Nie Matteo Berrettini ani Lorenzo Sonego, a Christopher O’Connell będzie ćwierćfinałowym rywalem Huberta Hurkacza w turnieju rangi ATP 250 w Stuttgarcie. 29-letni Australijczyk obecnie przeżywa najlepszy okres w karierze, która w poprzednich latach prowadziła przez kręte ścieżki. Praca w sklepie odzieżowym, czyszczenie łodzi – to zajęcia, których się podejmował w przeszłości, gdy nie było mu po drodze z tenisem. Relacja "na żywo" na TVPSPORT.PL.
Pierwsza część 2023 roku nie należy do najlepszych w wykonaniu Huberta Hurkacza. O ile jeszcze jego początkowe fragmenty były pozytywne – doszedł do czwartej rundy Australian Open, a także wygrał imprezę ATP w Marsylii – tak w kolejnych miesiącach na próżno szukać wyróżniających się rezultatów. Dużo za to było nieoczekiwanych porażek z niżej notowanymi rywalami, które wzbudziły niepokój wśród fanów.
W związku z powyższym kilkutygodniowy okres gry na kortach trawiastych jest swego rodzaju nadzieją na poprawę. Jego wyniki na tej nawierzchni z poprzednich lat – pamiętny półfinał Wimbledonu oraz ubiegłoroczny triumf w Halle – pozwalają wierzyć, że te kilka nadchodzących występów rozwieje wszelkie wątpliwości i pozwolą nabrać pewności siebie przed drugą częścią sezonu.
Hurkacz pierwszy krok, choć notabane niełatwy, wykonał w Stuttgarcie, gdzie na swoją inaugurację turnieju ATP 250 okazał się lepszy od Yosuke Watanukiego, którego pokonał 4:6, 7:6(5), 7:6(5). Obecnie 14. tenisista rankingu ATP w ćwierćfinale trafi na kolejnego niżej notowanego oponenta. Po drugiej stronie siatki stanie Christopher O’Connell. Biorąc pod uwagę, jak trudno wrocławianinowi gra się z potencjalnie łatwymi rywalami, należy podejść do tego spotkania bardzo skoncentrowanym.
Szczególnie, że tenisista z Sydney wiele przeszedł w życiu, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jest. Tanio skóry na pewno nie sprzeda. O’Connell to obecnie 74. rakieta świata – jest to jego najwyższe miejsce w karierze, na osiągnięcie którego pracował przez długie lata. Od najmłodszych lat był uważany za gracza z dużym potencjałem. Wieńczono mu duże sukcesy, ale raczej nikt nie mógł przewidzieć, że droga do nich będzie tak kręta i wyboista.
Jego ciało zaczęło się buntować bardzo szybko. W wieku 15 lat doznał przeciążeniowego złamania kręgosłupa, co oznaczało ponad sześć miesięcy przerwy. Wydawało się, że wyszedł z tego bez szwanku – po powrocie do gry został objęty programem wspierającym zdolnych australijskich graczy, w którym znaleźli się między innymi Nick Kyrgios, czy znany deblista Luke Saville. Wtedy doszło do drugiego złamania. Tym razem poważniejszego w skutkach – kontuzja wykluczyła go z gry na blisko dwa lata, zawodowo nie grał od 17. do 19. roku życia. – Nie wziąłem do ręki rakiety przez prawie dwa lata. Myślałem, że w tym momencie skończyłem z tenisem. Za każdym razem, gdy próbowałem grać, czułem potworny ból w plecach – powiedział dla tennisgear.com.au. Wtedy stał się przeciętnym nastolatkiem. Zaznał trochę normalności, którą tenis często zabiera nastolatkom. Poszedł do szkoły, spędzał czas z przyjaciółmi.
Tenisista z Sydney wrócił do gry w 2014 roku i radził sobie co najmniej przyzwoicie. Wcale nie było widać, że ma za sobą tak długą przerwę. Postęp był jednak powolny, życie w ciągłej trasie go wykańczało. Dlatego w połowie 2015 roku powiedział "stop". – Do tego momentu rodzice finansowali mnie i pomagali podróżować. Ale właśnie doszedłem do etapu, w którym miałem dość dzwonienia do rodziców i proszenia ich o przelew pieniędzy. To nie było w porządku. Byłem wtedy w okolicy 500. miejsca na świecie i po prostu zdecydowałem, że nie mogę do nich dzwonić i prosić o pieniądze – wspomina O’Connell, który postanowił wrócić do Australii i podjąć się pracy. Na kilka miesięcy zatrudnił się w sklepie odzieżowym, a w wolnych chwilach grał w lokalnych turniejach, w których też mógł zarobić pieniądze. Cel był jeden: zaoszczędzenie kwoty, która pozwoli mu wrócić do rozgrywek. Bez konieczności proszenia rodziców o wsparcie.
Obecnie 74. zawodnik świata w 2016 roku wybrał się do Europy i zakończył ten rok w połowie trzeciej "setki" rankingu ATP. Nagrodą była "dzika karta" do Australian Open 2017 (przegrał w pierwszej rundzie z Grigorem Dimitrovem). Występ w tym turnieju był dla niego spełnieniem marzeń, ale dalsza część sezonu przyniosła kolejne komplikacje. Na Starym Kontynencie zachorował na zapalenia płuc i stracił kolejne miesiące. Infekcja pozbawiała go tchu po kilku chwilach na korcie. – Mogłem wytrzymać 15 minut, a potem musiałem spać przez kilka godzin – mówił.
Jak to bywało w przeszłości, tak i tym razem udało mu się wrócić do żywych. Niestety nie na długo. 2018 rok przyniósł za sobą kolejny problem. Tym razem nabawił się zapalenia ścięgna w kolanie i znów stracił sporą część sezonu. Poziom frustracji, który osiągnął, był tak dużo, że nie chciał mieć nic wspólnego z tenisem. Wtedy jego sposobem na życie stało się czyszczenie łodzi na pobliskiej przystani w Sydney. – Byłem tak sfrustrowany ciągłymi kontuzjami, że chciałem robić coś, co nie dotyczyło tenisa. Nie chciałem pracować jako trener. Dlatego czyściłem łodzie – opisywał na łamach ATP.com.
– Myślałem sobie: "Nie musisz nikogo uczyć uderzania z forhendu, możesz po prostu czyścić łodzie i odpoczywać". To właśnie robiłem. Rano i po południu jeździłem rowerem do zatoki. Robiłem to od lutego do czerwca. Zarabiałem okropne pieniądze, wszyscy myśleli, że zwariowałem, bo mogłem dostawać dużo więcej jako trener. Ale ja po prostu nie chciałem nadepnąć na kort tenisowy.
Ten okres niewątpliwie pozwolił mu nabrać dystans i jednocześnie nową motywację. O’Connell wrócił do rozgrywek w 2019 roku i zrobił w nich furorę. Do sezonu przystępował jako 1177. tenisista świata, a 86 zwycięstw i zaledwie 26 porażek, które złożyły się na pięć turniejowych triumfów (trzy na poziomie ITF i dwa premierowe Challengerowe) pozwoliły mu wdrapać się na 119. pozycję w rankingu ATP.
W tym momencie znów pojawiły się komplikacje. Tym razem nie zdrowotne, bo O’Connell był w dobrej formie, ale 2020 rok przebiegał pod dyktando koronawirusa. Australijczyk miał za sobą najlepszy sezon w karierze, ale z powodu zawieszenia rozgrywek nie mógł pójść za ciosem.
29-latek jednak się nie poddał i cały czas notuje progres. Pod koniec 2022 roku zadebiutował w prestiżowym gronie najlepszych stu tenisistów świata, a od zaledwie kilku dni plasuje się na najwyższej pozycji w karierze (po turnieju w Stutgarcie najprawdopodobniej czeka go kolejny awans). Niewątpliwie zasłużył sobie na to wynikami osiąganymi w tym sezonie. W Monachium doszedł do drugiego półfinału na poziomie ATP (pierwszy w ubiegłym roku w San Diego), w drodze do którego pokonał Alexandra Zvereva. Do tego dołożył cztery ćwierćfinały w głównym cyklu.
O’Connell w tym tygodniu pokonał już Daniela Altmaiera oraz Lorenzo Sonego (pogromcę Matteo Berrettiniego), co jest tylko potwierdzeniem jego wysokich umiejętności. Na pewno nie będzie on łatwym rywalem dla Hurkacza, którego pewność siebie w ostatnich tygodniach nie jest najwyższa. Obaj tenisiści bazują na mocnym serwisie, co szczególnie na kortach trawiastych jest zapowiedzią wyrównanego starcia.