| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
KKS Kalisz został rewelacją tegorocznej edycji Fortuna Pucharu Polski, a z turniejem pożegnał się dopiero w półfinale. Drużyna Bartosza Tarachulskiego po rundzie jesiennej była również wiceliderem 2. ligi, ale wiosną gra o wiele słabiej i do ostatniej kolejki nie jest pewna udziału w barażach o awans. – Po porażce z Legią Warszawa coś w nas pękło. Rozczarowanie było olbrzymie – wyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL Adrian Łuszkiewicz, kapitan kaliskiego zespołu.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Jakie nastroje panują w szatni przed nadchodzącym spotkaniem? Możecie wypaść nawet ze strefy barażowej…
Adrian Łuszkiewicz: - Liga nas zweryfikowała. Jesień skończyliśmy jako wicelider i nasze spojrzenie przed rundę rewanżową było inne. Trzeba jednak docenić to, że w końcówce wróciliśmy jednak do gry i wciąż mamy szanse na grę w barażach. Wygrana 4:1 z Kotwicą Kołobrzeg to dobry prognostyk przed ostatnią kolejką i ewentualnymi dwoma spotkaniami o awans. Cieszy przełamanie u siebie, bo od dłuższego czasu w lidze na własnym boisku graliśmy "w kratkę".
– Do Lubina pojedziecie z dużymi obawami?
– W szatni nawet nie bierzemy pod uwagę tego, że moglibyśmy nie znaleźć się w barażach. Po zwycięstwie nad wiceliderem jesteśmy nabuzowani. Do ostatniego meczu podchodzimy jednak spokojnie, nie możemy zwariować. Na pewno czeka nas bardzo trudne spotkanie, bo Zagłębie II walczy o utrzymanie. To nieprzewidywalny przeciwnik.
– Dlaczego wiosna jest dla was aż tak słabsza od jesieni? W pierwszej rundzie zdobyliście 34 punkty, teraz – raptem 19.
– Wpłynęło na to wiele czynników. Zdawaliśmy sobie sprawę, że trudno będzie powtórzyć ten rezultat. Wiosna jest inna także dlatego, że zespoły grają już inaczej, ponieważ wszyscy są już pod presją, walczą o jakiś konkretny cel. Wielu rywali wiosną stawiało już na bardziej zachowawczy futbol, a my nie potrafiliśmy rozbić tego muru.
– Rywale was rozszyfrowali?
– Widać, że już nie idą z nami na wymianę ciosów. Poza tym, jesienią byliśmy maksymalnie skuteczni, teraz tego brakuje. Wpłynęły na to również inne kwestie, jak kontuzje czy zawieszenia za kartki. Przed startem rundy zagrożonych pauzą było siedmiu zawodników.
– Trudno nie skojarzyć też pewnych faktów. Serię trzech porażek z rzędu zaliczyliście tuż po półfinałowym meczu Pucharu Polski z Legią Warszawa. Zaprezentowaliście się świetnie, ale przegraliście. To rozczarowanie miało jakiś wpływ na ligowe poczynania?
– Coś w tym jest. Wiedzieliśmy, że to Legia jest faworytem, ale bardzo chcieliśmy wygrać. Po porażce coś w nas pękło. Wyniki pokazują, że właśnie wtedy to się zacięło, we znaki dała się też dość wąska kadra. Istotne jest to, że potrafiliśmy się podnieść.
– Byliście bardzo blisko dogrywki, stworzyliście wiele sytuacji. Jak wielkie rozczarowanie panowało wtedy po zejściu z boiska?
– Gdybyśmy przegrali z Legią 0:3, nastroje byłyby inne. Byliśmy jednak bardzo blisko, dlatego rozczarowanie było olbrzymie. Po zejściu z boiska nikt się nie odzywał. Na szczęście w szatni szybko pojawiły się władze klubu, które pogratulowały bardzo dobrej postawy i podnosiły nas na duchu. Byliśmy krok od wejścia na PGE Narodowy…
– Fantastyczna przygoda w Pucharze Polski okazała się więc przeszkodą w rozgrywkach ligowych?
– Mogło tak być. Ciężko było przestawić się mentalnie nawet pod względem atmosfery i liczby kibiców na trybunach. W meczach Pucharu Polski na trybunach zasiadało po kilka tysięcy kibiców. W starciach o ligowe punkty kibiców było znacznie mniej. Ostatnio znów pokazaliśmy jednak oblicze z tamtego "pucharowego" okresu. W starciu z Kotwicą Kołobrzeg zagraliśmy tak, jak z rywalami z Ekstraklasy. Przed meczem powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia. Brak zwycięstwa mógł przekreślić nasze szanse na baraże.
– Miałeś wrażenie, że po waszych sukcesach w Pucharze Polski rywale dodatkowo się na was mobilizowali?
– Pokonanie KKS-u było dla nich olbrzymią motywacją. My po tych spotkaniach byliśmy trochę zmęczeni, a rywale grali wręcz powyżej swoich możliwości. Było to widać na analizach. Nasza kondycja szwankowała, a oni nie odpuszczali nawet wtedy, gdy łapały ich skurcze. Płaciliśmy za to, że kilka dni wcześniej graliśmy jak równy z równym z ekstraklasowym zespołem.
– Trzy kwietniowe porażki z rzędu były najtrudniejszym momentem w sezonie? Nie pojawiły się wtedy wątpliwości, że ten sezon jednak nie będzie aż tak dobry, na jaki się zapowiadał?
– Ważną rolę odegrał trener. Bartosz Tarachulski uprzedzał nas, że kryzys wreszcie przyjdzie. To normalne, bo dotyka praktycznie każdego zespołu na świecie. Wytrzymaliśmy wtedy ciśnienie i cały czas konsekwentnie pracowaliśmy. Wróciliśmy do gry, chociaż wielu nas skreśliło. Docierały do nas głosy, że mamy zakaz awansu. Chodziło oczywiście o to, że związany z naszym klubem pan Jarosław Kołakowski jest kojarzony również z pierwszoligową Arką Gdynia. To absurd i teoria spiskowa. Możemy się z tego tylko śmiać.
– Brak gry w barażach byłby wielkim rozczarowaniem?
– Nie było tego w planach, przed sezonem celem było utrzymanie i ogrywanie młodych zawodników. Stało się jednak inaczej, skonsolidowaliśmy się jako zespół i apetyt jest większy. Dlatego właśnie plany się zmieniły. Bylibyśmy zawiedzeni brakiem barażów przede wszystkim ze względu na to, jak wielką pracę wykonaliśmy przez cały sezon.
– A co w przypadku awansu do barażów i ewentualnej porażki w jednym z dwóch późniejszych spotkań?
– Ta drużyna jest na tyle ambitna, że każdy chciałby awansować. Mamy za sobą fajną przygodę w Pucharze Polski i dobry sezon w lidze. Fajnie byłoby zwieńczyć to wszystko awansem. Sam chciałbym na koniec wpisać do swojego CV awans.
– Na koniec, czyli na zakończenie kariery?
– Nie, o tym w tej chwili nie myślę. Dotychczas zdrowie dopisuje i dopóki tak będzie, zamierzam grać. Trener regularnie wystawia mnie w podstawowym składzie, więc wygląda na to, że daję radę. Fajnie byłoby jednak zagrać jeszcze w pierwszej lidze. Oby doszło do tego już latem z KKS-em.