie! Jeśli dostanę ofertę z Polski, wsiadam w auto i przyjeżdżam od razu. Wiem, że mam już 35 lat, ale wciąż jestem w rytmie treningowym, nie mam kontuzji. Jestem w lepszej formie niż rok temu po odejściu z Rakowa. Bo tam zagrałem w pięciu meczach, a tutaj w trzydziestu.
– Powiedziałeś, że przyjąłbyś ofertę z 1. Ligi. W przyszłym sezonie zagra tam twój były klub – Lechia Gdańsk...
– Hmm... Pewnie widziałeś moją relację na Instagramie po spadku Lechii?
– Widziałem. Nie przebierałeś w słowach pod adresem byłego już prezesa.
– Jestem człowiekiem, który nigdy nie gryzie się w język. Zawsze mówię, to co myślę. Nie ukrywam, że śledzę wyniki moich poprzednich klubów – Zagłębia Sosnowiec, Lechii i Rakowa. Gdy Lechia spadła, było mi przykro. Zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki to zawód. Duży klub, wspaniali kibice, świetne miasto... Miałem różne problemy – trochę także z mojej winy, ale czas w Gdańsku był dla mnie bardzo udany. Człowiek, o którym napisałem i którego zdjęcie wstawiłem zadecydował jednak o moim odejściu z klubu. Dlatego po spadku nie wytrzymałem i wyrzuciłem to z siebie.
– Czy dostawałeś potem wiadomości z Polski?
– Tak, pisali do mnie kibice Lechii. I komentarze na moje słowa były wyłącznie pozytywne. Zaciekawiło to też moich kolegów z Serbii, których najbardziej interesowało, co oznacza słowo na "p".
– Przyznałeś, że śledzisz PKO Ekstraklasę. Zaskoczył się spadek Lechii?
– Bardzo mnie zdziwił. Skład bardzo się nie zmienił przez ostatnie lata, a w drużynie gra sporo zawodników, którzy zdobyli Puchar Polski, a wcześniej doszli tam do finału i rok temu zajęli czwarte miejsce. Problemem na pewno był człowiek, o którym wspomniałem. Ale nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć.
– Zatrzymajmy się na chwilę przy twoich występach w Lechii Gdańsk. Jakie miałeś relacje z trenerem Piotrem Stokowcem?
– Moi koledzy różnie wypowiadali się o nim potem w wywiadach, ale ja nie mogę na niego powiedzieć nic złego. Nie zawsze się dogadywaliśmy, jednak także z mojej winy. Na przykład wtedy, gdy po porażce w Poznaniu wrzuciłem nagranie jak śpiewam. Nie mogłem wtedy zagrać, bo miałem problemy przez "koronę". Trener wtedy się bardzo wkurzył. Dzień później mnie wezwał i nie była to miła rozmowa. Myślałem, że to mój koniec w Lechii.
– Zostałeś, ale na występ w pierwszej drużynie musiałeś poczekać.
– Trenowałem i walczyłem o swoją szansę. Dostałem ją dopiero w ostatniej kolejce, w meczu ze Śląskiem Wrocław. Zaliczyłem dwie asysty i wygraliśmy 2:1. A potem był finał Pucharu Polski – i wtedy skład już rozpoczynał się ode mnie. Koledzy się śmiali, że "turysta przypłynął do Gdańska na dwa najważniejsze mecze". I finał też dobrze zacząłem – asystowałem przy golu Haydary'ego. Tylko potem wyszło nie po naszej myśli.
– Pod koniec następnego sezonu grałeś już częściej, ale – jak już wspomniałeś – nie przedłużono z tobą kontraktu.
– Wtedy walczyłem jak lew, bo chciałem zostać. W ostatnich meczach miałem łącznie dziesięć kluczowych podań, ale żadne z nich nie zakończyło się golem. Myślałem jednak, że to wystarczy, żeby prezes i trener widzieli, jak bardzo chcę dostać nowy kontrakt. Nie wystarczyło. Niestety człowiek, którego zdjęcie umieściłem w relacji na Instagramie, nie chciał mnie w klubie.
– Ale źle na tym nie wyszedłeś – podpisałeś kontrakt z wicemistrzem Polski i zdobywcą pucharu.
– Trener Marek Papszun oraz dyrektor sportowy zadzwonili do mnie i wszystko szybko się potoczyło. Miałem pojechać do domu w Serbii, ale udało nam się spotkać w Warszawie. Szybko się dogadaliśmy, a ja nie miałem żadnych wątpliwości. Był początek okna transferowego, a ja nie mogłem odmówić takiemu klubowi, jak Raków. Ucieszyłem się też, że są w Polsce ludzie, którzy mnie doceniają. Choć nie byłem tym zdziwiony.
– W jakiej byłeś dyspozycji fizycznej, gdy trafiłeś do Rakowa?
– Nie opuściłem żadnego treningu, nie musiałem nawet chodzić do fizjoterapeuty. Kontuzje mnie omijały i ludzie w Serbii czasami patrzą na mnie przez to, jakbym był z innego świata. Ostatnie masaże miałem chyba jeszcze w Zagłębiu Sosnowiec! Także w Rakowie mój stan fizyczny był bardzo dobry. Po każdym treningu dostawałem wyniki z GPS-ów i prawie zawsze byłem w czołówce.
– Który trener był wobec ciebie bardziej wymagający – Piotr Stokowiec czy Marek Papszun?
– U trenera Stokowca nie było lekko, ale trener Papszun wymagał jeszcze więcej. Pod każdym względem, nie tylko spraw piłkarskich. Zarzucał mi na przykład, że w czasie wolnym dużo podróżowałem.
– Dokąd podróżowałeś?
– Do Gdańska, żeby się spotkać z byłymi kolegami, niekiedy do Filipa Mladenovicia do Warszawy. Czasem i do rodziny w Serbii. Wsiadałem za kierownicę i po kilku godzinach byłem w Belgradzie.
– Zdarzały ci się takie wyjazdy w ciągu tygodnia?
– Jeśli mieliśmy tylko jeden dzień wolnego, to nie. Ale gdy mieliśmy trzy dni dla siebie albo była przerwa reprezentacyjna, to zdarzały mi się dłuższe wyjazdy.
– Potem kibice pisali, że zamiast trenować – chodzisz po knajpach.
– Nie sądziłem, że ludzie tak dokładnie śledzą wszystko, co się dzieje u mnie na Instagramie. Jestem człowiekiem, który w dniu wolnym nie zamknie się w domu. Nie ukrywam, lubiłem wychodzić. Ale nie miało to żadnego wpływu na moją formę. Tak jak powiedziałem, nie opuściłem też żadnego treningu.
– Dlaczego twoja przygoda z pierwszą drużyną Rakowa zakończyła się po pięciu meczach?
– Patryk Kun pracował z trenerem już bardzo długo, był w dobrej dyspozycji i na swojej pozycji robił to, czego oczekiwał od niego trener. A ja grałem trochę inaczej, ale wierzyłem w swoją szansę. Myślałem, że liczby i statystyki mnie obronią. "Kunik" radził sobie dobrze, ale nie miał liczb. Grałem jednak za mało, by udowodnić trenerowi, że warto na mnie stawiać.
– Rozwiązanie kontraktu w trakcie sezonu było inicjatywą klubu czy twoją?
– Zostałem przesunięty do rezerw, nie wzięto mnie na obóz do Turcji. Spędziłem okres przygotowawczy w rezerwach, który wspominam dobrze. Prezes i dyrektor sportowy chcieli ze mną rozwiązać kontrakt. Miałem jednak swoje warunki, a oni – swoje. Dlatego trwało to do marca. Byłem już nawet przygotowany na to, że do czerwca będzie grać w drugiej drużynie. Prezes Cygan był trochę zdziwiony. Mówił: "nie rozumiem tego, że chcesz trenować z drugą drużyną. Czy ty chcesz, żeby ktoś w czwartej lidze złamał ci nogę?". Odpowiedziałem: prezesie, proszę się nie przejmować – w dziewięciu meczach nikt mnie nawet nie sfaulował. Podchodziłem do gry w rezerwach profesjonalnie do samego końca, a z chłopakami miałem dobry kontakt. W ostatni dzień okna transferowego podjęliśmy jednak decyzję o rozwiązaniu umowy.
– Po roku żałujesz przenosin do Rakowa, skoro grałeś tak mało?
– Nie żałuję, bo poznałem dużo fajnych ludzi. Po dwóch miesiącach od odejścia zrobiłem kolację pożegnalną, na którą przyszli wszyscy piłkarze. To pokazuje, że miałem dobre relacje z drużyną. Poza tym, też dołożyłem cegiełkę do zdobycia Pucharu Polski oraz wicemistrzostwa kraju.
– Pogratulowałeś mistrzostwa byłym kolegom?
– Oczywiście, choć niektórzy byli trochę wkurzeni na mnie.
– Dlaczego?
– Wcześniej pogratulowałem Pucharu Polski Filipowi Mladenoviciowi, który jest chrzestnym mojego dziecka. Wiem oczywiście, że po meczu był incydent z Filipem, ale do niego się przecież nie odnosiłem. Wrzuciłem tylko moje zdjęcie z Filipem i napisałem: gratulacje, chrzestny. Trochę się zdziwiłem, że niektórzy koledzy z Rakowa tak zareagowali.
– Nie da się ukryć, Filip przesadził z emocjami.
– To prawda. Ale to nie ja ich uderzyłem! Po tym, jak pogratulowałem mistrzostwa Rakowowi, Filip i jego żona żartowali, że teraz oni powinni się na mnie obrazić!
– Teraz twoim klubem jest Mladost Lucani. Widziałem, że w czerwcu wygasa twój kontrakt. Co dalej?
– Walczymy o utrzymanie – we wtorek mamy bardzo ważny mecz. Mecz sezonu. Jeśli wygramy, na siedemdziesiąt procent się utrzymamy. Myślę, że jeśli pozostaniemy w ekstraklasie, kontrakt ze mną zostanie przedłużony. Czuję się tu dobrze i mam blisko domu, pięćdziesiąt kilometrów stąd – w <>, serbskim Zakopanem. I zaczynałem w tym klubie profesjonalną karierę. Ludzie mnie znają i lubią. Ale jestem gotowy na wszystko – zbyt wiele razy w karierze przekonałem się o tym, że czasami dzieją się rzeczy niemożliwe. W piłce nie ma co planować – najważniejsze, że jestem zdrowy i szczęśliwy z powrotu do życia.
– Ale kibice już cię nie gonią z pistoletem, jak kiedyś?
– Nie, na szczęście nie! Tutaj tego nie ma. Kibice Mladostii nie mają takich pomysłów.
– Wróciłeś do klubu po kilkunastu latach. W niektórych przypadkach piłkarze decydowali się na takie powroty na zakończenie kariery. Rozmawiając z tobą, wydaje mi się jednak, że na razie o tym nie myślisz.
– Nie ma takiej opcji. Gram regularnie w ekstraklasie, dlatego uważam, że wciąż jestem przygotowany na ten poziom. Nie chcę grać nawet w swoim kraju w 1. Lidze, bo mam świadomość swoich możliwości – nie zamierzam spadać. Kontuzje jednak mnie omijały przez prawie całą karierę. Miałem problemy zdrowotne po koronawirusie, ale to coś innego. Na razie nie mam w planach końca przygody z piłkę.
– Nie żyjesz jednak samym futbolem – widziałem, że zainwestowałeś w nieruchomości.
– Tak, w moim serbskim Zakopanem. Stąd pochodzę i zainwestowałem jeszcze wtedy, gdy grałem w Gdańsku. Rozwijam to, bo uważam, że nie można żyć tylko piłką.
– Nadawałbyś się na trenera?
– Nie, nie, nie, nie! W ogóle nie widzę siebie w tej roli ani w tej branży. Chcę być związany z piłką tylko na boisku. Dopóki jest zdrowie, chcę grać. Ale nie mówię, że będę grać tyle, co Kazuyoshi Miura (najstarszy profesjonalny piłkarz na świecie, grający w wieku 56 lat – przyp. red.).