{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Lekkoatletyka. Anita Włodarczyk zna powody słabszego początku sezonu
Filip Kołodziejski /
Chociaż nadal brakuje kilku metrów do tego, by z pełnym spokojem przystępować do rywalizacji Anita Włodarczyk nie zamierza składać broni. Głównym celem są igrzyska w Paryżu. Mistrzostwa świata w Budapeszcie to przystanek na mapie startów. Trzykrotna mistrzyni olimpijska rozkręca się powoli i doskonale wie, dlaczego pierwsze starty w sezonie były przeciętne.
Coś niewiarygodnego! Dwa rekordy świata w siedem dni
37-latka nie ukrywa przed kibicami i mediami, że na tę chwilę wyniki w okolicach 80 metrów są poza jej zasięgiem. Ma nadzieję, że zakwalifikuje się do MŚ i będzie rzucać około 75 metrów. W sporcie przeżyła już wiele wzlotów i upadków. Nadal jest ambitna i ma cele, które chce zrealizować. Głośno o nich nie mówi, ale łatwo domyślić się, że chodzi o... medale najważniejszym imprez. Młodzież, również ta światowa, napiera z każdej strony. Młociarka nie czuje jednak wielkiej presji i tylko z uśmiechem na twarzy powtarza, że Amerykanki również potrafią rzucać daleko na Starym Kontynencie.
W kolejnych tygodniach z uwagą będziemy śledzić poczynania polskiej mistrzyni. Damska wersja młota ma chwilowy "kryzys", ale fani już przyzwyczaili się do tego, że Polki najlepsze wyniki potrafią osiągać w trakcie docelowych imprez. Oby tym razem było podobnie.
– Jak oceni pani swoje pierwsze starty w letnim sezonie?
Anita Włodarczyk: – Pojawił się nowy najlepszy wynik w sezonie w trakcie zawodów w Chorzowie (70.67 metra – przyp. red.). Jest regularność rzutów. Pierwsze starty były bardzo złe. Wiem, jaka była tego przyczyna – jetlag. Pokonał mnie pierwszy raz w życiu. Nie umiałam na to zaradzić. Bardzo mi zależało, żeby fajnie zaprezentować się w Polsce. Brakowało mi tej dobrej atmosfery. Nie czuję się zdeprymowana. Wychodzę z naszych stadionów uśmiechnięta.
– Czego brakuje, by te rzuty były lepsze?
– Zdrowie jest. Cały okres przygotowawczy idzie zgodnie z planem. Nie opuściłam żadnego treningu przez zły stan zdrowia. Zaczęłam rzucać dopiero w grudniu. W styczniu zaczęłam robić przysiady z obciążeniem 20-30 kilogramów. Teraz mam 90. Nadal jest bardzo duża rezerwa. Znam swój organizm. Wiem, że nie mogę nic przyspieszyć. Już niejednokrotnie wychodziliśmy z kontuzji. Brakuje siły, techniki. Najważniejsze, że jest chęć do pracy i motywacja.
– Jak pani to robi, że nadal chce się walczyć ze światową czołówką?
– Cieszę się tym, co robię. W Chorzowie na Stadionie Śląskim założyłam się z jednym z sędziów, że jeśli nie rzucę 72 metrów to idziemy na piwo. Zabrakło. Musiałam dotrzymać słowa. Jestem cierpliwa. Nie napalam się. Nie pierwszy raz znajduję się w takiej sytuacji. Z optymizmem patrzę w przyszłość.
– Rywalki rzucają ponad 78 metrów. Panią to interesuje?
– Nie, już nie. Przeszłam dużą szkołę życia przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio. Bardzo często wracam do tamtych myśli. Jeśli przegrywałam wszystkie zawody wiedziałam, że forma i tak, i tak przyjdzie. Teraz w mojej głowie jest podobny scenariusz. To, że rywalki rzucają daleko, to fajnie. Przecież na świecie nie rzucam tylko ja. Przeciwniczki są motorem napędowym. Jak wrócę do poziomu 75+ to na pewno będzie wesoło.
– Jak podchodzi pani do tegorocznych mistrzostw świata?
– Najważniejszy jest Paryż. Budapeszt i mistrzostwa świata to przystanek. W głowie jestem bardziej nakręcona na Francję. Mam kilka marzeń związanych z Paryżem. Nigdy tam nie byłam. Miałam startować przed rokiem, ale się nie doczekałam. Na kilka dni przed występem pojawiła się kontuzja. Wtedy rodzice oraz przyjaciele polecieli, bo mieli zakupione bilety, a ja zostałam w domu. Oni są już przygotowani na stolicę tego kraju.
– Jeśli zdobędzie pani kolejny złoty medal olimpijski zrówna się liczbą z innym wybitnym polskim sportowcem – Robertem Korzeniowskim. Rozmawiacie na ten temat?
– Mamy taką wewnętrzną rywalizację. Robert mi bardzo kibicuje. To siedzi w mojej głowie.
– Gdzie w tym momencie czujesz się najlepiej na świecie?
– Przez ostatnie miesiące bywałam głównie na zgrupowaniach. Dużo czasu spędziłam w Katarze i w Arłamowie. Od stycznia do 2 maja byliśmy tylko 17 dni w domu w Polsce. Na szczęście nie mam żywych kwiatków, tylko jeden sztuczny!
– W głowie są już plany dotyczące końca kariery?
– Ten moment jest coraz bliżej. Nie ma co ukrywać. Nie myślę jeszcze o tym. Jest kilka celów do zrealizowania. W poprzednim roku nasiedziałam się w domu. Czekałam na sezon startowy. Wcześniej wkradła się monotonia treningowa. Mimo że mam duże doświadczenie widzę, że muszę dużo startować.
– Jakie są te cele przed końcem kariery?
– Ostatnio rozmawiałam z 85-letnim psychologiem przy śniadaniu. On jest w bardzo dobrej formie psychicznej i fizycznej. Chce żyć jak najdłużej, bo chce przeżyć dwie osoby w rodzinie. Tak żartobliwie mogę odpowiedzieć, bo każdy ma plany na przyszłość. Bez celów i założeń już bym nie trenowała. Zawsze motywuję się małymi zakładami. Na Węgry jeszcze nie mam. Coś muszę wymyślić. Na Paryż już mam pomysł.
– Na koniec pytanie o igrzyska europejskie. Zobaczymy panią na Stadionie Śląskim?
– Cieszę się, że taka impreza odbędzie się w Polsce. Miałam przyjemność odbierać ogień pokoju z Rzymu. Duże przeżycie. Zapisałam się w historii. Wierzę, że za kilka tygodniu w kraju będzie wielkie święto sportu. Jeśli zostanę powołana – wystartuję. Ostatni raz w biało-czerwonych barwach pojawiłam się w trakcie igrzysk w Tokio. Już trochę tęsknię za tym uczuciem.
*wypowiedzi ze strefy mieszanej