| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
W Ekstraklasie pracowało kilku trenerów, którym za granicą wychodziło, ale u nas już nie. Głównie byli to obcokrajowcy. Jest także polski przedstawiciel, a dokładnie Marek Zub, który po nieudanych epizodach w Widzewie Łódź i GKS-ie Bełchatów wyjechał na wschód, gdzie osiągnął wiele sukcesów. Teraz wraca do kraju, by poprowadzić pierwszoligową Stal Rzeszów. – Chcemy jak najszybciej znaleźć się w Ekstraklasie, by ta rzeszowska lokomotywa jeszcze bardziej przyspieszyła – stwierdził.
Dominik Pasternak, TVPSPORT.PL:— Dobrze wrócić do pracy w Polsce po tylu latach? W jednym z wywiadów powiedział pan, że nie tęskni za naszym krajem.
Marek Zub (Stal Rzeszów):— Pamiętam, kiedy to powiedziałem. Gdy nie było pandemii oraz wojny. Jest to okres ostatnich dwóch lat. Wybuch pandemii zastał mnie na Łotwie. Wszyscy byli zaskoczeni i nie wiedzieli, jak się zachować. Zapanowała panika. Po ogłoszeniu lockdownu, spakowałem się i wyjechałem do Polski. Byłem jedną z pierwszych osób, która znalazła się na przymusowej kwarantannie. Przekroczyłem granicę trzy minuty po wejściu w życie tego przepisu. W tamtym czasie nie chciałem tu wracać. Liczyłem na transfer na zachód. Szukałem kontaktów menedżerskich, by sobie pomóc. To nie było łatwe, bo w krajach Europy zachodniej patrzy się na wschodnią piłkę z przymrużeniem oka. Co do Polski, to nawet nie spodziewałem się, że będę miał wysyp ofert. Po pierwsze, nie miałem spektakularnych osiągnięć, a po drugie nie ciągnęło mnie tutaj. Po dwóch latach mogę jednak stwierdzić, że sporo się we mnie zmieniło i cieszę się, że dostałem szansę w Stali Rzeszów.
— Przez ostatnie lata nie miał pan żadnych poważnych ofert z Polski, mimo tylu sukcesów na wschodzie?
— Nie. Być może nie byłem na tyle mocnym kandydatem, żeby ktoś uznał mnie jako trenera z zagranicy, który jednocześnie jest Polakiem. Trochę też o mnie zapominano przez to, że zmieniła się kadra właścicielska w większości klubów.
— Śledził pan polską piłkę w ostatnich latach?
— Mając pracę trochę mniej, ale gdy byłem wolny, to śledziłem na bieżąco. Szczególnie podoba mi się forma barażów w 1. i 2. lidze. To bardzo interesujące i zwiększające rywalizację udogodnienie.
— Widzi pan jakąś szczególną różnicę między polską piłką 10 lat temu, a obecnie?
— Wynik w większym stopniu opiera się na marketingu sportowym. Co za tym idzie? Budowanie kadr w oparciu o obcokrajowców. Media kreują, a nie opisują piłkę. Wiąże się to z mediami społecznościowymi i ogólną dostępnością do informacji sportowych. To ma wpływ na kształtowanie kadr zespołu. Często słyszę, że fajnie byłoby sprowadzić jakiegoś Brazylijczyka. Dobrze by się to sprzedało marketingowo. Niektórzy temu ulegają. Poza tym, poziom piłki nożnej w Polsce jest niższy niż 10 lat temu. Sposób pokazywania meczów nie pozwala jednak tego dostrzec.
— 10 lat temu graliśmy lepiej w piłkę, niż teraz?
— Myślę, że tak. Wtedy był większy wkład pracy trenerskiej, niż dzisiaj. Aktualnie szkoleniowiec układa zawodników, by sklecić drużynę. Panuje przekonanie, że jeśli zbierze się grupę niezłych piłkarzy z różnych krajów, to na pewno jakoś to będzie. Jest jednak wiele barier językowych czy kulturowych. Jeśli ktoś mi nie wierzy, niech pojedzie do Chin i zobaczy, jak to tam wygląda.
— Stoi pan w opozycji do panującej w Polsce narracji twierdzącej, że rozwijamy się, gonimy Europę i mamy coraz zdolniejszych młodych trenerów.
— Nie uważam, żeby wiele zmieniło się w polskim szkoleniu. 10 lat temu to nie było tak owiane medialnie. Poza tym brakowało w Ekstraklasie trenerów, którzy mieliby poniżej 40 lat.
— Był 31-letni Artur Skowronek.
— To wyjątkowy przykład. Teraz panuje moda na zatrudnianie młodych trenerów. Powiem z własnego doświadczenia. Gdy wróciłem do Polski, starałem poznać się z ludźmi pracującymi w piłce. Dostałem numer telefonu do jednego z prezesów. Przedstawiłem się, na co usłyszałem, że bardzo miło, że się do nich odezwałem, gratulują mi sukcesów i pytają, w czym mogą pomóc. Odpowiedziałem, że jestem w kraju i nie pracuję nigdzie. Zaproponowałem wyjście na kawę na luźną rozmowę. Usłyszałem od razu, że oni mają już kandydata na trenera i żebym nie obraził się, ale teraz stawia się na trochę młodszych szkoleniowców. Podano mi wtedy za przykład Pavola Stano. Za chwilę zadzwoniłem w inne miejsce i usłyszałem tę samą wersję, nawet to samo nazwisko. Jak się okazało, ten trener objął później Wisłę Płock.
— Nie sądzi pan, że zmiana tendencji w doborze trenerów jest spowodowana tym, że prezesi mieli już dość tych samych nazwisk, będących na karuzeli, którzy nie osiągali sukcesów?
— Jest mnóstwo trenerów. W Polsce mamy ponad 300 z licencją UEFA Pro. Problemem jest skauting, którego nie ma. Kolejny to kwestie finansowe. Byłem kiedyś odpowiedzialny za zatrudnianie szkoleniowca. Dla mnie kluczowe w doborze było doświadczenie. To największy dorobek każdego trenera. Później są dopiero wiedza i osiągnięcia. Teraz trudno znaleźć prezesa, dla którego głównym czynnikiem jest doświadczenie. Przeważnie opiera się to na poleceniu przez kogoś lub po prostu postawieniu na młodego, bo się to obroni PR-owo.
— W Stali pracowało dwóch młodych trenerów, którzy obronili się pod każdym względem, więc chyba prezes Kalisz nie żałuje takiego wyboru. Teraz postawiono na pana, czyli szkoleniowca z doświadczeniem. Czym zatem przekonał pan właściciela, że zdecydował się na zmianę wizji?
— Nie było takiej rozmowy, w której prezes motywowałby czymś swój wybór. W czasie negocjacji sporo mówiło się o oczekiwaniach i to okazało się kluczowe. Przyszedł moment, by spróbować czegoś innego, bo trener doświadczony ma inne spojrzenie. Wiem, czego obawiają się prezesi, nie chcąc stawiać na starszych trenerów — braku otwarcia na wiedzę. Prawda jest taka, że trzeba podążać za technologią, bo inaczej nie ma prawa pracować się na najwyższym poziomie. Nie da się jednak kupić tego, co starszy trener już przeżył.
— Skoro tak długo rozmawialiście o oczekiwaniach, to jakie one są?
— Celem jest dążenie do sukcesu sportowego. Może to odbywać się dwojako. Podam to na przykładzie Cracovii. Stawiam prezesa Janusza Filipiaka na równi z Piotrem Rutkowskim i Michałem Świerczewskim. On ma ogromną pasję do piłki i swoją wizję. Tak, jak w każdym klubie jest nacisk na wynik. Ich droga jest jednak trochę inna, niż ta przedstawiona mi przez prezesa Rafała Kalisza. Cel jest jednak niezmienny.
— Jest nim awans do Ekstraklasy w przyszłym sezonie?
— Chcemy jak najszybciej znaleźć się w Ekstraklasie, by ta rzeszowska lokomotywa jeszcze bardziej przyspieszyła.
— Prezes Kalisz stwierdził, że powodem zwolnienia pana poprzednika była odmienna wizja budowy drużyny. Teraz ma być nacisk na stawianie na młodych piłkarzy z akademii. Spodobał się panu ten pomysł?
— Słuchając trenerów, którzy zaczynają pracę, często słyszy się, że chcą stawiać na młodych, grać ofensywnie, dążyć do pełnej dominacji. Dla mnie to wyświechtane frazesy. Jak to się udaje? Znów podam przykład Cracovii czy Rakowa. Oni poszli w zupełnie inną stronę. To jest prezesowi Kaliszowi zupełnie niepotrzebne. Jemu zależy na integracji w klubie od podstaw. Awans do Ekstraklasy tylko by to napędził.
— Nie boi się pan, że w przypadku słabych wyników, szybko skończy się cierpliwość?
— W tym już głowa prezesa, by zachować cierpliwość. Podejmując to wyzwanie, nie mogę zapewnić, że je wykonam. Chcę jednak spróbować, bo wierzę, że w Polsce wreszcie ktoś tego dokona. Może być tak, że w pewnym momencie wynik będzie poniżej oczekiwań. Ale my tego nie zakładamy. Przyglądam się na razie temu, co dzieje się w klubie. Jestem opiniodawcą w różnych kwestiach. Nie mam wpływu na odejścia zawodników. Każda zmiana niesie za sobą ryzyko, ale prezes jest tego świadomy. On nie ma złych zamiarów, a po prostu chce zatrzymania złego trendu. Ja nie chcę opowiadać tego, co wszyscy, czyli, że będziemy grać ofensywnie, pressingiem i stawiać na młodych. Wolę to udowodnić.
— Może to jednak nie być łatwe, bo stracił pan już 3/4 składu, który grał w poprzednim sezonie.
— Nie jest to dla mnie nowość. To szansa, żebym pokazał, że znam się na robocie. Widzę podejście prezesa Kalisza. On nikogo nie trzyma tutaj na siłę. Wszyscy odeszli z własnej woli.
— Jak wygląda kwestia zawodników, z którymi klub jeszcze się nie pożegnał?
— Kwestia formowania składu jest ciągle w toku. Okienko jest otwarte do 31 sierpnia . Bardzo liczę na wsparcie młodych zawodników, którzy dołączą do nas na obóz przygotowawczy.
— Ilu ich ma pan w planach zabrać ze sobą?
— Ośmiu na obóz, a następnie czterech na stałe włączyć do kadry pierwszej drużyny. Pozostała czwórka będzie grała w rezerwach, bo chcemy je wzmocnić, by współpraca z głównym zespołem była płynniejsza. Cieszę się, że ich trenerem jest Sławek Szeliga, bo to świetny fachowiec, mimo małego stażu trenerskiego. Wierzę, że dzięki jego wiedzy napływ z drugiej drużyny do pierwszej będzie widoczny.
— Co ze sztabem trenerskim? Udało się już go skompletować?
— Niebawem klub oficjalnie ogłosi nazwiska. On się zmienił w ostatniej chwili, bo odszedł od nas Zbigniew Dąbek — kluczowa postać tego sztabu. Wybrał ofertę innego zespołu i życzę mu wszystkiego dobrego.
— A co z transferami? Ile planujecie ruchów?
— Musimy zachować balans. Nie możemy tylko myśleć o zawodnikach z akademii. Bez doświadczonych graczy trudno będzie im się rozwijać. Założenie jest takie, że każdy piłkarz, który do nas przyjdzie, musi prezentować wyższy poziom od tych, których już mamy w klubie.
— Może pan zdradzić, czy jest już ktoś dogadany?
— Oglądamy i zapraszamy zawodników na rozmowy. Znam nazwiska, ale nie mogę ich podać z wiadomych względów. Niestety, to taki okres, w którym musimy opierać się na materiałach wideo. Nie możemy ich zobaczyć na żywo, bo nikt teraz nie gra. Każdy zdaje sobie sprawę z ryzyka, ale chcemy skorzystać z tego, co mamy dostępne i zbudować jak najsilniejszą kadrę.
— Jaka jest pana optyka na pozycję “9”? W zeszłym sezonie Stal grała bez nominalnego napastnika. Chce pan pójść podobną drogą? Marek Zub jednak kojarzył się z dobrymi napastnikami w drużynie, choćby Kamil Biliński w Żalgirisie.
— Zgadza się, będę chciał grać typową “9”. Mając takiego zawodnika, można przyjąć różne warianty w konkretnym meczu. Zarówno z fałszywymi dziewiątkami, ale też z nominalnym napastnikiem. Chcę utrzymać przede wszystkim to, co się podobało, czyli styl. Mogę obiecać, że nie będziemy murować bramki. Chcemy grać ofensywnie. Mogę zadeklarować, że zrobię wszystko, by kibice przychodzący na mecz nie mówili, że coś jest gorzej, niż w poprzednim sezonie.
— Nowością dla pana będzie przepis o młodzieżowcu. Na jakich pozycjach chciałby pan umieścić takich graczy?
— Nie mam konkretnej zasady i nie zamykam się na młodzieżowca w bramce.
— Jest pan zwolennikiem tego przepisu?
— Zdecydowanie przeciwnikiem. Mają grać najlepsi, nie patrząc na wiek.
— Ile daje pan sobie czasu, by drużyna grała tak, jak pan tego oczekuje?
— Odpowiem na to pytanie historią z mojej pracy w Kazachstanie. Prowadziłem klub Tobył Kostanaj, z którym zdobyłem brązowy medal po wielu latach marazmu. Pamiętam, że po czwartym meczu media napisały, że trener zmienił kompletnie oblicze zespołu. Tam była trochę inna sytuacja, bo drużyna była w treningu. Wierzę jednak, że w Rzeszowie szybko złapię z piłkarzami wspólny język i wizję. Dużym plusem jest to, że zdecydowana większość rozmawia po polsku.
— Jeśli spotkamy się za pół roku, to co chciałby pan usłyszeć o Stali Rzeszów?
— Że jest to drużyna, która gra ciekawy futbol i chce się iść na stadion, by obejrzeć mecz.
2 - 0
Miedź Legnica
0 - 1
Miedź Legnica
2 - 1
Polonia Warszawa
2 - 3
Znicz Pruszków
0 - 2
Chrobry Głogów
2 - 1
Warta Poznań
1 - 1
Polonia Warszawa
0 - 3
Wisła Kraków
0 - 3
Arka Gdynia
2 - 1
Kotwica Kołobrzeg