| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Był moment, gdy nie przystąpili do pierwszej kolejki III ligi, bo nie mieli nawet strojów. Dziś Ruch Chorzów wraca do Ekstraklasy. Uratowali go kibice. I to historia wręcz filmowa.
Czasem jest tak jak w filmie.
Film "Chłopaki nie płaczą" w reżyserii Olafa Lubaszenki to szalony obraz i widz długo nie ma pojęcia, jak to wszystko się skończy.
Tak było przez ostatnie lata w Ruchu Chorzów.
Po szalonej podróży Bąbel, Laska i jeszcze jeden kolega docierają wreszcie nad morze. W ostatniej, w zasadzie kultowej scenie odbywa się taki dialog.
Bąbel: Hej panowie, obudźcie się. Chyba jesteśmy na miejscu!
Kumpel: No, mam przeczucie, że jesteśmy blisko!
Laska: Wiecie co? Pójdę sprawdzić co jest za górką.
Bąbel: I co? Są bunkry?
Laska: Bunkrów nie ma, ale też jest zaje*iście!
Pojawiają się napisy końcowe, a z głośników płynie piosenka Marka Grechuty pt. "Dni, których nie znamy".
Pewien znany ktoś, kto miał dom i sad,
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł,
Choć majątek prysł, on nie stoczył się,
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy, właśnie, że...
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
I to wszystko opowiada dziś o Ruchu Chorzów.
Ten znany ktoś, 14-krotny mistrz Polski, wpadł w złe kręgi. Został oszukany przez ludzi, którzy nim zarządzali. Stracił dom i sad, bo Ruch nie ma już stadionu, wycięto nawet te niezwykłe jupitery, zwane świeczkami. Majątek prysł, ale on nie stoczył się. W Chorzowie nie szukano drogi na skróty, nie ogłoszono upadłości, by pozbyć się długów.
Po szalonej podróży wreszcie udało się dotrzeć do celu. "Hej panowie, obudźcie się. Chyba jesteśmy na miejscu!".
Świeczek nie ma, ale i tak jest zaje*iście.
Ruch Chorzów znów w Ekstraklasie.
W 2019 roku klub w zasadzie nie istniał. Konta bankowe były zablokowane, Ruch wszędzie był na czarnej liście, a drużyna nie przystąpiła do pierwszej kolejki w III lidze, bo piłkarze nie mieli nawet strojów. Odliczano czas do upadku. – Co będzie jutro? Kolejny dzień armagedonu – mówił ówczesny wiceprezes klubu, Marek Waszczuk.
Wreszcie sprawy w swoje ręce wzięli kibice. Około 50 osób wtargnęło na walne zgromadzenie. Takie akcje zazwyczaj źle się kończą, ale tym razem to był punkt zwrotny. Akcjonariusze klubu na widok tej wizyty zbledli, no bo przecież był w tym wszystkim argument siły. Człowiek, który odczytał wówczas odczytał postulaty – Marcin Stokłosa – dziś jest wiceprezesem klubu.
Kibice w Ruchu dokonali niesamowitej rzeczy. Wzięli klub w swoje ręce, wycięli to, co złe, znaleźli w swoim gronie specjalistów, unowocześnili model zarządzania. Nie przepłacają. Stawiają twarde warunki. Mimo starych długów, mimo braku stadionu, efektem tych działań są trzy awanse z rzędu. Fani przywrócili blask 14-krotnemu mistrzowi Polski.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Witamy w Ekstraklasie. Za wami bardzo długa i wyboista droga. Które momenty były najtrudniejsze?
Marcin Stokłosa: – Jednym z takich momentów była zima przed awansem do I ligi. Wiedzieliśmy już, że mamy szanse na awans, ale równocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że nie zmieścimy się w budżecie. Działaliśmy wtedy bardzo mocno na polu marketingowym, byliśmy pod tym względem w czołówce w polskiej piłce. Stanęliśmy przed pytaniem – zrobić wzmocnienia drużyny i bić się o awans czy… pożegnać się z kilkoma pracownikami odpowiadającymi za działania marketingowe. Wiązało się to z trudnymi rozmowami, bo musieliśmy się rozstać się z zaangażowanymi pracownikami, kibicami Ruchu.
– Decyzji, które kosztowały nas sporo nerwów było więcej – np. otwarcie drugiego sklepu w czasach pandemii. Byliśmy pełni obaw, na szczęście okazało się, że to była dobra decyzja. Ciężkich decyzji jest masa, ale nie patrzymy na nie jak na problemy, a jak na wyzwania. W innym wypadku byśmy padli i ciężko byłoby się podnieść.
– Premier Jerzy Buzek powiedział, że mieliście najniższy budżet w I lidze. To prawda?
– Mamy budżet podobny do Skry Częstochowa. Na pewno jesteśmy jednym z dwóch, trzech klubów z najniższym budżetem przeznaczonym na drużynę.
– Na czym więc polega wasz sukces?
– Składowych jest kilka, ale jednym z kluczy jest na pewno fakt, że każdą złotówkę przed wydaniem oglądamy z dziesięć razy. Wiadomo, że nie z każdym transferem się trafi, natomiast my bardzo mocno weryfikujemy tych chłopaków. Nie tylko pod kątem sportowym, ale też mentalnym. Czy wpasują się do tej szatni? W kadrze mamy tylko jednego obcokrajowca, a i on nie pochodzi z daleka, bo z Czech i świetnie wkomponował się w ten zespół. Ruch jest mocny, bo jest kolektywem. Nie tylko drużyna – biura również. Może nie ma tu jednostek wybitnych, ale stanowimy zgrany zespół. Jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Co więcej – nie bierzemy spadochroniarzy. Mieliśmy propozycje pozyskania za ogromne pieniądze ludzi z ciekawym CV, przeszłością w Ekstraklasie, ale gasnące gwiazdy nas nie interesują. Wolimy zatrudniać ludzi głodnych gry.
– Kluczem do sukcesu są ludzie w klubie, wokół klubu, wolontariusze i przede wszystkim kibice, bo bez nich Ruch nie byłby tam, gdzie jest.
– Jesteście rewolucjonistami? Chcecie pokazywać, że da się osiągnąć sukces w piłce znacznie tańszym kosztem?
– Nie jesteśmy klubem ani ludźmi, którzy kogokolwiek mogą pouczać. Póki co idziemy w górę, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że na dłuższą metę aż takich rozbieżności między nami a innymi klubami utrzymać się nie uda. Czym wygrywamy dzisiaj? Słownością i prawdomównością. Nie mówię, że w innych klubach tego nie ma, my jakoś musimy tych chłopaków przekonywać. Przede wszystkim kibice, pełny stadion, atmosfera klubu. OK, mamy za sobą gorszy okres, ale Ruch to ciągle 14-krotny mistrz Polski. Szukamy zawodników, dla których nie pieniądz jest najważniejszy. Dla których liczy się to miejsce i szansa, którą mogą tu dostać.
– Awans już macie. Co musicie zrobić, by w tej Ekstraklasie się utrzymać? Pod względem finansowym różnice między Ekstraklasą a I ligą są wyraźniejsze niż między I a II.
– Będziemy się trzymać swojej polityki. Nie damy się zwariować. Na pewno w pewien sposób trzeba będzie dostosować się do ekstraklasowych realiów, ale przykład Warty Poznań pokazuje, że i na tym poziomie można funkcjonować z niewielkim budżetem. Mamy świadomość, że będą potrzebne wzmocnienia, pracujemy nad tym od dłuższego czasu, jednak nie będzie w Ruchu żadnych kominów. Musimy wzmocnić nie tylko drużynę, ale też pion organizacyjny, biurowy.
– No i niestety nie będziecie grać w Chorzowie. Sezon zaczniecie w Gliwicach.
– Wśród najcięższych momentów była też przeprowadzka do Gliwic i wycięcie naszych legendarnych świeczek. Najpierw zniknęła tylko jedna, potem cała reszta. Każdego kibica Ruchu zabolało to tak, jak utrata członka rodziny. Inaczej byśmy do tego podchodzili, gdyby świeczki były wycinane, bo powstaje coś nowego. Nowe życie. Tymczasem one zniknęły, a nie pojawiło się nic innego i nadal nie wiemy, co się wydarzy. Od tego momentu gorsze były tylko same początki w 2019 roku, gdy mieliśmy zablokowane konta.
– Wyburzenie świeczek chyba faktycznie było jak pogrzeb. Nawet teraz wyczuwam wzruszenie w twoim głosie.
– W Ruchu jesteśmy przyzwyczajeni od ciosów z boku, ale po tym wyjątkowo trudno było się podnieść. Po rundzie jesiennej byliśmy w czubie tabeli. Otwarcie mówiliśmy, że bijemy się o Ekstraklasę i nagle decyzja o wyburzeniu świeczek. Ludzie przychodzili, by zobaczyć jak to wygląda. Najpierw – jak wygląda stadion bez jednej świeczki. Potem, gdy nie ma już ani jednej. Dla ludzi, którzy przychodzili na Cichą od kilkudziesięciu lat był to traumatyczny widok. Te świeczki były symbolem klubu, miasta, regionu. W tym momencie znów przekonaliśmy się o sile niebieskiej społeczności. Zjednoczenie ludzi pchnęło nas do przodu. "Trudno, idziemy dalej". I przenieśliśmy się do Gliwic.
– Tym razem spawa stadionu wydaje się poważniejsza, bo pojawiły się deklaracje ze strony rządu. Zostały postawione od tego czasu kolejne kroki? Wierzysz, że tym razem się uda?
– Prywatnie jestem umiarkowanym optymistą. Wcześniejsze przeżycia nauczyły mnie, by nie cieszyć się z czegoś na zapas. Tak podchodzę też do tego tematu. Oczekuję działań, bo słowa to tylko słowa. Padły z ust bardzo poważnych osób – premiera Mateusza Morawieckiego, ministra Kamila Bortniczuka i prezydenta miasta Andrzeja Kotali. Liczę więc, że tym razem ciężko będzie się z tego wycofać. Wiem, że w czerwcu mają zostać podpisane stosowne dokumenty. Wierzę, że nadchodzi moment, w którym Ruch wreszcie doczeka się nowego stadionu.
– Jak wygląda sprawa przenosin na Stadion Śląski?
– Planujemy grać tam od października. Umowa jest w toku. Będzie to trójstronne porozumienie między miastem, Stadionem Śląskim a klubem. Stadion wyszedł naprzeciw naszym oczekiwaniom, jeśli chodzi o finanse i przygotował dobrą ofertę. Poza kosztami najmu, najbardziej kieszeń bolą stawki za ochronę czy sprzątanie. Przed nami rozmowa z miastem i wtedy dowiemy się, jak rozwiązane zostaną te kwestie. Wstępnie mamy policzone, że przy wsparciu miasta powinno nam się udać, ale finalizacja rozmów jeszcze przed nami. Liczymy, że przenosiny na Śląski pomogą nam też w poszukiwaniach większych partnerów biznesowych.
– Wracacie więc do Ekstraklasy, by bić rekordy frekwencji?
– Nie miałbym nic przeciwko. Niebieska społeczność pokazała to już wielokrotnie.
– Wróćmy jeszcze do drogi, która za wami. Nie obrażając nikogo, który wyjazd był najbardziej egzotyczny?
– Foto-Higiena Gać. Każdy to wspomina do dziś. Pamiętam, że nie wpuszczono tam naszych kibiców, choć umówiliśmy się na coś innego. Bardzo mocno kłóciłem się z panem komendantem. Przywitał nas wóz pancerny. Straszne rzeczy się tam działy... Gać to było coś, co zostanie mi w pamięci na zawsze.
– To było otrzeźwienie w stylu: "Jezu, gdzie my jesteśmy?"
– W przeszłości byłem zapalonym "wyjazdowiczem". Pamiętam, że "śmieszkowaliśmy" z chłopakami: "Ile można jeździć na Legię czy Wisłę". Minęło trochę czasu, Ruch spadł i dopadła człowieka refleksja, że jednak lepiej było jeździć na tamte stadiony. Trafiliśmy do czyśćca. Nie obrażając nikogo, może należała nam się ta Foto-Higiena Gać za to, jak przez lata ten klub funkcjonował? Jak ludzie, których już tu na szczęście nie ma, go prowadzili. Odbiliśmy się od dna, dzięki temu łatwiej było zrobić krok do przodu.
– Ile lat ma najstarszy dług, który wciąż spłacacie?
– To są lata 2012-2013. Oczywiście jesteśmy w układzie restrukturyzacyjnym cały czas. Działamy, by ten układ ruszyć. Swoje problemy nadal mamy. Tu jest codziennie walka, by organizacyjnie to poukładać jak należy. Nie wszystko jest zależne od nas, natomiast teraz po awansie wierzę, że nadchodzi czas na wyprostowanie kilku tematów i za rok czy dwa lata Ruch będzie zupełnie zdrowym klubem.
– W odbudowie klubu nie mogliście liczyć na pomoc Krzysztofa Warzychy. Ba, najpierw zrzekł się zaległych pieniędzy, a potem walczył o nie w PZPN. Czy udało się zakopać z nim topór wojenny?
– Nie mamy żadnego kontaktu. Nie uczestniczy w życiu klubu. Nie posiadam informacji, by odebrał karnet dla legend i nie mam pojęcia, czy jest w Polsce. Kibice lub my, jako klub, możemy mieć do niego jakiś żal, ale zachowujemy się w pełni profesjonalnie. Swoje zasługi dla tego klubu ma i to niemałe. Pod względem sportowym jest absolutnie legendą, jednak pewne zachowania mogły się nie podobać. Szanujemy innych, więc wymagamy też szacunku dla nas. Mamy swoje zasady i się ich trzymamy, ale wstęp na stadion pan Warzycha ma jak najbardziej.
– Drugi awans z rzędu wywalczył Jarosław Skrobacz. Łukasz Bereta może żałować, że odszedł z klubu.
– Pożegnanie z Beretą nie było łatwe, ale być może to też jest kluczem do robienia kroku naprzód. W jego przypadku wykazaliśmy się konsekwencją i wiernością wobec własnych zasad. Nie zgodził się na nasze warunki? Trudno, szukamy nowego trenera. Szybko dogadaliśmy się z trenerem Skrobaczem i wychodzi nam to na dobre. Mamy świetny kontakt. Bardzo dużo się nauczyliśmy podczas tej współpracy jako zarząd. Dwa razy w tygodniu spotykamy się z całym sztabem. Wymieniamy opinie, pokazujemy swój punkt widzenia, nikt na nikogo się nie obraża. Liczę, że zostaną z nami jak najdłużej.